Ciało, czyli…
(…) Nareszcie mam
niemal boskie ciało…Wiem, że każda mi zazdrości. Nie wiem, jak to możliwe, że
większość moich koleżanek tak się „zapuściła”. Nie… bzdury gadam… wiem, jak.
Brak samokontroli. Też mi się zdarzało i ciągle zdarza. Wystarczy natrętna
ciocia, troskliwa koleżanka, babcia w pobliżu i już słyszysz to wzniosłe „Musisz!”.
Nic nie muszę! Ba! Ja nie chcę. Nie będę ich ciągle zadowalać. A raczej udawać,
że to ich gderanie mnie motywuje, pomaga mi osiągnąć „cel”. Na dziś to tyle. Jeszcze tylko codzienna
statystyka:
Wzrost: 174 cm
Waga: 32,5 kg
Spożyte kalorie: 240 kcal
(niestety)
Czas spędzony na ćwiczeniach i
bieganiu: 2 h 40 min (względnie dobrze)
Jutro będzie bogatszy wpis,
obiecuję. Dzisiaj padam na twarz ze zmęczenia. Kolejny cel to 30kg. Wiecie, co
robić…trzymajcie gardę! Każdy kilogram mniej to nasza misja. Tylko to ma sens,
prawda?(…)
Tak było jeszcze miesiąc temu. Nie wiem
właściwie, co myśleć o tym wpisie. Pochodzi z mojego prywatnego bloga, który
już nie istnieje. Tak samo jak moje dotychczasowe życie i poglądy.
Wspomnienie
tego felernego dnia przyprawia mnie o dreszcze. Postaram się go dobrze opisać,
na tyle ile pamiętam.
Rano jak zawsze zjadłam wszystko.
Dokładnie to, co mi podano. Płatki kukurydziane z 2% mlekiem, ½ tosta z masłem
i połowę grejpfruta. A jak to było w rzeczywistości?… Płatki z mlekiem,
konieczna wizyta w toalecie „na siusiu”, a tam reset z palcami w gardle i
upragnione katharsis. Następnie wspomniany tost, przetarcie ust serwetką i cały
balast ląduje w kieszeni. Na zakończenie grejpfrut zjedzony łyżeczką, a raczej
„podzióbany”.
Czułam się okropnie, wychodząc z domu.
Wstręt do siebie za to, że tyle tuczącego szlamu miałam w ustach, towarzyszył
mi całą drogą do szkoły. W autobusie żułam gumę, a po niej kolejną i kolejną. W
końcu zawiera fenyloalaninę, która działa przeczyszczająco. Później było już
nieco lepiej. Nikt mnie nie sprawdzał, więc standardowo: woda pita dużymi
łykami, rodzynki ssane po kilka w ciągu godziny dla uczucia sytości oraz
wspomniana guma do żucia pomiędzy „posiłkami”.
W
planie zajęć, standardowo nudnym, był jeden mój ulubiony przedmiot. Wychowanie
fizyczne z panem Piotrkiem (przez 45
minut miałyśmy megawycisk na siłowni)
było tym, na co czekałam. Dziewczyny straszliwie narzekały na
intensywność ćwiczeń. Ja traktowałam je jak wybawienie, o jakim myślałam przez
połowę dnia. Okazję do zrzucenia chociaż odrobiny, żeby zbliżyć się do
aktualnego celu: 28 kg. Oczywiście „pogromcy zła” pilnowali mnie nawet na
zajęciach sportowych. Nie mogłam ćwiczyć tak intensywnie, jak to robiłam w
domu.
Kończąc trening siłowy, czułam się
szczęśliwa. Trochę kręciło mi się w głowie, ale kilka solidnych łyków wody
mineralnej załagodziło sprawę. Poszłam pod prysznic. Niestety, tutaj historia
się urywa. Mogę ją odtworzyć ponownie w pamięci dopiero z łóżka szpitalnego.
Wiem od rodziców i personelu medycznego, co się wydarzyło, wypełniając tym
samym moją lukę w pamięci. Otóż, okazuje się, że moje serce stanęło. Tak…
doprowadziłam „świadomie i dobrowolnie” do całkowitej destrukcji mojego ciała. Gospodarka
wodno-elektrolitowa mojego organizmu „upadła”. Otarłam się o śmierć. Reanimacja
rozpoczęła się niemal natychmiast. Dziewczyny pospieszyły z pomocą razem z
naszym trenerem, zespół ratunkowy przybył w mgnieniu oka. Udało się przywrócić
mi oddech i tętno jeszcze w karetce.
Zapytacie pewnie, jak teraz się
czuję… nie wiem nawet, co powiedzieć. Do końca nie wiem, co w ogóle się stało.
Plan przecież był idealny. Dążyłam do wymarzonej wagi. Wyglądałam prawie
zadowalająco. Zarysowały mi się kości policzkowe,
obojczyki wreszcie były widoczne, moje nogi nie opływały już tłuszczem.
Wiadomo, że do ideału było jeszcze daleko. To był cały sens mojego życia:
liczenie kalorii, treningi, oczyszczanie organizmu. Teraz nie mam nic… Czuję,
jakby moje własne ciało nie należało już do mnie. Wizerunek, nad którym tak
mozolnie pracowałam przepadł bezpowrotnie. Jestem odżywiana pozajelitowo.
Podłączają mi całe wory wysokokalorycznych mazi. Patrząc w lustro, nie widzę
już dawnej siebie. Kości policzkowe są zatopione głęboko w warstwie okropnego
tłuszczu.
Co będzie dalej? Cóż, rodzice
kontynuują misję naprawczą. Mama twierdzi, że zupełnie nie szanowałam swojego
ciała, zniszczyłam je, zmarnowałam piękny dar od Boga. Tata trochę łagodniej
mnie traktuje. Uważa, że ciało ludzkie to świątynia dla duszy, należy o nie
dbać, dostarczać mu wszystkich składników pokarmowych, których potrzebujemy, by
pozostać w zdrowiu. To, w jaki sposób je traktujemy, wyraża nas samych. Nie
jest ono jedynie tym, co widzimy z zewnątrz. Jest połączeniem trzech sił:
uporządkowanego somatycznie organizmu, psychiki oraz osobowości. Dwie ostatnie
mają kluczowe zadanie podczas procesu panowania nad własnym ciałem.
Czy zgadzam się z poglądami rodziców na temat
ciała? Raczej tak. Nie jestem do końca pewna, czy rozumiem wszystko, co tata
chce mi przekazać. Jednak czuję, że ma rację. To, jak funkcjonuje moje ciało i
w jakiej jest kondycji, ukazuje moje myśli i pragnienia. Zatraciłam się we
własnym ciele. Tak bardzo chciałam je kontrolować…
(…) Od incydentu
nagłego zatrzymania krążenia minęło 6 miesięcy. Chcę jeszcze raz wrócić do tej
sytuacji, dlatego postanowiłam wznowić pisanie bloga. Przede wszystkim skupię
się na tym, co czuję aktualnie i jak widzę całą sytuację z perspektywy czasu.
Na początek krótkie przypomnienie dla
niewtajemniczonych. Przeżyłam zatrzymanie krążenia. Doprowadziłam swoje ciało
do opłakanego stanu. W krytycznym momencie ważyłam 29 kg. Patrząc na zdjęcia z
tamtego okresu widzę, że byłam skrajnie wyczerpana, wychudzona, wygłodniała,
właściwie kości obleczone skórą.
Wtedy widziałam siebie inaczej. Przy
każdym spojrzeniu w lustro dostrzegałam jedynie ciało z nadwagą, balastem,
którego muszę się pozbyć. Ciągle obmyślałam strategię, jak oszukać otoczenie w
kwestii jedzenia. Widziałam wrogów w bliskich mi osobach, troszczących się o
mnie, w osobach, które mnie kochały. Nie wyobrażam sobie nawet, jak musiało to
być trudne dla nich doświadczenie. Patrzeć, jak stawiam na szali moje życie i
zdrowie. Nie wiedziałam, że to co robię jest całkowicie nieodpowiedzialne.
Dopiero ten „mały” wypadek sprawił, że znów chcę myśleć inaczej, że znów chcę
żyć pełnią życia. Nie chcę się już ograniczać. Na zakończenie jak zwykle dane
statystyczne:
Wzrost: 174 cm
Waga: 42,5 kg
Spożyte kalorie: 1140 kcal
Czas spędzony z rodziną na spacerze
oraz grach planszowych: 3 h
Pozdrawiam Was serdecznie moi
kochani. Napiszcie swoje historie na priv. Chętnie opiszę je dla ratowania
innych zniewolonych ciał.(…)
Martyna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz