Lidia Wolczko
Gimnazjum
III miejsce w Powiatowym Konkursie Literackim
III miejsce w Powiatowym Konkursie Literackim
Była
ciepła, czerwcowa noc. Księżyc w pełni rzucał blaski na miasto, które ani
myślało jeszcze iść spać. Było tak przyjemnie, jak tylko można było to sobie
wymarzyć. Zarówno mieszkańcy Paryża, jak i turyści bawili się i relaksowali.
Lecz nie do każdego przemawiała ta
atmosfera. Doktor Michelle Lacroix tylko zerknęła przez okno w laboratorium, po
czym wróciła z powrotem do swoich badań. Wszyscy asystenci już dawno wyszli;
tylko ona ślęczała nad mikroskopem i usiłowała się przedrzeć przez gąszcz
papierów ścielących jej biurko.
Doktor
Lacroix miała około trzydzieści pięć lat, długie, ciemne, kręcone włosy i piękne, choć smutne
niebieskie oczy. Jako farmakolog już od dwóch lat szukała lekarstwa dla swojego
dwunastoletniego syna, Patricka. Codziennie od dwóch lat wstawała o szóstej
rano, a kładła się spać dopiero koło pierwszej, drugiej. O ile w ogóle chodziła
spać. Bardzo często snuła się jak duch po laboratorium, blada i niewyspana, z
kubkiem mocnej kawy w
ręku. Jej współpracownicy rozumieli to. Patrick był chory na białaczkę i
znaczną część swojego krótkiego życia spędził w szpitalu. A Michelle szukała
dla niego leku. Już od dwóch lat.
Księżycowy
blask wpadał przez okno, oświetlając zmęczoną twarz kobiety. W labolatorium panował
półmrok. Próbowała się skupić, lecz nie przychodziło jej to z łatwością. Myślami wciąż
wracała do syna. Przeszczep, który miał trzy dni temu, nie przyjął się. Patrick
powoli umierał, a ona wciąż miała nadzieję, że uda jej się go ocalić. Ta
nadzieja dawała jej siłę, to ona dawała jej chęć do życia. Była już blisko, ostatnie eksperymenty na
szczurach powiodły się znakomicie. Nowa cząsteczka miała ocalić życie tysiącom
innych śmiertelnie chorych dzieci.
Michelle
odsunęła się od mikroskopu i głęboko ziewnęła. Dochodziła już pierwsza w nocy. Już miała zamiar jeszcze
raz przejrzeć dokumentację w poszukiwaniu jakichkolwiek nieprawidłowości, gdy
do pomieszczenia wszedł wysoki, barczysty mężczyzna.
-
Mon cher,
dlaczego nie odbierasz ode mnie telefonów? – odezwał się pięknym, niskim
głosem.
Farmakolożka odwróciła się. W
przeszklonych drzwiach stał jej mąż, Philippe Lacroix. Michelle wyciągnęła
komórkę z kieszeni. Rzeczywiście, na wyświetlaczu pojawił się komunikat o ośmiu
nieodebranych połączeniach.
-
Nie możesz się tak zamęczać – Philippe podszedł do niej
i delikatnie pocałował ją w
czoło. Żona przytuliła się do niego.
-
Przepraszam, że nie odbierałam. Byłam dzisiaj wyjątkowo
zapracowana – powiedziała, przymykając oczy.
-
Wiem, że robisz co możesz. Ja też cierpię. Ale naszemu
dziecku potrzebna jest przede wszystkim matka – odparł, rozglądając się po
laboratorium. Na dużym biurku w centrum stał spory mikroskop, a samu biurko
tonęło w papierach. Na blatach pod ścianą stały klatki ze szczurami i szuflady
z odczynnikami chemicznymi. Pan Lacroix był dobrym mężem i troskliwym ojcem. On
także bardzo przeżywał chorobę jedynego dziecka. Nie chciał jednak pozwolić, by
jego powoli małżonka niknęła w oczach. Prawie nie jadła, nie spała, nie mówiła,
tylko przesiadywała w laboratorium i szukała ratunku dla syna.
-
Jak tam Patrick? – spytała Michelle.
-
Twierdzi, że czuje się bardzo dobrze, pomimo nieudanego
przeszczepu. To dzielny chłopak, ale tęskni za tobą – Philippe nie powiedział
żonie całej prawdy. Jeszcze tego samego dnia rozmawiał z lekarzem. Pomimo
optymizmu chłopca, było z nim tylko gorzej.
Michelle nie odpowiedziała. Mąż
miał rację. Powinna przecież teraz być przy synu. Ale każdy dzień mógł
przynieść śmierć lub życie Patricka.
Philippe
delikatnie zdjął z niej fartuch i położył go obok mikroskopu.
-
Na dziś już wystarczy. Jest bardzo późno, pora do domu
– powiedział.
Doktor Lacroix próbowała
zaprotestować, ale mąż po prostu wziął ją w ramiona i wyniósł z laboratorium. Mieściło się
ono w dużym budynku. Wychodząc na zewnątrz, Philippe polecił zamknięcie go
stróżowi nocnemu, który tylko pokiwał głową i wyciągnął pęk kluczy. Michelle
przychodziła pierwsza i wychodziła ostatnia. Pan Lacroix postawił żonę na
ziemi i otworzył drzwi od jasnoniebieskiej hondy.
Poczekał, aż kobieta wsiądzie, po czym sam obszedł samochód dookoła i usiadł za
kierownicą. Odpalił silnik i odwrócił się w stronę Michelle. Ta usiłowała
jeszcze walczyć z sennością, ale po chwili poddała się i zaczęła drzemać w
fotelu. Philippe uśmiechnął się. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Pomimo chronicznego
zmęczenia była niesamowicie piękna. Po chwili jednak ruszył z parkingu i pomknął ulicami Paryża.
Następnego
dnia Michelle obudziła się koło godziny dziesiątej. Kiedy to sobie uświadomiła,
natychmiast poderwała się z łóżka. Była co najmniej spóźniona do pracy.
W drzwiach sypialni pojawił się
jednak Philippe. Był już ubrany, w rękach trzymał tacę ze śniadaniem.
-
Wyłączyłem budzik. Musisz w końcu odpocząć. Wziąłem
sobie dziś wolne, do dyrektora laboratorium też dzwoniłem, powiedziałem mu, że
nie przyjdziesz – mężczyzna usiadł na łóżku i położył jej tacę na kolanach.
Doktor Lacroix opadła z powrotem
na poduszki.
-
Chyba masz rację, powinnam w końcu zrobić sobie chwilę
wolnego... Patrick pewnie nie może się mnie doczekać – uśmiechnęła się słabo.
Philippe pocałował żonę. Nagle
rozległ się dwonek telefonu Michelle.
-
Nie odbieraj – mąż ostrzegł ją, ale było za późno.
-
Madame Lacroix? Tu Jean Blanc, dzwonię z laboratorium –
głos mówiącego był dziwnie drżący i podekscytowany. – Proszę natychmiast
przyjeżdżać.
-
Co się stało? – Michelle natychmiast się ożywiła. Jean
był jej głównym asystentem.
-
Udało się. Cząsteczka działa. Jeden ze szczurów
wyzdrowiał całkowicie.
Kobieta rozłączyła się i rzuciła
telefon na łóżko. Udało się. Te słowa spłynęły gorącą falą na jej serce.
-
Kochanie? Coś nie tak? – Philippe był zaniepokojony
zachowaniem żony.
-
Och, kochanie, réussi
à! Mamy lek! – Michelle mocno przytuliła męża, po czym wstała i zaczęła się gorączkowo ubierać.
-
Ale gdzie ty... – zaczął mężczyzna, zręcznie łapiąc
tacę z nietkniętym śniadaniem.
-
Jadę do laboratorium. Muszę to zobaczyć – pani doktor
pocałowała męża i wybiegła
z sypialni. Po chwili było słychać tylko trzaśnięcie drzwiami.
Pan Lacroix poczuł łzę szczęścia
na swoim policzku. W duszy dziękował Bogu za ten cud. Jego syn będzie żył.
W laboratorium panowało ożywienie.
Wszyscy mówili o nowym leku na białaczkę, zdecydowanie bardziej skutecznym i
bezpiecznym od chemioterapii. Cały personel przychodził oglądać szczura, który
wesoło machał ogonem. Był już całkowicie zdrowy – po nowotworze nie został
ślad. Na prośbę doktor Lacroix Francuska Państwowa Agencja Bezpieczeństwa Leków
zwołała posiedzenie. Michelle była pełna nadziei. Już nie mogła się doczekać
spotkania z Patrickiem. Jednak przewodniczący komisji ostudził zapał kobiety.
-
Przykro mi, madame,
ale to niemożliwe. Badania na razie przeprowadzono tylko na szczurach, badania
wpływu leku na ludzi zaczniemy najszybciej jak się da. Nie możemy ryzykować.
-
Moje dziecko umiera! – Michelle już nie wytrzymała. –
Ten lek to jego ostatnia szansa!
-
Bardzo mi przykro, doktor Lacroix. Jesteśmy pod wielkim
wrażeniem pani poświęcenia, ale niestety, nie mogę dać zgody na podanie chłopcu
leku. To jest na razie zbyt niebezpieczne.
-
Ten szczur jest zdrowy! Nie zaobserwowano skutków
ubocznych! – kobieta nie dawała za wygraną.
-
Nie wiemy, jak ten lek zadziała na ludzi. Możemy się
tylko domyślać. Jeżeli pani syn umrze z powodu tej substancji... Przykro mi.
Zamykam posiedzenie.
Dla Michelle to był cios w serce.
Wychodząc, wzięła jednak ze sobą fiolkę z nowym lekiem, jej lekiem. Ledwo udało
się jej dojechać do domu. Philippe czekał na nią niecierpliwie.
-
No i co? -
zapytał, ale po chwili zauważył zapuchnięte oczy żony.
-
Nie dali zgody na podanie Patrickowi leku –
odpowiedziała cicho, obejmując męża.
Philippe nie odpowiedział. Czuł
tylko jej łzy na swojej piersi. Przez następny tydzień doktor Lacroix dzwoniła,
pisała maile, ale bez skutku. Agencja pozostawała nieugięta.
Pomimo
niepowodzeń kobieta nadal nie traciła nadziei. W końcu wzięła parę dni wolnego,
by pobyć przy synu. Widząc oboje rodziców wchodzących do szpitalnej sali
Patrick usiłował się podnieść, ale nie dał rady. Michelle wzięła jego dłoń.
-
Maman, nawet
nie wiesz, jak bardzo tęskniłem za tobą – powiedział cichutkim głosikiem. Był
trupio blady na twarzy, a z jego niegdyś bujnej czupryny pozostało jedynie
wspomnienie. Tylko oczy chłopca nie straciły dawnego blasku.
-
Wiem, kochanie, przepraszam cię. Nadrobimy to przy
najbliższej okazji. Razem z tobą tatą pojedziemy na Lazurowe Wybrzeże na cały
miesiąc. Będziesz miał w końcu prawdziwe wakacje – Michelle uśmiechnęła się do
syna. Pan Lacroix także się uśmiechnął.
-
Tato, możesz zostawić nas z mamą na chwilę? – poprosił
Patrick.
-
Oczywiście, mój
mały mężczyzno – Philippe wiedział, że jego syn lubi, kiedy nazywa się go
„małym mężczyzną”. Posłał więc uśmiech do swojej rodziny i wyszedł z sali.
-
Co się stało? – zapytała troskliwa mama, siadając
głębiej na łóżku dwunastolatka.
-
Mamo... Czy mogłabyś otworzyć tamtą szufladę? Chętnie
zrobiłbym to sam, ale jestem już zbyt słaby – poprosił Patrick.
Michelle, nieco zdziwiona,
sięgnęła ręką i otworzyła szufladę. W środku była tylko mała, misternie
zapakowana paczuszka.
-
To dla ciebie, mamo. Niedługo masz urodziny, więc tak
sobie pomyślałem... – zaczął nieśmiało chłopiec. Michelle rozpakowała prezent.
Był to srebrny łańcuszek z pięknie zdobionym krzyżykiem.
-
Zbierałem na to pół roku – powiedział zadowolony
chłopiec. – Poprosiłem tatę, by za każdym razem, gdy tu przychodzi, dawał mi
kieszonkowe, żebym mógł oszczędzać tak jak inne dzieci. Doktor Charpentier też
coś dorzucił, a nawet zaoferował się, że pójdzie do jubilera po ten prezent...
Chciałem, żeby to był krzyżyk. Modlę się codziennie za ciebie i
za tatę, żebyście się o mnie nie martwili. Podoba ci się?
Michelle była zaskoczona. Jej syn
był prawdziwym małym mężczyzną.
-
Jest cudowny, kochanie – powiedziała, zakładając go
sobie na szyję i chowając pod koszulką.
– Obiecuję, że będę go nosić codziennie. Ja też się za ciebie modlę,
żebyś w końcu wyzdrowiał.
Patrick spoważniał.
-
Mamo... Ja już nie wyzdrowieję.... – powiedział, a łzy
pociekły mu po policzkach.
-
Cii... Nie mów tak – doktor Lacroix uspokoiła syna.
Ręką sięgnęła do kieszeni jeansów, wyciągając fiolkę z nowym lekiem. Długo nad
tym myślała, ale w końcu postanowiła, że poda chłopcu substancję. To była
ostatnia szansa. – Patrick, kocham cię najbardziej na świecie. W końcu udało mi
się znaleźć lek, po którym wyzdrowiejesz. Komisja nie pozwoliła mi go tobie
podać, ale ja wiem, że on ci pomoże.
-
W takim razie czemu nie pozwolili? – syptał chłopiec,
ale po chwili zrozumiał. - Daj mi go, mamo. Jeżeli on naprawdę działa, to ja
wyzdrowieję. Jeżeli po nim umrę, to przynajmniej nie zaczną eksperymentów na
ludziach...
Michelle,
również nie mogąc opanować łez, wzięła ze stolika strzykawkę, napełniła ją
lekiem i wbiła ją w żyłę chłopca.
-
Kocham cię – szepnęła.
-
Ja też cię, kocham. Idź już mamo, widzę, że jesteś
zmęczona. Musisz odpocząć – powiedział Patrick.
Doktor Lacroix posłuchała więc
syna i wyszła. Philippe czekał na korytarzu.
-
Wiedziałeś o tym? – zapytała jego żona, pokazując mu
krzyżyk.
-
A i owszem, wiedziałem – roześmiał się cicho i dodał –
Bardzo mu na tym zależało. Bał się, że nie będzie ci się podobać.
Michelle opowiedziała mężowi o
tym, co zrobiła. Philippe słuchał, kiwając głową. On też zgadzał się ze słowami
syna. Żałował tylko, że żona powiedziała mu o tym po fakcie.
Przez
całą noc doktor Lacroix nie spała. Myślała tylko o swoim dziecku. Chciała jak
najprędzej być już z nim. Oczyma wyobraźni widziała już jak wstaje z łóżka
szpitalnego i tuli się do niej. Skoro tylko zegar wybił siódmą, małżeństwo
równocześnie zerwało się z łóżka i pojechało prosto do szpitala.
Michelle modliła się gorąco. To nie może się źle skończyć.
W
szpitalu przywitał ich doktor Charpentier.
-
I co z nim? – zapytał Philippe.
Doktor dziwnie
milczał. Dopiero po chwili przemówił.
-
Proszę państwa, przykro mi to mówić zwłaszcza po tym co
państwo zrobili dla syna... Patrick Lacroix zmarł dziś nad ranem.
Zmarł dziś nad ranem.
Zmarł dziś nad ranem.
Michelle poczuła, jak wali jej
się cały świat. Nie, lekarz na pewno kłamie, zaraz na pewno się roześmieje i
powie, że to żart, że Patrick wyzdrowiał, że jej mały mężczyzna czeka na nią,
żeby zaraz, od razu wsiadali w samolot i polecieli na Lazurowe Wybrzeże...
Ale wystarczyło jedno spojrzenie
na Philippe’a, żeby dotarło do niej, że to się nigdy nie stanie. Patrick nie
żyje, ona też nie ma już po co żyć, tylko Philippe został przy niej i płacze –
on, wysoki, muskularny jak bokser facet płacze jak małe dziecko, bo nadziei już
nie ma, lek zawiódł, Bóg zabrał już małą duszyczkę do nieba. To koniec.
Nazajutrz
zadzwonił dyrektor Francuskiej Państwowej Agencji Bezpieczeństwa Leków.
-
Bardzo mi przykro z powodu tego co się stało – mówił,
lecz Michelle prawie go nie słuchała. Była już na granicy. – Muszę jednak pani
przekazać coś bardzo ważnego. – Tu zrobił chwilę przerwy – Pani mąż dzwonił do
nas, aby przekazać wiadomość, że podała mu pani lek. Przeprowadziliśmy więc
sekcję. Miała pani rację, madame. Ten
lek działa. To niesamowite, nowotwór w ciągu czternastu godzin zniknął prawie w całości. To moja
wina, gdybym wcześniej.... Gdybym od razu się zgodził, to... To... – tu głos
uwiązł mu w gardle.
Michelle
rozłączyła się. Nie płakała, gdyż nie miała już siły. Philippe siedział obok
niej i obejmował ją.
Doktor Lacroix odnalazła ręką krzyżyk.
-
Popatrz... On chciał dać mi właśnie to – powiedziała
ledwie dosłyszalnym szeptem. – Dziwne,
prawda? Działanie Boga - dawać nadzieję i w ostatniej chwili odebrać ją ,razem
z całym sensem życia...
-
Nie mów już nic – Philippe pocałował żonę. - Lek od
razu podano innym chorym dzieciom, już są prawie zdrowe... Nadzieja wciąż jest.
Ona nigdy nie ginie.
Kobieta nie odpowiedziała. Mąż
pewnie jak zwykle miał rację. Wtuliła się mocniej w jego szeroką pierś. Słońce
chyliło się już ku zachodowi....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz