niedziela, 24 czerwca 2018

P(r)oza życia. Rzecz o Piotrze Pawle Śpiewli

Natalia Zborowska

Nagroda w kategorii  dorośli w Konkursie Literackim




      Zupełnie zadowolona
Zembrzyce, lata 30. XX w.
Jak co dzień idzie z przysiółka Grabnik do wsi, przez wieś. Piękna pogoda – cieszy się, bo przecież pracuje na polu. Ale nie w polu, jest stolarzem. Na Kolejowej stoi dom, którego właściciele zażyczyli sobie by zrobił dla nich drewnianą werandę. Przyjemna praca. Idąc do niego, coraz częściej po drodze spotyka Annę. Jej dom jest na tej samej ulicy, po prawej, a tamten po lewej. Dziewczyna podoba mu się, jest z dobrej rodziny. Prace jeszcze potrwają, będzie sporo okazji by się z nią zobaczyć. Jakiś czas temu przestał być czeladnikiem w Tarnawie i teraz pracuje w domu, na swoim. Niedługo będzie mistrzem. Lada chwila otrzyma dyplom i świadectwo, a na nim świadczące o jego kunszcie słowa: Publiczność jest zadowolona.
Urodził się 25 czerwca 1905 roku w Zembrzycach. Piotr Paweł Śpiewla. Syn Jana Śpiewli i Karoliny z Gruszeczków mających swoje gospodarstwo na Grabniku, przysiółku wsi.
Z zawodu stolarz, czeladnik Ludwika Mikockiego z Tarnawy Dolnej, potem pracował na własny rachunek. Właściciel zakładu stolarsko-tokarskiego w Zembrzycach, pasjonat fotografii. W 1933 r. poślubił Annę Kopacz i sprowadził się do centrum wsi. Młodym małżonkom szybko urodziła się trójka dzieci: Maria, Władysława, Jan.
Z pozoru wiódł zwyczajne życie. Jednak z czasem stało się jasne, że za sprawą swojej wysoko ocenianej pracy, społecznikowskiego ducha oraz pasji fotograficznej sam stał się jedną z centralnych postaci w historii wsi Zembrzyce.
Czynnie uczestniczył w życiu rodzinnej wsi, był współzałożycielem wielu lokalnych organizacji, strażakiem-ochotnikiem, wiejskim radnym, jednym z inicjatorów budowy lokalnego wodociągu. Dziś pewną rysą na jego życiorysie jest jedynie działalność sekretarza miejscowego Chrześcijańskiego Cechu Rzemieślniczego, który prowadził w okresie międzywojennym walkę ulotkową z handlem żydowskim we wsi. Z drugiej jednak strony
w czasie wojny jego rodzina miała dokarmiać ukrywającego się we wsi Żyda.

     Piła i studnia
To musiał być wrzesień, ale nie wiadomo. Z dwoma kolegami po kryjomu przeprowadzili „zamach”. Metalowa figurka, którą z taka dumą instalowano na cokole jakieś dziesięć lat temu, zostaje umiejętnie „zdjęta” (piłą?) w ciągu mniej niż dziesięciu minut. Czas wojenny przeleży na dnie studni na podwórzu u jednego z nich, żeby Tamci nie zbezcześcili, nie przetopili, nie zniszczyli. Dumnie wzbijającego się do lotu Orła z jedynego we wsi pomnika ofiar I wojny demontują ci, którzy mogli stać się ofiarami drugiej.
Był uczestnikiem kampanii wrześniowej, uciekinierem z niewoli radzieckiej. Współpracował z Armią Krajową. Jako członek Batalionów Chłopskich, partyzantom ukrywającym się
w okolicach góry Chełm nosił żywność i meldunki. Odegrał dużą rolę w elektryfikacji wsi
w tym trudnym okresie. Jako jedyny posiadający w Zembrzycach aparat fotograficzny, wykonując fotografie na polecenie hitlerowskiego okupanta na tyle uśpił czujność wroga, że nie dotyczył go powszechnie obowiązujący zakaz nie tyle fotografowania, co nawet posiadania przy sobie aparatu. Sprawiło to, że zachował się unikatowy zbiór fotografii z tego okresu.
Po przejęciu władzy w Polsce przez komunistów, był więziony w Wadowicach za walkę „gazetkową” z nowym okupantem. W 1950 r. powstała z jego inspiracji nieistniejąca już Spółdzielnia Stolarska „Stolarz” (znana potem pod nazwą „Odrodzenie”), prowadząca również działalność społeczno-kulturalną. Wspierał budowę nowej asfaltowej drogi „na Kraków” oraz remizy strażackiej. Ponadto muzykował z zespołem Edwarda Koska i jego synów, angażował się w pomoc Kościołowi jako przewodniczący Komitetu odpowiedzialnego za remonty kościelne oraz te na parafialnym cmentarzu. Zamierzał opublikować książkę o historii Zembrzyc, do czego skrupulatnie się przygotowywał, zbierając różnorakie materiały, kolekcjonując wycinki i druki, robiąc zdjęcia. Nie tylko rodziny, ale
i Rodziny, którą jak się wydaje rozumiał jako ziemię rodzinną, rodzinną wieś, swoje miejsce na ziemi.
Nie był „klasycznym” bohaterem, jego codzienne bohaterstwo polegało na dbaniu
o rodzinę, dobrym wykonaniu powierzonej pracy, pomocy bliźnim, działalności na rzecz  lokalnej społeczności i Kościoła. Można by powiedzieć: proza życia zwyczajnego człowieka. A jednocześnie jego „poza”, bo w tak wielu rolach występował przez całe swe życie, że nie sposób tu wymienić wszystkich. Na jego wizerunku są też rysy, słabości… zaangażowanie
w ruch narodowy, zbytnie poświęcenie się fotografii. Paradoksalnie to właśnie ona zasługuje jednak na największy podziw. Gdy człowiek zda sobie sprawę w ogromu środków, nakładu pracy, niebezpieczeństw na jakie był narażony wykonując przez ponad pięćdziesiąt lat tysiące zdjęć oraz z tego, że żadna z okolicznych miejscowości nie może pochwalić się taką fotograficzną dokumentacją jak Zembrzyce – wtedy dopiero w pełni można docenić jego kunszt i trud.

     Piotr przy Piotrze
Była taka książka, może gdzieś jeszcze jest. Właściwie księga, pamiątkowa. Kiedy zamykał się w swoim gabinecie pisał właśnie ją (a może i jeszcze coś innego). Stylizowana była na starą, w środku znajdował się tekst o wsi,
o parafialnym kościele – pamiątka remontu z 1958 r., nowych polichromii, które go przeżyją. Sprawozdanie z ówczesnych przedsięwzięć, wpisy ofiarodawców, plany dla potomków. Na końcu podpisał się z dumą. Ale nie tylko on. Po lewej stronie, jakby nieśmiało – łaciński podpis Karola Wojtyły, dopiero co wyświęconego na biskupa. Piotr Paweł przy przyszłym Piotrze – Janie Pawle. Nie będzie jednak mu dane się cieszyć z wyboru Polaka, zabraknie mu 5 miesięcy i 27 dni.
Zmarł niespodziewanie, najprawdopodobniej na atak serca, 21 kwietnia 1978 r., podczas prac przy dawnej kostnicy na cmentarzu parafialnym w Zembrzycach. Pochowany został
w rodzinnym grobowcu. Anna włożyła mu do trumny, prócz różańca i jego sfatygowanej książeczki do nabożeństwa także zdobyte przez niego odznaczenia i ordery, zła, że po raz kolejny, tym razem na zawsze opuścił ją znów robiąc coś dla innych.
Przez wiele lat osoba Piotra Śpiewli zatarła się w pamięci zembrzycan. Nie żyje już nikt z jego najbliższej rodziny. Jego pamięć i dzieło życia starają się przypomnieć potomkowie jego najstarszej córki - najmłodsza wnuczka Piotra z rodziną.

     Koniec i początek
25 czerwca 1905 roku. Miałam urodzić się dokładnie 80 lat później. Pospieszyłam się.
Jest taka scena w pewnym filmie. Bohater prosi o wskazówki
i przewodnictwo swego dziadka, mając przed oczyma pamiątkę po nim. Nie jest to bohater pozytywny i jego dziadek przez część swego życia też takim nie był, ale było w nim dobro, które w końcu zwyciężyło. Jest zatem w tej scenie jakieś drugie dno, dające nadzieję budowania na dobrym.

Przypominałam sobie tę scenę często w ciągu ostatnich dwóch lat. Przypadek sprawił, że ten film też ma tyle. Mam ją zawsze w pamięci… Kiedy z rodziną przeglądam to, co pozostało. Kiedy odbieram kolejny telefon z pytaniem o zdjęcia „dziadka”. Kiedy poprawiam szczotki wydanej z jego zdjęciami książki. Kiedy słyszę takie i podobne słowa: „W jakich ja super czasach żyję – znałam Twojego dziadka i znam Ciebie”, „On mi bardzo pomógł, wiesz, taką pożyczkę mi załatwił”, „Dobrze żeście to wydali, jakby nie on to bym przecież w chałpie nie miała ani jednego swojego zdjęcia za dziecka”. Kiedy trzymam w rękach zdjęcie, o którego istnieniu nigdy nie słyszałam, o którym nie wiedziałam, którego nigdy nie widziałam, a jednak rozpoznaję je - po stylu, po podpisie, po pieczątce, po piśmie, po nim; a w oczach błyszczą mi łzy.
Stał się mi bliski, nie tylko dlatego, że płynie we mnie część jego krwi, ale dlatego, że jest taki ludzki. Zwyczajny, nie-zwyczajny. Z brązu i odbrązowiony. Jak każdy miał dobre i złe strony. Był, jak ja: dokładny, skupiony, oddany pasji. Ale też jak się domyślam – zupełnie inny: zbyt dumny, zbyt pewny siebie i nieznoszący sprzeciwu. Wiele osiągnął, wiele stracił. Za życia był kimś, a po śmierci – prawie nikim. Ale to się zmieni.
By być prawdziwym bohaterem trzeba dokonywać właściwych, choć czasem trudnych wyborów, wznieść się ponad egoizm, coś większego stawiać wyżej niż siebie,
i w tym wszystkim być autentycznym, pozostać sobą.
Piotra Śpiewlę już ocenili i oceniać będą potomni. Ja nie chcę oceniać, chcę przekazać to co wiem, to co sprawdzone, przypomnieć jego historię, przywrócić jego dobre imię i pamięć. Kiedy patrzę na jego zdjęcia wspominam pasję, która buduje
i niszczy, chwile wielkie i małe, to co wiem, to czego się domyślam, i to co pewnie lepiej, że jest niewiadomą.
Zachować jak najwięcej, przypomnieć, ocalić od zapomnienia, zniszczenia, wyparcia, ale i nie pozwolić by jakakolwiek pasja zniszczyła mnie samą, być lepszym niż on człowiekiem, uczyć się nie na swoich, lecz na cudzych, na jego błędach.
Show me... Grandfather... and I will finish... what you started.
Dokończę to, co zacząłeś.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz