wtorek, 26 czerwca 2018

Tam, gdzie nie dochodzi światło

Tomasz Siwiec
Nagroda w Konkursie Literackim- kategoria dorośli


1
   Moja historia będzie krótka, ale chciałabym się nią z kimś podzielić. Nie bez powodu padło na was. W dalszej części zrozumiecie, dlaczego tak się stało.
   Wszystko zaczęło się wiosną dwa tysiące dwunastego roku. Nazywam się Monika. Byłam uczennicą trzeciej klasy Liceum Ogólnokształcącego imienia Marii Skłodowskiej Curie w Suchej Beskidzkiej. Wkrótce miała nastąpić przerwa w nauce, toteż nasi nauczyciele zasypywali uczniów deszczem kartkówek i sprawdzianów. Przyznam szczerze, że nie do każdego przedmiotu byłam odpowiednio przygotowana. Czasami musiałam, jak to się mówi - improwizować lub po prostu odpisać od kogoś. Tamtego dnia naszą klasę czekał sprawdzian z fizyki. Dotyczył on zagadnień tak trudnych, że choćbym bardzo się starała, to nie potrafię sobie teraz o nich przypomnieć. Zresztą, nigdy nie lubiłam tego przedmiotu. Pani rozdała wszystkim uczniom białe kartki, na których należało nanieść odpowiedzi. Jeden rzut oka wystarczył, abym zrozumiała, że dostanę jedynkę. Trudno. Jakoś to przeżyję - pomyślałam. Odpisać też się nie dało, bo każda kartka zawierała inne pytania. Siedziałam w ostatniej ławce, bezmyślnie gapiąc się w okno i chyba wówczas po raz pierwszy zauważyłam tę kobietę. Stała na chodniku przy wyjeździe z tylnej części suskiego pasażu i spoglądała na drzwi wejściowe naszej szkoły. Pomyślałam, że najprawdopodobniej na kogoś czeka. Była ubrana na czarno i co jakiś czas zerkała na zegarek. Głośno westchnęłam, kiedy wreszcie zadzwonił dzwonek na przerwę. Moja kartka świeciła pustkami, więc z miną zbitego psa, podniosłam się z krzesła i położyłam ją na biurku nauczycielki.
   W kolejny dzień nauki ponownie zauważyłam tę kobietę. Stała w tym samym miejscu co poprzednio i znowu patrzyła w stronę drzwi liceum. Zabiegani ludzie i pędzące samochody mijały ją w pośpiechu.  Nie mam pojęcia, dlaczego jej widok aż tak przykuwał mą uwagę, ale czułam, że coś tutaj nie gra. Przekonałam się o tym w przeciągu kolejnych dni nauki.  Każdego dnia o tej samej godzinie ubrana na czarno kobieta podchodziła pod szkołę. Stała tam przez kilkanaście minut, a potem odwracała się na pięcie i odchodziła.
   W końcu nadeszło upragnione lato. Oceny semestralne zostały już wystawione i w moim przypadku wcale nie wyglądały aż tak tragicznie, ale postanowiłam, że przyszłym półroczu postaram się nieco bardziej przykładać do nauki. Rozwrzeszczana młodzież z uśmiechem na ustach i ze świadectwami w dłoniach dosłownie wysypała się z drzwi suskiego liceum. Każdy był wniebowzięty perspektywa dwóch miesięcy wolności. Z trudem przepychając się przez ściśnięty tłum, wygramoliłam się na chodnik przed naszą szkołą. Schowałam świadectwo do torebki, którą sama uszyłam i skierowałam się w stronę domu. Mieszkałam na pobliskim osiedlu Na Stawach, toteż wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy i nierównym chodnikiem przedreptać kilkaset metrów. Nagle przypomniałam sobie o tajemniczej kobiecie. Zerknęłam na zegarek i stwierdziłam, że według powtarzającego się schematu, to zaraz powinna tutaj dotrzeć. Nie myliłam się. Szła wolnym krokiem od strony ulicy Mickiewicza. Roześmiane dzieciaki przechodziły obok, nie zwracając na nią uwagi. To była moja szansa, aby przyjrzeć się jej z bliska. Nie chciałam, aby się zorientowała, że ją obserwuję, toteż stanęłam na pobliskim parkingu za niewielkim drzewem i przez liściaste gałęzie przyglądnęłam się jej twarzy. Wyglądała na około pięćdziesiąt lat. Była niskiego wzrostu, a jej buzia zasypała siatka mniejszych oraz większych zmarszczek. Siwe i lekko przerzedzone włosy spoczywały na przygarbionych plecach, związane czarną frotką. Scenariusz powtórzył się tak jak zwykle. Kilka razy zerknęła na zegarek, po czym odeszła wolnym krokiem ze wzrokiem wbitym w chodnik. Naszła mnie myśl, czy aby za nią nie pójść. W końcu i tak nie miałam nic lepszego do roboty. Zrobiłam nawet pierwszy krok, kiedy poczułam uderzenie w ramię.
   - Hej! – wrzasnęła Natalia – A ty gdzie się wybierasz? Wszędzie cię szukamy. Wybieramy się z dziewczynami na pizzę do 102-ki. Chodź z nami.
   Zerknęłam jej przez ramię. Za Natalią stało kilka dziewczyn z mojej klasy, chichocząc się z Bóg wie czego. Zerknęłam jeszcze za tajemniczą kobietą, ale nigdzie już nie mogłam jej wypatrzeć. Toteż uśmiechnęłam się do Natalii i stwierdziłam, że możemy ruszać. 
   Wakacje jak zwykle minęły bardzo szybko.  Pierwszy dzień szkoły przywitał nas wyjątkowo deszczową pogodą. Lało jak z cebra, wiał mocny wiatr, a gdzieś z oddali słychać było nadciągająca burzę. Usadowiłam się w ławce tuż pod oknem i wówczas przypomniała mi się tamta kobieta. Zupełnie o niej zapomniałam przez wakacje. Zastanawiałam się, czy znowu zacznie przychodzić pod szkołę. Nie musiałam długo czekać. Około dwunastej pojawiła się w tym samym miejscu. W chudej dłoni ściskała czarny parasol i jak zwykle patrzyła w stronę drzwi.
   Poklepałam po plecach siedzącą przede mną koleżankę i zapytałam.
   - Znasz może tamtą kobietę?
   Anka zerknęła przez okno i pokiwała głową.
   - Nie. Pierwszy raz widzę ją na oczy – stwierdziła – A czemu pytasz?
   - No bo zachowuje się jakoś dziwacznie – odparłam.
   - Dziwacznie?
  - No tak. Obserwuje ją już od jakiegoś czasu. W zeszłym roku każdego dnia o tej samej godzinie staje tam na chodniku i gapi się na naszą szkołę. Potem zerka na zegarek, jakby była czymś zniecierpliwiona i odchodzi.
   Ania wzruszyła ramionami.
   - Pewnie jakaś wariatka. Pełno teraz takich.
  Nie wyglądała mi na wariatkę. Bardziej na kogoś... nieszczęśliwego. Tamtego dnia, kiedy miałam możliwość przyjrzeć się jej z bliska, dostrzegłam w jej oczach smutek. Jakiś nieokreślony rodzaj bólu. Nie jestem jakimś specem od odczytywania ludzkich nastrojów, ale coś takiego przyszło mi wówczas do głowy. Postanowiłam zbadać tę sprawę. Na jednej z przerw zamierzałam podpytać moją wychowawczynię. Pomyślałam, że być może ona coś będzie wiedziała na temat tamtej kobiety.
   Pani Krawczyńska wypełniała jakieś tabelki w dzienniku szkolnym. Kiedy weszłam do klasy, podniosła na mnie wzrok i lekko się uśmiechnęła.
   - Dzień dobry.
   - Dzień dobry Monisiu. Co cię do mnie sprowadza?
   - Pani Krawczyńska – zaczęłam – Chciałam zapytać o pewną rzecz, ale nie jest ona związana z nauką, ani nawet naszą klasą.
   Wychowawczyni zdjęła grube okulary, które spoczywały na jej nosie i odłożyła je na biurko.
   - Pytaj śmiało – odparła.
  Szybko opowiedziałam jej o moich obserwacjach. Po wszystkim zaplotła ręce na biurku i wbiła we mnie spojrzenie.
   - Wiem, o kim mówisz – stwierdziła – Przyznam jednak, że jestem dość zaskoczona twoją uwagą. W tej szkole uczy się ponad tysiąc uczniów, ale przez szereg lat, w których ona tutaj przychodzi, tylko ty zdołałaś ją zauważyć. Nie tylko zauważyć, ale także zainteresować jej historią.
   - Kim jest ta pani?
  - Nazywa się Zofia Kowalik. Jakiś czas temu w jej życiu wydarzyła się ogromna tragedia. Straciła jedyną córkę. Jest zupełnie sama, bo jej mąż odszedł od niej, kiedy dowiedział się, że zaszła w ciąże. Bydle nie facet, ale mniejsza z nim. Jej córka Klaudia uczęszczała do naszej szkoły. Znałam ja bardzo dobrze, bo tak się złożyło, że byłam również jej wychowawczynią. Klaudia była wyjątkowo radosną dziewczyną. Zawsze miła, uśmiechnięta i tryskająca optymizmem. Niestety pewnego dnia przydarzył się jej wypadek. Klaudia wyszła z naszej szkoły i przechodząc na drugą stronę jezdni, wpadła pod nadjeżdżający autobus. Zginęła na miejscu. Jej mama ogromnie to przeżyła. Klaudie pochowano na tutejszym cmentarzu i wydawać by się mogło, że ta historia miała tam swój koniec, ale kilka dni po tej śmierci pod szkołą zaczęła pojawiać się jej mama. Stała po drugiej stronie jezdni i wyczekiwała na swoją córkę. Chyba nie do końca uwierzyła w jej śmierć. Wydaje mi się, że przychodzi tutaj z nadzieją, iż Klaudia po prostu pewnego dnia wyjdzie ze szkoły i znowu będą razem.
  - O rany – westchnęłam poruszona tą opowieścią. - Czy nikt nie próbował z nią porozmawiać?  Wytłumaczyć jej?
  - Próbowano, ale ona po prostu zamknęła się w sobie.  Widzi i słyszy tylko to, co uważa za słuszne.
   - Biedna kobieta – stwierdziłam.
   - Bardzo biedna, ale wydaje mi się, że nie powinnyśmy ingerować w jej życie. Szczególnie że od tragedii minęło już prawie dziesięć lat.   
   Podziękowałam pani Krawczyńskiej za rozmowę i wróciłam na zajęcia. Nie potrafiłam jednak przestać myśleć o tamtej kobiecie. Jak wielką miłością musiała darzyć swą córeczkę, że codziennie przychodzi i wypatruje jej u drzwi naszej szkoły.  Każdego dnia patrzyłam na jej smukłą postać i zastanawiałam się, czy istnieje jakiś sposób, aby jej pomóc. Trudno było mi żyć ze wiadomością, że tam za szybą stoi osoba niewyobrażalnie nieszczęśliwa, jednak wierząca w to, że los pewnego dnia się do niej uśmiechnie. Żyjąca nadzieją, która nigdy nie gaśnie. Nadzieją, która nigdy nie nadejdzie.   

2
   Pewnego pochmurnego dnia postanowiłam wybrać się na cmentarz i odszukać grób Klaudii. Nie potrafię wytłumaczyć sobie, dlaczego chciałam to zrobić, ale czułam, że udziela mi się od tej kobiety jakaś niegasnąca nadzieja. Cząsteczka maleńkiej, żarzącej się iskierki, że pewnego dnia coś się tutaj wydarzy. Że ten cały jej trud przychodzenia pod szkołę nie pójdzie na marne. Nie zrozumcie mnie źle, ale pomyślałam, że jak już zobaczę na własne oczy grób Klaudii, to wreszcie utwierdzę się w przekonaniu, że dla tej sprawy nie ma już nadziei. Wierzyłam, że to sprawi, iż popatrzę na tę historię nieco bardziej realnym i przyziemnym okiem. Odnalezienie grobu wcale nie było takie trudne. Znajdował się on tuż przy wejściu na cmentarz. Na szarej kamiennej tabliczce widniał wygrawerowany napis:
 KLAUDIA KOWALIK.
Przeżyła lat 17.
Spoczywaj w spokoju.
   Tuż pod napisem znajdowało się jej zdjęcie. Po raz pierwszy miałam okazję przyjrzeć się zmarłej dziewczynie. Była bardzo podobna do swojej mamy. Teraz już byłam przekonana, że wszystko to, o czym mówiła pani Krawczyńska, było prawdą. Niestety, mama Klaudii już nigdy nie zobaczy swojej córeczki wychodzącej ze szkoły. Zamierzałam właśnie odejść spod grobu, ale kiedy się odwróciłam, stanęłam oko w oko z panią Kowalik. Moje serce zabiło bardzo mocno. Kobieta przyglądała mi się z zaciekawieniem. Postanowiłam ją po prostu ominąć bez słowa i uciec z tego miejsca, ale wówczas otworzyła usta.
   - Widzę, jak czasami mi się przyglądasz.
   - Ja... - zupełnie nie wiedziałam, co powiedzieć.
  - Nikt inny tego nie robi. Ty mnie jednak dostrzegłaś.  - kontynuowała. - Tylko niektórzy ludzie mają taki dar. Widzą to, czego inni nie chcą lub nie potrafią zobaczyć. Są bardziej wrażliwi i podatni na uczucia innych ludzi.
   - Przepraszam – wybąkałam – Nie chciałam być wścibska ani niemiła.
  - Wiem – odparła i przeniosła wzrok na grób. - Bardzo rzadko tutaj ktoś przychodzi. Ja jestem codziennie. Tutaj i pod szkołą.
   - Pani Kowalik – zaczęłam, choć nie wiedziałam, czy dobrze robię – Wiem, że to jest dla pani bardzo trudne, ale Klaudia odeszła już bardzo dawno temu. Pani obecność pod szkołą jest bardzo pięknym gestem, jednak – zaniemówiłam na chwilę – to jej nie zwróci życia. Wydaje mi się, że powinna pani postarać się swoje życie ułożyć w inny sposób.
   Nie miałam pojęcia, w jaki sposób zareaguje na moje słowa. Bałam się, że zaraz wybuchnie płaczem lub nakrzyczy na mnie, ale ku mojemu zdziwieniu ona tylko lekko się uśmiechnęła.
   To nie jest tak jak wszyscy myślą – odparła – Wbrew pozorom nie po to przychodzę, aby oczekiwać jej powrotu ze szkoły. To nie do końca prawda. Codziennie stoję u jej grobu i doskonale wiem, że nic już nie zwróci jej życia. Jednak bardzo za nią tęsknie. Była moim jedynym i największym skarbem. Sensem mojego życia. Słoneczkiem, które pewnego dnia zaszło za chmury. Mimo tego wciąż w moim sercu tli się nadzieja. Chodzi o to, że pewnego dnia zabrał mi ją autobus. Pyk i zgasło jej życie. To był jej ostatni przystanek. Teraz ja czekam na swój kurs. Wierzę, że pewnego dnia przyjedzie po mnie. Moje serce jest już bardzo słabe. Każdego dnia wylewam dziesiątki kropel łez, spoglądając na jej fotografie. Każda myśl o tym, co by było, gdyby ona wówczas nie umarła, nakłuwa moje zranione serce. Mam jednak nadzieję, że wkrótce się zobaczymy. Tu czy tam, to już nie ma dla mnie większego znaczenia.
    Po jej pomarszczonym policzku spłynęła łza.
  Jeszcze przez chwilę stałyśmy nad grobem Klaudii i wpatrywaliśmy się w jej zdjęcie. Opuściliśmy to miejsce, kiedy pierwsze krople październikowego deszczu zalały nasze ubrania.   
   Długo rozmyślałam nad tym, co powiedziała mi pani Kowalik. Było to dość chaotyczne i przyznam, że sens jej słów zrozumiałam dopiero dwunastego listopada dwa tysiące dwunastego roku.
   Tamtego dnia pojawiła się pod szkołą o stałej porze. Nic nie zapowiadało, że ma się zdarzyć coś innego niż zwykle. Tradycyjnie obserwowałam ją zza okna. Nagle ku mojemu zdziwieniu pani Kowalik podniosła głowę w moim kierunku, uśmiechnęła się i pomachała dłonią. Byłam lekko zaskoczona, bo nigdy wcześniej tego nie robiła. Szybko jej odmachałam i również posłałam jej serdeczny uśmiech. Zaraz potem zauważyłam stary autobus. Zatrzymał się tuż przy krawężniku. Zdziwiłam się, bo tam przecież nie ma żadnego przystanku. Pojazd był nieco zaniedbany. W niektórych miejscach wyraźnie przebijała rdza. W każdym razie nie wyglądał jak te kolorowe i nowoczesne, które jeżdżą po mieście. Pani Kowalik jeszcze raz zerknęła w moją stronę i weszła do środka. Z niedowierzaniem obserwowałam całą sytuację. Nie zwracając uwagi na trwającą lekcje, wstałam ze stołka i zbliżyłam się do szyby. Trudno mi było uwierzyć w to, co zobaczyłam. Nie potrafiłam oderwać wzroku od dwóch przytulających się kobiet.  Siedziały tuż za kierowcą, splecione ramionami w mocnym uścisku. Autobus uruchomił kierunkowskaz i włączył się do ruchu. Właśnie wówczas dziewczynka odwróciła twarz w moim kierunku. Widziałam ją tylko przez chwilę, ale była pewna, że zobaczyłam Klaudię. Nie zastanawiając się dłużej, wybiegłam z klasy. Słyszałam za plecami głos nauczycielki, który wołał moje imię, ale po prostu musiałam sprawdzić, co tam się stało. Biegnąc pustym korytarzem, usłyszałam jęk syren. Dźwięk narastał, jakby pojazd uprzywilejowany znajdował się tuż pod szkołą. Wypadłam na zewnątrz i zauważyłam, że w miejscu, gdzie zawsze stała pani Kowalik, znajduje się karetka pogotowia. Jedne ze sanitariuszy pochylał się nad leżącą na chodniku kobietą i próbował ją reanimować. Przebiegłam na drugą stronę jezdni i zbliżyłam się do nich. Wokół nas zaczął gromadzić się  coraz większy tłum gapiów. Kobieta, która leżała na chodniku, to była pani Kowalik. Jej oczy nie były już smutne. Były za to martwe i wpatrzone w niebo. Ratownik medyczny pokiwał głową i dał znać stojącemu nad nim koledze, że pacjentka nie żyje. Zawał. Po chwili na jej ciało narzucono czarne prześcieradło, a następnie zabrano do karetki. Jeszcze przez chwilę obserwowałam, jak pojazd odjeżdża i znika za zakrętem.
   Czasami odwiedzam ich wspólny grób. Przynoszę kwiaty, znicze i zastanawiam się, co tak naprawdę wówczas widziałam. Słysze wtedy słowa pani Kowalik. Tylko niektórzy ludzie mają taki dar. Widzą to, czego inni nie chcą lub nie potrafią zobaczyć. Są bardziej wrażliwi i podatni na uczucia innych ludzi.
   W rzeczywistości wyglądało to tak, że pewna spacerująca ulicami Suchej Beskidzkiej  kobieta miała zawał. Jej serce nagle przestało bić. Ktoś zauważył, jak upada na chodnik i wezwał karetkę. Niestety nie udało się jej uratować, ale trudno mi w tym przypadku jednoznacznie stwierdzić, czy dobrze się stało.
   Wydaje mi się, że zobaczyłam to, co ona. Widziałam to, czego nikt nie potrafił zobaczyć. Nie jestem pewna czy to dar, czy może przekleństwo, ale wiem, że powinniśmy być bardziej otwarci na innych ludzi, zwierzęta i wszystko, co nas otacza. Życie to dar – a ręce, serce i oczy, to tylko narzędzia, których nigdy nie powinniśmy zamykać tam, gdzie nie dochodzi... światło.             



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz