Nagroda w Konkursie Literackim- kategoria dorośli
1
Moja
historia będzie krótka, ale chciałabym się nią z kimś podzielić. Nie bez powodu
padło na was. W dalszej części zrozumiecie, dlaczego tak się stało.
Wszystko
zaczęło się wiosną dwa tysiące dwunastego roku. Nazywam się Monika. Byłam
uczennicą trzeciej klasy Liceum Ogólnokształcącego imienia Marii Skłodowskiej
Curie w Suchej Beskidzkiej. Wkrótce miała nastąpić przerwa w nauce, toteż nasi
nauczyciele zasypywali uczniów deszczem kartkówek i sprawdzianów. Przyznam
szczerze, że nie do każdego przedmiotu byłam odpowiednio przygotowana. Czasami
musiałam, jak to się mówi - improwizować lub po prostu odpisać od kogoś.
Tamtego dnia naszą klasę czekał sprawdzian z fizyki. Dotyczył on zagadnień tak
trudnych, że choćbym bardzo się starała, to nie potrafię sobie teraz o nich
przypomnieć. Zresztą, nigdy nie lubiłam tego przedmiotu. Pani rozdała wszystkim
uczniom białe kartki, na których należało nanieść odpowiedzi. Jeden rzut oka
wystarczył, abym zrozumiała, że dostanę jedynkę. Trudno. Jakoś to przeżyję -
pomyślałam. Odpisać też się nie dało, bo każda kartka zawierała inne pytania.
Siedziałam w ostatniej ławce, bezmyślnie gapiąc się w okno i chyba wówczas po
raz pierwszy zauważyłam tę kobietę. Stała na chodniku przy wyjeździe z tylnej
części suskiego pasażu i spoglądała na drzwi wejściowe naszej szkoły.
Pomyślałam, że najprawdopodobniej na kogoś czeka. Była ubrana na czarno i co
jakiś czas zerkała na zegarek. Głośno westchnęłam, kiedy wreszcie zadzwonił
dzwonek na przerwę. Moja kartka świeciła pustkami, więc z miną zbitego psa,
podniosłam się z krzesła i położyłam ją na biurku nauczycielki.
W
kolejny dzień nauki ponownie zauważyłam tę kobietę. Stała w tym samym miejscu
co poprzednio i znowu patrzyła w stronę drzwi liceum. Zabiegani ludzie i
pędzące samochody mijały ją w pośpiechu.
Nie mam pojęcia, dlaczego jej widok aż tak przykuwał mą uwagę, ale
czułam, że coś tutaj nie gra. Przekonałam się o tym w przeciągu kolejnych dni
nauki. Każdego dnia o tej samej godzinie
ubrana na czarno kobieta podchodziła pod szkołę. Stała tam przez kilkanaście
minut, a potem odwracała się na pięcie i odchodziła.
W końcu
nadeszło upragnione lato. Oceny semestralne zostały już wystawione i w moim
przypadku wcale nie wyglądały aż tak tragicznie, ale postanowiłam, że przyszłym
półroczu postaram się nieco bardziej przykładać do nauki. Rozwrzeszczana
młodzież z uśmiechem na ustach i ze świadectwami w dłoniach dosłownie wysypała
się z drzwi suskiego liceum. Każdy był wniebowzięty perspektywa dwóch miesięcy
wolności. Z trudem przepychając się przez ściśnięty tłum, wygramoliłam się na
chodnik przed naszą szkołą. Schowałam świadectwo do torebki, którą sama uszyłam
i skierowałam się w stronę domu. Mieszkałam na pobliskim osiedlu Na Stawach,
toteż wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy i nierównym chodnikiem
przedreptać kilkaset metrów. Nagle przypomniałam sobie o tajemniczej kobiecie.
Zerknęłam na zegarek i stwierdziłam, że według powtarzającego się schematu, to
zaraz powinna tutaj dotrzeć. Nie myliłam się. Szła wolnym krokiem od strony
ulicy Mickiewicza. Roześmiane dzieciaki przechodziły obok, nie zwracając na nią
uwagi. To była moja szansa, aby przyjrzeć się jej z bliska. Nie chciałam, aby
się zorientowała, że ją obserwuję, toteż stanęłam na pobliskim parkingu za
niewielkim drzewem i przez liściaste gałęzie przyglądnęłam się jej twarzy.
Wyglądała na około pięćdziesiąt lat. Była niskiego wzrostu, a jej buzia
zasypała siatka mniejszych oraz większych zmarszczek. Siwe i lekko przerzedzone
włosy spoczywały na przygarbionych plecach, związane czarną frotką. Scenariusz
powtórzył się tak jak zwykle. Kilka razy zerknęła na zegarek, po czym odeszła
wolnym krokiem ze wzrokiem wbitym w chodnik. Naszła mnie myśl, czy aby za nią
nie pójść. W końcu i tak nie miałam nic lepszego do roboty. Zrobiłam nawet
pierwszy krok, kiedy poczułam uderzenie w ramię.
- Hej! –
wrzasnęła Natalia – A ty gdzie się wybierasz? Wszędzie cię szukamy. Wybieramy
się z dziewczynami na pizzę do 102-ki. Chodź z nami.
Zerknęłam jej przez ramię. Za Natalią stało kilka dziewczyn z mojej
klasy, chichocząc się z Bóg wie czego. Zerknęłam jeszcze za tajemniczą kobietą,
ale nigdzie już nie mogłam jej wypatrzeć. Toteż uśmiechnęłam się do Natalii i
stwierdziłam, że możemy ruszać.
Wakacje
jak zwykle minęły bardzo szybko.
Pierwszy dzień szkoły przywitał nas wyjątkowo deszczową pogodą. Lało jak
z cebra, wiał mocny wiatr, a gdzieś z oddali słychać było nadciągająca burzę.
Usadowiłam się w ławce tuż pod oknem i wówczas przypomniała mi się tamta
kobieta. Zupełnie o niej zapomniałam przez wakacje. Zastanawiałam się, czy
znowu zacznie przychodzić pod szkołę. Nie musiałam długo czekać. Około
dwunastej pojawiła się w tym samym miejscu. W chudej dłoni ściskała czarny
parasol i jak zwykle patrzyła w stronę drzwi.
Poklepałam po plecach siedzącą przede mną koleżankę i zapytałam.
- Znasz
może tamtą kobietę?
Anka
zerknęła przez okno i pokiwała głową.
- Nie.
Pierwszy raz widzę ją na oczy – stwierdziła – A czemu pytasz?
- No bo
zachowuje się jakoś dziwacznie – odparłam.
-
Dziwacznie?
- No tak.
Obserwuje ją już od jakiegoś czasu. W zeszłym roku każdego dnia o tej samej
godzinie staje tam na chodniku i gapi się na naszą szkołę. Potem zerka na zegarek,
jakby była czymś zniecierpliwiona i odchodzi.
Ania
wzruszyła ramionami.
- Pewnie
jakaś wariatka. Pełno teraz takich.
Nie wyglądała mi na wariatkę. Bardziej na
kogoś... nieszczęśliwego. Tamtego dnia, kiedy miałam możliwość przyjrzeć się
jej z bliska, dostrzegłam w jej oczach smutek. Jakiś nieokreślony rodzaj bólu.
Nie jestem jakimś specem od odczytywania ludzkich nastrojów, ale coś takiego
przyszło mi wówczas do głowy. Postanowiłam zbadać tę sprawę. Na jednej z przerw
zamierzałam podpytać moją wychowawczynię. Pomyślałam, że być może ona coś
będzie wiedziała na temat tamtej kobiety.
Pani Krawczyńska wypełniała jakieś tabelki w
dzienniku szkolnym. Kiedy weszłam do klasy, podniosła na mnie wzrok i lekko się
uśmiechnęła.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry Monisiu. Co cię do mnie
sprowadza?
- Pani Krawczyńska – zaczęłam – Chciałam
zapytać o pewną rzecz, ale nie jest ona związana z nauką, ani nawet naszą
klasą.
Wychowawczyni zdjęła grube okulary, które
spoczywały na jej nosie i odłożyła je na biurko.
- Pytaj śmiało – odparła.
Szybko opowiedziałam jej o moich
obserwacjach. Po wszystkim zaplotła ręce na biurku i wbiła we mnie spojrzenie.
- Wiem, o kim mówisz – stwierdziła –
Przyznam jednak, że jestem dość zaskoczona twoją uwagą. W tej szkole uczy się
ponad tysiąc uczniów, ale przez szereg lat, w których ona tutaj przychodzi,
tylko ty zdołałaś ją zauważyć. Nie tylko zauważyć, ale także zainteresować jej historią.
- Kim jest ta pani?
- Nazywa się Zofia Kowalik. Jakiś czas temu w
jej życiu wydarzyła się ogromna tragedia. Straciła jedyną córkę. Jest zupełnie
sama, bo jej mąż odszedł od niej, kiedy dowiedział się, że zaszła w ciąże.
Bydle nie facet, ale mniejsza z nim. Jej córka Klaudia uczęszczała do naszej
szkoły. Znałam ja bardzo dobrze, bo tak się złożyło, że byłam również jej
wychowawczynią. Klaudia była wyjątkowo radosną dziewczyną. Zawsze miła,
uśmiechnięta i tryskająca optymizmem. Niestety pewnego dnia przydarzył się jej
wypadek. Klaudia wyszła z naszej szkoły i przechodząc na drugą stronę jezdni,
wpadła pod nadjeżdżający autobus. Zginęła na miejscu. Jej mama ogromnie to
przeżyła. Klaudie pochowano na tutejszym cmentarzu i wydawać by się mogło, że ta
historia miała tam swój koniec, ale kilka dni po tej śmierci pod szkołą zaczęła
pojawiać się jej mama. Stała po drugiej stronie jezdni i wyczekiwała na swoją
córkę. Chyba nie do końca uwierzyła w jej śmierć. Wydaje mi się, że przychodzi
tutaj z nadzieją, iż Klaudia po prostu pewnego dnia wyjdzie ze szkoły i znowu
będą razem.
- O rany – westchnęłam poruszona tą
opowieścią. - Czy nikt nie próbował z nią porozmawiać? Wytłumaczyć jej?
- Próbowano, ale ona po prostu zamknęła się w
sobie. Widzi i słyszy tylko to, co uważa
za słuszne.
- Biedna kobieta – stwierdziłam.
- Bardzo biedna, ale wydaje mi się, że nie
powinnyśmy ingerować w jej życie. Szczególnie że od tragedii minęło już prawie
dziesięć lat.
Podziękowałam pani Krawczyńskiej za rozmowę
i wróciłam na zajęcia. Nie potrafiłam jednak przestać myśleć o tamtej kobiecie.
Jak wielką miłością musiała darzyć swą córeczkę, że codziennie przychodzi i
wypatruje jej u drzwi naszej szkoły.
Każdego dnia patrzyłam na jej smukłą postać i zastanawiałam się, czy
istnieje jakiś sposób, aby jej pomóc. Trudno było mi żyć ze wiadomością, że tam
za szybą stoi osoba niewyobrażalnie nieszczęśliwa, jednak wierząca w to, że los
pewnego dnia się do niej uśmiechnie. Żyjąca nadzieją, która nigdy nie gaśnie.
Nadzieją, która nigdy nie nadejdzie.
2
Pewnego pochmurnego dnia postanowiłam wybrać
się na cmentarz i odszukać grób Klaudii. Nie potrafię wytłumaczyć sobie,
dlaczego chciałam to zrobić, ale czułam, że udziela mi się od tej kobiety jakaś
niegasnąca nadzieja. Cząsteczka maleńkiej, żarzącej się iskierki, że pewnego
dnia coś się tutaj wydarzy. Że ten cały jej trud przychodzenia pod szkołę nie
pójdzie na marne. Nie zrozumcie mnie źle, ale pomyślałam, że jak już zobaczę na
własne oczy grób Klaudii, to wreszcie utwierdzę się w przekonaniu, że dla tej
sprawy nie ma już nadziei. Wierzyłam, że to sprawi, iż popatrzę na tę historię
nieco bardziej realnym i przyziemnym okiem. Odnalezienie grobu wcale nie było
takie trudne. Znajdował się on tuż przy wejściu na cmentarz. Na szarej
kamiennej tabliczce widniał wygrawerowany napis:
KLAUDIA KOWALIK.
Przeżyła
lat 17.
Spoczywaj w
spokoju.
Tuż pod napisem znajdowało się jej zdjęcie.
Po raz pierwszy miałam okazję przyjrzeć się zmarłej dziewczynie. Była bardzo
podobna do swojej mamy. Teraz już byłam przekonana, że wszystko to, o czym
mówiła pani Krawczyńska, było prawdą. Niestety, mama Klaudii już nigdy nie
zobaczy swojej córeczki wychodzącej ze szkoły. Zamierzałam właśnie odejść spod
grobu, ale kiedy się odwróciłam, stanęłam oko w oko z panią Kowalik. Moje serce
zabiło bardzo mocno. Kobieta przyglądała mi się z zaciekawieniem. Postanowiłam
ją po prostu ominąć bez słowa i uciec z tego miejsca, ale wówczas otworzyła
usta.
- Widzę, jak czasami mi się przyglądasz.
- Ja... - zupełnie nie wiedziałam, co
powiedzieć.
- Nikt inny tego nie robi. Ty mnie jednak
dostrzegłaś. - kontynuowała. - Tylko
niektórzy ludzie mają taki dar. Widzą to, czego inni nie chcą lub nie potrafią
zobaczyć. Są bardziej wrażliwi i podatni na uczucia innych ludzi.
- Przepraszam – wybąkałam – Nie chciałam być
wścibska ani niemiła.
- Wiem – odparła i przeniosła wzrok na grób.
- Bardzo rzadko tutaj ktoś przychodzi. Ja jestem codziennie. Tutaj i pod
szkołą.
- Pani Kowalik – zaczęłam, choć nie
wiedziałam, czy dobrze robię – Wiem, że to jest dla pani bardzo trudne, ale
Klaudia odeszła już bardzo dawno temu. Pani obecność pod szkołą jest bardzo
pięknym gestem, jednak – zaniemówiłam na chwilę – to jej nie zwróci życia.
Wydaje mi się, że powinna pani postarać się swoje życie ułożyć w inny sposób.
Nie miałam pojęcia, w jaki sposób zareaguje
na moje słowa. Bałam się, że zaraz wybuchnie płaczem lub nakrzyczy na mnie, ale
ku mojemu zdziwieniu ona tylko lekko się uśmiechnęła.
To nie jest tak jak wszyscy myślą – odparła
– Wbrew pozorom nie po to przychodzę, aby oczekiwać jej powrotu ze szkoły. To
nie do końca prawda. Codziennie stoję u jej grobu i doskonale wiem, że nic już
nie zwróci jej życia. Jednak bardzo za nią tęsknie. Była moim jedynym i
największym skarbem. Sensem mojego życia. Słoneczkiem, które pewnego dnia
zaszło za chmury. Mimo tego wciąż w moim sercu tli się nadzieja. Chodzi o to,
że pewnego dnia zabrał mi ją autobus. Pyk i zgasło jej życie. To był jej
ostatni przystanek. Teraz ja czekam na swój kurs. Wierzę, że pewnego dnia
przyjedzie po mnie. Moje serce jest już bardzo słabe. Każdego dnia wylewam
dziesiątki kropel łez, spoglądając na jej fotografie. Każda myśl o tym, co by
było, gdyby ona wówczas nie umarła, nakłuwa moje zranione serce. Mam jednak
nadzieję, że wkrótce się zobaczymy. Tu czy tam, to już nie ma dla mnie
większego znaczenia.
Po jej pomarszczonym policzku spłynęła łza.
Jeszcze przez chwilę stałyśmy nad grobem
Klaudii i wpatrywaliśmy się w jej zdjęcie. Opuściliśmy to miejsce, kiedy
pierwsze krople październikowego deszczu zalały nasze ubrania.
Długo rozmyślałam nad tym, co powiedziała mi
pani Kowalik. Było to dość chaotyczne i przyznam, że sens jej słów zrozumiałam
dopiero dwunastego listopada dwa tysiące dwunastego roku.
Tamtego dnia pojawiła się pod szkołą o
stałej porze. Nic nie zapowiadało, że ma się zdarzyć coś innego niż zwykle.
Tradycyjnie obserwowałam ją zza okna. Nagle ku mojemu zdziwieniu pani Kowalik
podniosła głowę w moim kierunku, uśmiechnęła się i pomachała dłonią. Byłam
lekko zaskoczona, bo nigdy wcześniej tego nie robiła. Szybko jej odmachałam i
również posłałam jej serdeczny uśmiech. Zaraz potem zauważyłam stary autobus.
Zatrzymał się tuż przy krawężniku. Zdziwiłam się, bo tam przecież nie ma
żadnego przystanku. Pojazd był nieco zaniedbany. W niektórych miejscach
wyraźnie przebijała rdza. W każdym razie nie wyglądał jak te kolorowe i
nowoczesne, które jeżdżą po mieście. Pani Kowalik jeszcze raz zerknęła w moją
stronę i weszła do środka. Z niedowierzaniem obserwowałam całą sytuację. Nie
zwracając uwagi na trwającą lekcje, wstałam ze stołka i zbliżyłam się do szyby.
Trudno mi było uwierzyć w to, co zobaczyłam. Nie potrafiłam oderwać wzroku od
dwóch przytulających się kobiet.
Siedziały tuż za kierowcą, splecione ramionami w mocnym uścisku. Autobus
uruchomił kierunkowskaz i włączył się do ruchu. Właśnie wówczas dziewczynka
odwróciła twarz w moim kierunku. Widziałam ją tylko przez chwilę, ale była
pewna, że zobaczyłam Klaudię. Nie zastanawiając się dłużej, wybiegłam z klasy.
Słyszałam za plecami głos nauczycielki, który wołał moje imię, ale po prostu
musiałam sprawdzić, co tam się stało. Biegnąc pustym korytarzem, usłyszałam jęk
syren. Dźwięk narastał, jakby pojazd uprzywilejowany znajdował się tuż pod
szkołą. Wypadłam na zewnątrz i zauważyłam, że w miejscu, gdzie zawsze stała
pani Kowalik, znajduje się karetka pogotowia. Jedne ze sanitariuszy pochylał się
nad leżącą na chodniku kobietą i próbował ją reanimować. Przebiegłam na drugą
stronę jezdni i zbliżyłam się do nich. Wokół nas zaczął gromadzić się coraz większy tłum gapiów. Kobieta, która
leżała na chodniku, to była pani Kowalik. Jej oczy nie były już smutne. Były za
to martwe i wpatrzone w niebo. Ratownik medyczny pokiwał głową i dał znać
stojącemu nad nim koledze, że pacjentka nie żyje. Zawał. Po chwili na jej ciało
narzucono czarne prześcieradło, a następnie zabrano do karetki. Jeszcze przez
chwilę obserwowałam, jak pojazd odjeżdża i znika za zakrętem.
Czasami odwiedzam ich wspólny grób.
Przynoszę kwiaty, znicze i zastanawiam się, co tak naprawdę wówczas widziałam.
Słysze wtedy słowa pani Kowalik. Tylko niektórzy ludzie mają taki dar. Widzą
to, czego inni nie chcą lub nie potrafią zobaczyć. Są bardziej wrażliwi i
podatni na uczucia innych ludzi.
W rzeczywistości wyglądało to tak, że pewna
spacerująca ulicami Suchej Beskidzkiej
kobieta miała zawał. Jej serce nagle przestało bić. Ktoś zauważył, jak
upada na chodnik i wezwał karetkę. Niestety nie udało się jej uratować, ale
trudno mi w tym przypadku jednoznacznie stwierdzić, czy dobrze się stało.
Wydaje mi się, że zobaczyłam to, co ona.
Widziałam to, czego nikt nie potrafił zobaczyć. Nie jestem pewna czy to dar,
czy może przekleństwo, ale wiem, że powinniśmy być bardziej otwarci na innych
ludzi, zwierzęta i wszystko, co nas otacza. Życie to dar – a ręce, serce i
oczy, to tylko narzędzia, których nigdy nie powinniśmy zamykać tam, gdzie nie
dochodzi... światło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz