sobota, 15 września 2018

BUNKIER 08

Alicja Włodarz, laureatka Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego





BUNKIER 08


Dziesięć…
 
A oto rozpoczyna się koniec.
 Nigdy nie przyszło mi do głowy, że kiedyś będę jego świadkiem. A jednak widzę te olbrzymie, emanujące złowrogą czerwienią cyfry, zwiastujące zbliżający się finał.
Ostatnie dziesięć minut.
Ostateczne odliczanie.
To zabawne, ale jedyne, o czym teraz myślę, to… piosenka. Nie boję się śmierci. Nie martwi mnie pustka, która za chwilę może pochłonąć moje życie. Nie. W głowię słyszę tylko „Final countdown”. Ta sytuacja przypomniała mi czasy szkolne. W momentach wymagających szczególnej uwagi i koncentracji, takich jak egzaminy, zawsze zapominałem o wszystkim, czego kiedykolwiek się uczyłem. Definicje i wzory ulatywały z mojego hipokampa, a ich miejsce zastępowały teksty durnych piosenek. Gdyby na egzaminach oceniano obeznanie z aktualnymi listami przebojów, z pewnością miałbym najlepsze wyniki ze wszystkich uczniów.

Dziewięć…
  
Ach, co ja robię? Czas leci, a ja marnuję go na jakieś bzdurne wspomnienia z dawnych lat. Pewnie macie mnóstwo pytań odnośnie mojej osoby i sytuacji, w której się znajduję. Nie wiem jednak, czy przedstawianie się ma jakikolwiek sens. I tak za dosłownie kilka minut mogę przestać istnieć. To stwierdzenie prowadzi mnie ku odpowiedzi na drugie pytanie. Zbliża się koniec. I chodzi mi tutaj o realny kres ludzkości, upadek cywilizacji, całkowitą zagładę. Wszelkie istnienie zostanie starte z powierzchni Ziemi za równe dziewięć minut, za sprawą wielkiego meteoru zmierzającego w kierunku naszej planety.
Osiem…
   Znajduję się właśnie w jednym z bunkrów, zbudowanych przez rząd amerykański na rzecz ocalenia gatunku ludzkiego.  Oczywiście nie każdy miał tyle szczęścia co ja. Dla rządu najważniejsza była możliwość odbudowy społeczeństwa po zagładzie, więc wszelkie słabe jednostki, osoby starsze i chore, które nie tylko nie mogłyby się rozmnażać w celu rekonstrukcji cywilizacji, ale również stanowiłyby ciężar dla osób zdrowych, zostały na powierzchni. Oczywiście za pomocą pieniędzy można było obejść tę regułę. Przykładem są moi sąsiedzi z bunkru, państwo Burton. Stare małżeństwo, obrzydliwie bogate, lecz niezwykle miłe i serdeczne. Pan Burton, mimo swojej surowej twarzy, jest niesamowicie życzliwy. Od samego początku naszego pobytu w bunkrze opowiada nam historie z wojny w Wietnamie, w której uczestniczył. Pani Burton natomiast jest uroczą staruszką o miłej twarzy i spokojnym usposobieniu. Nawet teraz, gdy od zagłady dzieli nas kilka minut, dzierga na drutach, nucąc pod nosem jakąś wesołą piosenkę. Jest całkowitym przeciwieństwem swojego męża, który nerwowo rozgląda się po schronie i co chwila zerka na wielki zegar, ukazujący, ile czasu jeszcze nam zostało.
Siedem… 
  
Czy wy też tak macie, że pewne zjawiska lub rzeczy, nieraz niemal abstrakcyjne, kojarzą wam się z jakąś osobą? U mnie jest to zjawisko powszednie. Często widząc nawet jakiś kolor czy też kształt, mam w głowie pewną postać. Tak samo jest teraz, kiedy wpatruję się w wielkie, szkarłatne 7 na zegarze, umieszczonym na ścianie naszego bunkru.
Z niewiadomej przyczyny cyfra ta przywodzi mi na myśl dziewczynę, siedzącą po przeciwnej stronie schronu. Może to z powodu jest płomiennorudych włosów? A może przyczyną jest symbolika liczby siedem? Liczby uważanej za boską w wielu kulturach. Dziewczyna ma
w sobie coś z bogini. Jej idealna twarz wygląda jak wyrzeźbiona w marmurze, a wszystkie jej ruchy i gesty są pełne gracji. Niestety, mimo swojej pięknej twarzy, ma paskudny charakter. Niesamowita maruda nieustannie szukająca powodów do kłótni. Siedem jest również liczbą, która w psychologii ma oznaczać konflikt. Jeden symbol pełen sprzeczności, idealnie pasujący do naszej koleżanki.
Sześć…
  
Rozglądam się po schronie. Oprócz mnie, państwa Burton i płomiennowłosej dziewczyny, bunkier mieści około dwudziestu osób, plus dwóch komandosów ubranych w mundury wojskowe i lekarz. Bunkier w którym się znajduję, bunkier 08, jest jednym z mniejszych. Pochodzi jeszcze z czasów II wojny światowej, kiedy Amerykanie obawiali się zbombardowania. Ten schron został oczywiście oczyszczony i odnowiony. Prezydent zapewniał nas w swoim przemówieniu, że w bunkrach jesteśmy całkowicie bezpieczni. Lecz czy schron znajdujący się pod ziemią będzie w stanie ocalić nas od olbrzymiej siły zderzenia meteoru z ziemią? Czy grube ściany wykonane ze stali i cementu, przykrytych grubą warstwą ziemi uchronią nas od radioaktywnych pierwiastków, kiedy wszystkie elektrownie atomowe na świecie ulegną awarii i do powietrza dostaną się niewyobrażalne ilości śmiertelnych cząstek? Czy zapasów żywności wystarczy nam na dostatecznie długo? Czy apokalipsa w ogóle nadejdzie, czy może jest to jakiś chory eksperyment amerykańskiego rządu? Może to właśnie on ma zakończyć życie milionów ludzi, a nie rozpędzona asteroida? Patrząc na twarze swoich towarzyszy, mogę stwierdzić, iż nie tylko ja mam takie wątpliwości.
Pięć…
  
O dziwo, jestem spokojny. Mimo wielu wątpliwości i niepewności, nie jestem kłębkiem nerwów, w przeciwieństwie do innych mieszkańców bunkra. Starają się ukryć swoje zdenerwowanie, lecz przez to jest ono jeszcze bardziej widoczne. Dziewczyna o ognistych włosach praktycznie bez przerwy poprawia swoją fryzurę, przeczesuje włosy dłonią, odrzuca je raz na plecy, raz na ramiona. Jej twarz zdaje się być jeszcze bledsza, a w oprawie szkarłatnych włosów tworzy niesamowity kontrast. Pewien młody chłopak co chwila zdejmuje okulary i przeciera je brzegiem koszulki. Pani Burton przestała nucić, a swoje druty odłożyła na bok. Obecnie wpatruje się pustymi oczami w przestrzeń przed sobą.
W bunkrze panuje przeraźliwa cisza. Atmosfera jest tak gęsta, że można by ją pokroić, zmielić i przygotować posiłek dla wszystkich tu obecnych. Czują zbliżający się koniec. Z każdą sekundą wzrasta ich niepokój. Tylko nie mój. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale zupełnie się nie martwię. Co będzie, to będzie. Schron albo okaże się skuteczny i przetrwamy zderzenie, albo będzie wadliwy i wszyscy zginiemy w ekspresowym tempie. Nawet nie poczujemy, że umieramy.
Czym więc się martwić?

Cztery…
  
Coś się dzieje. Naprawdę, dosłownie w tej chwili coś zaczyna się dziać. Da się wyczuć delikatne wibracje, które z sekundy na sekundę robią się coraz silniejsze. Wibracje przechodzą w mocne, nieustające wstrząsy. Nieraz byłem świadkiem trzęsień ziemi, ale nigdy nie były tak intensywne jak w tej chwili. Piętrowe prycze przewracają się, zapasy żywności rozsypują się po całym schronie, ludzie nie mogą ustać na nogach. Wszyscy wpadają
w panikę. Nawet komandosi nie wiedzą, co robić. Są całkowicie bezradni. Starają się nas uspokoić, lecz nie są w stanie przekrzyczeć przerażonego tłumu. Dodatkowo jakby z zewnątrz do naszych uszu dociera przeraźliwy dźwięk. Nie jestem nawet w stanie go opisać. Brzmi nieco jak startujący odrzutowiec, tyle że… w piekle.
Trzy…
Nie.
Nie, nie, nie, nie!
Błagam. To nie może być koniec.
Boże! Wiem, że rzadko się do Ciebie odzywałem, ale jeżeli przeżyję, jeżeli nie nastąpi koniec świata, będę Cię kochał do końca życia, poświęcę się dla innych, będę dobrym człowiekiem, zacznę chodzić do kościoła. Tylko proszę, ocal mnie teraz! Kłamałem. Wcale nie jestem taki odważny. Boję się śmierci. Nie chcę umierać. Nie mogę umrzeć! Jestem za młody. Cholerny schron! Cholerna Ameryka! A miało być dobrze. Mieliśmy być bezpieczni.
Błagam! Chcę jeszcze żyć. Tylko tego pragnę.
Błagam…


Dwa… Jeden…


Zero.

   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz