piątek, 7 września 2018

ZDĄŻYĆ…

Aleksandra Ślusarz, laureatka Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego





ZDĄŻYĆ…




                                                                                 
                                                                                              Na podstawie prawdziwych wydarzeń


- 34S! Nowe zgłoszenie o kodzie pilności 1. Zasłabnięcie w Parku Poniatowskiego. Pięćdziesięcioletni mężczyzna z dusznościami i ledwo wyczuwalnym tętnem.
- Przyjąłem, jedziemy - doktor Żmuda odkłada krótkofalówkę i zwraca się do mnie i do Pawła: - Kod 1. Wyjazd o najwyższym priorytecie. Zbierajcie się. Nowa, sprawdziłaś sprzęt i ampularium z lekami?
- Naturalnie, doktorze.
- W ramach bonusu możesz usiąść z przodu - przytrzymuje mi drzwi karetki, a sam wsiada do tyłu, rzucając do kierowcy: - Ruchy, Nowicki, jedziemy.
- No, no... Doktor zazwyczaj nie oddaje przedniego siedzenia - za kierownicą siada Paweł. - Czym sobie zasłużyłaś?
- Niczym. Może po prostu nie zdążyłam sobie jeszcze zaszkodzić - odpowiadam ze śmiechem, zapinając pasy.
Na stacji Łódzkiego Pogotowia Ratunkowego pracuję dopiero od dwóch tygodni i już wiem, że ratownictwo medyczne to zawód dla twardzieli. Ogromna odpowiedzialność, olbrzymia dawka stresu, świadome narażanie własnego życia, a za to często brak szacunku ze strony innych. Jednak nieporównywalną z niczym innym zaletą tej pracy jest satysfakcja, jaką daje uratowanie ludzkiego życia.
Łódź w godzinach szczytu jest praktycznie nie do przebycia. By dotrzeć do Parku Poniatowskiego, trzeba przedostać się przez centrum miasta. Paweł zręcznie omija kolejne samochody i skręca w lewo.
- Nowicki, od kiedy wybieramy najdłuższą drogę z możliwych? Prosto miałeś jechać.
- Chyba nie uśmiecha nam się stać w półgodzinnym korku na Narutowicza, prawda? - odpowiada kierowca. - Spokojnie, doktorze. Wiem, co robię.
Po czterech minutach jesteśmy na miejscu. Przy wejściu do parku czeka na nas młoda kobieta. Okazuje się, że to ona wezwała pogotowie. Szybko prowadzi nas do chorego, przy którym zebrało się już kilku gapiów. Na ławce siedzi otyły, pięćdziesięcioletni mężczyzna ciężko dyszący i blady jak ściana.
- Dzień dobry. Artur Żmuda, jestem lekarzem. Co się dzieje?
- Nie mogę ... od... oddychać - z trudem odpowiada przerażony pacjent, walcząc o każdy kolejny łyk powietrza.
- Zauważyłam go jak stał oparty o drzewo i trzymał się za serce. Od razu pomyślałam, że coś jest nie tak, więc zadzwoniłam po was - wtrąca młoda brunetka.
- Bardzo dobrze pani zrobiła - chwali ją doktor i zwraca się do mężczyzny: - Choruje pan na coś?
- Nie - pacjent dyszy ciężko. - Kiedyś tylko... zawał... miałem...
- Zawał, tak? Spokojnie, zaraz panu pomożemy. Nowicki, wkłucie. Kaśka, parametry i podłącz monitor.
- Tętno 41, saturacja 58. Narastająca bradykardia- mówię po chwili, zerkając na monitor. Następnie zwracam się do pacjenta: - Zaraz podam panu tlen i będzie się lepiej oddychało.
- Dobrze, da pan radę przejść do karetki? - pyta doktor Żmuda, pomagając mężczyźnie wstać.
- Dokąd go zabieracie? - dogania nas kobieta, która wcześniej wezwała pomoc.
- Do Szpitala Barlickiego - odpowiada Żmuda, wpisując coś do dokumentacji.
Nagle pacjent traci równowagę. Paweł łapie go w ostatniej chwili.
- Doktorze - mówię. - Stracił przytomność.
Kładziemy mężczyznę na ziemi, sprawdzamy oddech i tętno... Zatrzymanie krążenia. Zaczynamy resuscytację.
- Paweł, uciskaj klatkę. Kaśka, podaj mi ambu i podłącz pacjenta do monitora - doktor Żmuda jak zwykle zachowuje zimną krew.
Wokół nas zbiera się spora grupa zaciekawionych przechodniów. Każdy chce zobaczyć ciąg dalszy. Kilka osób wyjmuje telefony i zaczyna nagrywać nasze poczynania. Traktują nas jak nieoczekiwaną ciekawą rozrywkę podczas sobotniego spaceru. Doktor traci cierpliwość.
- Proszę państwa, tu nie ma żadnej sensacji. Proszę się odsunąć, potrzebujemy powietrza.
- Do jasnej cholery! Nie widzicie, że przeszkadzacie? - krzyczy Paweł, zauważając, że spokojny ton doktora niewiele daje.
Na monitorze ukazuje się asystolia. Brak czynności elektrycznej i mechanicznej serca. Nadal uciskanie i tlenoterapia.
- Intubujemy. Paweł, nie przestawaj uciskać. Nowa, laryngoskop i rurka.
- Tak jest - daję doktorowi sprzęt.
- I podaj jeden miligram adrenaliny.
- Już się robi.
- Analiza - mówi Żmuda. Paweł przerywa i wszyscy wpatrujemy się w monitor.
- Jest migotanie - oddycham z ulgą.
- Dobra. Strzelaj, Nowicki.
- Ładowanie... - mówi Paweł, przykładając łyżki defibrylatora do klatki piersiowej pacjenta. - Odsunąć się, defibrylacja. Kaśka, uciskaj.
- 34S? Jesteś wolny? - z krótkofalówki dobiega głos dyspozytora. - Trzy kilometry od was zdarzył się wypadek komunikacyjny.
- Nie ma szans. Mamy tu NZK. Wyślij inny zespół. Bez odbioru - odpowiada doktor, po czym zwraca się w naszą stronę: - Dobra, analiza.
- Bez zmian - oznajmiam.
- Dajesz, Paweł.
- Ładowanie... odsunąć się, defibrylacja.
Następnie kolejne uciśnięcia klatki piersiowej. Jakiś przechodzień pyta, czy potrzebujemy pomocy. Grzecznie dziękujemy. Są jednak na tym świecie ludzie wrażliwi na cierpienie innych. Znów analiza, nadal migotanie i jeszcze jedna defibrylacja, po której doktor Żmuda wydaje kolejne polecenia:
- Nowa, 300 amiodaronu i adrenalina.
- Już wstrzykuję - podaję leki, a doktor w tym czasie wznawia masaż serca.
- Współpracuj, człowieku. Żona na ciebie w domu czeka - przemawia do pacjenta Żmuda. - Analiza... - po chwili linia na monitorze podskakuje. - Jest rytm zatokowy... i tętno na obwodzie. Nareszcie. Paweł, dawaj po nosze!
Mamy sukces. Pakujemy chorego do karetki i natychmiast ruszamy na sygnale. Jednak radość nie trwa długo. W odległości jakichś pięciuset metrów od szpitala serce mężczyzny znowu staje. Paweł zatrzymuje karetkę. Ponownie uciskamy klatkę, podajemy tlen i leki. Po paru minutach udaje się przywrócić rytm.
Dojeżdżamy do szpitala już bez żadnych niespodzianek. Na SORZE pacjent zatrzymuje się jeszcze raz. Reanimują go, a potem przewożą na oddział intensywnej terapii.
- Widzisz, nowa? Zdążyliśmy przed Panem Bogiem - Paweł z uśmiechem klepie mnie po ramieniu. - Dla takich akcji kocha się tę robotę.
Zmęczeni, ale radośni i usatysfakcjonowani kierujemy się w stronę bazy. Marzenia o krótkim odpoczynku przerywa nam jednak znajomy głos dochodzący z krótkofalówki:
- 34S? Macie kolejne wezwanie...

- Zwijamy się, dzieciaki. Szykuje nam się intensywny dzień - śmieje się doktor Żmuda i przykłada radio do ust: - Zgłaszam się, 34S...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz