niedziela, 1 lipca 2018

white rose

GABRIELA  MACHOLNIK

SZKOŁA PODSTAWOWA - I miejsce

          🌹white rose🌹

Bohaterowie:
- Skylar 'Skye' Edwards/Stark
- Anthony 'Tony' Stark
- Natasha 'Nat/Tash' Romanoff
- Wanda Maximoff
- Steven 'Steve' Rogers
- Clinton 'Clint' Barton
- Bruce Banner (pojawia się jeden raz/wspomniany)
- Rita Shellyer
- Thor (tylko wspomniany)
   Widzicie tę zabieganą nastolatkę? To ja. Przeciętna dziewczyna. Superstary, czarne jeansy z dziurami na kolanach i bordowa koszulka na ramiączkach. Zapomniałam jeszcze wspomnieć o iPhonie. Jak już mówiłam - przeciętna, tylko ,że miałam białe włosy. Przemierzałam ulice New Jersey w poszukiwaniu najbliższej kawiarni, abym mogła spędzić chwilę z daleka od nauki.  Zobaczyłam Starbucks'a. Przyspieszyłam i po pięciu minutach byłam na miejscu. Usiadłam przy wolnym stoliku, który był zaraz obok przestrzennego okna. Odłożyłam torebkę na krześle obok mnie i zerknęłam w stronę lady. Stała tam drobna blondynka. Nazywała się Rose. Często mnie obsługiwała i trochę się znałyśmy. Kiedy się do niej uśmiechnęłam, podeszła w moim kierunku.
- To co  zawsze ? – zapytała z uśmiechem.
- Oczywiście - oddałam uśmiech.
Blondynka zniknęła za dużymi drzwiami i po pięciu minutach wróciła z moim ulubionym napojem, czyli karmelowym latte. Skinęłam głową w podziękowaniu i zajęłam się konsumowaniem. Podczas gdy zamierzałam wziąć kolejny łyk, zawibrował mi telefon. Odłożyłam szklankę na stolik i odczytałam wiadomość od przyjaciółki. Napisała, że chce się dziś spotkać pod uniwersytetem. Odpisałam, że chętnie się z nią zobaczę, po czym odłożyłam telefon i zamoczyłam usta w przepysznym latte.
  
   * * *

   Byłam w drodze na spotkanie. W uszach miałam słuchawki, przez które leciała moja ulubiona piosenka. Kiedy widziałam już budynek uniwersytetu, trochę zwolniłam. Przecież nikt by mnie nie zabił za dwie minuty spóźnienia. Gdzieś w oddali zobaczyłam przyjaciółkę. Na przywitanie przytuliłyśmy się, a poźniej dziewczyna przeszła do konkretów.
- Wieeesz... Potrzebuję pomocy - powiedziała.
- Ohh, Rita... Wiedziałam, że to nie będzie bezinteresowne - zaśmiałam się.
- Oj tam. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, a co robią najlepsze przyjaciółki? Pomagają sobie w potrzebie!
- Z czym sobie nie umiesz poradzić? – spytałam .
- Zgadnij.
- Z matematyką.
- Ah, jak ty mnie dobrze znasz - złapała się teatralnie za serce.
- Zrobię to za ciebie. Pod jednym warunkiem - przewierciłam ją wzrokiem.
- Zawsze dajesz ten sam warunek - zaśmiała się.
- Ale ci powtórzę. Gdybyś przypadkiem zapomniała. Nikomu nic o mojej przeszłości - odpowiedziałam surowo.
- Skylar, dobrze wiesz, że nigdy nic nikomu nie powiem - położyła mi rękę na ramieniu.
- Wiem... Ale nie chcę wiedzieć, co by się działo, gdyby ktoś się dowiedział chociaż o jednej rzeczy ,jaką zrobiłam - uśmiechnęłam się słabo.
- Przysięgam, nic nie mówić. Mogę dziś do ciebie wpaść?
- Ehh... Może jutro - odpowiedziałam niechętnie.
- Coś się stało?
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nie martw się - pocieszyłam ją.
Pożegnałyśmy się i wróciłam do swojego pokoju. Odłożyłam torebkę na fotelu, a sama rzuciłam się na kanapę. Wyciągnęłam stary album ze zdjęciami z dzieciństwa. Przeglądałam jedno zdjęcie po drugim, wyczekując na moje ulubione. W końcu,po kilkunastu przewróconych kartkach, znalazłam je. Byłam na nim ja w pięknej białej sukience. Stałam na środku łąki. Nie wiedziałam skąd to zdjęcie i kto je zrobił. W sumie, to o żadnym z tych zdjęć nic nie wiedziałam. W oczach znów stanęły mi łzy. Uwielbiałam wracać wspomnieniami do tamtych czasów, ale zawsze się rozklejałam. Włożyłam fotografię z powrotem do albumu i odłożyłam go na półkę. Za to, co kiedyś robiłam, nienawidziłam siebie. Czasami nie potrafiłam spojrzeć na swoje odbicie w lustrze. Jak ja mogłam tak traktować niewinnych ludzi? Wykańczałam ich psychicznie... Albo sami popełniali samobójstwo, albo zabijało ich moje szefostwo. Najbardziej śmieszył mnie fakt, że gdy stwierdzili, że już zbyt długo u nich przebywam, wywalili mnie. Od razu po tym dokonałam dwóch prób samobójczych, które skończyły się - jak widać - tym, że nadal żyję. Moje nadgarstki były pełne blizn oraz cięć - starszych i nowszych.
     Nie wytrzymałam i zaczęłam płakać. Przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej i objęłam je. Jedyną rzeczą, o jakiej teraz myślałam, była ucieczka. No i to zrobiłam. Wyciągnęłam z szafy czarny plecak. Spakowałam do niego kilka ubrań na zmianę, prowiant, całe oszczędności, album ze zdjęciami i scyzoryk. Ubrałam białe adidasy, czarne legginsy, bordową bluzę, a na to zgniłozieloną kurtkę. Napisałam krótki list do Rity z podziękowaniami za wspólnie spędzony czas i zostawiłam go na stoliku. To była ucieczka, więc nikt z uniwersytetu nie mógł mnie zobaczyć. Była już 23. Wszyscy powinni spać. Wybiegłam ze swojego pokoju, nie zamykając nawet drzwi. Biegłam przed siebie. Zwolniłam dopiero na ulicy. Zgarnęłam najbliższą taksówkę i pojechałam na obrzeża miasta. Wysiadłam z samochodu, zapłaciłam za przewóz i stanęłam na środku nieruchomej drogi. Kiedy taksówkarz się oddalił, pozostałam sama na p u s t k o w i u .Z jednej strony był las, od którego dzielił mnie spory rów. Wzięłam rozbieg i skoczyłam. Pewnie zatrzymałam się ma ziemi. Szłam przed siebie bez żadnego celu i w końcu czułam się wolna. Moje białe włosy tańczyły z wiatrem, uspokajając mnie. Wciągnęłam nosem świeże powietrze. Uśmiechnęłam się do siebie i kontynuowałam wycieczkę. Pewnymi krokami stąpałam po opadniętych liściach. Kiedy dostrzegłam przed sobą mały, stary budynek, stwierdziłam, że się w nim zatrzymam . Weszłam do środka i rozejrzałam się. Ściany pokrywała częściowo zdarta, szara tapeta, a podłogą były ciemnobrązowe deski. Zwracając głowę ku górze, spostrzegłam żarówkę. Zerknęłam na ścianę i wcisnęłam włącznik. Ku zdziwieniu - zadziałało. W domku zrobiło się jaśniej. Wtedy zobaczyłam więcej szczegółów. Na podłodze leżał mały, szary dywan, a w rogu stała kanapa w dość dobrym stanie. Były tu również dwa krzesła oraz stół. Plecak odłożyłam pod ścianą, a sama wyszłam na zewnątrz , aby sprawdzić okolicę.
   Przechadzałam się po ciemnym lesie. Coś mignęło mi w oku. Okazało się, że to księżyc, odbijający się w tafli wody. Przed sobą miałam duże jezioro. Uśmiechnęłam się pod nosem. Ściągnęłam kurtke, bluzę i buty. Zostając w samych legginsach i biustonoszu, stanęłam na brzegu. - Raz się żyje - powiedziałam do siebie. Wzięłam rozpęd i wpadłam w objęcia zimnej cieczy. Wynurzyłam głowę i zaczęłam się śmiać. Nie tak normalnie. Zaczęłam się śmiać jak psychopatka. Po prostu ktoś chory na umyśle. Wystraszyłam samą siebie. Szybko wyszłam z wody, wzięłam z ziemi bluzę, buty oraz kurtkę i pobiegłam do domku. Tam zamknęłam drzwi na kłódkę. Przebrałam się w jeansy i czystą bluzę. Mokre ubrania zawiesiłam na krześle. Usiadłam na kanapie, zastanawiając się, co ja tak właściwie robię. Oczywiście nie ruszyłabym się nigdzie bez czegoś ostrego, więc wyjęłam z plecaka żyletkę. Przyłożyłam ją do nadgarstka i przez chwilę się powstrzymałam. Zastanowiłam się, czy jest sens się ciąć. Ale jednak to zrobiłam. Na mojej ręce pojawiły się cztery nowe rany. To było jak ulga dla całego ciała. Wyciągnęłam bandaż i owinęłam nadgarstek. Zgasiłam światło, położyłam się na kanapie i zasnęłam.


   * * *

  Przemierzałam gęsty las. Było już dość ciemno, ale gdzieś w oddali dojrzałam latarnie. Stwierdziłam, że skoro jest latarnia, to jest i droga. Przyspieszyłam kroku. Po kilku minutach, byłam już pewna, że widziałam jezdnię. Musiałam jeszcze tylko przejść przez dół. Koniec  mordęgi z lasem.Poprawiłam plecak, włosy oraz kurtkę. Wzięłam rozbieg i przeskoczyłam nad przeszkodą. Zgrabnie wylądowałam na poboczu. Nieopodal zobaczyłam mały, betonowy budynek bez dachu. Pomyślałam, że tam zatrzymam się do rana. Zaczęłam podążać  w tamtym kierunku. Ledwo zdążyłam stabilnie położyć stopę na jezdni, gdy coś mną szarpnęło. Poczułam zimny metal otulający moje ramiona.To "coś" leciało ze mną z niewyobrażalną prędkością.Trochę zwolniło i rzuciło mną o ścianę budynku, który widziałam.Wszystko zaczęło mnie boleć, łzy stanęły w oczach.Przede mną stanął czerwono-złoty robot.Nie miałam odwagi się ruszyć Przymknęłam oczy i uroniłam kilka łez.
- Co zamierzałaś zrobić?! – warknął robot.
- Zostaw mnie! - krzyknęłam.
- Mów natychmiast!
- odpowiadał jego zniekształcony, komputerowy głos.
- Zostaw mnie ty metalowa puszko! -  krzyknęłam i zaczęłam mocniej płakać.
- Ah. Przepraszam za brak kultury  - powiedział i zsunął maskę z twarzy.  Moim oczom ukazał się brunet z zarostem, o ciemnobrązowych  oczach.   Miał kilka ran na twarzy.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytałam spokojnie.
- Eins, ja tu zadaję pytania. Zwei, masz na nie odpowiadać i nie zgrywaj niewiniątka.  Dobrze  wiem co chciałaś zrobić - warknął.
- Rób ze mną co chcesz.  Wszystko mi jedno.
Jednym słowem  - poddałam się.
  Blaszak zsunął maskę na twarz i chwycił mnie. Polecieliśmy w nieznane mi miejsce.  W pewnym momencie zawisnęliśmy w powietrzu.  Spojrzałam w dół , byliśmy cholernie wysoko.  Serce mi stanęło. Zlecieliśmy trochę niżej i dostrzegłam, że na drodze pod nami są dwie osoby. Blaszak mnie puścił i zaczęłam spadać. Miałam trochę wprawy, więc, aby nie połamałać wszystkich kości przy lądowaniu,  zrobiłam przewrót. Stanęłam na prostych nogach i otrzepałam się z kurzu. Chwilę później pojawił się pan ,,Latająca Puszka". Stanął obok swoich towarzyszy.
- Mam ją - odezwał się ściągając maskę.
- Ty imbecylu!  Ona ma zaledwie 15 lat! – powiedziała rudowłosa kobieta w czarnym stroju.
- Siedemnaście... - wtrąciłam.
- Dla kogo pracujesz? –  zwrócił się do mnie “Puszka.”
- Dla nikogo - jęknęłam, znudzona jego pytaniami.
- Nie chcesz po dobroci, to lecimy.
Znów mnie chwycił i poleciał ze mną w nieznane.  Zastanawiałam się, kim oni są, co ja takiego zrobiłam i o co jestem podejrzewana. Wlecieliśmy na pokład samolotu;znów miałam bliskie spotkanie z podłożem.
- Jak się nazywasz? – zapyta ł mnie wysoki blondyn.
- Skylar - burknęłam pod nosem.
- Co robiłaś na dro... - zaczął kolejne pytanie, ale go nie skończył, gdyż przerwał mu komputerowy głos.
- Skylar Edwards, lat siedemnaście - zakomunikował ” Puszka”.
- Czy możecie mnie łaskawie odstawić na ląd?!  - krzyknęłam.
- Nie - odpowiedział i zniknął za sterami.
Rozejrzałam się dookoła.Rudowłosa zerkała na mnie podczas rozmowy z blondynem. Podwinęłam rękawy bluzy, a na lewym nadgarstku miałam bandaż.Schowałam twarz w dłoniach.  Tak minęła cała podróż.  
  Wyprowadzili mnie z samolotu, jakbym była jakimś przestępcą. Posadzili mnie w ogromnym salonie na kanapie.
- Dobra. A teraz  gadasz. Co robiłaś na drodze? - zapytał Puszka.
- Stałam - uśmiechnęłam się złośliwie.
- Nie graj ze mną! -  krzyknął. - Zamknijcie ją w pierwszej, lepszej celi - wydał polecenie.
- Tony! To jeszcze dziecko - w mojej obronie stanęła rudowłosa.
- To się nią zajmij - warknął.
- Chodź ze mną - zwróciła się do mnie.
Jak kazała , tak zrobiłam. Podążałam za nią.  Zaprowadziła mnie do białego pokoju z niebieskimi dodatkami.
- Zatrzymasz się tutaj.  Lepiej nie wychodź i nie próbuj uciekać - powiedziała.
- Ale...
- Nie próbuj, bo twoje ciałko spotka się z mocą trzydziestu tysięcy woltów, kochaniutka. Nie sądzę, żeby to był najprzyjemniejszy sposób na śmierć.
- Dobrze wiedzieć, co mnie czeka... - mruknęłam pod nosem.
- Tak w ogóle, jestem Natasha Romanoff
- podała mi dłoń.
- Skye - uścisnęłam jej dłoń.
- Przepraszam cię za zachowanie tego idioty, ale coś go najwyraźniej ugryzło.
- Nie ma sprawy...
Kobieta skinęła głową i zostawiła mnie samą. Położyłam się na łóżku i szybko zasnęłam.

  * * *
   Usłyszałam pukanie do drzwi. Nie zdążyłam się nawet odezwać i ktoś wszedł do środka. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam pana  Puszkę”, ale tym razem bez tej swojej zbroi.
- Idziesz ze mną - powiedział.
- Chwilę zgredzie - wymamrotałam.
- Natychmiast! - wrzasnął, a ja zerwałam się na równe nogi.
- Kim ty w ogóle jesteś?! - krzyknęłam zbulwersowana. - Znalazła się matka i będzie mi mówić, jak mam żyć.
- Anthony Stark  - powiedział i wyszedł z pokoju.
Dmuchnęłam w pasemko włosów, które opadało mi na twarz. Podniosłam się z łóżka i wyszłam na korytarz za brunetem. Nie wiedziałam,  z jakiego powodu nadal tu tkwiłam. Doszliśmy do dziwnego, szklanego pomieszczenia, na środku którego stał stół z dwoma krzesłami naprzeciw siebie. Kazano mi wejść do środka i chwilę zaczekać.  Czekałam.
- Witaj - powiedział czarnoskóry mężczyzna, wchodząc do pomieszczenia.
- Dzień dobry... - odpowiedziałam niepewnie.
- Jestem Nick Fury.  Będę cię przesłuchiwał.
- Skylar Edwards... - uniosłam jedną brew.
- Więc. Co robiłaś wczoraj na obrzeżach miasta? - zapytał siadając po drugiej stronie stołu.
- Mieszkam tam - mruknęłam pod nosem.
- A co robiłaś na drodze?
- Stałam! -  krzyknęłam.
- Nie unoś się. Pytam cię kolejny raz, co robiłaś na drodze? Odpowiedz grzecznie,  a nie zrobię ci krzywdy.
- Nic! - w oczach stanęły mi łzy.
- Zdajesz sobię sprawę z tego, że ci nie wierzę? - powiedział spokojnym głosem.
- I to jak. Musicie mi uwierzyć!  Niczego  nie zrobiłam...
- Nick!  Zostaw ją w spokoju! -  krzyknęła  Romanoff, wchodząc do pomieszcznia.
- Nie przeszkadzaj mi - warknął.
- Chodź ze mną - rudowłosa zwróciła się do mnie, wystawiając rękę.
Chwyciłam jej dłoń i ją przytuliłam.Chociaż ona jedna wierzyła, że jestem niewinna.Zaczęłam płakać.
- Uspokój się. Będzie  dobrze  - pocieszyła mnie.
Zaprowadziła mnie do pokoju. Tam, jako że była dopiero pierwsza po południu, usiadłam w fotelu i wpatrywałam się w panoramę miasta. Przyłożyłam dłoń do szyby i zaczęłam stukać w nią palcami. W oczach stanęły mi łzy. Znów chwyciłam za żyletkę. Pod wpływem stale napływających emocji i ręce zaczęły mi się trząść.  Nie mogłam utrzymać w palcach kawałka ostrza i rzuciłam nim o ścianę.
- Nie wytrzymam... - powiedziałam do siebie i usiadłam na podłodze.
Usłyszałam pukanie. Stark wszedł do środka bez mojego zaproszenia. Spojrzałam na niego, ale zanim zdążyłam się odezwać, on zrobił to za mnie.
- To ciekawe, co znalazłem... – zaczął –“Skylar Edwards, uczennica, lat 17 .Mieszkała z dziadkami”.
- Zamknij się... - przerwałam mu.
- …”Podczas strzelaniny w Nowym Jorku jej matka zginęła, a ojca nie znała” - kontynuował.
- Przestań... - wybuchnęłam płaczem.
- Ile mogła mieć wtedy lat? Z  dziesięć ?
- Możesz się zamknąć?!
- Czekaj. Jeszcze najlepsze:”Dziewczyna uciekła trzy miesiące temu i uznaje się ją jako zaginioną. Ma  białe włosy i ciemnobrązowe oczy ... - zakończył.
- O co ci chodzi?! - krzyknęłam.
- O to, że wrócisz do domu.
- Nie. Dom dziadków to nie jest MÓJ dom.
- I tak tam wrócisz.
- Nie! Skoro pan znalazł o mnie tyle informacji... Mam wyzwanie - uśmiechnęłam się delikatnie.
- Podejmuję je - odpowiedział dość szybko.
- Nawet nie wiedząc, jakie to zadanie? – trochę się zdziwiłam.
- Tak - powiedział pewnie.
- Więc... Ta twoja maszyna umie znaleźć wszystkich? - zapytałam.
- Owszem.
- Znajdź mojego ojca - powiedziałam pewnie.
- Jak coś znajdę, od razu cię powiadomię - powiedział i wyszedł.

     Siedziałam sama cały dzień. Kiedy tylko się ściemniło, spłynęła na mnie fala emocji.  Miałam ochotę krzyczeć, płakać, śmiać się. Stwierdziłam, że dla uspokojenia mogę się przejść po budynku. Wstałam z łóżka i wyszłam z pokoju. Chodziłam białymi korytarzami, aż natknęłam się na ogromne pomieszczenie.Z wyglądu przypominało salon z barem. Na kanapie  siedzieli mężczyzna i kobieta.
- Dobry wieczór - przywitałam się.  Oboje   spojrzeli w moją stronę.
- Ty musisz być tą Skylar - odezwała się kobieta.
- Mhm - skinęłam głową.
- Miło poznać - uśmiechnęła się.
- Ja jestem Clint Barton, a ona to Wanda Maximoff - przejął głos szatyn.
- Skye - uśmiechnęłam się.
- Słyszeliśmy, że rzuciłaś Tony'emu rękawicę - powiedziała Wanda.
- No tak – podrapałam się po karku.
- Trochę śmieszy mnie fakt, że od razu pobiegł do laboratorium . Nie wiem, czy chcę się ciebie szybko pozbyć, czy napawać się zwycięstwem - zaśmiała się.
- Też nie wiem - prychnęłam.
Chwilę z nimi porozmawiałam, po czym pożegnałam się i wróciłam do pokoju.Byłam zmęczona. Położyłam się na łóżku i szybko zasnęłam.  Podczas snu czułam nieprzyjemne kłócie.  Przebudziłam się i było gorzej. Każdy kolejny wdech bolał. W pewnym momencie zastanowiłam się, czy nie przestać po prostu oddychać. Inne takie przypadki jakoś dało się przeżyć,  ale to już przesada. To tylko kolejny znak, że nic nie mogę zrobić i zasługuję na śmierć. Zaczęłam się dusić.  Jedyne,  o czym teraz mogłam myśleć, to pomoc albo śmierć.  Zemdlałam.

   * * *

  Uniosłam ciężkie powieki. W pomieszczeniu było ciemne światło, do którego szybko się przyzwyczaiłam.Niedaleko mnie stali Stark, Natasha, Wanda, Clint, blondyn, którego już raz spotkałam i czarnowłosy,  którego widziałam po raz pierwszy.
- Same z nią problemy - odezwał się Stark, jakby zdenerwowanym głosem.
- To nie jej wina - powiedziała rudowłosa.
- Jak tam ci idą poszukiwania jej ojca? - zapytała Wanda.
- No... Yhh... – zaciął się.
- Znalazłeś go. Możemy ją do niego oddać. Jej ojciec może chcieć ją poznać - wtrącił Clint.
- Taa... Tylko że jej ojciec nie jest w stanie się nią teraz zająć… – Stark kontynuował.
- W takim razie, kto to?
- No... Marginesy wykazały... Że, no ten.. - przerwał. - Że największą zgodność mam ja - dodał na jednym wdechu. Lekko drgnęłam.
- Czy ty się właśnie chciałeś pozbyć się własnej córki?! - krzyknęła Natasha.
- Nie no... To nie tak...- próbował się tłumaczyć.
- Wyjdź stąd - blondyn zwrócił się do Stark'a.
- Dziewczyny zajmijcie się nią. My zabieramy Tony'ego na męską rozmowę.
Kiedy usłyszałam, że panowie wychodzą, otworzyłam oczy. Uniosłam lekko głowę i zobaczyłam, że zostałam sama z Wandą i Natashą. Przeniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na dziewczyny, słabo się uśmiechając. Romanoff usiadła obok mnie i objęła mnie ramieniem, a Wanda zajęła miejsce na krześle.
- Powinnaś odpoczywać - powiedziała Maximoff.
- Wiem... - odezwałam się niepewnie.
- Jak dużo słyszałaś z tej rozmowy?
- Wystarczająco dużo - w oczach stanęły mi łzy. Natasha przyciągnęła mnie bliżej siebie.Nie wytrzymałam i zaczęłam płakać w jej ramię.
- Skye... Ten bandaż... - powiedziała rudowłosa.
- To nic takiego - schowałam rękę za plecami.
- Zostawimy cię. Odpocznij - powiedziała Maximoff i obie wyszły z pomieszczenia.
I znów sama. Położyłam się i zasnęłam.

   * * *

   Przebudziłam się. W pokoju przy oknie stał Stark.  Usiadłam na łóżku i popatrzyłam na niego. Dopiero po chwili zorientował się, że już nie śpię.  Podszedł do mnie kilka kroków.
-  Jak się czujesz? - zapytał po chwili ciszy.
- Lepiej - odpowiedziałam.
- Nie wiem, co teraz... - powiedział. Na jego twarzy widziałam zmieszanie.
- Oddaj mnie do dziadków. Niczego od ciebie nie chcę - powiedziałam bez zastanowienia.Nie chcę się mu narzucać. Skoro sam nie proponuje, abym z nim została, po prostu mnie nie chce.
- Dobry pomysł. Za kilka godzin pojedziemy.

   * * *

  Wyciągnęłam plecak z bagażnika i bez słowaruszyłam leśną ścieżką, prowadzącą do domu dziadków Kopałam kamyki , walające się po dróżce.Łzy znowu wypełniły moje oczy. Odwróciłam się do tyłu, a samochodu Stark'a już nie było. I na co ja głupia liczyłam? Że nagle zmądrzeje i po mnie wróci?Marne szanse.Czekała mnie długa droga.  Szłam powolnym krokiem, aby zapamiętać każdy szczegół krajobrazu:iglaste drzewa, przeplatane biało-czarnymi brzozami, szelest liści, śpiew ptaków, dźwięk strumyka.Wszystko wydawało się tak piękne i tak niesamowite.  Poczułam się jak w dzieciństwie. Postanowiłam zboczyć z drogi i znaleźć łąkę z fotografii. Przemierzałam las, aż w końcu ją zobaczyłam. Dokładnie taką samą. Pobiegłam na jej środek i padłam na trawę śmiejąc się. Otaczała mnie  masa stokrotek i maków. Było tak cudownie. Podsunęłam plecak pod głowę i wylegiwałam się,dokładnie przyglądając się niebieskiemu sklepieniu. Nie chciałam tego wszystkiego tak kończyć. Nagle usłyszałam swoje imię.
- Skye! Skylar?!
Podniosłam się z ziemi i rozejrzałam dookoła.Nic.Chyba coś mi się przesłyszało. Wróciłam do poprzedniej czynności. I znów wołanie. Tym razem nie podnosiłam się, ale usiadłam. Rozglądnęłam się i co?  Pusto. Zdenerwowałam się.Wyciągnęłam z plecaka telefon oraz słuchawki i włączyłam muzykę. Zamknęłam oczy i odpłynęłam w swój świat. Znów czułam cudowne zapachy kwiatów i świeże powietrze.Brałam głębokie wdechy Coś wyciągnęło mi słuchawki z uszu. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Stark'a.
- Co? Ty? - zdziwiłam się.
- Przepraszam - powiedział i przytulił mnie z całej siły. - Byłem przekonany, że to dobra decyzja... Pomyliłem się.Myślałem, że nie jestem zbyt odpowiedzialny, ale nie potrafię cię zostawić Skye.Wybacz mi.
Nic nie powiedziałam.Schowałam się przed światem w jego objęciach i zaczęłam płakać.Pogłaskał mnie po włosach.
- Wszystko będzie dobrze - szepnął.
- Skąd mam mieć pewność, że mnie nie zostawisz? -wymamrotałam Moje oczy były pełne strachu, nadziei i smutku w jednym.
- Wtedy... Kiedy zemdlałaś, to ja cię znalazłem Myślałem, że serce stanie mi w momencie, w którym cię zobaczyłem. Tak cholernie się wystraszyłem, że coś może ci się stać... Zastanawiałem się czy na pewno dam radę...Teraz już się nie zastanawiam. Wróć ze mną do domu.

  'Do domu'...

- Masz pierwsze zadanie - uśmiechnęłam się, wziąż mając łzy w oczach.
- Słucham.
- Bądź przy mnie - powiedziałam.
- Obiecuję - powiedział i odgarnął mi pasmo włosów za ucho.
Wtuliłam się w niego. Płakałam, a on głaskał mnie po plecach. Byłam cała roztrzęsiona.
- Postaram się być dla ciebie najlepszym wsparciem.Już nigdy cię nie zostawię.Wracajmy - powiedział.
- Nie. Odpocznijmy - złapałam go za nadgarstek, kiedy zaczął się podnosić.
- Skoro nalegasz - uśmiechnął się.
Położyliśmy się na trawie. Tony opierał się na moim plecaku, a ja trzymałam głowę na jego klatce piersiowej. Bawił sie moimi włosami. Nie wierzyłam w to, co się stało.W końcu znalazłam ojca. Wiele myśli chodziło po mojej głowie.
- Skye... - głos Stark'a wyrwał mnie z letargu.
- Tak?
- Po co ci ten bandaż? - spytał.
- To nic takiego - wymusiłam uśmiech.
- Powiedz mi - nalegał.
- Tony... Nie chcę o tym mówić.
- Dobra. Powiesz mi,  kiedy będziesz chciała - powiedział z delikatnym uśmiechem.
- Nadal nie jestem do ciebie przekonana.
- Nie zawiodę cię. Zaufaj mi.
- Tony, to nie jest tak, że ci nie wierzę. Ja...Po prostu boję się zmian. Boję się, że znów zostanę sama i... - nie wytrzymałam.Zaczęłam płakać.
Stark przytulił mnie do siebie. Trwaliśmy tak do chwili, aż zasnęłam.

   * * *

  Obudziłam się. Chwilę mi to zajęło, ale zorientowałam się, że Tony niesie mnie na rękach.Oplotłam jego szyję rękami i uśmiechnęłam się.
- No, Śpiąca Królewna - odezwał się, udając oburzonego.
- Wybacz - zaśmiałam się cicho.
- Musimy się zbierać. Burza idzie.
- Dobrze...Możesz mnie już postawić.
- Nie - powiedział z uśmiechem.
- Poradzę sobie!
- Ale jesteś moją królewną. Dla ciebie wszystko, co najlepsze - powiedział, na co ja się zaśmiałam.
Spojrzałam w niebo. Faktycznie , chmury były ciemnoszare. Szła burza,której panicznie się bałam.  Musiałato być trauma z dzieciństwa. Nie mogłam patrzeć w stronę piorunów, ślepo wędrujących po niebie.Bałam się tego.Wzdrygnęłam się na samą myśl.Popatrzyłam w oczy Tony'ego.
- Wszystko dobrze? - zapytał.
- Tak...
Nie pytając o nic więcej, zasniósł mnie do samochodu. Pojechaliśmy z powrotem do wieży. Co chwilę zerkałam na niebo. Czułam starch wypełniający moje ciało. Do ego jeszcze zaczął padać deszcz. Niezręczną ciszę przerwał telefon Stark'a Odebrał i włączył rozmowę na głośnik.
- Gdzie ty jesteś?! - ktoś krzyczał do słuchawki.
- Spokojnie. Już wracam - odpowiedział Tony.
- I co ze Skye?
- Cała i zdrowa.
- Dobrze. Muszę kończyć. Chłopcy właśnie rozwalają  ci salon.
- Co?! Nie! Czekaj! -zaczął krzyczeć. Za późno, bo połączenie zostało zakończone. - Banda chorych... - nie dokończył. Zaśmiałam się pod nosem.
- Kto dzwonił? - spytałam.
- Natasha. A co?
- Nic.  Nie powiedziałeś jej, że jestem z tobą.
- Owszem. Wbrew pozorom Natasha bardzo cię polubiła. Tak samo Wanda i Clint.
- Cieszę się.
Dalsza droga przebiegła w ciszy.Przyglądałam się kroplom deszczu, ścigającym się po szybie, drzewom tańczącym z wiatrem i błyskawicom błądzącym po niebie.To trzecie najbardziej mnie przerażało.Odwróciłam wzrok i spojrzałam na swoje dłonie. Nie powiem Tony'emu, że boję się burzy... Uzna mnie za słabą...Oparłam się o siedzenie, zmrużyłam oczy i zasnęłam.

   * * *

- Skye, obudź się -usłyszałam głos Stark'a.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam,że byliśmy w garażu.Rozejrzałam się. Wokół nas stało ze trzydzieści różnych samochodów sportowych.Spojrzałam na Tony'ego.
- Wytłumaczysz mi proszę, po co ci tyle aut? - spytałam.
- Jak jedno mi się znudzi, to mogę wziąć drugie. I tak w kółko. A po drugie, jestem miliarderem, więc mnie stać  - odpowiedział.
- I do tego jaki skromny... - zaśmiałam się.
- Chodźmy do salonu.
Wzięłam plecak.Weszliśmy do windy.Stark wcisnął przycisk z numerem czterdziestym. Kiedy wyjechaliśmy, skierowaliśmy się do salonu.Większość rzeczy była zdemolowana.
- Co do...? Co oni tu zrobili!? Przecież to istna sala rozpaczy! -odezwał się Tony.
Nie odzywałam się.Tłumiłam w sobie wybuch śmiechu.Pomieszczenie wyglądało jak pobojowisko.
- Skye, idź do kuchni. Zaraz do ciebie przyjdę - powiedział.
-  A gdzie jest kuchnia?
- Tam i w lewo - pokazał mi.
Więc poszłam. Usiadłam przy wyspie   kuchennej i rozmyślałam.Znów zaczęłam się dusić. Wdechy bolały i zaczynałam się zastanawiać, czy nie przestać oddychać.Chwilę później  przybiegł Stark.
- Skye! - krzyknął, stając obok mnie. - Będzie dobrze, spokojnie.
- Nie chcę...  Już - ledwo wypowiadałam słowa.
- Musisz. Nie przestawaj.
- Tony... - łzy napłynęły mi do oczu.
Kiedy ból trochę ustąpił, przestraszona popatrzyłam na Tony'ego.W jego oczach też widziałam łzy. Przytuliłam się do niego.
- Co to było? - spytał.
- Nie wiem...  Nie zostawiaj mnie, proszę... .
- Nie mam zamiaru - pocałował mnie w czoło.
- Stark! Gdzie - ktoś zaczął krzyczeć, wchodząc do kuchni, ale przestał.
- Gdzie wy się wszyscy plątacie? -zapytał Tony, nadal mnie tuląc. Wychyliłam się zza niego, żeby sprawdzić, kto przyszedł i zobaczyłam Clint'a.
- Wszędzie nas pełno - zaśmiał się szatyn.
- Zawołaj mi Natashę i Wandę do salonu.
- Się robi - powiedział Clint i zniknął za ścianą.
- Chodź.
Poszłam za brunetem i rozsiedliśmy się na dużej kanapie.Kilka minut później usłyszałam krzyki z korytarza Po barwie głosu mogłam spokojnie powiedzieć, że to Romanoff.
- Ja tego bucefała zabiję! - krzyknęła.
- Oho! Idzie po mnie -zaśmiał się Stark.
- Lepiej uważaj.Ukąszenie czarnej wdowy ponoć jest śmiertelne - również się zaśmiałam.
- Skylar... - odezwała się Natasha, wchodząc do salonu.Podeszła i mnie przytuliła.
- Cieszymy sie, że jesteś - powiedziała Wanda, na co ja się tylko uśmiechnęłam.
- Wow, Stark. Nie sądziłam, że masz jeszcze jakieś ludzkie odruch - Natasha parsknęła śmiechem.
- Co masz na myśli? - oburzył się.
- Byłam pewna, że nic do ciebie nie dotrze i ją zostawisz.
- Nie potrafiłbym... - powiedział, patrząc na mnie. - Możecie się nią teraz zająć?
- Tak. Nie ma problem  odpowiedziała Wanda.
- Muszę iść posiedzieć w warsztacie. Wybacz mi - zwrócił się do mnie.
- Okej. Nic nie szkodzi - uśmiechnęłam się.
Stark wyszedł, a ja zostałam z Wandą i Natashą.Przez to całe zamieszanie zapomniałam o burzy.  Kiedy wyjrzałam za okno, zobaczyłam fioletowy piorun.Przeszedł mnie zimny dreszcz.Boję się...
-
Coś się stało? - zapytała Maximoff, spoglądając na mnie.
- Nie. Jestem po prostu zmęczona - uśmiechnęłam się bez przekonania.
- J.A.R.V.I.S. sprawdź jej temperaturę - wydała polecenie.
- Jaki 'J.A.R.V.I.S.'? -zdziwiłam się.
- Sztuczna Inteligencja Stark'a - wytłumaczyła mi.
- I ta 'Sztuczna Inteligencja' słyszy wszystko co mówisz?
- Tak.Praktycznie zasila całą wieżę. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, a nikogo nie będzie w pobliżu, zwróć się właśnie do J.A.R.V.I.S.'a.
- No nieźle...
- Temperatura panny Edwards wynosi 36,6 stopni - powiedział komputerowy głos.
- Nie masz gorączki, ale wyglądasz słabo. Idź się przespać - powiedziała Natasha.
- Mam właśnie zamiar - uśmiechnęłam się.
Pożegnałam się z dziewczynami i wróciłam do pokoju. Zadziwia mnie to, jak wszystko szybko się rozwinęło... Usiadłam na łóżku. Naprzeciw mnie było okno, które zajmowało całą ścianę.Widziałam armagedon, panujący na zewnątrz.Miałam gęsią skórkę.Zawinęłam się w kołdrę.Byłam kompletnie wystraszona. Wychyliłam głowę, żeby zobaczyć, gdzie jest mój telefon.W tym samym momencie piorun postanowił wtargnąć na granatowe niebo Siedzenie samotnie jest chyba gorsze, niż przebywanie w czyimś towarzystwie. Nie mam nic do stracenia.
-
J.A.R.V.I.S.? -odezwałam się.
- Słucham - odpowiedział mi.
- Gdzie znajduje się warsztat? - spytałam.
- Całe piętnaste piętro to pracownia pana Stark'a.
- Dziękuję.
Skierowałam się do warsztatu. Po dziesięciu minutach już tam byłam.Zerknęłam do środka przez szklane drzwi i zobaczyłam Tony'ego, który coś zapisywał. Kiedyusłyszałam grzmot, tak się wystraszyłam, że wbiegłam do środka.Stark wyjął nos z notatnika i spojrzał na mnie. Podeszłam do niego ze łzami w oczach i usiadłam mu na kolanach. Wtuliłam się w niego, a on, nie odzywając się, również mnie przytulił Pocałował mnie w czoło.
- Co się stało? -zapytał.
- Boję się piorunów... - wymamrotałam.
- Piorunów?
- Może nie tak piorunów, jak tego, co zwiastują - wyjaśniłam.
- Wszystko będzie dobrze Nie pozwolę, żeby coś ci się stało - powiedział i mocniej mnie ścisnął.
- Dziękuję.
- Tam jest kanapa. Możesz się tu położyć, żebym miał na ciebie oko - wskazał w róg pomieszczenia.
- Z chęcią - uśmiechnęłam się słabo. Przeniosłam się na sofę, wygodnie się położyłam i zasnęłam.

   * * *

   Obudziłam się i byłam przykryta kocem.Podniosłam się i zobaczyłam, że na stoliku jest karteczka. Było na niej napisane, że kiedy wstanę, mam iść zjeść. Uśmiechnęłam się pod nosem. Poszłam więc do kuchni i wzięłam ze sobą koc.Blondyn stał w kuchni, gotując.
- Chyba nie mieliśmy jeszcze okazji porozmawiać - zaczęłam.
- Ah... Tak. Jestem Steve Rogers, Kapitan Ameryka - uśmiechnął się.
- Skye.
- Jesteś głodna? - zapytał.
- Bardzo - zaśmiałam się. - Co tam robisz?
- Gofry - odpowiedział. - Chcesz?
- Z miłą chęcią - uśmiechnęłam się.
  Kiedy Steve skończył gotować, nałożył dwie porcje. Usiedliśmy przy wyspie kuchennej i zajadaliśmy się pysznościami.  Byłam pod wrażeniem, że tak potrafi gotować. Do kuchni wszedł Clint w piżamie . Nawet nas nie zauważył.  Zaśmiałam się,
widząc jego zaspany wyraz twarzy, i to że zaraz uderzy głową o szafkę.
- Clint! Uważaj na szafkę! - zaśmiałam się.
- Co? Ja? - odezwał się szatyn.
- Z tego co pamiętam, masz na imie Clint - uśmiechnęłam się.
- Ta... No tak, zgadza się - powiedział. - Steve, mam nadzieję, że zostawiłeś mi troszeczkę tych cudownych, złocistych, chrupiących, delikatnych, pięknie przygotowanych oraz miodem pachnących gofrów.
- Powinieneś pisać wiersze - parsknęłam śmiechem.
- Sobie zrób, leniu. Tam zostało trochę ciasta - odezwał się Steve, wskazując na lodówkę.
- Co tu tak pachnie? - zapytała Natasha, wchodząc do pomieszczenia.
- Gofry! - krzyknął Clint.
- Cholera jasna... - Steve burknął pod nosem.
- Na litość boską, Kapitanie. Szanuj mowę ojczystą - owiedziała Natasha, łapiąc się teatralnie za serce.
- Ah, serce mi się kraje Romanoff. Róbcie sobie sami. Ja już mam dość stania nad miskami - wyrzucił z siebie.
- Dobra!  Jestem kobietą. Poradzę sobię  - zaśmiała się. - Clint, zrób mi gofry - dodała.
- Jaka wygodna - parsknęłam śmiechem.
- Trzeba sobie radzić w życiu, mała - podsumowała.
Clint stanął przy kuchence.  Przyglądał sie czerwonej misce z ciastem, aż w końcu odwrócił sie do nas i powiedział:
- Nie chcę nic mówić, ale prędzej odkryję dlaczego Skye nosi ten bandaż, niż zrobię te gofry.
Zamarłam. Nie chciałam,  żeby się martwili. Nie mogą sie dowiedzieć.  Spanikowana szybko odłożyłam talerz do zlewu i skierowałam się do wyjścia.
- Pyszne było - powiedziałam krótko i zaczęłam wychodzić.
- Dokąd to? - zatrzymał mnie głos Romanoff.
Odpowiedziałam jej ciszą.  Miałam już wyjść, ale złapała mnie za nadgarstek. Ten pocięty. Skuliłam się z bólu.  Natasha popatrzyła na mnie wystraszonym wzrokiem. Spojrzałam w jej zielone oczy.  Poczułam  jak łza spływa mi po policzku. Kobieta,  jednym, sprawnym ruchem odwiązała mój bandaż i chwyciła mnie za dłoń.
- Chodź ze mną - powiedziała.
Trochę zdezorientowana, podążyłam za nią. Dotarłyśmy do jej pokoju. Był szary z czerwonymi dodatkami. Usiadłam na łóżku, a rudowłosa stanęła przy oknie. Nie potrafiłam odczytać żadnych emocji z jej kamiennej twarzy.  Ja czułam tylko strach, przed tym, co mogło się wydarzyć.
- Tony wie? - spytała.
- Nie... Nie wie. Ale... Proszę, Natasha - odezwałam się.
- Mów mi Nat. Ale wracając. Nie  powinnaś tego ukrywać.
- Powinnam. On... Pomyśli,  że jestem słaba... - zawahałam się.
- Póki będziesz walczyć, nikt nie zmusi cię do przegranej. Nie wymieniaj bólu psychicznego na fizyczny. To nic nie da - powiedziała.
- Ale... - mruknęłam.
- Zaufaj mi - szepnęła i podeszła do mnie, a ja się w nią wtuliłam.
- Nie rozumiem - odezwałam się.
- Czego?
- Że chcesz mi pomóc.  Nic dla ciebie nie zrobiłam. Jestem nikim w twoim świecie i nie zasłużyłam sobie na pomoc, którą ty chcesz mi dać... - wyjaśniłam.
- Polubiłam cię. I nie mów, że jesteś dla mnie nikim, bo tego nie wiesz. Taka odpowiedź cię satysfakcjonuje? -  odpowiedziała z zadziornym uśmieszkiem.
- Tak - zaśmiałam się i pociągnęłam ja za jeden z rudych kosmyków, po czym odskoczyłam na bok.
- Co tak skaczesz? -   parsknęła śmiechem.
- W razie, gdybyś chciała mi oddać - uśmiechnęłam się.
- Histeryzujesz - zaśmiała się.
- Może. A teraz, czy mogłabym odzyskać swój bandaż? - spytałam i wyciągnęłam dłoń w jej stronę.
- Ten? - zapytała i wyciągnęła biały materiał z kieszeni, machając mi nim przed nosem.
- Tak, ten - odpowiedziałam i szybko chciałam go złapać, ale Nat schowała go z powrotem.
- Nie dostaniesz - uśmiechnęła się chytrze.
- Ej no! - jęknęłam.
- Teraz grzecznie idziesz pochwalić się tatusiowi, co zrobiłaś.
- No chyba cię coś... - oburzyłam się. - Zwariowałaś.
- Mam mu to osobiście przekazać? - skrzywiła się.
- Nie, ale... Nie może... I co ja mam powiedzieć? Hej tato! Popatrz na moje nadgarstki! Widzisz? Jestem za słaba, żeby żyć, więc sprawiam sobie trochę bólu – udawałam   ucieszony głos, ale w głebi duszy chciało mi się płakać. W oczach  stanęłymi łzy.  Natasha,  nic nie mówiąc, przytuliła mnie.  Pogładziła mnie  po plecach.
- Przepraszam, że naciskam. Powiesz mu, kiedy zdobędziesz się na odwagę. Ale jeśli to będzie za długo trwało, sama mu to powiem - zagroziła mi palcem.
- Dobrze - mruknęłam. - Mamo... - dodałam ciszej.
- Słyszałam!  -zaśmiała się i  dała mi pstryczka w nos.
- To bolało! – krzyknęłam  niezadowolona  i zaczęłam rozmasowywać obolałe miejsce.
- Mogłam mocniej - puściła mi perskie oko. - A teraz pozwól, że wrócę na śniadanie -dodała z uśmiechem.
- Idę z tobą.
   Po chwili byłyśmy już w salonie, ale zatrzymałyśmy się słysząc głos Stark'a. Natasha popatrzyła na mnie, a ja posłałam jej błagalne spojrzenie. Przewróciła oczami I  podała mi mój bandaż. Zawiązałam go szybko wokół nadgarstka i ruszyłyśmy do kuchni. W pomieszczeniu byli tylko Tony i Clint.
- Dzień dobry - przywitałam się ze Stark'iem.
- Witam, witam - uśmiechnął się szeroko, w tym samym czasie zajadając się jajecznicą - Jak...
Nie zdążył dokończyć pytania, gdyż przerwał mu głośny śmiech Romanoff. Skierowałam wzrok na Clint'a i sama nie mogłam powstrzymać wybuchu śmiechu. Nat opierała się o ścianę, nadal się śmiejąc, a ja trzymałam się za brzuch.
- Clint, ja ciebie bardzo proszę! To już piąty mikser w tym tygodniu - jęknął Tony.
Barton stał w piżamie z zepsutym urządzeniem, a na połowie jego ciała i meblach było pełno mąki. Przetarł oczy rękami i popatrzył na mnie oraz Nat.
- Ja naprawdę dziewczynki nie rozumiem, co w tym takiego śmiesznego... - wymamrotał.
- Nic Clintuś, nic - rudowłosa nadal zwijała się ze śmiechu.
- To, że ty też tak zaraz będziesz wyglądać, również jest całkiem zabawne - burknął szatyn.
Natasha nie  zdążyła nic powiedzieć. Clint rzucił w nią garstką mąki,  ale ruda zrobiła unik i pocisk trafił prosto w twarz Tony'ego.
- Huhuuu... Ja bym uciekała na twoim miejscu - Romanoff zwróciła się do Clint'a.
Stark podniósł  zdenerwowany wzrok znad talerza.  - Wszyscy troje zachowujecie się jak dzieci! - krzyknął. Barton wyglądał na kompletnie spanikowanego. Ja wraz z Nat śmiałyśmy się pod nosami. Brunet wstał z krzesła i popatrzył na Clint'a. - Uciekaj chłopcze póki ci życie miłe - powiedział stanowczo, a szatyn spojrzał na niego z otępieniem.
- Uciekaj! - Natasha krzyknęła do Barton'a.  Ten jakby się nagle obudził, ruszył z takim pędem, że o mało co jego twarz nie przywitała się z podłogą.
- To było genialne - zaśmiałam się.
- Tak... I wychodzi na to, że muszę zjeść na mieście - powiedziała, wydmuchując powietrze. - Także, do zobaczenia później - dodała, przechodząc obok mnie i pociągnęła mnie za biały kosmyk, na co ja prychnęłam pod nosem.
Nat minęła się w drzwiach z Tony'm. Uśmiechnął się do mnie i zajął swoje poprzednie miejsce.
- Wszystko dobrze? - spytał.
- Tak.  Czemu pytasz? -  skrzywiłam się.
- Masz takie nieobecne spojrzenie.
- Wszystko w porządku.
- Cieszę się. A tak w ogóle... Przepraszam,  że cię zostawiłem w pracowni, ale mnie potrzebowali - powiedział.
- Nic nie szkodzi.
- Dlaczego tak nagle tam przybiegłaś? - zapytał.
Trafił w punkt.  Sama nie wiedziałam,  co mnie tam przyciągnęło. Chyba po prostu potrzebowałam  kogoś bliskiego. Potrzebowałam  zrozumienia.
- Nie wiem...- odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
- Skye... Widzę, że coś jest nie tak. Powiedz mi - powiedział zmartwionym głosem i położył ciepłą dłoń na moim policzku.
- Ale... Wszystko... Eh. Kogo ja próbuję oszukać... - mruknęłam i schowałam twarz w dłoniach.
- Powiedz mi. Jestem po to, żeby cię wspierać - uśmiechnął się.
- To - powiedziałam krótko i rozwiązałam bandaż.  Byłam  cała roztrzęsiona, a łzy stały już w moich oczach.
- Skye... - szepnął.  Chwycił mnie za ręce. Popatrzyłam w jego czekoladowe oczy. Były dokładnie takie , jak moje. - Dlaczego?
- Nie potrafiłam się pogodzić ze stratą.  Ale   teraz mam ciebie. I... Chyba wszystko się układa... –  uśmiechnęłam  się słabo.
- Ale te rany są świeże - powiedział, pokazując na kilka przecięć.
- No... Tak  - westchnęłam. Było mi cholernie głupio, przyznawać się przed nim do takich czynów.
- I tak cie kocham, córeczko.  Choćby nie wiem co - powiedział. Wtuliłam się w niego i zaczęłam płakać.
- Nie uważasz, że jestem słaba czy coś?  -trochę się zdziwiłam.
- Dlaczego miałbym tak twierdzić?  Trzeba być bardzo silnym,  żeby świadomie zadać sobie ból. Ale  samob... -  zaczął, ale mu przerwałam.
- Nie chciałam popełnić samobójstwa... - mruknęłam.
- Czyżby? –  spytał  z poważną miną.
Zawahałam się,  ale w końcu powiedziałam. - Tylko dwie nieudane próby...
- Dlaczego? –  dalej  dopytywał.
- Proszę...  Nie  chcę tego mówić... -  odpowiedziałam.
- Dobrze. Ale pamiętaj,  że gdybyś chciała porozmawiać, zawsze jestem - uśmiechnął się. - A teraz idź, bo wiewióra się niecierpliwi - dodał, patrząc za mnie.
Odwróciłam się i rzeczywiście,  we framudze stała Natasha.
- Widać, że jeszcze nikt ci dziś nie przywalił w tę śliczną mordkę, blaszaku - uszczypliwie się do niego uśmiechnęła.
- Bla, bla, bla. Ona ma wrócić w jednym kawałku - odezwał się do Nat, wskazując na mnie.
Nie mogłam   połapać się o co chodzi, więc be z pytania poszłam za rudą. Wsiadłyśmy do windy i zjechałyśmy na dwudzieste siódme piętro. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy,  to duża szklana ściana, za którą była jakaś dziwna sala. Weszłyśmy do środka przez również szklane drzwi i rudowłosa przemówiła:
- No.  Witam w moim królestwie -  powiedziała z uśmiechem.
- Przybliż trochę sytuację. Nie rozumiem... - popatrzyłam na nią krzywo.
- Sala treningowa - przewróciła oczami.
- Okej. Więc teraz widzę sens tego ringu na środku - zaśmiałam się.
- A kiedy powiedziałam 'moje królestwo', co miałaś w głowię? - zmarszczyła brwi.
- No nie wiem... Masz figurę baletnicy...
- To było dawno. Nie wracajmy - uśmiechnęła się krótko.
- Więc, co my tu robimy? -  zapytałam.
- Mam ci pokazać jakieś podstawy.
- Łoł?!  Mam się z tobą bić?! -  zdziwiłam się.
- Nie! -  zaśmiała się. - Powaliłabym cię na łopatki. Myślę,  że dziś możesz trochę poboksować, a później ścianka wspinaczkowa - dodała.
- A zanim zaczniemy. Nie miałam czasu spytać kim dokładniej jesteście.
- Krótko, zwięźle i na temat. Jesteśmy  grupą superbohaterów, zwaną Avengers. Ja to Czarna Wdowa, Tony - Iron Man, Steve - Kapitan Ameryka, Clint - Hawkeye, Wanda - Scarlet Witch, Bruce jako Hulk no i Thor - powiedziała.
- Thor? Bruce? - dopytałam.
- Ah... No tak. Thor Odinson to  asgardzki  bóg  piorunów,  a  Bruce Banner to nasz ” doktorek."
- Bóg?  Asgard?  O czym ty do mnie mówisz kobieto? -   nie kryłam zdziwienia.
- Asgard to kraina nordyckich bogów, z której pochodzi między innymi Thor. Obecnie opisuje się ją jako planetoidę, posiadającą atmosferę - odpowiedziała bez chwili zastanowienia.
- Masz duży zakres wiedzy w tym temacie...
- Tak.  Byłam tam może ze dwa razy -  uśmiechnęła się.
- Nie przeszkadzam wam? - do pomieszczenia wszedł Clint.
- Sama twoja obecność mi przeszkadza.  Więc skoro już pytasz,  to możesz wyjść - ruda posłała mu całusa, śmiejąc się.
- HA! HA!  Zabawne.  Co robicie? -  spytał.
- Rozmawiamy - odpowiedziałam.
- Tsarcia, Fury cię potrzebuje. Ja przejmę naszą białowłosą - powiedział do rudej, zerkając na mnie.
- Nie nazywaj mnie Tsarcia, bo ci oczy wydłubię bałwanie - prychnęła.
- Dobrze Natusiu - przedrzeźniał ją dalej.
Nat przewróciła oczami, a ja zaśmiałam się pod nosem. Wyszła  z sali. Zostałam sama z Barton'em.
- Działa mi na nerwy - zaśmiał się Clint, kręcąc głową. Zorientowałam się,  że chodziło mu o Romanoff.
- Słyszałam! - krzyknęła,  będąc gdzieś daleko, na co szatyn się zaśmiał.
- Dobra. No to... Czego ja cię mogę nauczyć... O!  Nauczę cię  posługiwać się bronią palną.
- Tak od razu? -  zmarszczyłam brwi.
- A czemu by nie? - uśmiechnął się.
- No okej.
Podeszliśmy do stanowiska z bronią. Kilka metrów  dalej znajdowała się ogromna strzelnica. Było to połyskujące, szare pomieszczenie, po którymporozmieszczane były tarcze strzelnicze, poruszające się za pomocą prostego mechanizmu   łańcuchowego. Przyjrzałam się uważnie wykonaniu tarcz. Stanęłam na małym podeście i spojrzałam na Bartona.
- Orientuj się - krzyknął i rzucił w moją stronę pistolet.
Zgrabnie złapałam czarną broń. Glock 26s, czwarta generacja, 9x19. Cudeńko. Zakręciłam nim kilka razy na palcu, po czym, bez wcześniejszego namysłu, wymierzyłam w tarczę i oddałam celny strzał. Nie przerywałam. Skończyłam dopiero wtedy, kiedy każda płyta była przedziurawiona na samym środku. Oczywiście już wcześniej miałam do czynienia z bronią palną, ale skoro chcieli mnie trenować, niech trenują. Wyciągnęłam pusty magazynek i rzuciłam nim do Clint'a. Ten patrzył na mnie  ze zdziwieniem.
- Fajne zabawki tutaj macie - powiedziałam, odkładając pistolet na swoje miejsce.
- Skąd ty? -  wydusił.
- Było się tu i tam... - uśmiechnęłam się.
- Okej... Skoro poradziłaś sobie z tym, to teraz ścianka - odpowiedział.
Przeszliśmy do drugiego pomieszczenia.  Ścianka wspinaczkowa zajmowała całą ścianę.  Ciągnęła się kilka metrów w górę i  kończyła dużym podestem. Do sufitu przyczepiony był kołowrotek z niebieskimi i czerwonymi linami.  Poczułam  jak powiększają mi się źrenice.
- Chodź tu, muszę ci pomóc - odezwał się szatyn. Podeszłam do niego, a on założył mi uprząż. - Więc tak, czerwona lina cię asekuruje i masz jej nie tykać. Kiedy będziesz chciała się wspomóc, albo zjechać na dół - użyj niebieskiej - tłumaczył.
- Tak jest, sir - zaśmiałam się.
- Uważaj na siebie, błagam.
Zaczęłam się wspinać.  Starałam się trzymać  czerwonych uchwytów, czyli najtrudniejszej trasy. Spojrzałam w dół. Oserwowali mnie  Clint i Wanda. W pewnym momencie dwa uchwyty były od siebie bardzo oddalone.  Chciałam podjąć  wyzwanie. Chwyciłam za niebieską linę i szybkim ruchem podciągnęłam się trochę wyżej. Nie zauważyłam, że jeden z karabinków był uszkodzony i zaczęłam  spadać w dół.  Krzyknęłam z  przerażenia. Przymknęłam oczy,  ale kiedy poczułam gwałtowne szarpnięcie, znów je otworzyłam. Szatyn trzymał mnie na rękach. Wanda przytuliła nas oboje.
- Wystraszyłaś mnie - mruknęła, a ja odpowiedziałam jej ciszą.
- To moja wina... Ja nie dopilnowałem wszystkich zabezpieczeń... - odparł Clint.
- Wszystko jest dobrze... - zapewniłam ich.
- Koniec na dziś - oznajmiła Maximoff.
Zeszłam z rąk Bartona i  ściągnęłam uprząż.  Trochę  zakręciło mi się w głowie, ale nic nie dałam po sobie poznać. Uśmiechnęłam się do nich słabo. Nie miałam już na nic siły, więc wróciłam do pokoju. Była dwudziesta druga i zapowiadała się jedna z tych nocy, podczas których wszystkie wspomnienia wracają, a ja rozsypuję się na milion kawałków. Przypomniałam sobie swoje pierwsze zadanie w tamtej  organizacji.  <Jeśli sprawisz, że człowiek pozbawi się życia, przyjmiemy cię>. Aż przeszły  mnie ciarki. Ilość ludzi, którzy zabili się właśnie przeze mnie, przekraczała  trzysta osób.  Byłam  potworem. Cholernym potworem bez skrupułów, dla którego nie ma miejsca na tym świecie. Jedyne,co krążyło po mojej głowie, to samobójstwo. Wyciągnęłam z biurka kartkę oraz czarny długopis i zaczęłam pisać:

        
Do osób, które we mnie wierzyły.
To mój pożegnalny list.  Przed rozpoęciem pisania
wylałam łzy, więc teraz wyleję na kartkę to, co
siedzi mi w głowie. Chciałabym  podziękować
Tony'emu, Natashy i Wandzie za sprawowanie
nade mną opieki, a Steve'owi i Clint'owi za wspa-
niałe chwile. Kiedy to czytacie, ja już dawno nie
żyję. Zrobiłam to, bo nie mogę zapomnieć o całym
źle, jakie kiedyś wyrządziłam. Zabiłam wiele nie-
winnych osób. Nie potrafię  sobie tego wybaczyć. A
teraz małe przeprosiny. Przepraszam Ciebie, tato, za
to, że musiałeś się tyle przy mnie namęczyć, a ja nie
odwzajemniłam Ci tego w żaden sposób oraz Tashę,
za to, że musiała mnie niańczyć i znosić. Nie  oszuku-
jąc, nie umiem pisać listów. Więc to na tyle. Do
zobaczenia na drugim świecie.

                                Kocham was wszystkich,
                                            Skye :)

Odłożyłam długopis. Przetarłam łzy, schowałam list do szuflady i położyłam się spać.

   * * *

  Ubrałam się  w krótkie, czarne spodenki i biały podkoszulek. Poszłam do kuchni, żeby zjeść śniadanie i ostatni dzień przyglądać się tym wszystkim twarzom. W  pomieszczeniu  nie było nikogo. Trochę mnie to  zasmuciło.  Zauważyłam, że na lodówce wisi karteczka. Odkleiłam ją i przeczytałam.

    Skye, jesteśmy wszyscy na zwiadach i
   wrócimy wieczorem.
   Zjedz coś ;)
                               - Tata

Zjadłam tosta z masłem i przeszłam kilka kroków do salonu. Tam zastanawiałam się,  jak mogę ze sobą skończyć. Pierwsze, co wpadło mi do głowy, było strzałem w dziesiątkę. Pistolet. Poszłam do windy i zjechałam do sali treningowej. Cały asortyment dalej leżał na swoim miejscu. Uśmiechnęłam się pod nosem i chwyciłam broń do ręki. Pokręciłam nią chwilę i wróciłam do swojego pokoju. Schowałam ją do szuflady, w której leżał list, a sama rzuciłam się na łóżko. Zasnęłam na kolejne kilka godzin.
  Gdy  się przebudziłam, było ciemno. Nie słyszałam żadnych krzyków, więc stwierdziłam, że jeszcze nie wrócili. Żeby nie musieli na mnie patrzeć, wyłożyłam list na biurko, a wraz z nim wyjęłam pistolet. Upadłam na kolana twarzą do okna. Było przez nie widać nocną panoramę miasta. Uśmiechnęłam  się po raz ostatni. Przyłożyłam broń do skroni. Kiedy usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi do mojego pokoju,
nacisnęłam na spust.  Nie wystrzelił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz