wtorek, 11 września 2018

Nie taki byk straszny?

NIE TAKI BYK STRASZNY

Wychodzę z domu wczesnym rankiem, kierując się na przystanek autobusowy. Mimo poniedziałku  jestem w bardzo dobrym nastroju, bo z radiem zawsze wstaję prawą nogą i zawsze jestem w sosie. Po drodze mijam sklep spożywczy. Na drzwiach wywieszono kartkę: Przyjmę do pracy żywą osobę. Obok slogan: Co ma wisieć, wezmę żonie….
            Wsiadam do busa, który jedzie do Zawoi przez Suchą Beskidzkę. Kupuję szkolny do Suchej, siadam i, nie chcąc przez całą podróż kontemplować napisu Nie tszaskać! umieszczonego nad drzwiami, odwracam głowę i podziwiam widoki za oknem. Przejeżdżamy obok Clinici stomatologicznej. Następnie na horyzoncie pojawia się sklep spożywczy, a razem z nim billboard reklamujący Grepefruty za 4,49 i Jabóka za 3,29.
            Jak zawsze o 7:06 wysiadam z busa, oczywiście „nie tszaskając” drzwiami. Momentalnie moją uwagę przykuwa stoisko z trzabkami po 15zł i butami do chodzenia po wodzie. O, Chryste! Przypominają mi się gompki z zeszłego roku. Gompki? Jak  wyglądają gompki? Kręcąc głową, wchodzę do szkoły.
            Siadam z kubkiem kawy na stołówce i czytam w menu z abonamendu, że dziś do drugiego dania serwują kapustę zasmarzaną lub sałatkę szwecką. Wyjmuję telefon i przeglądam Facebooka: gorący news dotyczący kontynułacji znanego brytyjskiego serialu, a także post o epidemii dyslekcji oraz walce z abstynencją młodzieży…, wreszcie tytuł na lokalnym portalu odkurzyli zapomnianego burmistrza Jordanowa . Wstaję z głębokim westchnieniem i udaję się do sali 100, mając nadzieję, że może chociaż podczas lekcji odpocznę od wszechobecnych byków. Dowiaduję się różnych ciekawych rzeczy np., że na krzywe drzewo i Salomon nie naleje, od czego jest kiesień i o czym pisze Horacy Exegi w swoim wierszu „monumentum”.
            Wychodzę ze szkoły z zamiarem pójścia do fryzjera, ale okazuje się, że salon jest nietrzynny z powodu choroby. Pociesza mnie kolorowe graffiti na ścianie sąsiedniego bloku: Jótro też jest dzień. A więc moje włosy muszą poczekać do owego „jótra”. Idę chodnikiem w kierunku przystanku. Jakaś kobieta wręcza mi ulotkę nowo otwartej kliniki. Patrzę na papierek i czytam: Oferujemy kompleksową diagnostykę i leczenie chorób gołębii.
            Po przyjeździe do domu na lodówce znajduję liścik od brata o treści: Poszłem do Radka. Wróce późno.  Przypomina się dowcip: A: Poszłem do sklepu. B: Poszedłeś. A: Poszłem, bo blisko było… Z westchnieniem siadam przed telewizorem. Otwierając puszkę orzeszków ziemnych, zauważam na etykiecie zdanie: Produkt może zawierać orzechy.
            Wieczorem kładę się spać z przekonaniem, że już nic mnie nie zdziwi.
* * *
Wychodzę z domu wczesnym rankiem, kierując się na przystanek autobusowy. Niby dzień jak co dzień, a jednak coś mi nie pasuje. Na drzwiach mijanego sklepu spożywczego wisi kartka z napisem: Przyjmiemy do pracy osobę o fertycznym usposobieniu.
- Dzień dobry. Szkolny do Suchej - mówię, wsiadając do busa.
- Należy się suma równa trzy polskie złote - odpowiada kierowca, a kiedy podaję mu banknot dziesięciozłotowy, dodaje: - Oto siedem polskich złotych reszty dla panienki.
Zajmuję miejsce i momentalnie zauważam zdanie: Uprasza się o delikatne zamykanie drzwi.
- Przepraszam, czy pozwolisz, że spocznę na tymże miejscu? - słyszę nad sobą wysoki głos. Kiwam głową i starsza kobieta siada obok.
Na następnym przystanku wsiadają chłopaki z miejscowego klubu sportowego. „Super”- myślę, wiedząc, że do samej Suchej będę musiała słuchać o  piłce nożnej.
- Ależ fenomenalnie zagrała wczoraj reprezentacja nasza narodowa, czyż nie? - mówi pierwszy.
- Definitywnie się z tobą zgadzam! Kapitan pokazowo strzelił bramkę! - ekscytuje się inny.
- Aczkolwiek przeciwnicy również pokazali, na co ich stać. - odzywa się znów pierwszy.       Dalszy ciąg tej porywającej konwersacji staram się ignorować. Odwracam głowę w stronę okna. Właśnie przejeżdżamy obok billboardu, który zaprasza na poprawne ortograficznie antonówki.
Punktualnie o 7:06 wysiadam i kieruję się w stronę szkoły. Na pierwszej lekcji polonistka wywołuje do odpowiedzi jakąś -ównę. Zastanawiam się chwilę, czy na pewno chodzi o mnie. Gdy nauczycielka kolejny raz powtarza X-ówna, podnoszę się z miejsca.
Po lekcjach, idąc korytarzem, słyszę strzępek rozmowy dwóch dziewczyn:
- Azaliż nadal gniewasz się? Dlaczego?
- Ma animozja względem niej spowodowana jest jej zachowaniem w ostatnich dniach.
Wychodzę ze szkoły i zastanawiam się, dlaczego ludzkość nagle postanowiła być superpoprawna i dlaczego nie zostałam o tym poinformowana, gdy wtem zaczepił mnie uliczny malarz.
- Czy życzy sobie panienka, abym namalował jej konterfekt?
- Dziękuję, może innym razem - rzucam i staram się jak najszybciej oddalić.
Przechodzę obok domu jakiegoś Nowickiego. Ktoś musi go naprawdę nie lubić, skoro wymalował na drzwiach jego domu graffiti krzyczące: Nowicki to melepeta i utracjusz! Po powrocie do domu oddycham z ulgą, że ten nienormalny dzień dobiega końca. Jednak nawet we własnej sypialni nie zaznaję spokoju. Arcypoprawność ogarnęła już chyba cały internet. Na Facebooku huczy od pedantycznie bezbłędnych komentarzy, a Instagram krwawi purystycznymi hasztagami.
Mając nadzieję na choć odrobinę relaksu, sprawdzam repertuar kinowy na najbliższy weekend. Omal nie wyrzucam telefonu przez okno, kiedy czytam takie oto tytuły filmów: Mike Jones na tropie imponderabiliów, Miłość wartością autoteliczną, 44 oblicza interlokutora. Telewizję włączam już tylko z czystej ciekawości. Bohater komedii, na którą akurat trafiam, mówi właśnie do żony: Przesuń łaskawie swą sempiternę, gdyż inaczej ci sybaryci nie zmieszczą się na tejże kanapie!
W końcu kładę się spać rozczarowana myślą, że i z błędami źle, i bez nich niedobrze.


 Ola




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz