NIE TAKI BYK STRASZNY
Wychodzę z domu wczesnym rankiem, kierując się na przystanek autobusowy.
Mimo poniedziałku jestem w bardzo
dobrym nastroju, bo z radiem zawsze wstaję prawą nogą i zawsze jestem w
sosie. Po drodze mijam sklep spożywczy. Na drzwiach wywieszono
kartkę: Przyjmę do pracy żywą osobę. Obok slogan: Co ma wisieć, wezmę żonie….
Wsiadam do busa, który jedzie do
Zawoi przez Suchą Beskidzkę. Kupuję szkolny do Suchej, siadam i,
nie chcąc przez całą podróż kontemplować napisu Nie tszaskać!
umieszczonego nad drzwiami, odwracam głowę i podziwiam widoki za oknem.
Przejeżdżamy obok Clinici stomatologicznej. Następnie na horyzoncie pojawia się
sklep spożywczy, a razem z nim billboard reklamujący Grepefruty za 4,49 i Jabóka za 3,29.
Jak zawsze o 7:06 wysiadam z busa,
oczywiście „nie tszaskając”
drzwiami. Momentalnie moją uwagę przykuwa stoisko z trzabkami po 15zł i butami
do chodzenia po wodzie. O, Chryste! Przypominają mi się gompki
z zeszłego roku. Gompki? Jak wyglądają
gompki? Kręcąc głową, wchodzę do szkoły.
Siadam z kubkiem kawy na stołówce i
czytam w menu z abonamendu, że dziś do drugiego dania serwują kapustę zasmarzaną
lub sałatkę szwecką. Wyjmuję
telefon i przeglądam Facebooka: gorący news dotyczący kontynułacji znanego brytyjskiego serialu,
a także post o epidemii dyslekcji oraz walce z abstynencją młodzieży…, wreszcie tytuł na lokalnym portalu odkurzyli
zapomnianego burmistrza Jordanowa…
.
Wstaję z głębokim westchnieniem i udaję się do sali 100, mając nadzieję,
że może chociaż podczas lekcji odpocznę od wszechobecnych byków. Dowiaduję się
różnych ciekawych rzeczy np., że na krzywe drzewo i Salomon nie naleje, od czego jest kiesień i o czym pisze
Horacy
Exegi w swoim wierszu „monumentum”.
Wychodzę ze szkoły z zamiarem
pójścia do fryzjera, ale okazuje się, że salon jest nietrzynny z powodu choroby. Pociesza mnie kolorowe graffiti na
ścianie sąsiedniego bloku: Jótro też jest dzień. A więc moje włosy muszą poczekać do
owego „jótra”. Idę chodnikiem w kierunku przystanku. Jakaś kobieta wręcza mi
ulotkę nowo otwartej kliniki. Patrzę na papierek i czytam: Oferujemy
kompleksową diagnostykę i leczenie chorób gołębii.
Po przyjeździe do domu na lodówce
znajduję liścik od brata o treści: Poszłem do Radka. Wróce późno. Przypomina się dowcip: A: Poszłem do sklepu. B:
Poszedłeś. A: Poszłem, bo blisko było… Z westchnieniem siadam przed
telewizorem. Otwierając puszkę orzeszków ziemnych, zauważam na etykiecie
zdanie: Produkt może zawierać orzechy.
Wieczorem
kładę się spać z przekonaniem, że już nic mnie nie zdziwi.
* * *
Wychodzę z domu wczesnym rankiem, kierując
się na przystanek autobusowy. Niby dzień jak co dzień, a jednak coś mi nie
pasuje. Na drzwiach mijanego sklepu spożywczego wisi kartka z napisem: Przyjmiemy
do pracy osobę o fertycznym usposobieniu.
- Dzień dobry. Szkolny do Suchej - mówię,
wsiadając do busa.
- Należy
się suma równa trzy polskie złote - odpowiada kierowca, a kiedy podaję mu
banknot dziesięciozłotowy, dodaje: - Oto
siedem polskich złotych reszty dla panienki.
Zajmuję miejsce i momentalnie zauważam
zdanie: Uprasza się o delikatne zamykanie drzwi.
- Przepraszam,
czy pozwolisz, że spocznę na tymże miejscu? - słyszę nad sobą wysoki głos.
Kiwam głową i starsza kobieta siada obok.
Na następnym przystanku wsiadają chłopaki z
miejscowego klubu sportowego. „Super”- myślę, wiedząc, że do samej Suchej będę
musiała słuchać o piłce nożnej.
- Ależ
fenomenalnie zagrała wczoraj reprezentacja nasza narodowa, czyż nie? - mówi
pierwszy.
-
Definitywnie się z tobą zgadzam! Kapitan pokazowo strzelił bramkę! -
ekscytuje się inny.
- Aczkolwiek
przeciwnicy również pokazali, na co ich stać. - odzywa się znów pierwszy. Dalszy ciąg tej porywającej konwersacji
staram się ignorować. Odwracam głowę w stronę okna. Właśnie przejeżdżamy
obok billboardu, który zaprasza na poprawne ortograficznie antonówki.
Punktualnie o 7:06 wysiadam i kieruję się w
stronę szkoły. Na pierwszej lekcji polonistka wywołuje do odpowiedzi jakąś -ównę. Zastanawiam się chwilę, czy na pewno chodzi o mnie.
Gdy nauczycielka kolejny raz powtarza X-ówna, podnoszę się
z miejsca.
Po lekcjach, idąc korytarzem, słyszę strzępek
rozmowy dwóch dziewczyn:
- Azaliż nadal gniewasz się? Dlaczego?
- Ma animozja względem niej spowodowana jest
jej zachowaniem w ostatnich dniach.
Wychodzę ze szkoły i zastanawiam się, dlaczego
ludzkość nagle postanowiła być superpoprawna i dlaczego nie zostałam o tym
poinformowana, gdy wtem zaczepił mnie uliczny malarz.
-
Czy życzy sobie panienka, abym namalował jej konterfekt?
- Dziękuję, może innym razem - rzucam i
staram się jak najszybciej oddalić.
Przechodzę obok domu jakiegoś Nowickiego.
Ktoś musi go naprawdę nie lubić, skoro wymalował na drzwiach jego domu graffiti
krzyczące: Nowicki to melepeta i utracjusz! Po powrocie do domu
oddycham z ulgą, że ten nienormalny dzień dobiega końca. Jednak nawet we
własnej sypialni nie zaznaję spokoju. Arcypoprawność ogarnęła już chyba cały
internet. Na Facebooku huczy od pedantycznie bezbłędnych komentarzy, a
Instagram krwawi purystycznymi hasztagami.
Mając nadzieję na choć odrobinę relaksu,
sprawdzam repertuar kinowy na najbliższy weekend. Omal nie wyrzucam telefonu
przez okno, kiedy czytam takie oto tytuły filmów: Mike Jones na tropie
imponderabiliów, Miłość wartością autoteliczną, 44 oblicza interlokutora. Telewizję
włączam już tylko z czystej ciekawości. Bohater komedii, na którą akurat
trafiam, mówi właśnie do żony: Przesuń łaskawie swą sempiternę, gdyż
inaczej ci sybaryci nie zmieszczą się na tejże kanapie!
W końcu kładę się spać rozczarowana myślą, że
i z błędami źle, i bez nich niedobrze.
Ola
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz