piątek, 30 grudnia 2016

Najlepiej...


„Od wróżki do Księżyca”





                Dawno, dawno temu w miasteczku o nazwie Sucha Beskidzka pojawił się tajemniczy przybysz. Jak się okazało, mężczyzna był bogatym szlachcicem, eksperymentującym z magią. Nazywał się  Twardowski. Pan Twardowski, od jego serca twardego jak kamień.                                                                  Mężczyzna był postrachem dla miasta. Zawsze był ubrany na czarno, nosił ciemne okulary, a jego twarz była nieobecna i nieustannie przeszyta powagą i pewną tajemniczością, przez co nie mógł zdobyć u nikogo zaufania. Ogólnie był bardzo samotnym człowiekiem.                                                                                               Pewnego wieczoru wpadł na pewien pomysł - postanowił odszukać księgę pt. „Ciężka Magia”. Znajdował się tam zbiór czarów, za pomocą których można było stworzyć coś… nadprzyrodzonego! Twardowski chciał w ten sposób wypełnić pustkę oraz czas.                                                        Księga leżała na samym dnie czarnej skrzyni okutej złotymi blaszkami. Skrzynia znajdowała się za to w ciemnej piwnicy suskiego zamku, w wielkim pudle obitym grubymi gwoźdźmi.                                                                         Mężczyzna, uderzając młotem, rozbił skrzynię na drobne kawałki i z wnętrza wyjął zniszczoną, zżółkniętą już ze starości księgę.                                                                                                                                                  Twardowski powoli ją otworzył i zaczął nerwowo przerzucać strony. Długo nie mógł znaleźć odpowiedniego zaklęcia. W myślach nawet zdarzało mu się zakląć.                                                                                                –Gdzie jesteś!? –pytał sam siebie z rozgoryczeniem.                                           Po chwili jednak otworzył sklejone ze sobą kartki, znajdując odpowiednie zaklęcie.        Mijały dni, tygodnie, miesiące… Pana Twardowskiego nie widywano już nawet na ulicy. Ludzie stwierdzili, że nareszcie mogą przestać się bać, wychodząc z domu czy nawet mijając jego mieszkanie. W końcu zaczęły tworzyć się plotki, że wyjechał, ktoś go zabił, czary go wykończyły. Nikt jednak nie miał racji.                                               
   Mężczyzna od wielu dni pracował nad swoim „dziełem”, codziennie od rana do nocy, od wschodu do zachodu słońca rzucał czary na swojego… kanarka. Po paru dniach ów ptaszek zmienił się w piękną wróżkę. Była zgrabna, wielkości człowieka. Miała małe skrzydełka, złociste długie włosy, wijące się jak rzeka i błękitne niczym niebo oczy. Skrzydła chowała zawsze pod długimi sukienkami.                       Po paru miesiącach zakochali się w sobie. Anabell, bo tak Twardowski nazwał wróżkę, była tylko trzy lata od niego młodsza i miała podobny charakter, dlatego też świetnie się dogadywali.                                             Od tego czasu pan Twardowski stał się bardziej pogodny. Wyszedł z domu   i ludzie wreszcie go ujrzeli. Powstawały kolejne plotki, lecz już się tym nie przejmował. Był szczęśliwy. Uśmiechał się do ludzi i nawet zaczął z nimi rozmawiać oraz nosić kolorowe ubrania. Jego życie w końcu nabrało sensu.                                                                                                            Czarnoksiężnik od dawna miał dwa marzenia. Pierwszym z nich, które udało mu się spełnić,   było właśnie znalezienie bratniej duszy,           a drugim było… stworzenie pustyni. Ogromnej pustyni.                         Niestety, sam nie dał rady tego zrobić. Potrzebował pomocy, a że mógł ją uzyskać jedynie od Anabell, która była delikatną wróżką, wiedział, że mu się to nie uda.                                                              Któregoś dnia zapragnął stworzyć coś jeszcze. Coś, co mogłoby mu pomóc. Nie wiedział jednak, jak się do tego zabrać. Rzucał wiele różnych zaklęć, nie myśląc o tym, co może się stać.                                   Nagle, tuż obok niego pojawiła się ciemna zasłona dymu, z której wyłonił się przerażający potwór- diabeł!                                                           Twardowski dowiedział się, że musi podpisać z nim cyrograf, aby ten pomógł mu usypać pustynię. Jednak w zamian za to po śmierci miał oddać swoją duszę diabłu… w Rzymie.                                                                                         Wróżka  bardzo bała się o swojego ukochanego. Ten jednak postanowił unikać miasta Rzym, ponieważ twierdził, że wtedy nic się nie stanie i przechytrzy diabła.                                                                               Pewnego ranka szatan dowiedział się o intrydze Twardowskiego i postanowił rozprawić się z nim rozprawić , dlatego też postanowił go odwiedzić.  
                                                                   
      Szlachcic, próbując przed nim uciec, wszedł do pobliskiej karczmy. Kiedy okazało się, że owa karczma nosi nazwę „Rzym”… diabeł przekroczył progi sali, w której siedział mężczyzna. Mag na oczach wszystkich rzucił czar na małą figurkę konia, stojącą na stole. Wtedy zmieniła się ona  w zaczarowane zwierzę naturalnych rozmiarów i przestraszony szlachcic odleciał na niej w stronę kosmosu, przebijając dach budynku.  
                                                                                                                 Do teraz biedna Anabell płacze za ukochanym. Plotki głoszą,     że mężczyzna zamieszkał na Księżycu, lecz nikt nie ma jednak pewności, gdzie ukrył się przed diabłem, który do tej pory go szuka.





Natalia
Izabela
Gabriela
Aleksandra

czwartek, 29 grudnia 2016

Tajemniczy staw



        Dawno,dawno temu, a w sumie to jednak nie tak dawno temu, w domu dziecka wychowała się Marysia. Była piękną małą złotowłosą dziewczynką o oczach barwy błękitu tak głębokiego, że wielu ludzi twierdziło, iż jest to kolor wzburzonego oceanu. Nigdy nie poznała swoich rodziców, ponieważ matka umarła przy porodzie, a ojciec w wypadku samochodowym kilka dni później.
        Pewnego dnia dyrektor sierocińca zorganizował wycieczkę dla swoich podopiecznych do Babiogórskiego Parku Narodowego.
Głównym celem wyprawy było zdobycie szczytu Babiej Góry oraz integracja uczestników wycieczki.
        Dzieci żwawo szły leśnymi ścieżkami, trzymając się za ręce. Na końcu grupy maszerowała nieco znudzona Marysia. Opiekunka cały czas ją ponaglała, by ta przyspieszyła, ale Marysia nie lubiła długich wędrówek i nie zamierzała ,,ganiać co tchu” za grupą. Zirytowana dziesięciolatka postanowiła odpocząć. Stojąc pod drzewem, ujrzała małego jelonka w cylindrze. Przetarła oczy, bo nie wierzyła w to, co widzi. Gdy przestała przecierać oczy, spojrzała w tamtą stronę, a on dalej tam był. Rogacz machnął kopytem jakby na znak, że  Marysia ma za nim iść. W tym momencie pobiegł  gdzieś za drzewa.  Marysia wiele się nie zastanawiając, ruszyła w pościg za zwierzątkiem. Biegła i biegła tak szybko jak mogła. Była już zmęczona, wydawało się jej, że pędzi za nim już kilka godzin. W końcu jeleń zatrzymał się na polanie niedaleko stawu. Gdy dziewczynka dotarła na miejsce i była już blisko owego stworzenia w cylindrze, zdyszana zapytała:
-Kim jesteś! Gdzie jesteśmy?
-Jestem Maksymilian. Przyglądałem się tobie długo i stwierdziłem, że jesteś odpowiednią osobą. Mogę cię wtajemniczyć…
-Ale w co?! Skąd mnie znasz?! - przerwała mu zdezorientowana.
-Spokojnie, usiądź a ja ci wszystko opowiem - powiedział cicho, a dziewczynka usiadła na kolanach - widzisz ten staw? Jest niezwykły, pokazuje nam to, czego najbardziej pragniemy. - Marysia pobiegła do stawu, a on pogalopował za nią. Dziewczynka w tafli wody ujrzała siebie i jakieś dwie osoby. Piękną kobietę o włosach koloru dobrze jej znanego, gdyż miała takie same włosy. Mężczyzna miał niesamowite oczy jakby koloru wzburzonego oceanu.
-To moi rodzice i ja! - krzyknęła.
-Tak- odpowiedział.
         Na powierzchni wody w miejscu, na które patrzył Maksymilian, widniała postać chłopca o kruczoczarnych włosach. Rozmawiali do późnego wieczora. Marysia dowiedziała się, że jej największe pragnienie może stać się rzeczywistością. Rogacz wiedział, jak może do tego dojść, lecz stwierdził, że pomoże dziewczynce, gdy najpierw ona pomoże jemu. A mianowicie złotowłosa miała odebrać wiedźmie zegarek, który mu ukradła. Niechętnie zgodziła się. Postanowili zrobić to jutro, bo było już późno. Zasnęli na polanie.
      Następnego dnia jeleń zaprowadził ją w głąb lasu. Doszli do miejsc, gdzie rosły bardzo wysokie drzewa. Stojąc pod jednym z nich, chyba najwyższym, Maksiu poinformował Marysię, że chata czarownicy znajduje się w koronach drzew . Zdziwiona dziewczynka zaczęła wspinaczkę. Gdy była już prawie  na szczycie owej rośliny, dostrzegła, że na jednej z gałęzi znajduje się domek… Bardzo dziwny domek, gdyż stał on na wielkiej ptasiej nodze! Zdziwiona Marysia zwinnie podeszła do chatki wiedźmy, lecz gdy była blisko domek, chcąc uciec, usiłował przeskoczyć z gałęzi na gałąź ( równocześnie wydając z siebie odgłosy przypominające ćwierkanie ptaków), ale Marysia była wystarczająco szybka i w momencie skoku złapała się ptasiej nogi i wdrapała do środka. Miała sporo szczęścia, bo w środku nie było czarownicy. Znalazła zegarek i uciekła.
      Gdy przekazała zdobycz kopytnemu ssakowi, ten fikał, skakał i krzyczał wniebogłosy. Dziewczynka nie wiedziała, że taki przedmiot może tyle znaczyć. Maksiu nastawił zegarek. Nagle wydobyło się z niego tajemnicze światło. Wkrótce światło było tak jasne, że dziewczynka musiała przymknąć oczy rękoma. Gdy je odsłoniła, ujrzała chłopca o kruczoczarnych włosach z cylindrem w ręce. Był to chłopiec, którego widziała w tafli jeziora.
-Kiedyś, spacerująć tymi lasami, spotkałem wiedźmę. Spytała, czy chcę jej podarować swoje włosy, bo strasznie jej się podobają, a sama ma siwe. Nie zgodziłem się i zacząłem uciekać. Zdenerwowana wymierzyła we mnie różdżką, wypowiedziała jakieś zaklęcia i zamieniła mnie w to galopujące stworzenie, zamykając moją prawdziwą postać w tym talizmanie podobnym do zegarka. Dziękuję za ratunek! Tak jak się umawialiśmy, teraz ja pomogę tobie! Chodź za mną.- Marysia nie zadając żadnych pytań, ruszyła za chłopcem.
         Dotarli nas staw. Maksymilian powiedział jej, że jeśli chce być z rodzicami, to powinna zanurzyć się wodzie. Powiedział jej, że mimo tego, iż prawie jej nie zna, to pokochał ją od pierwszego wejrzenia, Podarował jej zegarek, by pamiętała o nim w świecie, do którego chce się wybrać. Zapłakana Marysia podarowała mu jedną z dwóch wstążek, którymi wiązała swoje kucyki. Młody mężczyzna pocałował piękną istotę której na imię było Marysia. Mocno się przytulili i rozeszli. Złotowłosa weszła do stawu. Maksymilian przewiązał wstążką cylinder i pochylił się nad taflą wody. Ujrzał szczęśliwą Marysię i jeszcze szczęśliwszych rodziców, którzy mu machali. Odmachał im i powiedział:
-Żegnaj.  
           Gdy odczedł w stronę lasu, Marysia stwierdziła, że nie powinno jej tu być. Wytłumaczyła rodzicom jak bardzo zależy jej na chłopcu i że musi pójść za nim. Rozumieli ją doskonale - byli świadomi tego, że w przyszłości zobaczą ją znów. Dziewczynka już chciała się wynurzyć ze stawu i pobiec w stronę lasu, ale nie mogła. Coś jakby trzymało ją pod powierzchnią wody. Zaczęło jej brakować tlenu. Powieki bezwładnie jej się zamykały. Traciła świadomość. W tym momencie goprowcy, wezwani przez wychowawczynię domu dziecka, wyciągnęli Marysię z wody. Złotowłosa "łapczywie łapała tlen", szybko jednak się uspokoiła. Ratownicy przewieżli ją do sierocińca. Całą tą akcję ratunkową obserwował Maksiu, chowając się za drzewem, które rosło niedaleko.
           Kilka dni póżniej, Marysia leżąc na swoim łóżku, zastanawiała się nad tymi wszystkimi zdarzeniami. Powoli traciła nadzieję na to, że  kiedyś znów spotka  Maksia.W tym momencie ktoś zapukał do jej drzwi. Dziewczynka otwarła je i nie mogła uwierzyć w to, co widziała - przed nią stał chłopiec o kruczoczarnych włosach. Dziewczynka płacząc, mocno przytuliła sie do niego. Młody mężczyzna poinformował ją, że nakłonił rodziców do adopcji i że od teraz będa mieszkali razem. Złotowłosa nie mogła uwierzyc w to co usłyszała. Chwyciła Maksymiliana za rękę i pobiegli razem na dwór.
           Marysia i Maksiu wychowywali się razem w domu państwa Nowaków. Gdy dorośli - wyprowadzili się i wzięli ślub. Mieli gromadkę adoptowanych, wesołych dzieci. Żyli tak długo i szczęśliwie. 
                                               
 Maciek Wójcik

środa, 28 grudnia 2016

Babia



   Nie tak dawno temu żył sobie pewien młodzieniec o przepięknym imieniu Bartłomiej. Wiódł on wraz ze swoją dziewczyną beztroskie życie w uroczym mieście  w górach.
   Pewnego razu otrzymał straszliwe wieści. Usłyszał od lokalnych sprzedawców, iż miejscowy gang napadł na grupę dziewcząt, które wracały  ze szkoły. Wśród wymienionych panien znalazło się również imię wybranki serca naszego Bartłomieja. Gang był prawdziwym utrapieniem dla mieszkańców całego miasta. Ludzie powiadali, że porywali oni młode dziewczyny i więzili je w opuszczonym  budynku nieopodal Babiej Góry oraz żądali za nie okupu. Naszego młodzieńca przeraziły te wiadomości. Postanowił jak najszybciej działać. Wiedząc, że sam nie podoła temu zadaniu, zadzwonił do telewizyjnego wróżbity z prośbą o pomoc. Po kilku sygnałach usłyszał męski głos w słuchawce:
- Słucham, w czym mogę pomóc?
    Bartłomiej szczegółowo przedstawił mężczyźnie zaistniałą sytuację. Wróżbita słuchał go cierpliwie. Następnie udzielił mu rad, w jaki sposób może pomóc biednym dziewczynom. Polecił  mu, aby zgromadził dwanaście młodych kobiet ze swojego miasta. Panny miały pojawić się na szczycie Babiej Góry dokładnie o północy, utworzyć krąg i rzucić za siebie uplecione wcześniej wianki z bzu. Wówczas członkowie gangu przemienią się w żaby i będą skazani na wieczne kumkanie, a uwięzione dziewczyny będą mogły wrócić do domu.
      Bartłomiej szybko zasiadł do komputera i utworzył wydarzenie na Facebooku o nazwie „Wspólne ratowanie”.  Zaprosił tam dwanaście dziewczyn z miasta i wytłumaczył im, na czym polega problem. Następnie poprosił  je o pomoc. Panny równo o północy zjawiły się na szczycie Babiej Góry i wypełniły polecenie czarodzieja. Bandyci zamienili się w kumkające żabki, dziewczęta bezpiecznie wróciły do swoich domów, a Bartłomiej odzyskał swoją ukochaną.
    Jak więc widzicie, nazwa tej góry, czyli Babia, dobrze oddaje życiowa prawdę, że gdzie diabeł nie może, tam babę pośle, a wszyscy na tym korzystają.


Alicja Włodarz, Daria Włoch



   

LEGENDA O ODWAŻNYM ANTKU




W Zawoi u podnóża Babiej Góry mieszkał sobie biedny rolnik o imieniu Antek. Miał skromną chatę i niewielkie gospodarstwo. Był dobrym sąsiadem, chętnie pomagał innym, więc wszyscy bardzo go lubili. Rodzice zmarli, gdy był młodym chłopakiem. Lata mijały i Antek nawet nie zauważył, że najwyższy czas poszukać sobie żony. Wieczorami doskwierała mu samotność, był smutny, nie miał do kogo gęby otworzyć.
Gdy nadchodziła jesień, codziennie rano wstawał o świcie, brał na plecy największy wiklinowy kosz, siekierkę i wędrował na północne stoki Babiej Góry, w poszukiwaniu drewna na opał. Codziennie wracał bardzo zmęczony, a co zebrał, spalił w piecu wieczorem,  
by się ogrzać i ugotować ciepłą strawę.
Wkrótce miała nastać zima, a starzy górale mówili, że ma być bardzo sroga. Pewnego dnia dobrzy sąsiedzi, którym było żal uczynnego Antka, postanowili pożyczyć mu konia do ściągnięcia ciężkiego drewna z lasu. Antek przeżegnał się i wyruszył w drogę. Szedł jednak nie tam gdzie zawsze, lecz bardziej na wschód. Mało kto się tam zapuszczał, bo o miejscu tym krążyły różne, straszne opowieści. Antek prowadził konia bardzo ostrożnie: było tam wiele dużych, ostrych kamieni i liczne strumyki. Nagle ujrzał las, w którym wiele drzew leżało poprzewracanych przez wiatr. Bardzo się ucieszył. Zaczął siekierą odrąbywać gałęzie, a pnie przywiązywać łańcuchami do uprzęży konia. Zbliżał się wieczór, więc postanowił, że pora  wracać. Szli tą samą drogą. Antek był bardzo zadowolony. Przecież tyle drewna wystarczy mu na całą zimę. Gdy zaczęli zbliżać się do skraju lasu, zauważył, że wokół tworzy się mgła. Była coraz gęstsza i gęstsza, ale Antek wiedział, że nie zabłądzi. Był już blisko domu, a koń szedł pewnie znajomą ścieżką. Nagle zatrzymał się i zaczął strzyc uszami. W niewielkiej odległości coś się poruszyło i błysnęło. Mężczyzna przywiązał konia do drzewa, a sam ruszył w kierunku światła. Oddalało się, więc ruszył za nim. Teraz mgła stawała się coraz rzadsza, a światełko wyraźniejsze. Antek był coraz bardziej zaciekawiony. Ujrzał wysoką, stromą górę, a na jej szczycie jakieś dziwne, ciemne postacie. Nie mógł dokładnie dojrzeć  kto to, więc wspiął się
na pobliską sosnę. Wchodził powoli i cicho, uważając by nie złamać przy tym choćby najmniejszej gałązki. Gdy był już na samym wierzchołku drzewa, jego oczom ukazał się dziwny widok. Na szczycie góry paliło się ognisko, a obok tańczyło kilka dziwnie pochylonych, rozczochranych istot. Nie był pewien kto to. Wtem na gałęzi nad nim zakrakała wrona. Jedna z postaci spojrzała w tym kierunku i wtedy Antek ujrzał straszne, rozżarzone oczy. Zrozumiał, że to tańczące  czarownice. Był przerażony. Włosy zjeżyły mu się na głowie, czuł że ze strachu nie może się poruszyć. Na szczęście wiedźmy nie zauważyły go i usiadły wokół ogniska. Zaczęły szeptać i rzucać coś do ognia. Antek był jak sparaliżowany, ale nie spuszczał wzroku
z czarownic. Ogień stawał się coraz większy i większy. Wtedy chłopak spostrzegł, że za wiedźmami siedzi młoda, piękna dziewczyna w prostej, białej sukience. Była boso, a jej ręce
i nogi krępował sznurek. Antek w mig zrozumiał, co się dzieje. Słyszał przecież wiele razy opowieści o tym, że czarownice porywają młode kobiety i palą je, bądź zamieniają w kolejne straszne czarownice. Antek patrząc na to widowisko spostrzegł, że  im więcej ziół wrzucały  do ognia, tym bardziej stawały się senne. Gdy położyły się i usnęły, zsunął się z drzewa
i wspiął na górę. Biedna, wystraszona dziewczyna siedziała skulona obok dogasającego ognia. Zauważywszy Antka nawet się nie poruszyła. Myślała, że to jakaś zjawa. Chłopak prędko rozwiązał więzy i ostrożnie zeszli stromym zboczem. Biegli z całych sił przed siebie, trzymając się za ręce. W oddali słychać było rżenie konia. Uciekinierzy  szybko go odnaleźli. Spostrzegli też, że już świta. Antek odczepił pnie drzew i usiadł z dziewczyną na grzbiecie zwierzęcia. Ten jakby wiedział, co ma robić, szybko ruszył znaną sobie drogą do domu. Tutaj czekali już na nich sąsiedzi. Wielu mieszkańców wsi niepokoiło się i szukało do nocy Antka, który nie wrócił z lasu. Myśleli, że już po nim. Wtedy chłopak opowiedział  im, co się zdarzyło w lesie. Wszyscy patrzyli na niego z podziwem.
Z zaciekawieniem przyglądali się również jego towarzyszce. Gdy zjadła coś i napiła się ciepłego mleka, opowiedziała jak trafiła do czarownic. Porwały ją z Orawy, gdzie mieszkała
w małej, leśnej chacie. Jej rodzice zginęli w polu od uderzenia pioruna, więc mieszkała sama. Wiedźmy chciały spalić ją w ognisku i dzięki temu odzyskać utraconą dawno młodość, inaczej zamieniłyby się w kamienie. Sąsiedzi wysłuchali tej opowieści z drżącymi sercami.
Zosia, bo tak miała na imię dziewczyna, patrzyła z wielką wdzięcznością i radością na swojego wybawcę. Chłopak czuł zaś, że to jego najszczęśliwszy dzień w życiu. Wszyscy zgromadzeni wiedzieli już, że Antek znalazł w lesie wspaniałą kobietę i prawdziwą miłość.
Wkrótce w zawojskim kościele odbył się ich ślub, a potem wspaniałe wesele.
Żyli razem długo i szczęśliwie.
A czarownice? Co się z nimi stało? Zamieniły się w kamienie. Pewnie można je odnaleźć na jednej z wielu okolicznych gór.


            Magda Pieczara