niedziela, 29 października 2017

Hejter, hacker, e-obywatel

Hejt i inne grzechy Internetu


W naszych czasach anonimowość jest rajem dla internautów. Cyberprzemoc to normalność, którą być nie powinna. W necie nie przejmujemy się czynami, nie zważamy na konsekwencje. Przecież jesteśmy bezimienni. Sieć oferuje nam wiele możliwości, więc dlaczego zamiast korzystać z dobrodziejstw, używamy jej jako narzędzia do nękania czy zastraszania? Co chwila wyciekają nagie zdjęcia gwiazd, a my, nie wiedząc, jak czuje się osoba, której to dotyczy, klikamy, zachęcając w ten sposób kolejnych hackerów. Co mnie obchodzi, jakie zdjęcia robią sobie celebrytki? To ich sprawa, dlatego nie powinna nas interesować.
Dużo osób korzysta z aplikacji „Sarahah”, co w Arabii Saudyjskiej, w której powstała, znaczy „szczerość”. Pozwala ona na anonimowe wysyłanie wiadomości do innych użytkowników. Ideą programu było umożliwienie nieśmiałym wyznania swoich uczuć innej osobie. Problem w tym, że wielu używa strony wyłącznie do obrażania ludzi, czyli hejtowania.
Hejt często jest przyczyną śmierci, najczęściej wśród młodych. Pod hasłem „samobójstwo” w sieci pojawiają się tysiące stron. Dlaczego obrażamy innych? Czy naprawdę ich nienawidzimy, czy po prostu zazdrościmy? Czy pisząc napastliwe, zjadliwe komentarze, zastanawiamy się, jak odbierze to drugi człowiek? Znam ludzi, którzy nie przejmą się zniewagą, przejdą obojętnie, ale nie każdy ma silną psychikę. Nie zdajemy sobie sprawy, jak boli zwykłe „jesteś gruba i brzydka”.
Każdy powinien nauczyć się być e-obywatelem, który w sieci potrafi znaleźć to, czego potrzebuje. Począwszy od planu lekcji, poprzez rozkłady jazdy, aż do newsów ze szkoły, powiatu i kraju. Aby dokonać przelewu, wypełnić PIT, zapłacić podatek, zrobić zakupy, wyrazić swoją opinię  nie musimy wychodzić z domu.
Moim zdaniem, nikt nie ma prawa obrażać innych. Nikt nie powinien interesować się prywatnymi sprawami, nawet sław, to ich sprawa, co mają w swoich komputerach czy telefonach. Jesteśmy aż tak obojętnym społeczeństwem, że nie przeszkadza nam krzywda wobec pozostałych? Zacznijmy korzystać z tego, co oferuje sieć, zamiast szerzyć w niej zło.

                                                                                                                          Madzia




             Myślę, że e-demokracja jest naszą przyszłością. Coraz więcej codziennych czynności odbywa się dzięki cyfryzacji. W końcu kto nie lubi, gdy zakupy same przychodzą do domu? Nie dziwię się, że życie polityczne państwa również przenosi się do Internetu.         
                Osobiście nie lubię, gdy muszę czekać w długiej kolejce, aby załatwić jakąś sprawę w urzędzie. Na szczęście coraz więcej deklaracji i wniosków można złożyć przez Internet. Pozwala to zaoszczędzić czas i nerwy. Na przykład nie trzeba wychodzić z domu, żeby złożyć deklarację podatkową . To świetne rozwiązanie dla  zapracowanych ludzi XXI wieku.
                Co więcej, e-obywatelstwo daje możliwość wyrażania swoich opinii i buduje e-demokrację. W starożytnej Grecji najważniejszymi sprawami państwa zajmowało się Zgromadzenie Ludowe, na którym każdy obywatel mógł zabrać głos. Właśnie na tym polega demokracja – głos ma każdy! Dlaczego nie poznawać  opinii społeczeństwa dzięki ankietom internetowym? Uważam, że frekwencja wyborcza byłaby duża większa, gdyby ludzie mogli głosować online.
           E-obywatelstwo wiąże się oczywiście z zagrożeniami. W czasie wyborów prezydenckich w USA  rosyjscy hackerzy mieli ingerować w kampanię i wyniki. Myślę, że im większa cyfryzacja, tym większe zagrożenie hackerstwem. Jednak  pamiętajmy, że tradycyjne wybory również można sfałszować.
                Bez wątpienia Internet jest  obszarem niekontrolowanej krytyki, którą określa się mianem hejtu. Dużo trudniej krytykować kogoś, gdy stoi się przed nim i patrzy mu w oczy…  Anonimowe potępianie w sieci  jest  łatwiejsze, prawda?  Ilu polityków i osobistości wygłaszało  niepochlebne opinie o Lechu Wałęsie jako rzekomym agencie SB? Zapoczątkowało to burzę na Twiterze, gdzie jedni bronili byłego prezydenta, a inni krytykowali. Wielu nigdy nie powiedziałoby na żywo  tego, co napisano na łamach internetowych stron.
           Rozwój Internetu upraszcza nasze życie jako obywateli, ale z drugiej strony pogłębia  problem hejtu i hackerstwa. Wydaje mi się, że powstrzymanie cyfryzacji jest niemożliwe, dlatego powinniśmy nauczyć się wykorzystywać jej możliwości, ale pamiętać o zagrożeniach.



Karolina 



                            Internet to przestrzeń, którą w dzisiejszych czasach zna niemal każdy z nas. Jednym z jego największych atutów wydaje się być wolność, jaką oferuje swoim użytkownikom. Wolność ta czyni jednak sieć idealną ostoją dla wszelkiego rodzaju hackerów oraz hejterów. Czy zatem Internet składa się wyłącznie z tego typu ludzi?
            Obrażanie i wyśmiewanie innych jest w sieci o wiele łatwiejsze niż w rzeczywistości. Hejterzy korzystają z pozornej anonimowości, która jest dla nich bodźcem do wyrażania opinii, jakich nie odważyliby się zaprezentować w realnym świecie. Co więcej, Internet buduje wrażenie fikcyjności, często więc nie zdajemy sobie nawet sprawy z tego, że ofiarą naszego hejtu są posiadające uczucia osoby.
            Internet stwarza również idealne warunki dla działalności hackerów. Cyberprzestępstwa są trudne do wykrycia, a ich sprawcy pozostają często bezkarni. Nic więc dziwnego, że ludzie niejednokrotnie stają się ofiarami, na przykład wyłudzania danych, czy też ataków na ich komputery.
            W morzu nienawiści, które zalewa Internet, można na szczęście natrafić na użytkowników, których zachowanie potrafi przywrócić wiarę w ludzkość. Wystarczy chociażby wspomnieć o internautach, którzy angażują się w niezliczoną ilość pozytywnych akcji, na przykład charytatywnych. Strony takie jak www.siepomaga.pl lub www.pajacyk.pl pozwalają na wsparcie potrzebujących i są doskonałym przykładem na to, że z Internetu korzystają również ci dobrzy ludzie. Mało tego sieć ułatwia również wszystkim e-obywatelom załatwianie różnego rodzaju spraw, jak na przykład dokonywanie opłat czy robienie zakupów.
            Jak widać Internet, jak wszystko w otaczającym nas świecie, ma swoje lepsze i gorsze  strony. Jego użytkownicy – e-obywatele, mimo, że nie zawsze mają złe zamiary, często nie potrafią korzystać z niego zgodnie z prawem. Uważam, że jest jednak czymś bardzo przydatnym w życiu, lecz należy być ostrożnym w jego użytkowaniu.




 Dominika




HATING AND HACKING FORBIDDEN!
 Totalna nędza. Benadziejne i słabe. Puste i nudne. Znajdziesz tego mnóstwo, ale hejter często jest przekonany, że nie jest hejterem, bo do komentarzy dodaje:  To moje zdanie. Żyjemy w czasach, kiedy „własne zdanie stało się monstrum: trzeba je wyrażać, bo mamy  do tego prawo.
    Otóż, wyobraźcie sobie, nie!
    Po pierwsze, jak mawia amerykańska policja:  Prawo to masz do adwokata i do milczenia, gdy cię aresztują. Owszem, mamy prawo do własnego zdania. I mamy prawo zachować to zdanie dla siebie. Wcale nie musimy go wygłaszać, zwłaszcza gdy jest czystą złośliwością. Takie nikomu nie jest potrzebne.
    Jeśli twoja krytyka nie jest konstruktywna i nie pomaga, milcz. Napisanie komuś, że książka, którą stworzył, muzyka, którą skomponował, ubranie, które założył, jest  beznadziejne i słabe, nie jest konstruktywną krytyką.
    Ktoś z silną psychiką przeczeka hejt, choć nie będzie mu łatwo. Słabszy może sobie nie poradzić. Przykładem jest historia Jessici z Florydy. Nie miała przyjaciół ani wsparcia ze strony rodziny. Znosiła to do czasu. Czarę goryczy przelała fala hejtu ze strony jej rówieśników na portalu ask.fm. Jessicę znaleziono w domu martwą.
    Pamiętaj o tym, zanim zaatakujesz.
Jeśli masz smartfon, możesz dokonać największego skoku na bank w historii lub zablokować komuś dostęp do lodówki. Ofiarą może stać się każdy. Hakerzy nie mają zahamowań: wyjątkowo perfidna grupa 9 lat temu włamała się na forum epileptyków i wyświetlała migające obrazki, powodując u wielu osób atak padaczki.
Internet...  Niektórzy potrafią go jeszcze mądrze używać.  Zakupy bez wychodzenia z domu, rezerwacja biletu bez spędzenia wieków w kolejce, ponadto: przelewy, pity, podatki online i wiele innych różności - oto, co możecie jako obywatele internetu. Mało? Skąd! Ale człowiekowi nie dogodzisz...
Ludzie, nawróćcie się! Nic nie osiągniecie, krzywdząc. E-OBYWATEL to brzmi dumnie! Często wyrzucamy z siebie frustrację kosztem drugiego człowieka. Zamiast tego warto napisać  coś miłego. Wszystkim będzie przyjemniej. Zalejmy świat optymizmem!
   Nie hejterem, nie hakerem, bądź e-obywatelem!

Ola




     Internet - cóż za wspaniały wynalazek! Fora internetowe, blogi, portale społecznościowe, muzyka , filmy, seriale - wszystko dostępne za jednym kliknięciem. Twórca Internetu, bez którego nie umielibyśmy już dzisiaj żyć, jest niczym Prometeusz. Lecz... Ten wspaniały wirtualny świat ma swoją ciemną stronę.
   Hejt.  Obrażanie, wyzywanie i szkalowanie w Internecie. Najwyższy ,,level’’ tchórzostwa, bo jak inaczej to nazwać? Tchórzem jest ten, kto obraża, chowając się za nickiem i ikonką. Hejterzy nie ujawniają swoich prawdziwych twarzy.  Czują się anonimowi, bezkarni. Głośna była historia chłopca, który popełnił samobójstwo z powodu obraźliwych komentarzy pod zdjęciami. Hejterzy mu ubliżali.  W wirtualnym świecie nie ma stróżów prawa.  
   Hacker-dumny z siebie, wyrafinowany... Złodziej. Czym się szczyci? Tym, że umie kraść, nie wychodząc z domu. Dane osobowe, poufne informacje, prywatne zdjęcia i pieniądze. Potrafi zniszczyć życie w kilka chwil.  Co nim kieruje? Czy hackerzy nie mają sumienia? Ciągle słyszymy o tym, że „wyciekły” piosenki jakiś twórców. Czyja to sprawka? Właśnie hackerów. Dlaczego to robią?
   Każdy korzystający z Internetu jest jego e-obywatelem. Celebryta, pani Zosia ze sklepu i Tomek z 3a też. Wrzucamy do sieci dziesiątki selfie, komentujemy bieżące wydarzenia, często po prostu nie myśląc o tym, co inni e-obywatele mogą z tym zrobić. Wrzuć swoje zdjęcie, ktoś zrobi z niego mem, przykre prawda? Ale prawdziwe. W Internecie NIC nie ginie. Bądźmy świadomi i odpowiedzialnie dzielmy się z innymi swoim życiem.
     Hejterzy i hackerzy to ciemna strona mocy Internetu. Nie bądź tchórzem, nie bądź złodziejem! Bądź uprzejmy dla ludzi w ,,realu’’ i w wirtualnym świecie. Traktuj innych tak, jakbyś chciał być traktowany. Jako członkowie wirtualnej rzeczywistości możemy robić przelewy bankowe, zakupy, rozmawiać z przyjaciółmi, nie ruszając się z domu. Nie doceniamy tego. Wiadomości na messengerze przychodzą w mgnieniu oka, prawda? Jestem do tego przyzwyczajona… Jak ciężko, gdy  przyjaciel wyjechał na szkolenia unitarne i jedyną formą kontaktu są listy, na które muszę czekać… tydzień.




Madzia





Hejter, hacker ≠ e-obywatel

         „Hejter, hacker, e-obywatel” czy może raczej „Hejter, hacker ≠ e-obywatel”? Po której stronie tej nierówności jestem? Oczywiście, że po prawej!
            E-obywatel = obywatel. Tak jak „w realu” kupuje, sprzedaje, opłaca, bankuje, negocjuje, rozmawia, wnioskuje. Jednak co najważniejsze – ryzykuje. Chce czuć się bezpiecznie w cyberprzestrzeni. Tutaj jest całe jego życie.
            W ostatnim czasie popularne jest blogowanie. Tematyka ma rozpiętość od Morza Bałtyckiego do polskich Tatr. Z racji obsesji bycia „fit”, zadeklarowałam chęć uczestnictwa w ćwiczeniach gimnastycznych prowadzonych wirtualnie. Moja trenerka to dusza człowiek. Miły głos, energia, kreatywność w doborze ćwiczeń. Dzięki niej powstało małe, babskie społeczeństwo zjednoczone w walce z celulitem, fałdkami, wspierające się w dążeniach do wymarzonej sylwetki.
Blogerka zaczęła prowadzić transmisję na żywo na Facebook’ u o ustalonych godzinach, napisała książkę, założyła sklep internetowy z ubraniami własnej marki i gadżetami do ćwiczeń. Grono fanów znacznie się powiększyło przez ten okres.
Niestety, wśród wielbicielek pojawiły się hejterki. Złośliwe komentarze mnożyły się jak grzyby po deszczu. Fanki trenerki bohatersko odpierały ataki w komentarzach.
Na ulicach Krakowa niedawno na przystankach pojawiły się plakaty z hasłem: „Twoje milczenie oznacza przyzwolenie” i z palcem wskazującym wymierzonym w czytelnika. Odnosząc się do sytuacji z grupą ćwiczeniową – nie wystarczy milczeć i ignorować osób piszących złe opinie. Trzeba zwrócić im uwagę na źródła ich nienawiści. Obowiązkiem
e-obywatela jest przecież troska o dobro wspólne.
Internet, pomimo że coraz szybszy dzięki światłowodom, działa wolno w kwestii ponoszenia konsekwencji za złe zachowanie. Złośliwe komentarze można zamieścić anonimowo. Co gorsze, nawet wypowiedzieć się w czyimś imieniu, kradnąc jego tożsamość. Jako młoda e- obywatelka lajkuję, udostępniam, pozytywnie komentuję, wyszukuję. Ubolewam, gdy ktoś inny hejtuje, hackuje, spamuje. Czasem trudno stanąć w obronie pokrzywdzonych, zwłaszcza jeśli się coś ryzykuje…

 Martyna

                                                             
                                        
 Hejter, haker, e – obywatel

                  Ostatnio dużo czasu spędzam, korzystając z Internetu. Przeglądam strony z informacjami, robię przelewy czy choćby gram, jak większość nastolatków. Tworzę profile  i kreuję swój e-wizerunek na różnych stronach. Nie zdaję sobie sprawy, jak cennych informacji udzielam i jakie mogą być tego konsekwencje. W sieci mogę być, kim tylko chcę, sobą lub kimś całkowicie wyimaginowanym, dobrym lub złym, bez większych ograniczeń.
                Jakiś czas temu starszy kolega położył mi rękę na ramieniu i powiedział poważnie: "Ktoś zhakował mi konto bankowe i ukradł pieniądze". Jako szesnastolatek nie wiedziałem, o czym on mówi. Byłem zbyt nieobeznany i nieoczytany w tym temacie, żeby zrozumieć, że ten dramat może spotkać każdego z nas - e-obywateli.  Przypomniałem sobie słowa rodziców: "Uważaj z kim i o czym rozmawiasz".
                Tak samo jak kradzieży, można w Internecie doświadczyć wyśmiania, "oplucia" czy oczernienia. Jest wiele przypadków samookaleczeń czy nawet samobójstw spowodowanych hejtem w szeroko rozumianym tego słowa znaczeniu. Jak powiedział Stanisław Jerzy Lec: "Kat występuje zazwyczaj w masce — sprawiedliwości". Powodem tragicznych decyzji może być zwykły komentarz pod zdjęciem, natarczywe zachowanie, napastowanie czy szantaż, które są traktowane jako przemoc psychiczna. Na szczęście ludzie znajdują pomoc wśród najbliższych lub specjalistów, a wtedy napastnik zaczyna mieć kłopoty, nie ofiara.
                Człowiek nie musi popadać w paranoję oraz żyć w strachu przed Internetem tylko dlatego, że takie przypadki jak powyżej istnieją. W dzisiejszych czasach, w dobie wysoko rozwiniętej technologii nie możemy zamykać się na tak powszechne źródło wiedzy, jakim jest Internet. Trudno też zrezygnować z wygody - pozostając w domu, możemy załatwić sprawy urzędowe, zrobić zakupy czy dowiedzieć się, co słychać w najbliższym otoczeniu, kraju czy na świecie. E- obywatel dzisiejszych czasów musi myśleć globalnie.

                Jedno wiem na pewno -  Internet może być niebezpieczny, jeżeli niewłaściwie się z niego korzysta. To jednak, czy i jak z niego korzystasz, to tylko i wyłącznie twoja osobista decyzja.

Janek





Filozofia internetu

Nie pamiętam, kiedy skorzystałam po raz pierwszy z internetu ani jakie towarzyszyły temu emocje. Pamiętam za to, co czułam kiedy przeczytałam pierwszy hejt albo dowiedziałam się o ataku hackerów.
Konstruktywna krytyka jest w naszym życiu jak najbardziej potrzebna, ale hejt to zupełnie coś innego. Można go przyrównać do terroru. Służy do skrzywdzenia drugiej osoby. W internecie panuje przekonanie, że możemy zrobić wszystko, co tylko nam się żywnie podoba, bo jesteśmy anonimowi. Jednak tak nie jest i nie powinno być. Nawet w sieci należy zachować szacunek do drugiego człowieka. Niestety, hejt w internecie się szerzy i pociąga za sobą nieodwracalne skutki. Lęki, choroby psychiczne, próby samobójcze. Rośnie liczba ofiar internetu.
Giżycko. 23 listopada 2016r. 13-letnia dziewczyna popełnia samobójstwo, a jej 15-letni kolega cudem zostaje uratowany. Przyczyna? Hejt.
Kiedy widzę slogan: “Zagrożenia w sieci”, myślę: hakerzy. Włamują się do baz danych wielkich korporacji i rządów. Wykradają hasła i dane osobowe. Niszczą naszą sferę prywatności i okazuje się, że wcale nie jesteśmy tacy anonimowi. Czyżby łączyło coś hackera z hejterem?
Pewna dziewczyna zostawiała anonimowo nieprzyjemne i zazwyczaj nieprawdziwe informacje na temat osób z jej otoczenia. Nadszedł jednak dzień, w którym haker wykradł i ujawnił jej wszystkie dane osobowe. Złośliwi powiedzieliby: „Dostała to, na co zasłużyła”. Mam nadzieję, że była to lekcja nie tylko dla tej dziewczyny, ale dla wszystkich z nas.
W żaden sposób nie popieram hackerstwa, ale uważam, że hejter jest równie zły a nawet w niektórych przypadkach gorszy niż hacker. Każdy e-obywatel powinien pamiętać, że istnieje coś takiego jak e-etykieta, do której należy się stosować.
Internet nie służy tylko rozpowszechnianiu zła. Często jest  niezwykle pomocny. Ułatwia nam życie. Głosowanie, składanie pitu, załatwianie wszelakich spraw urzędów dzięki serwisowi e-obywatel jest dużo przyjemniejsze. Nie ma konieczności wychodzenia z domu i stania w kolejkach. Załatwianie spraw urzędowych nigdy dotąd nie było tak łatwe.



Amelka





    Jesteśmy obywatelami wirtualnego świata. W cyberświecie natrafiamy na coraz częstsze zagrożenia. Napływają fale hejtu. Mamy świadomość tego, że każdy nasz ruch jest obserwowany. Nasze dane w każdym momencie mogą stać się  łupem hakerów.
    Hejter wyraża kłótliwe i agresywne oceny w Internecie. Hejterzy różnią się od trolli, którzy starają się zwrócić na siebie uwagę poprzez prowokacyjne komentarze. Każdy może być ofiarą hejtera, ale ich głównym celem są zazwyczaj osoby publiczne. Statystyki portalu cyberhate.org wskazują, że problem przemocy internetowej istnieje na szeroką skalę.
   Socjolog dr Pankowski w programie „Tak jest” na antenie TVN24 stwierdził, że nienawiść w sieci nie kończy się na prowadzonych w niej dyskusjach: ,,Takie treści też współtworzą naszą rzeczywistość, naszą codzienność. I ta nienawiść nie ogranicza się wyłącznie do wpisów na forach internetowych. Ona się jakby wylewa na inne przestrzenie, wylewa się na ulice, wylewa na stadiony’’.  Zgadzam się ze - stykając się na co dzień z taką falą nienawiści i czytając obelgi, które ktoś wypisuje pod naszym adresem, tracimy wiarę w siebie.
  Hakerzy odznaczają się bardzo dobrą orientacją w Internecie, znajomością wielu języków programowania, systemów operacyjnych. Włamania służą najczęściej kradzieży naszych danych osobowych , czasami zyskom, jednak niejednokrotnie przyjemności, zabiciu nudy. Najczęściej ofiara przez długi czas nie ma pojęcia o włamaniu. Często ofiarą hakerów stają się dzieci i młodzież, dlatego bardzo ważna jest kontrola dostępu przez rodziców.
   Internet ma i dobre strony. Powstają systemy, które mają zastąpić podstawową formę kontaktu w społeczeństwie. W prosty sposób i bez kolejki możemy dokonywać przelewów, wypełniać dokumenty , rejestrować pojazdy czy karty ECUS.
  Nie wyobrażam sobie życia bez ,,wujka Google’’. Powinniśmy korzystać z zalet sieci z rozsądkiem i pamiętać, że nie wszystkie znalezione przez nas w internecie treści są zgodne z prawdą. Chrońmy nasze dane osobowe i nie dajmy ponieść się emocjom, korzystając z centrum informacji, wiedzy, rozrywki i komunikacji XXI wieku.



Kasia



„E-”

Dzisiaj wszystko zaczyna się na „e-”- proszek do prania, obywatel, książki, edukacja, biznes, papier, reklama, zakupy. W świecie „e-” ciągle szukamy czegoś nowego: produktów, postów, memów. Stare nas nudzi. A Polska?
Stefanowi Palaczowi świat zawalił się, kiedy miał 17 lat - tyle co ja (słyszę często, że to piękny wiek, trzeba z niego korzystać, kształtować swoje „ja”).  W wywiadzie w 2011r. mówił: Nie podoba mi się to, co dzieje się wokół, ludzie gonią za pieniądzem, tracąc wartości i skrupuły. Dzisiejsza młodzież jest bardzo trudna i rozpieszczona, nie tylko przez rodziców, ale przez nowinki technologiczne.
Próbując wyobrazić sobie czasami świat bez tych „nowinek” myślę, że życie byłoby prawdziwiej przeżyte. Nie wiem, jak zachowałabym się podczas powstania. Patrząc na nas- współczesną młodzież- zauważam, że bycie odważnym znaczy coś zupełnie innego niż w czasie wojny.
Zatem co w e-świecie znaczy być odważnym? Napisać komentarz pod zdjęciem? Hejt  to wyrażanie obraźliwej, czasami niecenzuralnej opinii na czyjś temat. Napisanie komuś czegoś, co może go zranić. Anonimowe napisanie, nie- powiedzenie prosto w twarz. Aktem odwagi w necie jest dziś przeciwstawienie się hejterom albo nieukrywanie się za nickiem.
Jeden w e-świecie robi wszystko zgodnie z prawem, legalnie korzysta z dóbr kultury. Drugi nie płaci za korzystanie z materiałów w Internecie. Przecież nie kradnie. Uwaga! Pomyłka. Ta nie-kradzież ma swoją nazwę i swojego twórcę- hackera. Och, jak to pięknie brzmi - najnowsze filmy i teledyski za darmo… Ale to jest złe i powinniśmy z tym walczyć!
Już prawie wszystko jest „e-”, więc nie musimy wychodzić z domu, by zapłacić rachunki i podatki. Nie musimy szukać listu w skrzynce pocztowej. Nie musimy iść do sklepu  czy do apteki. Wszystko możemy zrobić przez Internet. Jest to wielkie udogodnienie, zwłaszcza dla osób, którym trudno wyjść z domu. E-obywatelstwo daje nam szerokie możliwości. Ale też zobowiązuje!
Świat tonie w Oceanie Internetowym. Pełno w nim rekinów…  Czasem warto zrobić sobie od niego przerwę.  I pamiętać, że dzięki ojczyźnie mamy odpowiedź na pytanie: „Kim jesteśmy?".                                                                               


Natalka






piątek, 27 października 2017

Nawet Ty




Nie! Nie jestem smutna, nie myśl tak! Moja twarz, której nie widzisz całkiem, wcale nie jest odzwierciedleniem tego, co czuję. Nie znasz mnie, więc nie oceniaj. Siedzę samotnie przy oknie, bo to lubię. Nie widzisz tego, co się za nim znajduje, i dobrze! Krajobraz ten należy tylko do mnie i do tej pani, której zachciało się namalować moją postać. Zastanawia mnie, dlaczego to robi? Czy jestem aż tak ciekawa? A Ty - co we mnie widzisz? Nie, nie mów, zostaw dla siebie. Wiem, co byś mi powiedział - że osoba, na którą czekam, zaraz przyjdzie, że muszę na kogoś czekać, bo ładnie wyglądam. Może tak jest. Nie wnikaj w to, co nie powinno Cię interesować, słyszysz? Przestań tak na mnie patrzeć, krępuję się… Jeśli chcesz wiedzieć, nie patrzę w okno, mój wzrok utkwiony jest poniżej…
Zastanawia Cię mój ubiór? On też według Ciebie świadczy o tym, że na kogoś czekam? Mylisz się. Wystroiłam się, bo jestem już w takim wieku, że zaczynam interesować się modą, a niebieska kokarda upięta na czubku głowy jest fashionable. Podobnie jak warkocz, którego uplotłam chwilę temu. Podoba Ci się? Myślę, że pasuje do moich kasztanowych włosów. Co o nim sądzisz? Starałam się też dobrać kolorystycznie bluzkę i spódnicę. Według mnie idealnie do siebie pasują. A według Ciebie? Cieszę się, kiedy mogę założyć letni strój, uwielbiam wiosnę i lato, kiedy ptaki śpiewają, kiedy drzewa w moim ogrodzie rodzą nowe liście, kiedy słońce co rano wita mnie uśmiechem. Muszę się tym cieszyć. A Ty, czym byś się cieszył, gdybyś był sam? Zakurzonymi krzesłami, na których nikt nigdy nie usiądzie? Czy może wieczną ciszą, której nikt nigdy nie przekrzyczy? Pomyśl o tym, co Cię otacza, jacy ludzie, natura, przedmioty… Czy ciągle czujesz, że czegoś Ci brak? Może dzielisz ze mną to uczucie. Wiesz, o czym mówię? SAMOTNOŚĆ, SAMOTNOŚĆ, SAMOTNOŚĆ!!! Słowo, które prześladuje mnie od lat.
Wiesz, patrzę na stado dzikich ptaków, na gałęzie, które mają wspólne korzenie, na trawę, której miliony źdźbeł porastają mój ogród. Wszyscy coś mają, kogoś. A ja… mam Ciebie, wymyśloną postać, która mnie wysłuchuje (albo przynajmniej udaje, że tak jest) i portrecistkę, ale ona nic nie mówi, tylko maluje. Myślę, że nawet nie miałabym o czym z nią rozmawiać. Od czasu, kiedy jestem tu sama, spędzam dużo czasu na patrzenie za okno. Poszerza to moje horyzonty. Mam ogród, w którym dużo się dzieje. Lubię obserwować, ale nie lubię rozmawiać. Pewnie teraz zastanawiasz się, dlaczego tyle mówię? Bo rozmowa to wymiana zdań i opinii między co najmniej dwoma osobami, a ja jestem sama i umiem tworzyć tylko monolog. Przepraszam, że nie chcę Cię słuchać, ale nie obchodzi mnie, co myślisz ani o mnie, ani o całej tej sytuacji, w której się znajdujemy… oboje. Przyznaję, że jest dość dziwna, dawno mnie nikt nie odwiedzał, nawet Ty - wymyślony człowieku. Jesteś chociaż człowiekiem? Bo jeśli tak, to rozumiesz, że świat nie jest takim, jak widzi go malarka, która ciągle patrzy na mnie i na to, co dzieje się za oknem. Dla niej trawa to zielona plama, gałęzie to plama brązowa itd. Nie patrzy na nic z osobna, nie wyodrębnia konturów, widzi wszystko razem. Przecież wszystko jest samotne, każda istota, każde stworzenie, każdy wytwór natury i człowieka. Mam rację? Śnimy, umieramy i rodzimy się samotnie. Ale nikt nie mówi nam wcześniej, że tak wygląda całe życie - samotne.
Muszę Ci się do czegoś przyznać. Kłamałam. Jestem smutna. I zła. Bo te wstrętne dzikie ptaki mają siebie nawzajem, to obrzydliwe zielone źdźbło trawy ma wielu przyjaciół podobnych do siebie. A ja czekam na kogoś. Może na Ciebie, przyjacielu. Tak, wiem, że nikt do mnie nie przyjdzie, nikt mnie nie odwiedzi, nawet Ty.
A malarka? Malarka zaraz sobie stąd pójdzie. Widzisz? Oprawia już obraz.

                                                                                                     

                                                                                                                                       Natalka 

Malowana smutkiem




    Byłam zmęczona po nieprzespanej nocy, kiedy matka po raz kolejny weszła do mojej sypialni, nalegając, bym czym prędzej wyszykowała się do panny de Boznańskiej.

— Lauren, pośpiesz się! Sama wiesz, jak trudno umówić wizytę u tej malarki! Nie możemy tego przegapić, co by powiedział na to twój narzeczony?!
   Właśnie, narzeczony. Odkąd ojciec zgodził się na moje zamążpójście, cały czas słyszałam to pytanie:  Co powiedziałby narzeczony? A ja jestem za młoda! Momentami żałuję, że jestem bogatą arystokratką, której głównym celem jest znalezienie równie bogatego i uprzywilejowanego męża.
    Nie chcąc denerwować rodzicielki, najszybciej jak umiałam, ubrałam białą suknię z bufiastymi rękawami, włosy zaczesałam w warkocz i ruszyłam w stronę powozu.
— Jak ty wyglądasz?! — przeraziła się matka i zaczęła mi wpinać we fryzurę wielką, granatową kokardę.
    Droga do panny Boznańskiej była długa i męcząca. Gdy dojechaliśmy było już późne południe, jednak słońce ani myślało zachodzić. Daję słowo, to był najbardziej słoneczny dzień w całym Monachium.
   Wchodząc do pracowni czułam dreszcze. Wszechobecne płótna, unoszący się zapach farby sprawiał, że sama miałam ochotę zamoczyć pędzel i namalować piękny ogród, który ukrywał się za oknem. Ogród, który miałam okazję bardzo długo podziwiać, ponieważ panna Boznańska bardzo długo szukała odpowiedniej inspiracji. Na próby mojego portretu zmarnowała wiele płócien.
    Patrząc w okno rozmyślałam nad swoim życiem. Nie chciałam brać ślubu, nie znałam tego człowieka. Chciałam poznać świat, zwiedzić każdy zakątek, znaleźć swoją pasję, a tymczasem wkrótce miałam zostać zamknięta, w pięknym, ale i tak to strasznym dworze, gdzie każdy poczułby się osamotniony i smutny.
   Co jakiś czas panna Boznańska próbowała nawiązać ze mną rozmowę. Twierdziła, że muszę być szczęśliwa, mając dobrego kandydata na męża. Przez myśl przeszło mi, że bardzo chętnie bym się z nią zamieniła.
    Po skończonej pracy podziękowałam malarce, a moja mama zaprosiła ją na wesele, twierdząc, że to dobry pomysł na kolejny obraz.
   Gdy wróciłam do domu wreszcie miałam okazję przyjrzeć się portretowi. Zobaczyłam w nim swoje myśli, swoją rezygnację i smutek, zobaczyłam klatkę, w której jestem zamknięta, podczas gdy w ogrodzie była moja wolność…


***

— Proszę pani, przepraszamy, ale za chwilę zamykamy muzeum — usłyszałam i poczułam, jak ochroniarz mną delikatnie potrząsa.
— Tak, przepraszam. Musiałam się zamyślić i… już wychodzę — tłumaczyłam się. - Dobranoc!
   Wybiegając z Górnośląskiego Muzeum w mroźną noc na ulice Bytomia, wiedziałam, że to czas, aby zmienić swoje życie. Czas powalczyć o lepszy dzień. Nie muszę teraz brać ślubu, mogę poczekać, wydorośleć, zwiedzić świat, poznać siebie. Nie jestem dziewczynką z obrazu. Jestem dorosłą kobietą, która może wrócić do dzieciństwa.
   Gdy wróciłam do domu, spakowałam rzeczy i uciekłam, pozostawiając niedoszłemu narzeczonemu list, w którym poprosiłam o zrozumienie. Wytłumaczyłam mu wszystko, mając nadzieję, że dołączy do mnie w mojej wielkiej podróży i razem odkryjemy tajemnice tego świata. Spełnimy niedoścignione marzenia dziewczynki przy oknie.


Magdalena 

Rozmowa z portretem




W niedbałej pozycji, lekko zgarbiona
wyglądasz smutno przez okno

Twoje dłonie splecione na kolanach
mówią do mnie

J e s t e m  n i e ś m i a ł a

Niebieska kokarda na czubku głowy
kasztanowe włosy splecione w warkocz
modna suknia z bufiastym rękawem
Niczym szkło
odbijają refleksy życia

Aż krzyczą
o szlachetnym pochodzeniu
delikatności, czystości
i niewinności

Uśmiech dziś nie gościł na ustach
Jego miejsce zajął srebrzysty smutek

Tęsknota
niepewność
rezygnacja
obejmują
Twoje myśli
i dziecięce serce


Oderwij wzrok od okna i spójrz na mnie
Odwróć głowę i powiedz mi
co się czuje
gdy jest się
Tobą

Powiedz
o czym myślisz

Dziewczynko?

Dlaczego jesteś smutna?

Milczysz?

Pozwól mi odgadnąć Twoje uczucia


Bezimienna
pogrążona w myślach
wciąż marzysz o dorosłym życiu?

Wyrwać się z rąk dzieciństwa pragniesz
i wyjść do towarzystwa, które obserwujesz
otwarta na nowe doświadczenia
jak okno, przez które patrzysz na świat

Nie chcesz już dłużej być dzieckiem

O uwolnieniu spod rodzicielskiej władzy
zrzuceniu kokardy w kolorze nieba
 pewności wielkiej
wciąż
marzysz

Może pożądasz gorącej miłości
Temu jedynemu oddać chcesz serce

Niewykluczone
że jedynie odczuwasz potrzebę
porzucenia swojej czystości…

Już wiesz
życie ludzkie
bywa okropne i przerażające

Dlatego
kochaj dzieciństwo
pełne szczęścia, radości i beztroski

Dorosłości nie żądaj
Nie wiadomo, jak potoczy się Twój los


W bogactwie i dostatku żyjesz teraz
ale złośliwy los figle płata

Być może zastęp sług służył Ci będzie
Być może na ulicy stać będziesz w każdą noc

Porzuć ten smutek i tęsknotę, Bezimienna
Uwolnij się z sieci wielkich marzeń i lęków

Ostatnie chwile dzieciństwa celebruj
Radośnie przywołaj uśmiech na usta

Na kolejne chwile czekaj niecierpliwie
i nie wspominaj tych, które przeminęły

O czym myślisz
Skąd ten smutek

To niekończące pozowanie
Cię zmęczyło

Czy naprawdę
smutek
ogromny
Cię

przeszywa








Karolina 

środa, 25 października 2017

NAJWAŻNIEJSZY JEST OPTYMIZM

Aleksandra Ślusarz, laureatka "Lipy"


- Wróciłam! - oznajmiłam, trzaskając drzwiami. Po odgłosach z kuchni domyśliłam się, że ktoś myje naczynia.
- Nareszcie. M
yślałam, że się nie doczekam.
- Trzeba by
ło zadzwonić.
- Dzwoni
łam. Sześć razy.
            Weszłam do kuchni. Mama rzeczywiście zmywała. Zlew był wypełniony brudnymi talerzami. Pewnie zaprosiła kogoś na obiad. Dobrze, że mnie tu nie było - pomyślałam.
- Widocznie mia
łam ciekawsze zajęcia niż gadanie z tobą przez telefon - odparłam, biorąc do  ręki jabłko.
- Gdzie by
łaś?
- W szkole.
- A po szkole?
- Tu i tam.
- Sama czy z kim
ś?
- Co za r
óżnica?
- Du
ża. Sama czy z kimś?
- Ze znajomymi.
- Z kt
órymi?
- Z tymi, co zawsze. D
ługo jeszcze będziesz mnie przesłuchiwać?
- Jestem twoj
ą matką i mam prawo wiedzieć, co robisz i z kim się spotykasz - powoli traciła cierpliwość.
- Od kiedy interesuje ci
ę moje życie? Jakoś do tej pory było ci obojętne, co się ze mną dzieje.
Zakr
ęciła kran i odwróciła się twarzą do mnie. Była już lekko podenerwowana.
- Dlaczego my nie mo
żemy ze sobą normalnie porozmawiać? Jak matka z córką. Jak przyjaciel z przyjacielem.
- Mo
że dlatego, że nie jesteśmy przyjaciółmi - powiedziałam, patrząc jej w oczy.
Zrani
łam ją. Choć próbowała to ukryć, widziałam, że zrobiło jej się przykro. Mimo wszystko, nie przejęłam się zbytnio. Nie pierwszy raz słowa, które do siebie kierowałyśmy przesycone były jadem.
- Doko
ńcz to. A potem przyjdź do salonu. Mamy do pogadania - powiedziała, rzucając na odchodne ścierką, która wylądowała w zlewie, zanim zdążyłam ją złapać.
            Niespiesznie odkręciłam kurek. Dokładnie czyściłam każdy talerz, szurając po nim gąbką nasączoną płynem. Gdy stwierdzałam, że naczynie błyszczy, odkładałam je do drugiej komory zlewu i brałam się za następne. Nie mieliśmy zmywarki, bo zarówno moja matka, jak i jej facet uważali, że jest zbędna, kiedy w domu są trzy pary rąk do pracy. Jak przez całe życie nienawidziłam tej roboty, tak teraz cieszyłam się, że mogę zmywać. Dokładnie szorowałam talerze, a gdy wszystkie już lśniły, każdy z nich wycierałam do sucha i wkładałam do szafki. Przedłużałam te czynności w nieskończoność, zastanawiając się, o czym znów "mamy do pogadania". Nie było mi spieszno do tej rozmowy.
            Wkrótce zmywanie się skończyło, a w kuchni nie było już nic do zrobienia. Z westchnieniem udałam się do salonu. Mama siedzia na kanapie i studiowała dokumentację pacjenta, którego miała jutro operować. Rozwalony na fotelu Kamil oglądał telewizję.
- Du
żo czasu zajęło ci to zmywanie - zaczął.
- Uprzedzam,
że jeśli chodzi o szkołę, to nie mam sobie nic do zarzucenia. - rzuciłam, ignorując przytyk faceta matki.
- Nic? Mo
że dlatego, że ostatnio rzadko do niej zaglądasz - powiedziała mama, nie odrywając wzroku od papierów. - Więc gdzie byłaś dzisiaj?
- Ju
ż ci mówiłam...
- Nie k
łam - przerwała mi. - Matematyczka nie widziała c przez ostatnie trzy dni.
W odpowiedzi tylko wzruszy
łam ramionami.
- Uprzed
ź mnie, proszę, następnym razem, żebym nie musiała świecić oczami przed twoimi nauczycielami.
Popatrzy
łam na nią jak na wariatkę.
- Pewnie, wy
ślę ci zawiadomienie pocztą i dam ogłoszenie do gazety. A teraz do meritum - odparłam, wkładając ręce do kieszeni dresów.
Mama spojrza
ła na mnie znad papierów zdziwiona.
- No przecie
ż nie chodzi wam tylko o te głupie wagary - przekręciłam oczami.
- Ejejej!
Żadnego "wam". Mnie do tego nie mieszaj - zaoponował Kamil. Widząc wzrok mojej matki, dodał: - No co? To ty się na nią wściekasz. Ja też robiłem różne wyskoki w młodości.
Lubi
łam Kamila. Często mnie bronił. Dało się z nim normalnie pogadać, nie tak, jak z mamą.
- Kradzie
ż pojazdu uprzywilejowanego nazywasz wyskokiem?! - rzuciła dokumentację na stół. Zaczęło się robić poważnie.
- Dlaczego od razu kradzie
ż? - zaprotestowałam. - To była tylko pożyczka.
- Tylko
że nikomu nie powiedziałyście o tej "pożyczce"!
- A kto normalny pozwoli
łby nam zabrać karetkę? Zresztą oddałyśmy ją niecałą godzinę później!
- Kto
ś mógł jej wtedy potrzebować.
- Ale nikt nie potrzebowa
ł.
- Daj ju
ż spokój, Aga - powiedział Kamil, chcąc uniknąć mojej kolejnej kłótni z matką. - Chciały się tylko przejechać na sygnale po mieście. Szpital ma tyle karetek, że chwilowy brak jednej nie robi dużej różnicy.
- Wasze g
łupie żarty mogły kosztować kogoś życie - podsumowała.
- Przecie
ż nic się nie stało.
- Ale mog
ło - spojrzała na mnie karcąco.
- Ale si
ę nie stało - odrzekłam z naciskiem i wyszłam z salonu.
Na korytarzu us
łyszałam jak mama mówi do Kamila:
- Zazdroszcz
ę ci.
- Czego? - zdziwi
ł się brunet.
- Tego,
że umiesz z nią rozmawiać. Jest moją córką, a ja ani trochę jej nie rozumiem - odparła zrezygnowana.
Westchn
ęłam i udałam się do swojej sypialni.

* * *

            Za oknem mojego pokoju roztaczał się widok na gęsty las. Lubiłam patrzeć na niego nocą, kiedy czubki drzew były oświetlane przez księżyc. Wychodziłam wtedy na dach ganku, który znajdował się bezpośrednio pod moim oknem, siadałam na dachówkach i wpatrywałam się w morze drzew i ocean gwiazd nad nimi. Rankiem, tak jak teraz, ponad koronami rozlewał się niezmierzony błękit nieba, po którym od czasu do czasu przepływała puszysta, śmietankowa chmura. Stałam przy oknie wpatrywałam się w szumiący las. Niedaleko mignęła karetka na sygnale. Uśmiechnęłam się na wspomnienie wczorajszej przejażdżki z Renatą, jak się później okazało, byłą pacjentką mojej matki.
Ze sklepu wychodzili ludzie obładowani pełnymi siatkami. W oddali ktoś popisywał się silnikiem swojego samochodu, jeżdżąc cały czas w kółko i robiąc dużo hałasu. Po chwili zobaczyłam też mamę idącą do pracy. Znów była spóźniona, bo szła szybkim, nerwowym krokiem. Zatrzymała się i zaczęła szukać czegoś w torebce, pewnie dzwoniącego telefonu. To  był ogromny błąd. W pierwszej chwili nie zauważyła pędzącego samochodu, a kiedy zorientowała się, co się dzieje, było już za późno. Granatowe auto uderzyło w nią z impetem.
- Mamo! - krzykn
ęłam.
Kiedy zbieg
łam na dół, Kamil już tam był i udzielał jej pierwszej pomocy. Jakaś pani obok dzwoniła po karetkę.
- Julka, zobacz, co z kierowc
ą! - zawołał.
- Ale mama...
- R
ób, co mówię! - usłyszałam.
            Pobiegłam do samochodu, który po uderzeniu w kobietę walnął dodatkowo w drzewo nieopodal. Spod pogiętej maski wydostawały się kłęby pary.
- Kamil, nie dam rady! Zatrza
śnięte! - bezskutecznie szarpałam klamką. - Trzeba poczekać na straż.
- Dobra. Sprawd
ź, czy są jeszcze jacyś inni ranni - odkrzyknął. Spojrzałam w jego stronę i krew odpłynęła mi z twarzy. Stałam znieruchomiała, patrząc jak reanimuje mamę. Trzydzieści uciśnięć, dwa wdechy. Trzydzici uciśnięć, dwa wdechy.
- Mamo, nie - powiedzia
łam cicho.
- Julka, nie patrz tu! S
łyszysz? Idź sprawdzić, co z innymi!
            Zamknęłam oczy, aby się uspokoić. Muszę pomóc reszcie poszkodowanych. Gdziw oddali usłyszałam syrenę pogotowia. Nie panikuj, Jula. Trzeba udzielić pomocy tym ludziom. Ruszyłam w kierunku mężczyzny siedzącego na chodniku, trzymającego się za głowę. Potem pomogłam babci, która zasłabła z nerwów oraz kobiecie z dziesięcioletnią rką. W nogę dziewczynki wbił się jakiś odłamek. Nikt jednak nie ucierpiał tak bardzo, jak moja mama. Może kierowca, który spowodował wypadek, ale do niego nie mogłam się dostać. Przyjechała straż i kilka karetek. Teraz wszystko działo się jeszcze szybciej. Zabrali mamę, Kamil pojechał z nimi.
            Ratownicy pozwolili mi odejść, więc wróciłam do domu. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Nie mogłam się uspokoić dobre dwie godziny. Koło południa spakowałam do torby kilka rzeczy Kamila i moich, zadzwoniłam po taksówkę i pojechałam do szpitala.

* * *

- Co z ofiarami porannego wypadku? - zapyta
łam drżącym głosem pielęgniarkę. Często bywałam w szpitalu mamy, więc dobrze znałam się z personelem. Dziewczyna uśmiechnęła się krzywo.
- Julka, wiesz,
że nie mogę ci tego mówić... - zaczęła, ale widząc moje błagalne spojrzenie, westchnęła: - Mniej poszkodowanych wypisali po podstawowych badaniach. Kierowca ma uraz kręgosłupa. Przed chwilą przywieźli go na OIOM. Twoją mamę nadal operują. Przepraszam cię, muszę iść.
- Dzi
ęki! - zawołałam, gdy odchodziła.
            Pobiegłam pod salę operacyjną. Nie musiałam pytać o drogę. Przychodziłam do tego szpitala tak często, że znałam go na wylot. Lubiłam w nim przebywać. Było tu przytulnie. Uśmiechnięci lekarze, miłe pielęgniarki, przyjemna, rodzinna atmosfera. W ogóle nie czuło się tego, że to szpital. Jednak nigdy nie byłam tu w charakterze rodziny pacjenta...
            Przed rozsuwanymi drzwiami na jednym z krzeseł ustawionych w rzędzie pod ścianą siedział Kamil. Spuszczona głowa i wzrok wbity w podłogę świadczyły o tym, że nie jest kolorowo. Położyłam torbę na ziemi, usiadłam obok i bez słowa przytuliłam się do niego. Gdy już miałam zapytać czy wie, co z mamą, powiedział rozpaczliwie, jakby czytał w moich myślach:
- Nic nie wiem. Ci
ągle ją operują. Tyle godzin. Przed chwilą wybiegła stamtąd jakaś, pielęgniarka, ale nie miała czasu rozmawiać. Nikt nie chce mi nic powiedzieć. Julka... Boję się... - spojrzałam mu w oczy. Pierwszy raz w życiu zobaczyłam w nich strach.
- Hej... Gdzie tw
ój optymizm i wiara w szczęśliwe zakończenia? Jeszcze nie raz nas będziesz godził. Będzie dobrze, słyszysz? - próbowałam go pocieszyć, choć czułam, że w tym momencie okłamuję samą siebie.
            Z sali operacyjnej wysze profesor Wąsik. Zerwalmy się z krzeseł, pytając równocześnie:
- I co?
- Musieli
śmy odbarczyć krwiaka, żeby nie doszło do wzrostu ciśnienia śródczaszkowego i wklinowania mózgu. Najbliższa doba będzie decydująca.
- Czyli wszystko si
ę udało? - w głosie Kamila zabrzmiała nadzieja.
- Prosz
ę pana, ja się nigdy nie mylę - powiedział Wąsik urażony. - Kiedy się mylę, pacjent umiera, a szpital narażony jest na pozwy w sądzie.
            Na twarzy Kamila malowała się ulga. Wdzięczny, rzucił się na profesora. Uśmiechnęłam się, widząc minę lekarza, który zaskoczony poklepał mężczyznę po plecach, po czym wrócił do swoich zajęć. My natomiast udaliśmy się na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej, gdzie przewieziono mamę. Tam próbowaliśmy uprosić nieugiętego anestezjologa, by nas wpuścił. Nie chciał dać się przebłagać, lecz ostatecznie zgodził się na wecie jednej osoby na chwilę. Zanim się zorientowałam, Kamil był już w środku. Westchnąwszy, uśmiechnęłam się i stanęłam tak, by móc obserwować ich przez szybę.

* * *

Stan mamy poprawiał się z godziny na godzinę. Nie było potrzeby trzymania jej na OIOMie, więc następnego dnia przewieziono ją na salę pooperacyjną. Wprawdzie ciągle była w śpiączce, ale teraz mogliśmy być przy niej cały czas. Nie wyznaczalmy sobie dyżurów. Czuwaliśmy przy łóżku dzień i noc razem, od czasu do czasu wychodząc coś zjeść lub przewietrzyć się. Lekarze mówili, że jest coraz lepiej, jednak mama ciągle spała.
W poniedziałek podczas porannego obchodu profesor Wąsik zastał mnie i Kamila chrapiących na kozetce w sali numer 7. Nie spaliśmy mocno, więc jego chrząknięcie nas obudziło. Stał obok łóżka mamy i coś zapisywał.
- Dlaczego nie p
ójdą państwo do domu? Trzeba się wyspać, zjeść coś porządnego, wiadomości obejrzeć. Tutaj i tak nic nie możecie zrobić. Poza tym, nie lubię, kiedy patrzy mi się na ręce.
- Mamy sobie w spokoju oglądać telewizję, podczas gdy Aga leży tu ledwo żywa? - powiedział Kamil, przecierając zaspane oczy.
- Doktor Agnieszka nale
ży do najlepszych lekarzy tego szpitala. Bardzo nam zależy, żeby wróciła do zdrowia i robimy wszystko, aby tak się stało. Nie musicie się państwo martwić - to mówiąc, ścisnął pokrzepiająco moje lewe ramię. Syknęłam z bólu.
- Co jest? - spyta
ł Kamil.
- Nie wiem - odpar
łam, a profesor zmarszczył brwi. - Tak dziwnie boli od jakiegoś czasu.
- Mog
ę to obejrzeć? - Wąsik wskazał moją rękę.
- Ale po co? Czy wy, lekarze, wsz
ędzie musicie szukać choroby? To pewnie nic wielkiego.
- Nalegam - odparł i zabrał mnie na izbę przyjęć, gdzie zajęła się mną doktor Sara.

* * *

- Zabraliście mnie na prześwietlenie. Potem badanie krwi, tomograf. Przed chwilą rezonans. Co pani tak sprawdza? - poirytowana weszłam za lekarką do gabinetu.
- Musimy zrobi
ć jeszcze jedno badanie.
- Jakie znowu badanie?
- Biopsj
ę - odparła po chwili milczenia.
-
Że co?
- Ale spokojnie. Nic nie poczujesz.
- Chce mi pani powiedzie
ć, że mam raka? - nie usłyszawszy odpowiedzi, podniosłam głos: - Mam raka czy nie?!
Szuka
ła właściwych słów, by mi to powiedzieć. W końcu rzekła:
- Rak to nie wyrok. Zreszt
ą wyniki nie są jasne. Po biopsji będziemy mieć pewność - widząc moją minę, złapała mnie za ramiona i dodała: - Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.
            Nie chciałam tego słuchać. Bez słowa wybiegłam na korytarz, gdzie czekał na mnie Kamil. Przytuliłam się do niego z oczami pełnymi łez.
Za mn
ą z gabinetu wyszła onkolog.
- Co jej jest, pani doktor? - spyta
ł Kamil drążcym głosem.
- To jeszcze nie daje pewno
ści - wskazała na moje zdjęcie rentgenowskie.
- Dlatego musimy zrobić biopsję - powiedziałam cicho.


- Osteosarkoma - usłyszałam po badaniu. W pokoju lekarskim oprócz mnie, Kamila i doktor Sary był jeszcze jeden lekarz, Adam. - Doradzałbym amputację. Chemia przed i po.
- Operacja?
- Rozrysowali
śmy wszystkie możliwości. Chcemy żebyś wszystko wiedziała - powiedział doktor Adam.
- O amputacji?
- Musisz by
ć świadoma - odparła lekarka.
- Nie.
- Julka, spokojnie - w
łączył się Kamil. - To jest najbardziej standardowe postępowanie w takich przypadkach...
- Standardowe? - przerwa
łam mu. - Od kiedy wiedziałeś? Knułeś z nimi za moimi plecami!
- S
łuchaj - powiedziała doktor Sara - każda choroba jest inna, wymaga indywidualnego leczenia. Twój przypadek jest graniczny, guz wychodzi z kości. Trzeba go wyciąć z marginesem zdrowej tkanki.
- Ale jest szansa na zachowanie r
ęki - dodał doktor Adam.
- Zachowanie r
ęki? Co to znaczy?
- Je
śli nam się uda wstawimy implant kości.
- A je
śli wam się nie uda?
- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy.
- Jasne.
- Julka - Kamil chcia
ł mnie przytulić.
- Nie dotykaj mnie! Wiecie co? Nie wierz
ę wam. Nie dam sobie obciąć ręki - poirytowana wyszłam z pokoju lekarskiego. Jak na złość wybiegł za mną Kamil.
- Poczekaj, Julka! Daj sobie wyt
łumaczyć.
- Wszystko jest jasne. Zostaw mnie!
- Poczekaj. Musieli
śmy się przygotować do tej rozmowy. Nic ci nie mówiłem, bo nie chciałem cię straszyć...
- A co w tym strasznego?
- Jula...
- Kamil, zostaw mnie. Chc
ę być sama.
            Nieprawda. Potrzebowałam kogoś bliskiego. Nie zastanawiając się, pobiegłam do sali numer 7, w której leżała mama. Usiadłam obok łóżka i złapałam ją za rękę. Łzy spływały mi po policzkach.
- Mamo -
łkałam - tak bardzo cię potrzebuję! Co mam zrobić? Wróć i wskaż mi drogę. Nie zostawiaj mnie w takiej chwili... - położyłam głowę na jej klatce piersiowej i po paru minutach zasnęłam, słuchając bicia najbliższego mi serca, które jednocześnie było tak daleko.
Kiedy si
ę obudziłam, wiedziałam już, co muszę zrobić. Na kozetce drzemał Kamil. Wstałam cicho i udałam się do pokoju lekarskiego.
- Prosz
ę - powiedziałam, kładąc kartkę na biurku przed doktor Sarą.
- Co to? - wzi
ęła papier do ręki.
- Zgoda na operacj
ę. Podpisana.
- Dobra decyzja - u
śmiechnęła się lekarka.
            Następnego dnia o świcie zawieźli mnie na salę operacyjną. Stojący nade mną anestezjolog trzymający maskę tlenową zapytał:
- Gotowa?
- Nie mog
ę się doczekać... - westchnęłam.
- Do zobaczenia - uśmiechnięty lekarz nałożył mi maskę na twarz, podał narkozę i kazał odliczać od dziesięciu w dół. Już przy sześciu zapadłam w głęboki sen.

* * *

- Cześć, młoda. Jak się masz? Była tu doktor Sara, ale spałaś - po operacji przywitały mnie słowa bruneta siedzącego przy łóżku. Wokół było słychać pikanie szpitalnej aparatury.
- Kim pan jest? - zmarszczy
łam brwi.
- Zgrywasz si
ę - powiedział z wahaniem.
- Wyluzuj - westchn
ęłam. - Doskonale wiem kim jesteśmy i co tutaj robimy, niestety.
- B
ędzie dobrze. Zobaczysz.
- Zgrywasz si
ę - powtórzyłam jego wcześniejsze słowa.
- Wyluzuj - odpar
ł i razem parsknęliśmy śmiechem.
- Najwa
żniejsze, że nie odpadła - powiedziałam, oglądając rękę. Lewe ramię i górna część mojego ciała były zabandażowane.
- O, i tak ma by
ć! Pozytywne myślenie - popukał palcem w moje czoło. - Przyniosłem ci coś do czytania. Trzymaj - położył na łóżku dwie gazety. Otworzyłam pierwszą.
-
"Nie dać się chorobie" - przeczytałam jeden z nagłówków. - "Jak walczyć z nowotworem" - wyrecytowałam kolejny, wywracając oczami. - Może jeszcze "Pokochaj swojego raka"? - rzuciłam magazynami w Kamila i skrzywiłam się z bólu.
- Co jest? - schyli
ł się nade mną zaniepokojony.
- No boli. Jestem po operacji. Nic dziwnego,
że boli. Daj już spokój i znajdź sobie jakieś zajęcie.
- Potrzebujesz czego
ś?
- Nie. Dzi
ękuję.
- Odpoczywaj - zabrał gazety i wyszedł.

* * *
Kilka dni później miało nastąpić wybudzanie mamy ze śpiączki. Przy jej łóżku zgromadzili się profesor Wąsik, dwoje anestezjologów i pielęgniarka. Ja i Kamil stanęliśmy tuż obok. Rozintubowali leżącą, a następnie profesor zaczął zadawać pytania.
- S
łyszy mnie pani?
Mama skin
ęła głową.
- Mia
ła pani wypadek. Czy pamięta pani, co się stało?
Po kr
ótkiej chwili namysłu zmarszczyła brwi, zaprzeczając.
- Dobrze. Jak pani ma na imi
ę?
- Agnieszka - wychrypia
ła.
W tym momencie nie wytrzyma
łam. Podbiegłam do łóżka i złapałam ją za rękę.
- Mamo, nawet nie wiesz, jak mnie wystraszy
łaś. Tak bardzo cię przepraszam! Nie chcę s już kłócić. Jak tylko stąd wyjdziesz, wszystko ci wynagrodzę! Zobaczysz...
- Mamo? - przerwa
ła mi zdziwiona.
- Wiem,
że byłam okropna, ale naprawdę żałuję...
- Witaj w
śród żywych - tuż obok pojawił się uśmiechnięty Kamil. - Niezłego stracha nam wszystkim napędziłaś.
- Przepraszam, kim wy jeste
ście? - zapytała zdezorientowana mama.
- Co? - odpar
łam. Kamilowi zrzedła mina.
- Nie pami
ęta ich pani? - włączył się profesor.
- A powinnam?
W
ąsik odchrząknął..
- Wyjd
źcie, proszę - zwrócił się do mnie i Kamila.
            Stałam jak kamień, wciąż trzymając rękę mamy i kręcąc głową z niedowierzaniem. Niemożliwe. To nie może być prawda. Brunet próbował mnie odciągnąć, a ja cały czas wbijałam wzrok w kobietę leżącą na łóżku. Moje oczy były pełne łez.
- Pu
ść - szarpałam się. Chciałam przy niej zostać, choć wiedziałam, że nic to nie da.
- Chod
ź, Julka. Ona nas nie pamięta. Chodź. Dajmy jej odpocząć.
            Na korytarzu rozpłakałam się na dobre. Kamil przytulił mnie i próbował uspokoić. Gładząc moje włosy, powiedział to, co kilka dni wcześniej usłyszał ode mnie pod salą operacyjną:
- No co ty. Nie p
łacz. Gdzie twój optymizm? Przecież będzie dobrze.
- W wyniku uszkodzenia czaszki nast
ąpiła utrata pamięci - rzekł profesor, zasuwając za sobą drzwi sali. - Mamy nadzieję, że zanik jest chwilowy. Zmienimy leki, to powinno pomóc. Na razie proszę jej nie męczyć i nie stresować.
            Odsunęłam się od Kamila, żeby poszukać w torebce chusteczek. Gdy znów na niego spojrzałam, patrzył na coś, co trzymał w ręce. Po chwili zorientowałam się, że to moje włosy.
- Musimy kupi
ć ci perukę. Chodź - złapał mnie za rękę. - Spacer dobrze nam zrobi.
            Wyszliśmy przed szpital i skierowaliśmy się w stronę sklepu. Rozmowa jakoś się nie kleiła, więc głównie milczeliśmy. Na miejscu, mimo ogromnej ilości fryzur, dość szybko wybrałam krótko ścięte blond włosy do ramion.
- I jak? - spyta
łam założywszy perukę.
- Serio? Blond? - zdziwi
ł się Kamil. - Myślałem, że wybierzesz coś w swoim kolorze.
- No co? Je
śli nie możesz zmienić niczego w swoim życiu, zmień fryzurę - uśmiechnęłam się, a brunet zapłacił za perukę i wyszliśmy ze sklepu.
            W drodze powrotnej humory nam się poprawiły. Kamil żartował z moich nowych włosów, a ja co chwilę go szturchałam i udawam obrażoną. Dobrze jest mieć kogoś, przy kim zapomina się o problemach. Zdałam sobie sprawę, że Kamil w ciągu tych kilku tygodni stał mi się bliższy niż moja matka przez całe życie. Właśnie zrozumiałam, że tak naprawdę w ogóle nie znam swojej mamy. Ale to się zmieni - powiedziałam sobie. To się zmieni, kiedy wyzdrowieje. Kiedy obie wyzdrowiejemy.
            Odwiedzaliśmy mamę regularnie. Przynosiliśmy z domu pamiątki, pokazywaliśmy zdjęcia. Patrzyliśmy, jak próbowała przypomnieć sobie choćby jeden, drobny szczegół... Bez skutku. Bolało ją, że nas rani, ale nic nie mogła zrobić. Najbardziej współczułam Kamilowi. Mimo że nie należał do wylewnych facetów, było widać jak mocno to w niego uderzyło. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, co czuje. Oprócz nas, nie miał nikogo. W jednej chwili mógł stracić dwie najbliższe osoby, a mimo to dodawał mi otuchy i poprawiał humor, gdy miałam doła. Wieczny optymista. Chciałam być taka jak on.

* * *
Nadszedł dzień mojego badania kontrolnego. Stałam przed drzwiami pracowni TK i zastanawiałam się, gdzie uciec. Chciałam pójść do mamy, ale pewnie wyprosiłaby mnie, twierdząc, że mnie nie zna. Ostatecznie westchnęłam i weszłam do środka.
- To troch
ę potrwa. Nie możesz się ruszać - powiedział radiolog, gdy j byłam gotowa.
- A co mi wolno?
- My
śleć - odrzekł lekarz - ale tylko pozytywnie.
- Wp
ędzicie mnie do grobu z tym pozytywnym myśleniem.
- Jakiego grobu? M
łoda... Gotowa? To możemy startować.
            Łóżko, na którym leżałam wjechało do specjalnej maszyny, a ja zaczęłam myśleć. Pozytywnie, oczywiście. Gdy badanie się skończyło, usiadłam na łóżku i czekałam aż przyjdzie do mnie radiolog. Widziałam go przez szybę. Rozmawiał z doktor Sarą. Chodził tam i z powrotem, drapiąc się po głowie. To nie wróżyło nic dobrego. W końcu przyszła lekarka.
- Julka... - zacz
ęła.
- Co
ś jest nie tak? - spojrzałam na nią przestraszona i dodałam: - Tylko bez ściemy. Widziałam pani minę przez szybę.
- Wynik PET jest... - zawaha
ła się - dwuznaczny.
- Czyli? - wsta
łam.
-
Świecą pojedyncze komórki...
- Ale to jeszcze nic nie znaczy?
- Nie, ale musz
ę dokładniej zinterpretować wyniki. Na razie musimy czekać, okej?
- Czeka
ć - powtórzyłam i wyszłam z pracowni.

Po paru godzinach wpadłam na korytarzu na Kamila.
- W
łaśnie rozmawiałem z Sarą i radiologiem. Są wyniki... - zaczął. Krew odpłynęła mi z twarzy, po policzkach ciekły łzy, a w oczach malowało się przerażenie. Mężczyzna uśmiechnął się. - Fałszywy alarm. Ani śladu choroby!
            Na ułamek sekundy zamarłam, lecz gdy dotarło do mnie, co powiedział, uśmiech rozjaśnił moją twarz i zaczęłam skakać z radości. Rzuciłam się na Kamila, a ten podniósł mnie i zaczął kręcić się wokół własnej osi.
- To co? - postawi
ł mnie na ziemi. - Idziemy świętować? - dał mi kuksańca w bok.
- Ty stawiasz. Berek! - szturchnęłam go w ramię i pobiegłam do windy zanim zdążył zareagować. Dogonił mnnie dopiero na zewnątrz. Uśmiechnięci, udaliśmy się do pobliskiego parku na lody z bitą śmietaną.

* * *

Kilka tygodni później serce Julii zatrzymało się. Drugi rzut choroby nastąpił niespodziewanie. Nic już nie dało się zrobić. Dziewczyna zmarła w przekonaniu, że matka jej nie pamięta. Najbardziej bolało jednak to, że nie zdążyły się pogodzić.
Leżąca w sali numer 7 kobieta, poruszyła się niespokojnie na łóżku. Obudził ją dziwny, rwący ból w klatce piersiowej. Po policzku spłynęło kilka łez. Wszystko sobie przypomniała. Kłótnię o wagary, pędzący samochód, córkę czuwającą przy tym łóżku. Czuła pustkę. Czuła, że już jej nie ma. Zanim rozpłakała się na dobre, zdążyła wyszeptać jej imię:

- Julka... Moja kochana...