czwartek, 28 czerwca 2018

EPITAFIUM

Zachariasz Zborowski
II miejsce w Konkursie Literackim - szkoła podstawowa





                Postanowiłem stworzyć opowieść… Chciałem zaprezentować historię tak fantastyczną, że czytający zadziwiłby się nią, zaciekawił tak, jak nigdy dotąd. Stworzyć bohatera, tak niezwykłego, o jakim można by tylko pomarzyć. Mijały dni i każdy pomysł uznawałem za zbyt mało ciekawy.
                Nagle wydarzyło się coś, co kazało mi nie szukać tak daleko, wymądrzać się, wymyślać… Tym wydarzeniem była śmierć mojego dziadka. Tata mojego taty zmarł, a wczoraj został pochowany na Cmentarzu Podgórskim w Krakowie. Byłem tam z rodzicami i moim rodzeństwem, by ostatni raz pożegnać się z nim na jego pogrzebie.
                Był piękny, słoneczny dzień. Było tak zwyczajnie, jakby nic się nie stało. Ludzie, gołębie, pięknie kwitnące krokusy na Rynku Podgórskim. A my szliśmy, jak na spacer, po znajomych ulicach Podgórza. Niby wszystko było normalnie, ale dla mojego dziadka czas już nie miał znaczenia. Zatrzymał się. Jego już tu nie było.
                Mój dziadek mieszkał w Krakowie na Olszy. Z okien jego mieszkania widać było stare drzewa akacji, po których często skakały wiewiórki. Drzewa prowadziły do parku ojców pijarów, w którym była szkoła. Raz, pamiętam, w tym parku zasiedzieliśmy się z tatą i musieliśmy przechodzić przez ogrodzenie, bo ktoś zamknął bramę. My tego nie zauważyliśmy i jakiś pan
z małym dzieckiem też. Pomagaliśmy mu przenosić dziecko i wózek przez ogrodzenie. Dziadek martwił się o nas, czy coś się nam nie stało, bo długo nie wracaliśmy.
                Mój dziadek bardzo lubił przyrodę. Gdy był dzieckiem mieszkał na wsi w małym domku, koło którego płynęła rzeczka. Łowił w niej ryby i raki. Opowiadał mi kiedyś, jak jego przyjacielem została mała kawka. Wraz z innymi chłopakami w lesie szukali ptasich gniazd. Potem wdrapywali się na drzewo i wybierali z gniazda małe pisklęta. Zabierali je do domu
i „wychowywali”. Karmili je i otaczali opieką, jak my dziś rasowe psy czy koty. Mój dziadek w ten właśnie sposób zdobył i wychował kawkę, która była z nim nierozłączna. Swoim ptasim „głosem” prosiła go o jedzenie. Zawsze mu towarzyszyła, chodząc za nim krok w krok. Była po prostu jego przyjacielem.

Gdy dziadek był starszy, przeniósł się do Krakowa. Mieszkał najpierw w Borku, a potem
w Podgórzu. Tamte czasy, tamten świat – mówił – był inny. Ludzie spotykali się, razem śpiewali piosenki w tramwajach, tańczyli na potańcówkach. Cieszyli się życiem, bo przeżyli ogromną próbę życia – wojnę.
                Gdy mój tata miał kilka lat, razem ze swoim tatą, a moim dziadkiem co niedziela jeździli za miasto na ciężarówkach. Na ryby, grzyby. Na pewno było fajnie. Moje rodzeństwo też jeździło z dziadkiem – do domku letniskowego w Zubrzycy.
Dziadek lubił bardzo zbierać grzyby w Pieninach i łowić ryby w Dunajcu. Tymi pasjami zaraził mojego tatę. Mama opowiadała mi, że domek dziadka w Czorsztynie był najpiękniejszym i najmilszym miejscem, w jakim mogła spędzać czas. Z jego schodów widać było ruiny zamku
w Czorsztynie, kilkadziesiąt metrów przed nim płynął Dunajec, a jeszcze dalej widać było zamek w Niedzicy. Tego miejsca dawno już nie ma, zostało zalane wodami Jeziora Czorsztyńskiego.
Mnie wtedy jeszcze nie było na świecie. Urodziłem się dopiero trzynaście lat temu i wiele rzeczy mnie ominęło. Moja najstarsza siostra jest starsza ode mnie o dwadzieścia lat, druga siostra o osiemnaście, a brat o piętnaście.
Kiedy miałem kilka lat, dziadek zaczął chorować. Często przyjeżdżałem do niego do Krakowa. Słuchałem jego opowieści. Widziałem, jak karmi gołębie, kowaliki, sikorki. Miał
w domu zapas ziaren: zbóż i słonecznika. Rozłupywał też na połówki orzechy i stawiał na parapecie okna. Nie raz widziałem, jak przez uchylone okno sprytne sikorki wlatywały do pokoju, zabierały z dużego pojemnika słonecznik i wylatywały na pole. Dziadek zawsze bardzo cieszył się z moich odwiedzin. Pamiętał o moich urodzinach i imieninach. Bardzo lubił kwiaty. Nie lubił filmów takich, w których była – jak mówił – „bijatyka” i przemoc. Był wielkim kibicem sportowym. Dla niego sport i sportowcy byli prawdziwymi bohaterami, godnymi podziwu. Dla niego każda olimpiada, miting, były ogromnym świętem – zawsze śledził je w telewizji. Kiedy był młody, chodził na mecze swoich ulubionych drużyn piłkarskich. Mojego tatę zabierał na mecze Wisły Kraków.
Dziadek był miłym, dobrym i bardzo spokojnym człowiekiem. Był bardzo chory, ale nigdy nie skarżył się nas swój stan zdrowia. Jego żona Janina, a moja babcia, zmarła dwadzieścia lat temu. Nie miałem szansy jej poznać. Znam ją tylko ze zdjęć i opowieści. A teraz mój dziadek odszedł na zawsze, bezpowrotnie. Gdy znów pojadę do Krakowa i wejdę do mieszkania na Olszy nie będzie siedział w swoim pokoju i czekał na mnie. Ale zawsze będę o nim pamiętał, bo przecież noszę nazwisko mojego dziadka, a na drugie imię mam Kazimierz - właśnie po nim.
Mój dziadek zmarł w Wielkim Tygodniu. Wyjątkowy czas, w którym z bólu i cierpienia rodzi się radość i życie. Mam nadzieję, że tam, gdzie przebywa teraz mój dziadek jest dużo słońca i kwiatów, które tak lubił… Nadzieja jest jak słońce – kto wierzy w nie tylko wtedy, kiedy je widzi, nigdy nie wyjdzie z mroku.


***

Pogrzeb mojego dziadka organizowała firma „Epitafium”. Rodzice wytłumaczyli mi, że ta nazwa oznacza napis umieszczony na nagrobku lub pomniku upamiętniający zmarłego.
Chciałbym, aby to opowiadanie było nim dla mojego dziadka.



środa, 27 czerwca 2018

Walcz o marzenia

Joanna Dyrcz,
I Miejsce -Gimnazjum

 – Oli! Oliwka! – słyszę głos dochodzący jakby zza ściany, jednak czyjś łokieć uderza mnie w bok, wyrywając z zamyślenia i sprowadzając na ziemię.
– Co znów? - pytam, choć po jego minie jestem w stanie się domyślić. Widzę tylko jak podmienia zeszyt i mi go daje. Wstaję z ławki i kieruję swoje kroki w stronę tablicy. Próbuję przypomnieć sobie, co ostatnio przerabialiśmy.
– No to, Oliwio, rozwiąż nam zadanie, które podyktowałam do zeszytu – mówi do mnie przesłodzonym głosem moja nauczycielka chemii. Nie miałam pojęcia co pisaliśmy, ale coś, a raczej ktoś mnie uratował. Warto było kupić sobie taki zeszyt, jaki ma mój najlepszy przyjaciel a zarazem kompan ze szkolnej ławki. Otworzyłam na odpowiedniej stronie
i pospiesznie przebiegłam po niej wzrokiem. Jak on mnie dobrze zna, dał mi rozwiązane. Za te wszystkie „koła ratunkowe” na chemii muszę mu w końcu kupić obiecaną czekoladę. Dłużej nie czekając, zaczynam przepisywać obliczenia mojego przyjaciela. Dla mnie wszystko, co piszę, to czarna magia. Jakieś literki i cyferki... Po dłuższej chwili dochodzę do końca zadania. Odwracam się przodem do klasy i widzę, że każdy się we mnie wpatruje. Zaraz obok mnie stoi nasza nauczycielka i wyciąga do mnie rękę. Zrozumiałam. Wpadłam.
A raczej oboje wpadliśmy… Podałam jej zeszyt ze spuszczoną głową i czekałam na wyrok. Ona bez zastanowienia otworzyła na samym początku. Tylko rzuciła okiem i uśmiechnęła się mściwie.
– Oliwio, przynieś mi SWÓJ zeszyt. – powiedziała z naciskiem na przedostatnie słowo. –
A nie pana Polaka. – nie sprzeciwiałam się, wiedziałam, że jak spróbuję kłamać, to skończy się na dywaniku u dyrektora. W końcu nasza chemiczka to jego ulubienica...
*  *  *
– Przepraszam – powiedział Tomi, gdy wyszliśmy ze szkoły. To była jego obsesja. Zawsze za wszystko przepraszał, chociażby był całkowicie niewinny.
– Przecież to moja, a nie twoja wina... – wyszeptałam, szukając chusteczki. Jak mogłam pozwolić mu znów kłamać dla mnie. W czasie gdy przepisywałam zadanie, on je wpisał do mojego zeszytu. Pani skłamał, że po prostu podał mi zły zeszyt. A ona? Dobrze wie, że ja nic nie rozumiem, jeśli chodzi o chemię, a Tomek jest najlepszy w klasie. Co ja mówię,
w szkole! Dlatego też po raz kolejny to na niego nakrzyczała, że ma się nie wtrącać
w nieswoje sprawy, jeśli chce ukończyć szkołę z oceną pozytywną.
– Dobra, nie myślmy o tym, mamy ciekawsze rzeczy do obgadania. – dobrze wiedziałam
o co mu chodzi. Przez 11 lat znajomości powstała jakby więź między naszymi umysłami (co czasem mnie przeraża). Bałam się rozmów tego typu, bo zawsze kończy się tak samo, jednak tym razem byłam na nią przygotowana.
– Jeśli znów chcesz mnie męczyć, że muszę wybrać szkołę, to wiedz, że mam ten kłopot za sobą – odpowiedziałam, ale chłopak mnie nie słuchał.
– Nie możesz tak dalej rozmyślać, bo skończysz w jakiejś zawodówce... Czekaj, co? Naprawdę?! To co wybrałaś? – zapytał i zaczął skakać wokół mnie jak małe dziecko, gdy ktoś obieca mu nową zabawkę. Nie powiedziałam mu jednak od razu. Chciałam się z nim trochę podroczyć. Właśnie dochodziliśmy do ulicy Grodzkiej. Tomek dalej próbował ze mnie wydobyć informacje na temat wybranej przeze mnie szkoły. Dobrze wiem, że go to strasznie ciekawiło. W końcu jako mój najlepszy i jedyny przyjaciel wiedział o mnie wszystko. Cały czas próbował „dla mojego dobra” wybić mi z głowy LO i „zająć się tym, co mi sprawia przyjemność”.
– No pooooowiedz w końcu!
– Czekaj, daj chwilę! – powiedziałam, prowadząc go w kierunku mojej wymarzonej szkoły.
Po pięciu minutach doszliśmy do przystanku autobusowego i pojechaliśmy nieznaną Tomkowi trasą, którą ja, w tajemnicy, jeździłam kilka razy w tygodniu. W końcu wysiedliśmy, a ja zasłoniłam mu oczy dłońmi. Miałam z tym niemały kłopot gdyż jestem od niego o prawie 20 cm niższa. Jednak po dłuższych staraniach stanęliśmy przed budynkiem Zespołu Państwowych Szkół Plastycznych w Krakowie. Nagle poczułam, że moje stopy odrywają się od ziemi. Tak, mój przyjaciel w przypływie euforii na samym środku chodnika zaczął mnie podrzucać i krzyczeć, że jestem najwspanialsza, że ta szkoła zyska świetną uczennicę i że będę najlepsza. Wiedział, że moje zdolności plastyczne są czymś, co pragnęłabym rozwijać, w czym czuję się pewna i co dodaje mi skrzydeł.
– Odstaw mnie na ziemię, głupku! – wykrzyknęłam z szerokim uśmiechem na twarzy. Jego przyszła szkoła znajdowała się spory kawałek od tej wybranej przeze mnie ale byłam pewna, że to w żadnym stopniu nie zniszczy naszej przyjaźni.
Po obejrzeniu budynku z zewnątrz postanowiliśmy wrócić do domu. Po półgodzinnej jeździe MPK-iem zaprosiłam go do siebie. Widziałam, że bardzo go to ucieszyło. Ostatnio
w domu nie miał zbyt łatwo... Kłótnie, alkohol, rozbijane szkło... Nie wiem, o co chodzi jego rodzicom i starszemu bratu. Zawsze byli taką wspaniałą rodziną, aż wzorcową. Jeszcze kilka lat temu przesiadywaliśmy godzinami w jego pokoju układając coraz to potężniejsze konstrukcje z nieskończonej liczby klocków LEGO, a teraz to prawie całe popołudnia po szkole spędzamy w moim domu. On nie daje po sobie poznać, że dzieje się coś złego, jednak znam go lepiej, niż mu się wydaje. Kilka tygodni temu zauważyłam, że jest z nim coraz gorzej. Na początku myślałam, że po prostu ma „gorszy czas”, denerwuje się podjęciem ostatecznej decyzji wyboru szkoły średniej czy też egzaminami gimnazjalisty. Jednak jego zachowanie ciągle nie zmieniało się. Często chodził zamyślony, jakby przygnębiony,
a normalnie był wulkanem energii. Dopiero po jakiś 2 tygodniach zapytałam, co się dzieje. Powiedział mi tylko tyle: „Sprawy rodzinne... Ale nie chcę o tym gadać, nie musisz się martwić.” Taa... Ciekawe, co on by zrobił na moim miejscu. Nie drążyłam jednak dalej tematu. Wiedziałam, że powie mi, kiedy będzie na to odpowiedni moment. U mnie
w mieszkaniu zawsze było mnóstwo miejsca. Jedynaczka, chociaż marzyłam o malutkiej siostrzyczce, której mogłabym rysować obrazki do bajek, malować jej portrety czy bazgrać
z nią po ścianach mojego pokoju. Tata prawie cały rok był za granicą, a mama zabiegana: praca, dom i tak w kółko. Zawsze cieszyłam się, gdy mogłam spędzać czas z Tomkiem. Przynajmniej wtedy nasz duży dom nie wydawał mi się taki pusty. Miejscem innym od mojego pokoju, które kochałam, był domek mojej babci. 20km od Krakowa, pola, łąki...
I cudowne poddasze, gdzie znajdowała się moja mini-pracownia i malutka galeria. Tam trafiały moje ulubione prace. Nie lubiłam trzymać ich w domu, gdyż czułam, że jeśli będą daleko, będę mogła tworzyć jeszcze lepsze dzieła.
Po wejściu do pustego jak zawsze o tej porze domu poczułam się dziwnie. Jakby coś się w nim zmieniło, czegoś brakowało... Pomyślałam, że tylko mi się zdaje. Zaparzyłam nam herbatę, wzięłam ciastka i udałam się do pokoju. Tam Tomek już oglądał moje nowe prace
i wyciągał książki. Jakie to szczęście mieć taką osobę blisko siebie. Zawsze pomocny. Dlatego właśnie jest najbardziej lubianym w klasie i jednym z najpopularniejszych chłopaków w szkole. Wszyscy, w tym ja, zastanawiają się, dlaczego zadaje się z taką szarą myszką, jak Oliwia Jarzębska.
Po dwóch godzinach skończyliśmy naukę. Postanowiliśmy pooglądać jakiś film. Padło na bajkę „Coco”. Ledwo zaczęliśmy oglądać, gdy usłyszałam szczęk zamka w drzwiach. Popatrzyłam na zegar ścienny i bardzo się zdziwiłam – mama miała wrócić od babci ok. 20:30 a jest dopiero 18:40. Było to bardzo podejrzane. Poszłam do holu. Moja rodzicielka stała do mnie tyłem, oparta głową o ścianę, trzęsła się... Bałam się podejść, bałam się powodu jej stanu. Zawsze silna, niezależna kobieta, teraz ledwo stoi na nogach i płacze. Przełamałam się jednak i objęłam ją ramieniem. Ona spojrzała na mnie wzrokiem pełnym boleści.
– Córciu, wiedz, że cię kochamy i zawsze będziemy kochać, pamiętaj o tym... – wyszeptała mi do ucha. W tym momencie przyszedł Tomek. Gdy zauważył jej stan, objął ją i mnie ramieniem i zaprowadził nas na sofę. Nie wiedziałam co się dzieje. Okropne przeczucia ogarniały mnie ze wszystkich stron. Babcia? Ciocia Ala? Moja nienarodzona jeszcze chrześnica, Tosia? W końcu to ta trójka miała ostatnio problemy zdrowotne...
– Oliwciu... Nikt nas nigdy nie opuszcza na zawsze... – wyszeptała mama. Po usłyszeniu tych słów wiedziałam, że czeka mnie coś najgorszego... Ale kto...?
– Mamo... – zanim usłyszałam odpowiedź, zauważyłam na jej telefonie w SMSie
z nieznanego mi numeru zdjęcie rozbitego samochodu... Grafitowy mercedes... Przód kompletnie zmiażdżony jednak ja go rozpoznałam. Ale… Ale co z tatą…?
– Jechał aby się z tobą spotkać... Chciał ci zrobić urodzinową niespodziankę... – nie byłam
w stanie dalej słuchać. Wiedziałam, co chce mi przekazać. – Dziś w nocy sprowadzą ciało do kraju a ja mam jechać jutro na identyfikację zwłok. Zostaniesz tutaj, przyjedzie ciocia Ala...
– Nie. Chcę tam być. Mmu… Mmuszę… Mmuszę tam być... – powiedziałam trzęsącym się głosem.
– Ja z nią zostanę – powiedział Tomek i objął mnie ramieniem. Wiedziałam, że jakikolwiek protest czy choćby sprzeciw nie wchodzą w rachubę. Kiwnęłam tylko głową i ukryłam twarz w materiale koszulki mojego przyjaciela. Nie wiem, ile tak staliśmy. Po pewnym czasie, zmęczona całym dniem położyłam się na sofie. Nie mogłam jednak zasnąć. Poczułam, że ktoś okrywa mnie kocem, a potem rozpoczęła się rozmowa między moją mamą a Tomkiem. Moja rodzicielka zastanawiała się, jak ja to przetrwam, ale chłopak obiecywał, że nie dopuści do tego, bym się załamała i zamknęła w sobie. A ja? Rozmyślałam nad całym dzisiejszym dniem, wspominałam najpiękniejsze momenty mojego życia, które przeżyłam z tatą… Gdy uświadomiłam sobie, że nigdy nie usłyszę już jego głosu, nie pomogę mu zawiązać krawatu, czy nie powiem mu głupiego „dobranoc”, rozpłakałam się. Od razu poczułam, że coś mnie podnosi i po chwili znów wypłakiwałam łzy w ramię Tomka. Mama poszła już spać, a my dalej tak siedzieliśmy. Bał się mnie opuszczać, więc zadzwonił do domu z wiadomością, że nocuje u mnie. Rozmawialiśmy całą noc.
*  *  *
– Jest już 5 rano. Na pewno nie chcesz się przespać? – zapytałam w końcu chłopaka.
– Nie. Obiecałem twojej mamie czuwać nad tobą cały czas, gdy jej nie będzie.
– A twoi rodzice? Wiedzą, że tu będziesz? Możesz tu zostać dziś?
– Tak, twoja mama przed wyjazdem dzwoniła do mojej. Zgodziła się. – powiedział, poprawiając moje włosy. – Wiem, że to nie jest najlepszy moment, ale mam coś dla ciebie... – mówiąc to, wyciągnął z kieszeni małe zawiniątko. Podał mi je, lekko się pesząc, co zdarzyło mu się chyba pierwszy raz w życiu. Powoli zaczęłam rozpakowywać prezent. W ozdobnym pudełeczku był naszyjnik. Wzięłam go do ręki i obejrzałam dokładnie. Z jednej strony wygrawerowany był znak nieskończoności, natomiast z drugiej napis:
Walcz o marzenia
15.05.
1.02.
Nie mogłam opanować łez, tym razem jednak wzruszenia. No tak, dziś są przecież moje urodziny. Pierwszy raz od jakichś 9 godzin się uśmiechnęłam. Odłożyłam w końcu naszyjnik na bok i mocno go przytuliłam.
– Dziękuję... Nie musiałeś... Samo to, że jesteś obok mnie, jest dla mnie wspaniałym prezentem...
– Musiałem... Przecież jesteś moją najlepszą przyjaciółką – powiedział z uśmiechem. Jednak zaraz po tym zauważyłam w jego oczach smutek.
– Coś się stało?
– Nie, nic... Słuchaj, nie wiesz, o której twoja mama wróci?
– Nie, a coś się stało? Jak coś mogę zostać sama.
– Nie ma mowy, zostaję, nawet jeśli miałbym tu zamieszkać. A teraz połóż się, prześpij.
Musiałam go posłuchać. Miał rację. Oczy same mi się zamykały. Położyłam się
i momentalnie zasnęłam.
*  *  *
– Dziś żegnamy wspaniałego człowieka... Kochającego męża i ojca... Zdolnego, pracowitego i pomysłowego fizyka. Każdy z nas odczuł jego odejście na swój sposób, lecz musimy się wspierać wzajemnie... – Stałam nad wykopanym dołem, gdzie miał pozostać na zawsze mój tata. Podtrzymywana przez mamę, rzuciłam na jego trumnę białą różę i garść ziemi. Nie mogłam tam dłużej zostać. Powoli wycofałam się na sam koniec zebranych najbliższych. Czekałam, aż ten koszmar się skończy. Nie siedziałam z rodziną w czasie stypy. Dzięki temu, że poczęstunek zorganizowany był u babci, mogłam niepostrzeżenie wymknąć się i schować w mojej pracowni. Po wejściu tam zauważyłam jeden obraz, do tamtego momentu mój ulubiony. Była na nim mała dziewczynka z długimi, brązowymi warkoczami, związanych przy pomocy kolorowych gumek do włosów, siedząca w niebieskiej sukience na kolanach mężczyzny. Są do siebie bardzo podobni. Tak... To byłam ja i mój tata... Namalowałam go kilka lat przed tamtym dniem. Miały to być przeprosiny za zniszczenie zdjęcia, na którym tak właśnie wyglądaliśmy... Gdy go zobaczyłam, momentalnie zaczęłam szukać czegoś ostrego. Pragnęłam go zniszczyć, unicestwić, pozbyć się tego widoku.
– Co ty robisz?! – usłyszałam krzyk. Tomek w ostatniej chwili złapał mnie
i odciągnął od obrazu. Stałam ze spuszczoną głową. Nie czułam nic. Pustka. Wziął ode mnie nożyczki i mocno przytulił. Od czasu, gdy moja mama weszła do holu cała zapłakana, on rzadko zostawiał mnie samą. Oczywiście, nie liczę godzin, gdy był w szkole. Popołudniami siedział u mnie w domu i przerabiał ze mną materiał, jaki brali danego dnia. Stał się dla mnie kimś więcej niż tylko przyjacielem. Jego obecność była dla mnie niezbędna i niezastąpiona. Gdyby nie on dawno pewnie bym się kompletnie załamała.
*  *  *
 – Oliwia Jarzębska – wczytała moje nazwisko wychowawczyni. Podeszłam do niej, aby odebrać świadectwo oraz nagrodę „Szkolny artysta 2018”. Miałam łzy w oczach, co wtedy często mi się zdarzało. Trudno było rozstać się z klasą i naszą panią Anią – Pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć, nie płacz – wyszeptała nauczycielka i mocno mnie przytuliła.
– No to co, Oliwia? Na lody? – zapytała Kaśka, znajoma z klasy.
– Przepraszam, nie mogę dziś... Ale na ognisko jutro na pewno przyjdę! – powiedziałam
i już zaczęłam biec, gdyż zauważyłam, że zaraz ucieknie mi autobus do domu, a kolejny byłby dopiero za godzinę. Niby tak daleko nie mam, ale jakoś nie chciało mi się dalej męczyć zwłaszcza, że byłam w szpilkach, których wręcz nienawidziłam. Nagle poczułam, że ktoś łapie mnie za nadgarstek.
– Weź...
– Tomek, co to jest?
– Leć, bo się spóźnisz na autobus. – odpowiedział i wskazał ręką na przystanek.
– A ty?
– Leć!
Coś mi nie pasowało w jego zachowaniu. Gdy już usiadłam w autobusie, rozwinęłam papierek, który dał mi mój przyjaciel.
Proszę, przyjdź dziś na kładkę Bernatka o 18:00. Musimy porozmawiać...
Nie miałam pojęcia o co mu chodzi. Od czasu pamiętnej nocy, gdy dowiedziałam się
o śmierci taty, strasznie dziwnie się zachowywał. Czasem wydawało mi się, że mnie unika. Miał racje. Musieliśmy sobie wytłumaczyć to wszystko, ale oprócz tego i ja miałam mu coś do powiedzenia...
Dzień był gorący i bardzo pogodny. Siedząc na parapecie okna w moim pokoju, widziałam wielu nastolatków cieszących się z zakończenia roku szkolnego. Jednak ja nie dzieliłam ich radości. Co chwilę zerkałam za telefon, by sprawdzić, która godzina. 13:30... 14:50... 16:20... Nie nudziło mnie wpatrywanie się w świat, który był za szybą. Nie w pełni świadoma, tego co robiłam, szkicowałam Kraków latem. Wreszcie telefon zaczął grać moją ulubioną piosenkę „Believer”, co było znakiem, że wybiła godzina 17:00. Szybko przebrałam się, poprawiłam makijaż i napisałam mamie krótki liścik:
Poszłam spotkać się z Tomkiem.
Nie czekaj na mnie z kolacją, zjem coś na mieście.
Zadzwonię, jakbym potrzebowała transportu ale raczej wrócę pieszo.
Buziaki, Oli
Z domu wyszłam o godzinie 17:20. Po dojściu do przystanku i sprawdzeniu, że najbliższy autobus przyjedzie za 20 minut, postanowiłam, że się jednak przespaceruję,
w końcu pogoda dopisywała. Przeszukałam mój plecak, gdyż byłam pewna, że to właśnie tam wrzuciłam słuchawki. Zawiedziona tym, że prawdopodobnie zgubiłam kolejne
w przeciągu miesiąca, włożyłam rękę do kieszeni spodenek. W środku jednak były jakieś kable – tak, szukane przeze mnie słuchawki. Podpięłam je do telefonu, puściłam moją playlistę na Tidalu i ruszyłam w kierunku bulwarów. Długo szłam zamyślona, mijając miejsca, które w ostatnim czasie unikałam: moją ulubioną kawiarnię, pobliski park, galerię sztuki... Do tych wszystkich miejsc najczęściej chodziłam z rodzicami, gdy tata był w Polsce. Ale tamtego dnia nie dołowały mnie, dawały mi jakąś dziwną energię... Po dłuższym czasie popatrzyłam na zegarek.
– No nie... – powiedziałam do siebie. Była godzina 17:50, a ja dopiero weszłam na bulwary – No to Oliwciu, biegniemy! – wreszcie te 4 lata bycia członkiem szkolnej drużyny biegowej na coś się przydały. Gdy po kilku minutach wreszcie zobaczyłam most, na którym byłam umówiona z Tomkiem, dostałam SMS'a:
Odwróć się 😉
W moją stronę szedł wysoki brunet w koszuli i jeansach. W jednej ręce trzymał bukiecik,
a w drugiej balona z helem. Nie wiedziałam, o co chodzi. Przecież urodziny już miałam, rocznica naszej znajomości dopiero we wrześniu, imieniny też nie teraz...
– Cześć... – powiedział mój przyjaciel, był trochę zawstydzony.
– Hejka, coś się stało? – zapytałam, po objęciu go na przywitanie.
– To dla ciebie... – szepnął podając mi prezenty. Byłam tym wszystkim mocno zdziwiona, ale przyjęłam zarówno bukiecik jak i balon. Chłopak jednak ciągnął swoją wypowiedź – Ufasz mi?
– Oczywiście – po tych słowach na twarzy Tomka zagościł wielki uśmiech. Odwrócił mnie tyłem do siebie i zakrył oczy – Co ty robisz?!
– Powiedziałaś, że mi ufasz... – nic nie mogłam na to odpowiedzieć. Pozwoliłam się prowadzić chłopakowi. Po kilku minutach w końcu się zatrzymaliśmy, jednak on nie odsłonił mi oczu.
– Czy możesz... emm... mnie już puścić?
– Tak, tak, oczywiście, przepraszam...
Kiedy zobaczyłam, gdzie się znajdujemy, zaparło mi to dech w piersiach. Byliśmy pod rozłożystym drzewem, na trawie rozłożony był kocyk, a na nim koszyk z jedzeniem, dzbanek soku i talerzyki.
– O co chodzi?
– Przygotowałem to dla ciebie... O nie! Nie, nie, nie! Uciekaj!
Dopiero wtedy zauważyłam, że jakiś wielki pies zaczął panoszyć się na naszym pikniku. Zanim Tomek zdążył dobiec, zwierzak wylał napój i rozdarł koc. Chłopak przegonił psa
i wrócił do mnie ze spuszczoną głową. Minął mnie i bez słowa poszedł w kierunku najbliższej ławki. Tam usiadł i ukrył twarz w dłoniach. Nic nie rozumiałam z tego wszystkiego. Usiadłam obok niego i objęłam go ramieniem. Długo milczeliśmy. Nie mogłam tak dalej siedzieć, widzieć jaki jest smutny.
– Powiesz mi, o co chodziło? O czym chciałeś rozmawiać? To wszystko było takie pię...
– Było! Bo ten okropny kundel wszystko zniszczył! – wykrzyknął Tomek.
– Spokojnie, to wszystko było dla mnie...? – wyszeptałam
– Tak... Przepraszam, znów wszystko zepsułem...
– Jak to „znów”? Zawsze wszystko ci wychodzi idealnie! Nawet teraz... To miejsce... Ale dlaczego...? Co się dzieje?
– Od dawna chciałem ci coś powiedzieć, ale nigdy nie umiałem, bałem się... A kiedy już byłem pewny, że muszę to zrobić, wszystko się psuje...
– Nic się nie psuje. Tomek, mów otwarcie! O co chodzi? Przecież jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi!
– Taa... Przyjaciółmi... – odparł chłopak, stawiając nacisk na drugie słowo.
– Powie... – nie zdążyłam skończyć nawet słowa, gdyż poczułam na swoich ustach ciepło. Na początku sama nie wiedziałam, co się dzieje. Po chwili zrozumiałam... On to zrobił dla mnie, bo mu się... podobam? Ale przecież… Przecież się przyjaźniliśmy. PRZYJAŹNILIŚMY. Nic więcej. Chyba… Nie wierzyłam w to, co się w tym momencie działo. Jednak coś mnie pokusiło i odwzajemniłam pocałunek. Wiedziałam jednak, że nie mogę mu pozwolić, by uwierzył, że możemy być razem. Musiałam mu w końcu powiedzieć prawdę... Oderwałam swoje usta od jego ciepłych warg, które zdecydowanie chciały jeszcze więcej. Tomek spojrzał na mnie, jakby nigdy nie widział niczego wspanialszego. Oczywiście znów się speszyłam.
– Tomek... To było wspaniałe... Ale...
– Czyli jest jakieś „ale”… – powiedział zawiedziony chłopak.
– Nie chodzi o ciebie.
– Zawsze się tak mówi...
– Posłuchaj, to, co się przed chwilą wydarzyło było niesamowite, jednak nie mogę dawać nadziei ani tobie, ani sobie...
– Dlaczego? Nic do mnie nie czujesz, prawda...?
– Nie o to chodzi... Ja... Wyjeżdżam... – Tomek spojrzał na mnie. Nie mogłam tego znieść... W jego oczach pojawiły się łzy... Pierwszy raz widziałam, żeby płakał. I to przeze mnie... Kolejny raz moje serce się rozsypuje... Wspaniały początek wakacji... – Wyprowadzam się... Nie chcę tego, ale muszę...
– Kiedy? – zapytał chłopak. Spojrzałam na niego. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Jedyne, co mogło świadczyć o tym, w jak bardzo jest złym stanie, to fakt, że dalej po jego policzkach spływały łzy.
– Za tydzień... Zamieszkam u babci, w Szczecinie...
– To już pewne? Na stałe?
– Tak, ale ja tego nie chcę! – wykrzyknęłam i również się rozpłakałam. W głowie miałam plątaninę myśli. Dlaczego? Dlaczego, kiedy wszystko mogłoby się układać tak, jak sobie to wymarzyłam, muszę to wszystko zostawić? Moje miasto, znajomych, przyszłą szkołę, Tomka...
– Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć... – powiedział i mocno objął. Kiwnęłam głową. Pomogłam mu posprzątać pobojowisko, które miało być miejscem naszej pierwszej randki. Poszliśmy na przystanek i wróciliśmy na nasze osiedle. Tym razem Tomek nie pytał, czy chciałabym, żeby ze mną został. Pożegnał się i odszedł. Weszłam do budynku i wyjechałam windą na 4 piętro. Po wejściu do mieszkania od razu poszłam do mojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz i położyłam się na łóżku. Myślałam nad wszystkim, co wydarzyło się
w przeciągu ostatnich miesięcy. Od czasu wypadku taty moje życie się zmieniło... Myślałam, że stałam się dojrzalsza, że umiem radzić sobie z problemami, że już nie płaczę z każdego powodu. Chyba jednak się myliłam. Dotarła do mnie jednak myśl... Jeśli wyjadę, stracę osobę, która zawsze mnie wspierała. Ale nie mogłam na to nic poradzić. Wiele razy kłóciłam się z mamą. Wszystko w związku z przeprowadzką już było ustalone...
Przez następny tydzień każdego dnia spotykałam się z Tomkiem. Stwierdził, że jeśli mam opuścić to miasto, muszę dobrze zakończyć ten okres mojego życia. Nie mówił nic
o tamtym spotkaniu, więc sama nie zaczynałam tematu. Kazał mi nawet sporządzić listę miejsc, które chcę odwiedzić przed wyjazdem.
Niestety, nadszedł dzień wyprowadzki. Już przez cały tydzień w naszym domu robiło się coraz puściej, gdyż nasze rzeczy były systematycznie transportowane do Szczecina.
 – Dobrze, kochanie, musimy już jechać, bo ucieknie nam pociąg – powiedziała do mnie mama.
– Tak... Już... – wyszeptałam. Nie chciałam i nie umiałam opuścić mojego domu. Tu dorastałam i poznawałam świat. Stanęłam w holu i jeszcze raz rzuciłam okiem na mury, które były świadkiem mojego dzieciństwa i dojrzewania. Mama podeszła do mnie i mnie objęła. Jej też było trudno opuścić to miejsce. Ale zrozumiałam jej decyzję. Tu za wiele rzeczy przypominało jej o zmarłym mężu. Ruszyłyśmy bez słowa na Dworzec Główny. Odebrałyśmy nasze bilety i udałyśmy się na odpowiedni peron, gdzie już czekał pociąg, który miał mnie zawieźć do nowego, nieznanego mi miasta, a również do nowego życia. Do odjazdu pozostało jeszcze 20 minut. Nie mogłam usiedzieć w miejscu, gdyż cały czas wydawało mi się, że ktoś mnie obserwuje. Dlatego też powiedziałam mamie, że muszę iść do toalety. Po kilku minutach znów byłam na peronie. Już miałam wsiadać do pociągu, gdy poczułam, że ktoś łapie mnie za nadgarstek.
– Myślałaś, że odjedziesz bez pożegnania? – zapytał Tomek. Nie odpowiedziałam mu nic, tylko mocno przytuliłam. Jednak coś mnie podkusiło i odsunęłam się od niego tylko po to, żeby go pocałować. Sama nie wiedziałam, dlaczego to robię, chociaż wiedziałam, że to go zrani. Jednak on odwzajemnił pocałunek. Tę cudowną chwilę zepsuła nam mama, która zawołała mnie do przedziału. Ostatni raz przytuliłam chłopaka i bez słowa wsiadłam do pociągu. Ten ruszył powoli. Jeszcze przez pewien czas widziałam peron
a na nim Tomka. Jednak zaraz skręciliśmy i mknęliśmy przez miasto. Wpatrywałam się
w okno, chciałam zapamiętać każdy szczegół. Po 30 minutach wyjechaliśmy z miasta
i ruszyliśmy polami na północ Polski. Źle znosiłam podróże, nawet pociągiem, więc założyłam słuchawki i zasnęłam.
Po kilku godzinach się obudziłam. Nie wiedziałam, gdzie jesteśmy, a mama spała, więc włączyłam telefon. Lokalizacja obwieściła mi, że jesteśmy w "okolicach Poznania". Jeszcze trochę było przed nami, ale poczułam, że muszę coś narysować. Pomimo iż wiedziałam, że może się to skończyć mdłościami, wyciągnęłam z plecaka szkicownik i ołówki. Zaczęłam szkicować kwiaty, co nie wychodziło mi zbyt dobrze. Bez zastanowienie wydarłam stronę
z rysunkiem i zaczęłam rysować peron pełen ludzi. Wszyscy byli zabiegani i smutni. Tylko jeden chłopak stał z balonem napełnionym helem i bukietem kwiatów. On jako jedyny uśmiechał się, lecz po policzkach płynęły mu łzy. Po skończeniu pracy przyjrzałam się jej dokładnie. Moja artystyczna część duszy stwierdziła, że ten rysunek jest najlepszym ze wszystkich zrobionych dotychczas. Nie chciałam jednak, by ktokolwiek go zobaczył. Zauważyłam, że mama się przebudza, więc szybko schowałam przybory z powrotem do plecaka. Udawałam, że idę znów spać. Tak naprawdę całą dalszą drogę rozmyślałam nad wszystkim, co się działo w moim życiu.
*  *  *
– Cześć wnusiu! – powiedziała do mnie babcia i mocno przytuliła. Nie widziałam się
z nią od kilku lat, gdyż nie dała rady przyjechać na pogrzeb taty.
– Cześć babciu...
– A co taka nie w humorze? Nie cieszysz się, że tu zamieszkasz? – zapytała mnie, lecz dobrze wiedziałam, że kłamanie mi nie wychodzi najlepiej, dlatego nic nie odpowiedziałam – No dobrze... Jak tam chcesz... Ale wiesz co? Znalazłyśmy z twoją mamą dla ciebie wspaniałą szkołę!
– Naprawdę? – zapytałam zaciekawiona – A jaka to szkoła?
– XIII Liceum Ogólnokształcące! Profil humanistyczny! Wspaniale, prawda? Nie martw się, dyrektorem tam jest mój dobry znajomy, więc bez problemu się tam dostaniesz!
– Co?! Nigdy w życiu! Nie znacie mnie, a chcecie decydować o mojej przyszłości!
Wybiegłam z salonu do pokoju gościnnego, który miał zostać moim tymczasowym miejscem spania, gdyż trwał remont poddasza, które powoli nabierało kształtów mojego nowego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz i rzuciłam się na łóżko. Jedyne, czego pragnęłam, to porozmawiać z Tomkiem. Zadzwoniłam do niego, ale usłyszałam tylko prośbę
o pozostawienie wiadomości głosowej...
 *  *  *
Każdy kolejny dzień po przeprowadzce do Szczecina był dla mnie katorgą. Pierwszy raz musiałam sama radzić sobie z problemami, gdyż nie miałam nikogo, komu mogłabym ufać. Oczywiście poza moją mamą. Ta jednak miała dość swoich spraw na głowie, żebym ja dokładała jej jeszcze swoje problemy. Co prawda minimum raz w tygodniu rozmawiałam na Skype z Tomkiem, ale i tak strasznie mi go brakowało. Gdy opowiadał mi o wyjazdach na obozy z moimi starymi znajomymi, chciało mi się płakać. Zawsze prosił, bym mu opowiedziała, jak się czuję, czy kogoś poznałam lub czy nie dałabym rady go odwiedzić. Zawsze odpowiadałam tak samo: jest OK, nie poznałam nikogo i nie jestem w stanie przyjechać do Krakowa. Co dzień malowałam obrazy, większość przedstawiała moje dawne życie. Nie pokazywałam ich nikomu, bo komu i po co? Babcia nienawidziła sztuki, mama nie chciała wspominać Krakowa. Jedynymi okazjami do podzielenia się rysunkami, były snapy, które wysyłałam do Tomka. Oczywiście, nie pokazywałam na nich rysunków, na których byliśmy razem. Nie chciałam go ranić.
*  *  *
– A więc, wnusiu, dziś idziesz na rozmowę do dyrektora! Oczywiście idę z tobą, bo sama tego nie załatwisz tak, jak należy! – powiedziała do mnie pewnego dnia babcia.
– Nie... – wyszeptałam
– Zbie... Co?! Jak to "nie"?! – wykrzyknęła – Dobrze, można sobie pożartować, ale zaraz się spóźnimy!
– Ja nigdzie nie idę – powiedziałam stanowczo.
– A kto się ciebie pyta o zdanie?
– Ja, mamo – powiedziała moja mama, która musiała nas podsłuchiwać, bo dopiero co weszła do salonu.
– Musi iść na rozmowę, jeśli chce, by ją przyjęli!
– Tylko, że nie chce chodzić do tej szkoły – odparła spokojnym głosem moja rodzicielka.
– To najlepsza szkoła w Polsce!
– Ale nie najlepsza dla niej. Jest już duża, musi sama za siebie decydować. – pierwszy raz byłam przy kłótni tej dwójki. Nie rozumiałam o co chodziło mojej mamie, jednak nie przerywałam.
– Nie mów, że dalej myślisz o powrocie!
– Co?! Powrocie do Krakowa?! – zapytałam zaskoczona. Moja mama uśmiechnęła się szeroko i kiwnęła mi głową, wskazując, że musimy wyjść na zewnątrz, jeśli chcemy
w spokoju porozmawiać. Udałam się za nią do ogrodu, usiadłyśmy razem w altanie i ze zniecierpliwieniem czekałam, aż zacznie mówić.
– A więc...? – zaczęłam niepewnie
– Tak. Odkąd tu przyjechałyśmy zastanawiałam się, czy dobrze zrobiłam. W końcu to tam jest twoje życie. Gdy zobaczyłam, jak żegnasz się z Tomkiem, pomyślałam sobie, że tego wszystkiego nie robię wcale dla twojego dobra. A gdy znalazłam to... – powiedziała
i wyciągnęła z kieszeni naszyjnik, który dostałam od mojego najlepszego przyjaciela na urodziny, a który myślałam, że zgubiłam – utwierdziłam się w przekonaniu, że musimy wrócić... Musisz walczyć o swoje marzenia.
– Naprawdę?! Tak bardzo się cieszę! – wykrzyknęłam i podbiegłam do niej, rzucając się jej na szyję.
– Tak, jeszcze przed rokiem szkolnym chcę wrócić do Krakowa.
– Ale...
– Tak?
– Nie składałam papierów do żadnej szkoły...
– A nie zauważyłaś, że zniknęły ci jakieś rysunki? Zwłaszcza ten, który szkicowałaś
w pociągu?
– Skąd wiesz o...
– Mamy mają swoje sposoby. Ale nieważne. Dyrekcja, po zobaczeniu twoich prac, stwierdziła, że masz dar i musisz go rozwijać. Tak więc zostaniesz uczennicą Zespołu Państwowych Szkół Plastycznych!
*  *  *
– Wiedz, że nie chciałam cię skrzywdzić... Po prostu miałam dość samotności... Nie bądź na mnie zła... – powiedziała na pożegnanie moja babcia.
– Wiem, że nie chciałaś. A może przeprowadzisz się do nas? Albo do babci Krysi? To przecież 20km od nas!
– Zobaczymy wnusiu, zobaczymy.
– Dobra, musimy już wsiadać! – powiedziała mama. Jeszcze raz pożegnałyśmy się z babcią. Po kilku minutach znów jechałyśmy pociągiem. Ale tym razem wiedziałam, że tam, gdzie jadę, będę szczęśliwa. Nie mogłam spać w czasie jazdy, po prostu rozpierała mnie energia. Chciałam śpiewać i tańczyć, co pewnie bym robiła, gdyby nie czujny wzrok mamy i mój brak talentu.
Po prawie 12 godzinach zatrzymaliśmy się na naszym ostatnim przystanku – Kraków Dworzec Główny. Do tego czasu nie pisałam Tomkowi o tym, że wracam. Chciałam, by miał niespodziankę. Ale jakoś musiałam dowiedzieć się, gdzie jest. Z pomocą przyszedł mi Snapchat: ostatni snap został wysłany 5 minut temu z Rynku. No dobrze, ale przecież zanim ja bym się tam znalazła, to on może być nawet w Nowej Hucie. Jednak mama podsunęła mi wspaniały pomysł.
– Napisz do niego, że potrzebujesz zdjęcie Rynku i czy nie mógłby pojechać i zrobić. Wiesz, że dla ciebie zrobi wszystko. – powiedziała ze śmiechem – Zostaw bagaże. Jakoś sobie poradzę. I tak Artur miał nas odwieźć. – Artur był bliskim przyjacielem mamy. To on pomógł zorganizować przeprowadzkę i był wielkim wsparciem dla mojej mamy kiedy ja z pomocą Tomka przechodziłam przez kolejne etapy załamania po śmierci taty. Przytuliłam mamę
i pobiegłam na Rynek. Tam stanęłam pod Adasiem i napisałam do Tomka SMS z prośbą, aby przyszedł tu, gdyż potrzebuję zdjęcie tego pomnika. Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
Tomi:
A po co ci zdjęcie Adasia?
Ja:
Mama chce pokazać nowym znajomym jak wygląda Kraków.
Nigdy nie
zrozumiem dorosłych 😉
Tomi:
Okej, będę tam za jakieś...
5 minut, tak na oko 😉
Ja:
Na oko to wieeesz… 😜
Tomi:
Widzę, że humorek dopisuje.
A cóż to tak?
Ja:
Jakoś tak...
Dobra, leć, wielkie dzięki!
Schowałam telefon do kieszeni spodni i czekałam ze zniecierpliwieniem przyjścia chłopaka. Co chwile sprawdzałam telefon. Minęły 3 minuty... 5... 8... Zaczęłam myśleć, że może nie przyjdzie i wyśle mi jakieś zdjęcie z Internetu. Już miałam iść do naszego starego mieszkania, gdy wtem poczułam uścisk na nadgarstku. Odwróciłam się
i zobaczyłam tego bruneta, który zawsze był przy mnie, gdy go potrzebowałam. Tego, który zawsze mnie wspierał. Tego, którego kocham całym sercem...
 *  *  *
Od tamtego czasu minęły prawie 3 lata... Teraz, gdy za niedługo skończę moją wymarzoną szkołę, gdy pójdę na studia, wiem, że należy walczyć o marzenia. Tato, chcę, abyś wiedział, że tęsknimy, ale żyjemy tak, aby wykorzystać to, co mamy w stu procentach. Co u nas? Jestem szczęśliwa z Tomkiem. Bez niego nie mogłabym być tu, gdzie jestem
i tym, kim jestem. Mama i Artur zbliżyli się do siebie i w tym momencie tworzą szczęśliwą parę. Mama przy nim odżyła, ale nie ma dnia, żeby nie wspominała ciebie. A nawet moje małe życzenie się spełniło i… Będę miała siostrzyczkę!
Dziękuję, że nauczyłeś mnie marzyć i walczyć o własną przyszłość.
Kocham Cię i tęsknię,

wtorek, 26 czerwca 2018

Po co pisać do szuflady...

19 czerwca 2018 roku ogłoszono wyniki VI edycji Konkursu Literackiego „Po co pisać do szuflady…”. Konkurs ma zasięg ogólnopolski; organizowany jest przez Liceum Ogólnokształcące nr I im. M. Skłodowskiej – Curie i Starostwo Powiatowe w Suchej Beskidzkiej pod patronatem Stowarzyszenia Twórczego Artystyczno – Literackiego. W tym roku pracujący w komisji konkursowej pisarz Stanisław Franczak oraz polonistki z różnych typów szkół województwa małopolskiego: Magdalena Stankiewicz, Małgorzata Kłapyta, Aneta Zachura i Małgorzata Skawińska, po przeczytaniu 60 nadesłanych tekstów, postanowili przyznać nagrody, biorąc pod uwagę: inwencję twórczą, sprawność warsztatową autorów i oryginalność prac.
Szkoły podstawowe
I miejsce
Gabriela Macholnik  (ZS w Zawoi Centrum)
II miejsce
Zachariasz Zborowski  (SP w Zembrzycach)
III miejsce
Martyna Wajdzik (SP nr 2 w Stryszawie)
Oddziały  gimnazjalne
I miejsce
Joanna Dyrcz (ZS w Makowie Podh.)
II miejsce
Paweł Stasik (ZS w Makowie Podh.)
III miejsce
Marcelina Kubańska (ZS w Makowie Podh.)
Szkoły ponadgimnazjalne
I miejsce
Klaudia Mirczak (I LO im. E. Romera w Rabce – Zdroju)
II miejsce
Alicja Włodarz (LO nr I im. M. Skłodowskiej – Curie w Suchej Besk.)
III miejsce ex aequo
Karolina Malaga i Aleksandra Ślusarz (LO nr I im. M. Skłodowskiej – Curie w Suchej Besk.)
Dorośli
Natalia Zborowska  (Zembrzyce)  i  Tomasz Siwiec (Sucha Beskidzka) – dwie równorzędne nagrody
W czasie uroczystego finału wicestarosta suski Zbigniew Hutniczak, dyrektor LO Anna Sala oraz członkowie jury wręczyli laureatom konkursu oraz ich opiekunom merytorycznym dyplomy i nagrody, ufundowane przez Starostwo Powiatowe, STAL oraz Samorząd Uczniowski.
 







Tam, gdzie nie dochodzi światło

Tomasz Siwiec
Nagroda w Konkursie Literackim- kategoria dorośli


1
   Moja historia będzie krótka, ale chciałabym się nią z kimś podzielić. Nie bez powodu padło na was. W dalszej części zrozumiecie, dlaczego tak się stało.
   Wszystko zaczęło się wiosną dwa tysiące dwunastego roku. Nazywam się Monika. Byłam uczennicą trzeciej klasy Liceum Ogólnokształcącego imienia Marii Skłodowskiej Curie w Suchej Beskidzkiej. Wkrótce miała nastąpić przerwa w nauce, toteż nasi nauczyciele zasypywali uczniów deszczem kartkówek i sprawdzianów. Przyznam szczerze, że nie do każdego przedmiotu byłam odpowiednio przygotowana. Czasami musiałam, jak to się mówi - improwizować lub po prostu odpisać od kogoś. Tamtego dnia naszą klasę czekał sprawdzian z fizyki. Dotyczył on zagadnień tak trudnych, że choćbym bardzo się starała, to nie potrafię sobie teraz o nich przypomnieć. Zresztą, nigdy nie lubiłam tego przedmiotu. Pani rozdała wszystkim uczniom białe kartki, na których należało nanieść odpowiedzi. Jeden rzut oka wystarczył, abym zrozumiała, że dostanę jedynkę. Trudno. Jakoś to przeżyję - pomyślałam. Odpisać też się nie dało, bo każda kartka zawierała inne pytania. Siedziałam w ostatniej ławce, bezmyślnie gapiąc się w okno i chyba wówczas po raz pierwszy zauważyłam tę kobietę. Stała na chodniku przy wyjeździe z tylnej części suskiego pasażu i spoglądała na drzwi wejściowe naszej szkoły. Pomyślałam, że najprawdopodobniej na kogoś czeka. Była ubrana na czarno i co jakiś czas zerkała na zegarek. Głośno westchnęłam, kiedy wreszcie zadzwonił dzwonek na przerwę. Moja kartka świeciła pustkami, więc z miną zbitego psa, podniosłam się z krzesła i położyłam ją na biurku nauczycielki.
   W kolejny dzień nauki ponownie zauważyłam tę kobietę. Stała w tym samym miejscu co poprzednio i znowu patrzyła w stronę drzwi liceum. Zabiegani ludzie i pędzące samochody mijały ją w pośpiechu.  Nie mam pojęcia, dlaczego jej widok aż tak przykuwał mą uwagę, ale czułam, że coś tutaj nie gra. Przekonałam się o tym w przeciągu kolejnych dni nauki.  Każdego dnia o tej samej godzinie ubrana na czarno kobieta podchodziła pod szkołę. Stała tam przez kilkanaście minut, a potem odwracała się na pięcie i odchodziła.
   W końcu nadeszło upragnione lato. Oceny semestralne zostały już wystawione i w moim przypadku wcale nie wyglądały aż tak tragicznie, ale postanowiłam, że przyszłym półroczu postaram się nieco bardziej przykładać do nauki. Rozwrzeszczana młodzież z uśmiechem na ustach i ze świadectwami w dłoniach dosłownie wysypała się z drzwi suskiego liceum. Każdy był wniebowzięty perspektywa dwóch miesięcy wolności. Z trudem przepychając się przez ściśnięty tłum, wygramoliłam się na chodnik przed naszą szkołą. Schowałam świadectwo do torebki, którą sama uszyłam i skierowałam się w stronę domu. Mieszkałam na pobliskim osiedlu Na Stawach, toteż wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy i nierównym chodnikiem przedreptać kilkaset metrów. Nagle przypomniałam sobie o tajemniczej kobiecie. Zerknęłam na zegarek i stwierdziłam, że według powtarzającego się schematu, to zaraz powinna tutaj dotrzeć. Nie myliłam się. Szła wolnym krokiem od strony ulicy Mickiewicza. Roześmiane dzieciaki przechodziły obok, nie zwracając na nią uwagi. To była moja szansa, aby przyjrzeć się jej z bliska. Nie chciałam, aby się zorientowała, że ją obserwuję, toteż stanęłam na pobliskim parkingu za niewielkim drzewem i przez liściaste gałęzie przyglądnęłam się jej twarzy. Wyglądała na około pięćdziesiąt lat. Była niskiego wzrostu, a jej buzia zasypała siatka mniejszych oraz większych zmarszczek. Siwe i lekko przerzedzone włosy spoczywały na przygarbionych plecach, związane czarną frotką. Scenariusz powtórzył się tak jak zwykle. Kilka razy zerknęła na zegarek, po czym odeszła wolnym krokiem ze wzrokiem wbitym w chodnik. Naszła mnie myśl, czy aby za nią nie pójść. W końcu i tak nie miałam nic lepszego do roboty. Zrobiłam nawet pierwszy krok, kiedy poczułam uderzenie w ramię.
   - Hej! – wrzasnęła Natalia – A ty gdzie się wybierasz? Wszędzie cię szukamy. Wybieramy się z dziewczynami na pizzę do 102-ki. Chodź z nami.
   Zerknęłam jej przez ramię. Za Natalią stało kilka dziewczyn z mojej klasy, chichocząc się z Bóg wie czego. Zerknęłam jeszcze za tajemniczą kobietą, ale nigdzie już nie mogłam jej wypatrzeć. Toteż uśmiechnęłam się do Natalii i stwierdziłam, że możemy ruszać. 
   Wakacje jak zwykle minęły bardzo szybko.  Pierwszy dzień szkoły przywitał nas wyjątkowo deszczową pogodą. Lało jak z cebra, wiał mocny wiatr, a gdzieś z oddali słychać było nadciągająca burzę. Usadowiłam się w ławce tuż pod oknem i wówczas przypomniała mi się tamta kobieta. Zupełnie o niej zapomniałam przez wakacje. Zastanawiałam się, czy znowu zacznie przychodzić pod szkołę. Nie musiałam długo czekać. Około dwunastej pojawiła się w tym samym miejscu. W chudej dłoni ściskała czarny parasol i jak zwykle patrzyła w stronę drzwi.
   Poklepałam po plecach siedzącą przede mną koleżankę i zapytałam.
   - Znasz może tamtą kobietę?
   Anka zerknęła przez okno i pokiwała głową.
   - Nie. Pierwszy raz widzę ją na oczy – stwierdziła – A czemu pytasz?
   - No bo zachowuje się jakoś dziwacznie – odparłam.
   - Dziwacznie?
  - No tak. Obserwuje ją już od jakiegoś czasu. W zeszłym roku każdego dnia o tej samej godzinie staje tam na chodniku i gapi się na naszą szkołę. Potem zerka na zegarek, jakby była czymś zniecierpliwiona i odchodzi.
   Ania wzruszyła ramionami.
   - Pewnie jakaś wariatka. Pełno teraz takich.
  Nie wyglądała mi na wariatkę. Bardziej na kogoś... nieszczęśliwego. Tamtego dnia, kiedy miałam możliwość przyjrzeć się jej z bliska, dostrzegłam w jej oczach smutek. Jakiś nieokreślony rodzaj bólu. Nie jestem jakimś specem od odczytywania ludzkich nastrojów, ale coś takiego przyszło mi wówczas do głowy. Postanowiłam zbadać tę sprawę. Na jednej z przerw zamierzałam podpytać moją wychowawczynię. Pomyślałam, że być może ona coś będzie wiedziała na temat tamtej kobiety.
   Pani Krawczyńska wypełniała jakieś tabelki w dzienniku szkolnym. Kiedy weszłam do klasy, podniosła na mnie wzrok i lekko się uśmiechnęła.
   - Dzień dobry.
   - Dzień dobry Monisiu. Co cię do mnie sprowadza?
   - Pani Krawczyńska – zaczęłam – Chciałam zapytać o pewną rzecz, ale nie jest ona związana z nauką, ani nawet naszą klasą.
   Wychowawczyni zdjęła grube okulary, które spoczywały na jej nosie i odłożyła je na biurko.
   - Pytaj śmiało – odparła.
  Szybko opowiedziałam jej o moich obserwacjach. Po wszystkim zaplotła ręce na biurku i wbiła we mnie spojrzenie.
   - Wiem, o kim mówisz – stwierdziła – Przyznam jednak, że jestem dość zaskoczona twoją uwagą. W tej szkole uczy się ponad tysiąc uczniów, ale przez szereg lat, w których ona tutaj przychodzi, tylko ty zdołałaś ją zauważyć. Nie tylko zauważyć, ale także zainteresować jej historią.
   - Kim jest ta pani?
  - Nazywa się Zofia Kowalik. Jakiś czas temu w jej życiu wydarzyła się ogromna tragedia. Straciła jedyną córkę. Jest zupełnie sama, bo jej mąż odszedł od niej, kiedy dowiedział się, że zaszła w ciąże. Bydle nie facet, ale mniejsza z nim. Jej córka Klaudia uczęszczała do naszej szkoły. Znałam ja bardzo dobrze, bo tak się złożyło, że byłam również jej wychowawczynią. Klaudia była wyjątkowo radosną dziewczyną. Zawsze miła, uśmiechnięta i tryskająca optymizmem. Niestety pewnego dnia przydarzył się jej wypadek. Klaudia wyszła z naszej szkoły i przechodząc na drugą stronę jezdni, wpadła pod nadjeżdżający autobus. Zginęła na miejscu. Jej mama ogromnie to przeżyła. Klaudie pochowano na tutejszym cmentarzu i wydawać by się mogło, że ta historia miała tam swój koniec, ale kilka dni po tej śmierci pod szkołą zaczęła pojawiać się jej mama. Stała po drugiej stronie jezdni i wyczekiwała na swoją córkę. Chyba nie do końca uwierzyła w jej śmierć. Wydaje mi się, że przychodzi tutaj z nadzieją, iż Klaudia po prostu pewnego dnia wyjdzie ze szkoły i znowu będą razem.
  - O rany – westchnęłam poruszona tą opowieścią. - Czy nikt nie próbował z nią porozmawiać?  Wytłumaczyć jej?
  - Próbowano, ale ona po prostu zamknęła się w sobie.  Widzi i słyszy tylko to, co uważa za słuszne.
   - Biedna kobieta – stwierdziłam.
   - Bardzo biedna, ale wydaje mi się, że nie powinnyśmy ingerować w jej życie. Szczególnie że od tragedii minęło już prawie dziesięć lat.   
   Podziękowałam pani Krawczyńskiej za rozmowę i wróciłam na zajęcia. Nie potrafiłam jednak przestać myśleć o tamtej kobiecie. Jak wielką miłością musiała darzyć swą córeczkę, że codziennie przychodzi i wypatruje jej u drzwi naszej szkoły.  Każdego dnia patrzyłam na jej smukłą postać i zastanawiałam się, czy istnieje jakiś sposób, aby jej pomóc. Trudno było mi żyć ze wiadomością, że tam za szybą stoi osoba niewyobrażalnie nieszczęśliwa, jednak wierząca w to, że los pewnego dnia się do niej uśmiechnie. Żyjąca nadzieją, która nigdy nie gaśnie. Nadzieją, która nigdy nie nadejdzie.   

2
   Pewnego pochmurnego dnia postanowiłam wybrać się na cmentarz i odszukać grób Klaudii. Nie potrafię wytłumaczyć sobie, dlaczego chciałam to zrobić, ale czułam, że udziela mi się od tej kobiety jakaś niegasnąca nadzieja. Cząsteczka maleńkiej, żarzącej się iskierki, że pewnego dnia coś się tutaj wydarzy. Że ten cały jej trud przychodzenia pod szkołę nie pójdzie na marne. Nie zrozumcie mnie źle, ale pomyślałam, że jak już zobaczę na własne oczy grób Klaudii, to wreszcie utwierdzę się w przekonaniu, że dla tej sprawy nie ma już nadziei. Wierzyłam, że to sprawi, iż popatrzę na tę historię nieco bardziej realnym i przyziemnym okiem. Odnalezienie grobu wcale nie było takie trudne. Znajdował się on tuż przy wejściu na cmentarz. Na szarej kamiennej tabliczce widniał wygrawerowany napis:
 KLAUDIA KOWALIK.
Przeżyła lat 17.
Spoczywaj w spokoju.
   Tuż pod napisem znajdowało się jej zdjęcie. Po raz pierwszy miałam okazję przyjrzeć się zmarłej dziewczynie. Była bardzo podobna do swojej mamy. Teraz już byłam przekonana, że wszystko to, o czym mówiła pani Krawczyńska, było prawdą. Niestety, mama Klaudii już nigdy nie zobaczy swojej córeczki wychodzącej ze szkoły. Zamierzałam właśnie odejść spod grobu, ale kiedy się odwróciłam, stanęłam oko w oko z panią Kowalik. Moje serce zabiło bardzo mocno. Kobieta przyglądała mi się z zaciekawieniem. Postanowiłam ją po prostu ominąć bez słowa i uciec z tego miejsca, ale wówczas otworzyła usta.
   - Widzę, jak czasami mi się przyglądasz.
   - Ja... - zupełnie nie wiedziałam, co powiedzieć.
  - Nikt inny tego nie robi. Ty mnie jednak dostrzegłaś.  - kontynuowała. - Tylko niektórzy ludzie mają taki dar. Widzą to, czego inni nie chcą lub nie potrafią zobaczyć. Są bardziej wrażliwi i podatni na uczucia innych ludzi.
   - Przepraszam – wybąkałam – Nie chciałam być wścibska ani niemiła.
  - Wiem – odparła i przeniosła wzrok na grób. - Bardzo rzadko tutaj ktoś przychodzi. Ja jestem codziennie. Tutaj i pod szkołą.
   - Pani Kowalik – zaczęłam, choć nie wiedziałam, czy dobrze robię – Wiem, że to jest dla pani bardzo trudne, ale Klaudia odeszła już bardzo dawno temu. Pani obecność pod szkołą jest bardzo pięknym gestem, jednak – zaniemówiłam na chwilę – to jej nie zwróci życia. Wydaje mi się, że powinna pani postarać się swoje życie ułożyć w inny sposób.
   Nie miałam pojęcia, w jaki sposób zareaguje na moje słowa. Bałam się, że zaraz wybuchnie płaczem lub nakrzyczy na mnie, ale ku mojemu zdziwieniu ona tylko lekko się uśmiechnęła.
   To nie jest tak jak wszyscy myślą – odparła – Wbrew pozorom nie po to przychodzę, aby oczekiwać jej powrotu ze szkoły. To nie do końca prawda. Codziennie stoję u jej grobu i doskonale wiem, że nic już nie zwróci jej życia. Jednak bardzo za nią tęsknie. Była moim jedynym i największym skarbem. Sensem mojego życia. Słoneczkiem, które pewnego dnia zaszło za chmury. Mimo tego wciąż w moim sercu tli się nadzieja. Chodzi o to, że pewnego dnia zabrał mi ją autobus. Pyk i zgasło jej życie. To był jej ostatni przystanek. Teraz ja czekam na swój kurs. Wierzę, że pewnego dnia przyjedzie po mnie. Moje serce jest już bardzo słabe. Każdego dnia wylewam dziesiątki kropel łez, spoglądając na jej fotografie. Każda myśl o tym, co by było, gdyby ona wówczas nie umarła, nakłuwa moje zranione serce. Mam jednak nadzieję, że wkrótce się zobaczymy. Tu czy tam, to już nie ma dla mnie większego znaczenia.
    Po jej pomarszczonym policzku spłynęła łza.
  Jeszcze przez chwilę stałyśmy nad grobem Klaudii i wpatrywaliśmy się w jej zdjęcie. Opuściliśmy to miejsce, kiedy pierwsze krople październikowego deszczu zalały nasze ubrania.   
   Długo rozmyślałam nad tym, co powiedziała mi pani Kowalik. Było to dość chaotyczne i przyznam, że sens jej słów zrozumiałam dopiero dwunastego listopada dwa tysiące dwunastego roku.
   Tamtego dnia pojawiła się pod szkołą o stałej porze. Nic nie zapowiadało, że ma się zdarzyć coś innego niż zwykle. Tradycyjnie obserwowałam ją zza okna. Nagle ku mojemu zdziwieniu pani Kowalik podniosła głowę w moim kierunku, uśmiechnęła się i pomachała dłonią. Byłam lekko zaskoczona, bo nigdy wcześniej tego nie robiła. Szybko jej odmachałam i również posłałam jej serdeczny uśmiech. Zaraz potem zauważyłam stary autobus. Zatrzymał się tuż przy krawężniku. Zdziwiłam się, bo tam przecież nie ma żadnego przystanku. Pojazd był nieco zaniedbany. W niektórych miejscach wyraźnie przebijała rdza. W każdym razie nie wyglądał jak te kolorowe i nowoczesne, które jeżdżą po mieście. Pani Kowalik jeszcze raz zerknęła w moją stronę i weszła do środka. Z niedowierzaniem obserwowałam całą sytuację. Nie zwracając uwagi na trwającą lekcje, wstałam ze stołka i zbliżyłam się do szyby. Trudno mi było uwierzyć w to, co zobaczyłam. Nie potrafiłam oderwać wzroku od dwóch przytulających się kobiet.  Siedziały tuż za kierowcą, splecione ramionami w mocnym uścisku. Autobus uruchomił kierunkowskaz i włączył się do ruchu. Właśnie wówczas dziewczynka odwróciła twarz w moim kierunku. Widziałam ją tylko przez chwilę, ale była pewna, że zobaczyłam Klaudię. Nie zastanawiając się dłużej, wybiegłam z klasy. Słyszałam za plecami głos nauczycielki, który wołał moje imię, ale po prostu musiałam sprawdzić, co tam się stało. Biegnąc pustym korytarzem, usłyszałam jęk syren. Dźwięk narastał, jakby pojazd uprzywilejowany znajdował się tuż pod szkołą. Wypadłam na zewnątrz i zauważyłam, że w miejscu, gdzie zawsze stała pani Kowalik, znajduje się karetka pogotowia. Jedne ze sanitariuszy pochylał się nad leżącą na chodniku kobietą i próbował ją reanimować. Przebiegłam na drugą stronę jezdni i zbliżyłam się do nich. Wokół nas zaczął gromadzić się  coraz większy tłum gapiów. Kobieta, która leżała na chodniku, to była pani Kowalik. Jej oczy nie były już smutne. Były za to martwe i wpatrzone w niebo. Ratownik medyczny pokiwał głową i dał znać stojącemu nad nim koledze, że pacjentka nie żyje. Zawał. Po chwili na jej ciało narzucono czarne prześcieradło, a następnie zabrano do karetki. Jeszcze przez chwilę obserwowałam, jak pojazd odjeżdża i znika za zakrętem.
   Czasami odwiedzam ich wspólny grób. Przynoszę kwiaty, znicze i zastanawiam się, co tak naprawdę wówczas widziałam. Słysze wtedy słowa pani Kowalik. Tylko niektórzy ludzie mają taki dar. Widzą to, czego inni nie chcą lub nie potrafią zobaczyć. Są bardziej wrażliwi i podatni na uczucia innych ludzi.
   W rzeczywistości wyglądało to tak, że pewna spacerująca ulicami Suchej Beskidzkiej  kobieta miała zawał. Jej serce nagle przestało bić. Ktoś zauważył, jak upada na chodnik i wezwał karetkę. Niestety nie udało się jej uratować, ale trudno mi w tym przypadku jednoznacznie stwierdzić, czy dobrze się stało.
   Wydaje mi się, że zobaczyłam to, co ona. Widziałam to, czego nikt nie potrafił zobaczyć. Nie jestem pewna czy to dar, czy może przekleństwo, ale wiem, że powinniśmy być bardziej otwarci na innych ludzi, zwierzęta i wszystko, co nas otacza. Życie to dar – a ręce, serce i oczy, to tylko narzędzia, których nigdy nie powinniśmy zamykać tam, gdzie nie dochodzi... światło.