W dzisiejszym świecie, dzięki odpowiednim chwytom marketingowym, można wylansować każdą rzecz i stworzyć z niej hit sezonu, tak zwany must have. Jeśli tylko dana rzecz pojawia się na sklepowych półkach w masowych ilościach, zaczynają ją nosić osoby znane i lubiane, a pozytywne recenzje obiegają internet i zachęcają do jak najszybszego zakupu, większość ludzi zaczyna się przekonywać do ubrań i gadżetów, na które wcześniej nikt by nawet nie zwrócił uwagi lub zwyczajnie je wyśmiał.
Kto by pomyślał, że popularność zyskają buty przypominające połączenie rzymianek z obuwiem ortopedycznym czy adidasy na koturnie? A jednak! To hity sezonów 2015 roku. Pomimo widocznego przekombinowania, 3/4 kobiet zakochało się w egzemplarzach danych typów i dumnie maszerowało ulicami miast i nie tylko. To tak jak światowy boom na spodnie rurki, skórzane kurtki a'la ramoneski czy sportowy styl, dominujący w trendach przez kilka sezonów i o dziwo, łączący się z elegancją oraz casualem. Na pozór nie pasujące do siebie elementy, abstrakcyjne zestawienia, coraz częściej dominują w street fashion (modzie ulicznej), która również decyduje o tworzącej się wokół rzeczy opinii. Im więcej osób w danej rzeczy zobaczymy, tym większą czujemy chęć jej posiadania. Rynek bardzo dobrze zdaje sobie sprawę ze słabości ludzi i wykorzystuje je dla zysku, niekoniecznie dbając o dobro konsumenta, który coraz częściej sięga po rzeczy "wylansowane", modne, ale rzadko faktycznie potrzebne.
O podanym wyżej problemie głębiej poczytać można w książce Joanny Glogazy "Slow fashion. Modowa rewolucja". Blogerka zauważa, że od lat osiemdziesiątych akcje reklamowe przekonują nas do stałego powiększania swojej szafy, a sztaby ludzi pracują nad tym, aby ubrania jak najszybciej nam się nudziły, by co sezon kupować coś nowego. Dlatego właśnie obserwujemy tak błyskawicznie zmieniające się inspiracje. W dekadzie 2000-2010 tendencji było mnóstwo; boho, pin-up, retro, kultura modsów, a wszystkie zachęcająco prezentowały kolorowe magazyny, wspierane przez producentów odzieży podpisywanymi kontraktami. Aktualnie o wiele silniejszą moc przekonywania mają tzw. "szafiarki", czyli dziewczyny prowadzące blogi o modzie, wstawiające zdjęcia swoich stylizacji, a także youtuberki prezentujące rzeczy, które dostają za darmo w zamian za reklamę w filmach i pozytywne zarekomendowanie.
Jak widać, lansować daną rzecz można na wielu płaszczyznach i to główny powód śmiałego stwierdzenia, że wylansować można wszystko. Działanie tego zabiegu jest niezwykle szerokie i przemyślane. Firmy dążą do uzyskania zjawiska wszechobecnej rozpoznawalności produktu, wzbudzenia chęci posiadania ze względu na to, że "każdy już to ma". Zalanie rynku tą samą rzeczą w różnych kolorach, wzorach, a na dodatek odpowiednio zareklamowaną, staje się haczykiem, na który łapią się klienci nastawieni na szybki i nieprzemyślany zakup. Według mnie skala i skutki tych działań są bardzo negatywne dla społeczeństwa, dlatego osobiście uodparniam się na podobne mechanizmy i zawsze skrupulatnie planuję swoje zakupy, nie sugerując się reklamami.
Kto by pomyślał, że popularność zyskają buty przypominające połączenie rzymianek z obuwiem ortopedycznym czy adidasy na koturnie? A jednak! To hity sezonów 2015 roku. Pomimo widocznego przekombinowania, 3/4 kobiet zakochało się w egzemplarzach danych typów i dumnie maszerowało ulicami miast i nie tylko. To tak jak światowy boom na spodnie rurki, skórzane kurtki a'la ramoneski czy sportowy styl, dominujący w trendach przez kilka sezonów i o dziwo, łączący się z elegancją oraz casualem. Na pozór nie pasujące do siebie elementy, abstrakcyjne zestawienia, coraz częściej dominują w street fashion (modzie ulicznej), która również decyduje o tworzącej się wokół rzeczy opinii. Im więcej osób w danej rzeczy zobaczymy, tym większą czujemy chęć jej posiadania. Rynek bardzo dobrze zdaje sobie sprawę ze słabości ludzi i wykorzystuje je dla zysku, niekoniecznie dbając o dobro konsumenta, który coraz częściej sięga po rzeczy "wylansowane", modne, ale rzadko faktycznie potrzebne.
O podanym wyżej problemie głębiej poczytać można w książce Joanny Glogazy "Slow fashion. Modowa rewolucja". Blogerka zauważa, że od lat osiemdziesiątych akcje reklamowe przekonują nas do stałego powiększania swojej szafy, a sztaby ludzi pracują nad tym, aby ubrania jak najszybciej nam się nudziły, by co sezon kupować coś nowego. Dlatego właśnie obserwujemy tak błyskawicznie zmieniające się inspiracje. W dekadzie 2000-2010 tendencji było mnóstwo; boho, pin-up, retro, kultura modsów, a wszystkie zachęcająco prezentowały kolorowe magazyny, wspierane przez producentów odzieży podpisywanymi kontraktami. Aktualnie o wiele silniejszą moc przekonywania mają tzw. "szafiarki", czyli dziewczyny prowadzące blogi o modzie, wstawiające zdjęcia swoich stylizacji, a także youtuberki prezentujące rzeczy, które dostają za darmo w zamian za reklamę w filmach i pozytywne zarekomendowanie.
Jak widać, lansować daną rzecz można na wielu płaszczyznach i to główny powód śmiałego stwierdzenia, że wylansować można wszystko. Działanie tego zabiegu jest niezwykle szerokie i przemyślane. Firmy dążą do uzyskania zjawiska wszechobecnej rozpoznawalności produktu, wzbudzenia chęci posiadania ze względu na to, że "każdy już to ma". Zalanie rynku tą samą rzeczą w różnych kolorach, wzorach, a na dodatek odpowiednio zareklamowaną, staje się haczykiem, na który łapią się klienci nastawieni na szybki i nieprzemyślany zakup. Według mnie skala i skutki tych działań są bardzo negatywne dla społeczeństwa, dlatego osobiście uodparniam się na podobne mechanizmy i zawsze skrupulatnie planuję swoje zakupy, nie sugerując się reklamami.
Magda
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz