czwartek, 22 czerwca 2017

III miejsce w konkursie "Po co pisać do szuflady"

ARTUR ŚLIWIŃSKI - KATEGORIA: DOROŚLI


WSZYSCY SKOŃCZYMY W OGNIU                                                 

– A potem wszyscy chcieli wiedzieć – powiedział – jak to się właściwie stało, ale przecież tego nie dało się w żaden sposób opowiedzieć, to się po prostu stało.

– Widziałam przez okno, jak lekarz stanął na progu i otarł pot z czoła. Przeżegnałam się i zaczęłam płakać, bo zawsze mnie łatwo brało na wzruszenie.

– Wszyscy od dawna mówili: on ją kiedyś zabije, ale o kim tak nie mówili, no sam powiedz, o kim? O tobie może tak nie mówili? – śmieje się, a potem wkłada papierosa do ust.

– Nic nie widziałam, nic nie widziałam – krzyczy z daleka i biegnie do ogrodu, staje za kwiatem malwy i udaje, że jej nie ma. Ma przecież dopiero pięć lat, więc pewnie wciąż wierzy, że naprawdę nic nie widziała.

– Dzieci szkoda, wiadomo, ale co było robić? Każden po swojemu żyje, do cudzego garnka się przecież nie patrzy – zasłania ręką usta, chce ukryć, że nie ma większości przednich zębów.

– A daj pan spokój, ta wieś przeklęta, ja to do dawna mówię. Ta stara Mazurzycha, co umarła dwa lata temu, to przed śmiercią klątwę rzuciła na nas, bo jej we wsi nikt nie lubił. I tyle. Od tamtego czasu to tylko albo susza, albo powódź. W tym roku lało przecież przez dwa tygodnie na wiosnę. A teraz to.

– Nie słuchajcie tych starych ludzi, to przesądy i zabobon. Ostatnie takie pokolenie. Ale przecież nasza wieś to nie tylko oni. Kilka domów miastowi kupili, na wakacje przyjeżdżają, niektórzy na stałe się sprowadzili, ekologię chcą propagować, stare zwyczaje ożywiać, ale w nowoczesny sposób.

– Panie, a co mnie po tej nowoczesności, jak ja mam szejset złotych emerytury? A oni to co, inaczej żyli, niż w tej biedzie? A to morderstwo to z czego? Też z biedy.

– A kto powiedział, że to morderstwo? Przecież podobno się powiesiła – sprzedawca małego sklepiku spożywczego stoi w progu, drzwi otwarte, bo dziś gorąco, muchy wlatują do środka i siadają na drożdżówkach, ale na nikim nie robi to wrażenia.
– A pączki z róża są dzisiaj?
– Skończyły się, w czwartek przywiozą następne. Może pani odłożyć?

– Przesłuchaliśmy go, ale potem wypuściliśmy, bo w domu sześcioro dzieci, a na tych wsiach to nigdy nic nie wiadomo. No i co, jakby został w areszcie, to by komuś ulżyło? Dzieci chciały, żeby go wypuścić, przecież sam z nimi rozmawiałem – pije kawę i ma na twarzy wyraz absolutnego znużenia, życie musi być dla niego nagim kawałkiem rozciągniętego czasu, który boli, po prostu fizycznie boli. – Procedury były zachowane, mam panu paragrafy zacytować?

– Ona tu za nim przyjechała, poznał ją na zabawie i od razu, że się żenił będzie. Kiedyś to było inaczej niż teraz, jak ktoś miał dziewiętnaście lat, to już myślał o babie i dzieciach. No, i on tak myślał.
– A przystojny był, nie ma co. A i ona nie gorsza. Można powiedzieć, wszyscy im zazdrościli. No, ale to było kiedyś, jeszcze przed pierwszym dzieckiem. A tych dzieci to przecież mieli, znaczy się mają, sześcioro. No, teraz to już tylko on ma.

– Na pogrzeb cała wieś poszła, każdy chciał ją zobaczyć ostatni raz, ale trumny nie otworzyli. No, i jak to, że nie otworzyli? Dlaczego trumna zamknięta? Przecież jakiś powód musi być. Zawsze otwierają, nie ma tak, że zamknięta. Tu ludzie chcą wszystko wiedzieć, zobaczyć, bo inaczej to jak wierzyć, że to ona tam była? – stoi pochylona nad gracą, przed nią pole truskawek, łoboda i perz tworzą zielona połacie i wysepki. – Panie, tu mi się zejdzie z tydzień, żeby do końca dojść z tym pieleniem. A jak skończę, to od nowa trzeba zaczynać, bo chwasty odrastać zaczynają. Takie życie.

– Ona miała na imię Marysia. Maria, znaczy się, ale wszyscy mówili: Marysia. Bo kto jej nie lubił. No, wszyscy ją lubili. Ale ona tam z nikim za bardzo nie gadała, zakupy w sklepie zrobiła i zaraz do domu. Po kościele od razu z dziećmi do domu. Roboty tyle miała. – sama też wygląda, jakby bez przerwy pracowała: ręce brudne od ziemi, pod paznokciami czarno, twarz zmęczona, w oczach tylko zwierzęca rozpacz, beznadzieja, upadek.

– To było tak… Ale ja od razu mówię, że ja stałam na moście, a to jest może ze sto metrów od ich domu, bo oni mieszkali nad rzeką, ze sto metrów od mostu właśnie i od drogi… Więc był już prawie wieczór, szłam do domu i usłyszałam, że ona krzyczy, biega po podwórku i krzyczy. Wyzywała go, no, wie pan, brzydkimi słowami, więc nie będę powtarzać. Ale na s. I na ch. Rozumie pan? Ale przecież to nie pierwszy raz.

– Bo ona nerwowa była. Ja jego dobrze znam, przecież żeśmy do jednej klasy chodzili. To było wieki temu, ale człowiek się sam z siebie nie zmienia. No, a czemu on się zmienił? Bo się zmienił. Każdy to powie. Sam widziałem jak w sklepie kupował bełta, czyli tanie wino. Nie raz. Nie dwa. A z kim on to pił? Sam. Chował butelkę w stogu pod domem i chodził pić. Ale ja go widziałem. No i co? Mam go potępiać? Że pijak? A wie pan z czego się pijaki biorą? Z rozpaczy. I tyle. I z samotności.

– Ale przecież do komunii jak te dzieci szły, a szły jedno po drugim, rok po roku, to każde najlepiej ubrane z całej klasy było. A co, może nieprawda? – oparła się o metalowe ogrodzenie ogródka, jej gruby brzuch powciskał się w szczeliny między żółte i zielone pręty, ale ona należy do tych, które nigdy nie zdadzą sobie sprawy z własnej absurdalności. – Nikt mi nie powie, że było inaczej, bo sama widziałam! No i to jest niby zła matka? Ja w to nigdy nie uwierzę. A że dla niego nie była dobra? Mój mąż przychodzi wieczorem do domu i włącza telewizor. I jest szczęśliwy. Bo niby co, teraz to o ten seks się tylko rozchodzi? A on se lubi dobrze zjeść, krowy oporządzić, to po co mu seks? A mój ogródek by w konkursie mógł wygrać, nikt mi nie powie, że nie.

– Ja za mamą po prostu tęsknię. Mam tu jej zdjęcie, to bardzo stare zdjęcie, bo ona nie lubiła, żeby ją fotografować. Zawsze tylko powtarzała: przecież to kosztuje, to kosztuje. I co dalej? Nie wiem, co dalej. Ale ja jestem najstarsza, muszę myśleć o młodszych braciach i siostrach. Niech mnie nikt nie pyta o prawdę, bo ja nie znam prawdy. Jak już nie mogę wytrzymać, to idę w mrok, idę w wilgoć, idę aż do lasu i obejmuję drzewo. Bo tylko drzewo może mnie zrozumieć, a ludzie nigdy. – na jej twarzy pojawia się rozedrganie, ale to nie wystarcza, żeby wytrysnęły łzy. Ona jest już kobietą, ale jest też żołnierzem.

– Wróciłem do domu i powiedziałem: jestem. A co miałem powiedzieć? Zapytałem, czy jest coś do jedzenia. Był kapuśniak. Ona zawsze siadała przy stole koło mnie, a teraz było tu puste miejsce. Położyłem rękę na oparciu krzesła, które było jej. Poczułem dreszcze, coś jakby strach. Co mnie teraz czeka? Co czeka moje dzieci? Czy wrócę do więzienia? Co powie sąd? Zapytają mnie: czy ją zabiłem?

– Minęły trzy dni i przyszedł do sklepu. Przyszedł do sklepu jak gdyby nigdy nic. To znaczy, było widać coś po nim, wsadził rękę do kieszeni i nie mógł znaleźć pieniędzy. Ale przecież wszyscy się na niego patrzyli i on o tym wiedział. Kupił to samo, co zwykle, tyle samo chlebów i w ogóle. A ja widziałam tylko, jak jego wielkie, umazane smołą ręce zaciskają się na jej szyi.

– Kiedyś, to już będzie pewnie z pięć lat temu, żeśmy wycinali sokory tam na bagnach. No i on też z nami był. My żeśmy się umówili w sześciu, a po wszystkim wieczorem mieliśmy dzielić się drewnem. Ale z nim to nie można było dojść do ładu. On mówi tak: ja biorę to drzewo i tamto. Ale przecież nikt się nie mógł zgodzić. Bo on wybrał najlepsze pnie, najgrubsze. No to mu mówię: weź się napij wódki, to ci łeb ochłonie. On się tak na mnie popatrzył, dłonie w pięści zacisnął, był jak byk, który chce zaatakować. Ale się uspokoił, wypił wódki i jakoś żeśmy się podzielili tym drewnem. Ale więcej z nim żeśmy się nie umawiali. Jakiś czas później widziałem, że patrzy na nas z mostu, jak jedziemy razem wycinać brzozy.

– Ojciec uderzył matkę. Wiem o tym na pewno.
– Co ty tam wiesz.
– Widziałam.
– Zdawało ci się.
– Widziałam wiele razy.
– To nic nie znaczy.
– To ZNACZY coś.
– Chcesz, żeby go zabrali?
– Tego nie powiedziałam. Ale uderzył ją.
– Ona też go uderzyła.
– Ona była kobietą.
– To nie znaczy, że mogła go bić.
– Jest tyle rzeczy, których o niej nie wiesz.
– A ty niby wiesz wszystko?
– Tego nie powiedziałem.
– Ona nie żyje, nie możesz tego zrozumieć?
– Myślisz, że tylko ty za nią tęsknisz? – widać, że dużo go kosztuje, żeby to powiedzieć, uderza pięścią w stół.
– Jesteś taki jak on – powiedziała tak, ale sama w to nie wierzy. On również wie, że ona w to nie wierzy. Dlatego nawet nie jest zły, na wszelki wypadek jednak kopniakiem przewraca krzesło.
– Masz całe życie, żeby dowiedzieć się prawdy.
– Ja nie chcę prawdy, chcę jej, mamy – potem następuje milczenie.

– Powiedziałem jej: chodź, ale nie chciała. Ale powiedziałem po raz drugi. Chodź, rozłóż nogi. Ja tego potrzebuję. Ale nie chciała. Dotknij go, warknąłem. Ale nie chciała. Kim ty w ogóle jesteś? Przecież nie z tobą się ożeniłem. Nie z tobą.

– Ja już nie mam racji, teraz już nie. Teraz jestem już martwa. A wcześniej? A kim ja wcześniej byłam, jak myślisz? Najpierw małą dziewczynką, potem kobietą, na końcu matką. I coś tam chciałam, coś sobie wymarzyłam. A co z tego wyszło? Wyszło, co wyszło. Śmierć. To boli. A on? Patrzę na niego i nie wiem, nic nie wiem. Ja go przecież kochałam, przynajmniej kiedyś. Ale nic nie jest na zawsze. Dopiero teraz to wiem.

– Najgorsze były dzieci, to znaczy wyrostki. Tych nie upilnujesz. No i się uwzięli na niego. Zaczęli wyzywać go od morderców. Mówię im: zamknąć gęby, co wy tam wiecie? Ale ich to nie obchodziło, czy on zabił. On był dla nich jak ranne zwierzę. On był dla nich jak mysz dla złapanego kota – oni chcieli się z nim bawić. A taki gówniarz to co, lepszy niż zwierzak? Też tylko instynkt, rozumu żadnego. Więc oni za nim łazili i go wyzywali. Ale tak z daleka, że on ledwie słyszał, ale słyszał. Już oni to potrafili: powiedzieć tak, żeby ledwo słyszał, ale żeby słyszał. No, a co on miał zrobić? Szedł dalej. Ale każdego dnia łeb miał spuszczony bardziej.

– Kiedyś podobno jak już nie mógł wytrzymać, to ją zamknął w oborze na cała noc. Uwiązał ją obok krowy na całą noc. Tak słyszałem. Ale wiadomo, czy to prawda? Różne rzeczy mówią, o mnie też. Że niby ten Zośki bachor to mój. A jak on tam mój, jak on czarny, a jak blondyn? No, ale mówią, mówią. I co mi zrobią? Mówić można.

– Przesłuchaliśmy sąsiadów. Ale nikt nic nie wie. Nie chcą się mieszać, tak to już jest na tych wsiach. Dzieci też nic nie widziały. To skąd mam niby wiedzieć, czy ona sama to sobie zrobiła, czy to on? Ja tak od domysłów nie jestem, a fakty są, jakie są. – wyjmuje z paczki herbatnika, wkłada do ust, wyciera okruchy z wąsów. Patrzy przez okno: dwoje dzieci skacze w kałuży. Uśmiecha się.

– Jutro idę na dyskotekę.
– Nie wolno ci.
– Nie twój interes.
– Nie minęły jeszcze dwa miesiące od jej śmierci.
– Ona by tego chciała.
– Dziwię się, że ty tego chcesz.
– Ona by chciała, żebyśmy się dobrze bawili.
– Może ona tak, ale ja nie.
– To siedź tu sama, jak pustelnik. – rzuca w nią poduszką, miałaby ochotę ją udusić za to męczennictwo, które w niej jest i które chce narzucić także jemu.

– Ale potem to i ktoś inny go tak nazwał. Morderca. Chodziło chyba o papierosy. Że zapomniał zapłacić w sklepie. Może i zapomniał, ale ktoś tam powiedział, że chciał ukraść. I ktoś powiedział: po takim jak ty można się tego spodziewać. Po jakim jak ja? – on zapytał. Po mordercy. I wtedy nastała cisza, bo wcześniej nikt tego słowa przy nim  nie wypowiedział, nikt dorosły znaczy się, to był pierwszy raz. A wiadomo, że jak jest pierwszy raz, to będą następne. On to wiedział. Dlatego zapłacił za papierosy po raz drugi, bo wcześniej też zapłacił, tylko tamten tego nie zauważył. Ale wiedział, że od teraz za wszystko będzie musiał płacić dwa razy.

– Ludzie pamiętają, pamiętają, a potem zapominają. Ale tu nikt nikogo wcześniej nie zabił, chyba że na wojnie, albo tuż po. To znaczy, jeśli on ją zabił, to tego nikt nie wie. Dlatego nie wiadomo było, jak się zachować. Każden coś tam sobie myślał i te myśli bez przerwy wyłaziły. Mówili: ludzie pamiętają, pamiętają, a potem zapominają. Ale nikt nie zapominał. A kiedy krowa mu się cieliła, to nie poszedł do sąsiada po pomoc i cielę zdechło. A potem zdechła też krowa.

– A ten najmłodszy zaczął się jąkać. I też ze dwa razy zsikał się w majtki w szkole. Kiedyś w nocy poszedł na grób matki i tam zasnął. Ojciec znalazł go dopiero nad ranem. Szukał go całą noc, aż w końcu wpadł na pomysł, żeby pójść na cmentarz. Dyrektorka w szkole stwierdziła, że trzeba go gdzieś odesłać, ale on powiedział, że go nie odda. Prawie miał łzy w oczach, bo gdzie miałby oddać swoje dziecko?

– Potem już w ogóle ze sobą nie spaliśmy. Kilka razy wróciłem go domu z pola, a jej nie było. Ktoś powiedział, że widzieli ją u sklepikarza, że wychodziła z magazynu, a sukienkę miała całą uwaloną mąką. Powiedziałem: po co tam poszłaś? Powiedziała: przecież wiesz, że ludzie gadają, a o tobie to nie gadają, że mnie bijesz? Spojrzałem na nią, ale to już nie była ona, to nie z nią się ożeniłem piętnaście lat temu.

– Czasami mówią, że śmierć w nas mieszka i że nam wydaje rozkazy. Ostatnim rozkazem jest, żeby umrzeć. Może i tak. Zresztą czasami życie jest gorsze niż śmierć. Nie mówię, że tak było ze mną. Zawsze czekałam na dzieci, patrzyłam jak wracały ze szkoły, ale pytałam siebie: a co ze mną, gdzie jestem ja. Jestem dla nich, a kim jestem dla siebie? On był brutalny, ale nie miałam wyjścia, musiałam z nim być, bo jak inaczej? Na wsi inaczej nie możesz. Jego dotyk był szorstki, nic nie poradzę, tak to widziałam, tak to czułam. Kiedyś zwalił się na mnie, a był pijany, okładałam go pięściami po plecach, ale to nic nie dało. Na drugi raz idź do kurwy, powiedziałam po wszystkim. Ale on powiedział: nikt oprócz ciebie się dla mnie nie liczy. Może to wtedy śmierć wydała mi rozkaz po raz pierwszy?

– Na wiosnę, gdy ginie śnieg, pola zielenią się od żyta, trawa zaczyna odrastać, a na drzewach pojawiają się pąki. Powietrze jest lekkie i zaczyna pachnieć w taki niedający się opisać sposób, jakby ktoś gdzieś daleko piekł ciasto, jakby pododawał do niego wszystkie istniejące aromaty. Ale on na to nie patrzył, dla niego nie miało to już znaczenia. Ktoś znów nazwał go mordercą i nie miał z kim iść ścinać drzewa, a czuł, że sam nie da rady. Dlatego poszedł do lasu, ale w innym celu. Poszedł tam i przerzucił pasek przez grubą gałąź. Potem sprawdził godzinę na zegarku, choć sam nie wiedział, po co. Chyba żeby zyskać na czasie. Choć wyrok już zapadł. Potem włożył ręce do kieszeni, wyjął paczkę papierosów i zapałki. Włożył peta do ust, zapalił. A dziesięć minut później już nie żył, dyndał i powoli zastygał.

– I wtedy powiedziałam: zabiliście go. Tymi wszystkimi przytykami. I co teraz, szczęśliwy jesteście? Ale oni oczywiście powiedzieli: idź, głupia babo, co ty wiesz. Wróciłam do domu i mówię do męża: a dzieci, co teraz z tymi dziećmi?

– Widziałam, jak na niego patrzyłeś.
– Odwal się, co ty możesz wiedzieć.
– To był twój ojciec.
– Sama mówiłaś, że to jego wina.
– Dlaczego mu nie pomogłeś, gdy się cieliła krowa?
– Przecież wiesz, że byłem zajęty.
– Wcale nie byłeś.
– Byłem – znów uderza pięścią w stół.
– Nie byłeś – przysuwa swoją twarz do jego, on czuje uderzenie powietrza, gdy wylatują z niej słowa.
– Nie byłaś lepsza. – i zapada milczenie.

– Poszłam i powiedziałam, że trzeba ich będzie odesłać do ośrodka. Bo nie mają matki ani ojca. Ani nikogo innego. Nikogo, kto mógłby się nimi zająć. A przecież ja mam swoje wytyczne, mnie wiążą przepisy. Powiedzieli, że nic z tego, że zostaną tam i będą się sobą opiekować nawzajem. Na podwórku szczekał pies, zapytałam, czy mnie nie ugryzie. Wtedy ten najstarszy spojrzał się w taki sposób, a potem się bezczelnie uśmiechnął. Bałam się wyjść z domu, zrobiłam to bardzo ostrożnie. Gdy szłam do bramki, on poszedł do psiej buty. I spuścił psa z łańcucha. Udało mi się zamknąć bramkę za sobą w ostatniej chwili. Krzyknęłam. Zobaczyłam białe zęby wbijające się w metal ogrodzenia.

– Dopiero po jego pogrzebie wyszło, że ona powiedziała kiedyś: zabiję się. Ale dlaczego? Tego nikt nie wiedział. Ale jeden z jego kumpli warknął: ona już taka była, takiej zawsze źle. Może i tak, kto tam wie.

– Ten najmłodszy wieczorem po pogrzebie podpalił stóg siada, a potem stał w mroku i patrzył na ogień. W majtkach miał mokro. Ludzie zaczęli się ich bać. No bo wiadomo, a może następnym razem spali czyjś dom?

– Gdy ich zabierali, byłam akurat w ogródku. Zakwitły mi georginie, te najładniejsze. Przyjechały samochody z opieki społecznej, a do tego policja. Pracownice społeczne bały się przyjechać same. Przecież ten najstarszy był naprawdę silny, wdał się w ojca. Kiedyś powiedział jednej z nich, że skręci jej kark. Najmłodszego to zabrali podobno do psychiatryka. Podobno na razie, ale kto tam wie. Dom stoi pusty. Pewnie się teraz zmarnuje, no bo kto ma się tym zająć? No, niech pan popatrzy, jakie piękne kwiaty, czerwone, a przechodzą w białe. Piękne. Dla mnie to nie ma nic piękniejszego niż kwiaty.

– No i co bym mogła powiedzieć, gdybym istniała? Gdybym nie umarła? Że żałuję, że bym wszystko zrobiła inaczej? Że bym chciała zatrzymać ten moment, gdy go pokochałam, na zawsze. Tylko tamten moment, bo z niego wszystko się narodziło. Ale nikt nie panuje nad tym, co dzieje się potem. Podejmujemy decyzję, a potem wszystko jakoś się toczy. Samo z siebie. Czy powiedziałabym, że wolałabym żyć? Ale przecież w takim razie straciłabym to wszystko, co doprowadziło do mojej śmierci. Być może to właśnie bym pomyślała, gdyby wolno byłoby mi teraz myśleć. Ale wolno mi tylko leżeć w zimnym grobie.

– Gdzie jesteś?
– W miejscu, którego nienawidzę.
– Przyjadę po ciebie.
– To na nic, nie pozwolą mi z tobą odejść.
– Przyjadę, gdy skończę 18 lat i będę mógł się tobą zaopiekować. Wami wszystkimi.
– Nie masz pieniędzy, nie pozwolą ci.
– Nie będę ich pytał o pozwolenie, poderżnę im gardła, jeśli się nie zgodzą.
– Nie mów tak.
– Pomożesz mi?
– W czym?
– Poderżnąć im gardła.
– Nie mów tak.
– Więc co chcesz, żebym powiedział?
– Nie wiem.

KONIEC



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz