czwartek, 28 września 2017

Ułaskawienie

Karolina Malaga, laureatka "Lipy"

3 grudnia
- Wyduś to z siebie w końcu – mówi barman, a zarazem mój najlepszy kumpel, stając za kontuarem.
                - Nic mi nie jest – kłamię i przecieram twarz dłonią.
                - Nie udawaj – wskazuje dłonią na pięć pustych szklanek po whisky z lodem. – Od czternastu lat nie wziąłeś do ust ani kropli alkoholu. Nawet w czekoladkach.
                - Daj spokój – rzucam na ladę zwitek banknotów i wychodzę. Słyszę jak mnie woła między przekleństwami, ale nie odwracam się.
                Na zewnątrz uderza we mnie fala mroźnego powietrza. Z nieba prószy śnieg. Powinienem wezwać taksówkę, ale mieszkam kilka ulic dalej, więc uznaję to za niepotrzebny kłopot. Owijam się szczelniej płaszczem i ruszam w mrok.
                Czuję jak telefon wibruje mi w spodniach, więc wyciągam go. Na wyświetlaczu widnieje imię Nadia. Jeszcze kilka dni temu uśmiechnąłbym się, ale teraz… Teraz czuję jak moje serce przeszywa ogromny ból…

21 czerwca

                - Nie martw się. Odbiorę te kwiaty, tylko podaj mi adres kwiaciarni – uspokajam mojego tatę.
                Andrzej Nawrockijest opanowanym mężczyzną i nigdy się stresuje. Prawie nigdy. Jeśli chodzi o prezenty dla mamy, zachowuje się jakby co najmniej rozbrajał bombę, mogącą zniszczyć pół planety. Zawsze na kilka tygodni przed jej urodzinami objeżdża wszystkie warszawskie kwiaciarnie w poszukiwaniu najpiękniejszego i największego bukietu białych róż, który nawet w połowie nie oddaje urody jego żony, jak zwykł mawiać, przez co mama jest najszczęśliwsza kobietą na świecie.
                Zapisuję adres na kartce i rozłączam się. Jest dziesiąta, więc przez następne trzy godziny czeka mnie papierkowa robota zanim będę mógł jechać na przyjęcie. Wypełniam dokumenty i po raz setny czytam akta mojego nowego klienta, próbując znaleźć najlepszą linię obrony.
                Kiedy patrzę na zegarek zauważam, że minęła trzynasta. Zamykam wszystkie teczki i wrzucam do szuflady. Żegnam sekretarkę i opuszczam kancelarię.
                Gdy wchodzę do kwiaciarni, czuję jakbym z zatłoczonej Warszawy, przeniósł się do rajskiego ogrodu. Z każdej strony otacza mnie zapach róż, tulipanów, kalii i innych kwiatów, których nie potrafię nazwać. Zaczynam się rozglądać za sprzedawcą ukrytym wśród roślin, ale nie mogę nikogo dostrzec.
                - Dzień dobry – woła jakiś wysoki głos.
                Odwracam się i widzę siedzącą za ladą piękną dziewczynę, która właśnie odgarnia do tyłu rude loki. Otaczają ją promyki słońca wpadające przez szklaną ścianę. Nie mogę przestać na nią patrzeć.
                - Przepraszam, ale będzie się pan tak gapił czy zamierza pan coś kupić? – pyta, uśmiechając się.
                - A mogę jedno i drugie? – odpowiadam prowokująco, na co wydaje parsknięcie, próbując zakamuflować śmiech.
- W czym mogę panu służyć? – patrzy na mnie z zażenowaniem, więc nie mówię jej o stu tysiącach pomysłów, które przeleciały mi przez myśl, a w których mogłaby mi służyć.
- Przyszedłem odebrać róże. Moje nazwisko to Nawrocki.
Wskazuje palcem na coś wyglądającego jak duża lodówka. Wyciągam z niej ogromny bukiet z pięknych białych róż ozdobiony krwistoczerwoną kokardą. Julia Nawrocka będzie zdecydowanie zachwycona. Zbliżam się do drzwi, ale widzę, że będę musiał odłożyć kwiaty, żeby je otworzyć.
- Niech pan zaczeka. Pomogę – woła sprzedawczyni i wyjeżdża wózkiem zza biurka.
Wcześniej nie zauważyłem, że jest niepełnosprawna. Mówię, żeby się nie kłopotała, ale ona podjeżdża i bierze ode mnie róże. Otwieram drzwi i nachylam się nad nią, by odebrać kwiaty. Odurza mnie zapach bzu, więc prostuję się szybko, żeby nie zrobić z siebie większego idioty niż już to zrobiłem, gapiąc się na nią bezmyślnie. Uśmiecham się na pożegnanie i wychodzę.

26 czerwca
Od kilku dni w mojej głowie ciągle pojawia się obraz pięknej sprzedawczyni kwiatów. Nie potrafię o niej zapomnieć. Nie mogę skupić się nawet na pracy, którą tak kocham.
Gdy dochodzi trzynasta, wychodzę na lunch. Ale zamiast iść do restauracji, jadę do kwiaciarni „Stokrotka”.
- Dzień dobry – mówię i rozglądam się w poszukiwaniu sprzedawczyni, ale nigdzie jej nie widzę.
- Dzień dobry – zza regału z kwiatami wyjeżdża rudowłosa dziewczyna. – Mogę panu w czymś pomóc?
                Uśmiecham się i wskazuję na czerwone tulipany.
                - Poproszę ten bukiet.
                Patrzę jak bierze go do ręki i ozdabia. W milczeniu podziwiam każdy jej ruch. Delikatnie poprawia kwiaty, uśmiechając się przy tym.
                - Zgodziłaby się pani pójść ze mną na kolację, gdybym panią zaprosił?
                Podaje mi tulipany i patrzy na mnie z zaskoczeniem.
                - To propozycja? – przechyla głowę.
                - Dla pani zawsze – uśmiecham się.
                - Jestem Nadia – wyciąga do mnie rękę, ale zamiast uścisnąć jej dłoń, nachylam się i całuję ją, na co dziewczyna uroczo się rumieni.
                - Aleksy– mówię niskim głosem. – Jutro o dziewiętnastej w Atelier Française? Przyjadę po ciebie.
                - Skąd ta pewność, że się zgodzę?
                - Nie masz obrączki, a nawet gdybyś miała to nie odmówiłabyś mi. Mój urok osobisty jest zbyt duży – mrugam do niej.
                - Pacyfik przy twoim ego to maleńka kałuża – puszcza do mnie oko.
                Wybucham śmiechem. Nadia ma rację – moje ego jest naprawdę poważne rozdmuchane. Oczywiście nie uznaję tego za wadę. W moim zawodzie pewność siebie jest kluczowa. Tak jak dar przekonywania ludzi i urok osobisty. Zawsze mam większe powodzenie w sądzie, gdy orzeka kobieta. Gdy zaczynam nucić pod nosem „Już taki jestem zimny drań”, Nadia chichocze i w końcu zgadza się na kolację. Moja misja wykonana, więc zadowolony wracam do kancelarii.

27 czerwca
                Atelier Française to restauracja mojego kuzyna Pierre’a Claviera. Znajduje się w centrum w pobliżu mojej kancelarii. Uwielbiam kuchnię francuską, więc jestem w niej stałym gościem.
                Zarezerwowałem stolik w rogu sali, skąd mam doskonały widok na wejście, żeby bez problemu zauważyć Nadię, która uparła się, że przyjedzie sama. Próbowałem ją przekonać, żeby jechała ze mną, ale jest tak uparta, że w końcu musiałem ustąpić. W zasadzie zrobiłem to tylko dlatego, że zagroziła odwołaniem kolacji.
                Drzwi do restauracji rozsuwają się i wjeżdża najpiękniejsza kobieta jaką kiedykolwiek widziałem. Ma na sobie czerwoną koktajlową sukienkę i czarne sandałki na szpilce. Rude loki upięła w luźny kok. Wygląda przepięknie.
                Zrywam się z krzesła i pędzę do drzwi, żeby jej pomóc. Witam ją pocałunkiem w rękę i wiozę do naszego stolika.
                - Dobry wieczór, państwu – podchodzi do nas kelner. – Mogę przyjąć zamówienie?
                Nadia szepcze, że zdaje się na mój wybór, więc zamawiam to, co zwykle.
                - Poprosimy przegrzebki, ratatouille oraz mus czekoladowy, a do tego wodę i jakieś wino, które Pierre wybierze.
                Chłopak wszystko notuje i odchodzi. Nadia rozgląda się po zatłoczonej sali, podziwiając wystrój.
                - Często tutaj przychodzisz? – pyta.
                - Prawie codziennie. Pracuję w pobliżu, a właściciel jest moim kuzynem, więc lubię odwiedzać to miejsce – posyłam jej uśmiech.
                Rozmawiamy jeszcze przez chwilę, aż zjawia się kelner z zamówieniem.
                - Wygląda wspaniale – mówi Nadia.
                Nie tylko jedzenie wygląda dziś wspaniale.
                - Poczekaj aż spróbujesz jak smakuje – puszczam do niej oko.
                - Wyśmienite – mruczy z zadowoleniem, wkładając pierwszy kęs w usta.
                W trakcie jedzenia rozmawiamy i śmiejemy się. Z rozmowy dowiaduję się między innymi, że ma dwadzieścia dziewięć lat, lubi książki, rośliny, czekoladę i jest absolutną fanką Anthony’ego Hopkinsa. Opowiadam jej o kancelarii, o tym jak to jest być odpowiedzialnym za czyjąś przyszłość, a także dzielę się z nią moimi zainteresowaniami. Nadia jest szczerze zdumiona, że pięć razy w tygodniu trenuję judo i sama żartuje, że jedyną formą sportu jaką mogłaby uprawiać byłby bieg przed tuzinem uzbrojonych gangsterów, bo nie istnieje inna możliwość, żeby ktoś zmusił ją do aktywności fizycznej. Jestem trochę zaskoczony, bo nie spodziewałem się, że mimo że jeździ na wózku, potrafi żartować ze swojej niepełnosprawności.
                Z głośników zaczyna płynąć „Strangers in The Night” Franka Sinatry.
                - Uwielbiam ten utwór – mówi Nadia ze smutkiem. – Niestety nigdy nie będę w stanie do niego zatańczyć.
                Nie mogę patrzeć, jak się smuci. Zaprosiłem ją na kolację i jeśli wyjdzie płacząc już nigdy więcej nie zgodzi się na kolejną randkę ze mną. Odsuwam szybko złe myśli i wstaję. Obchodzę stolik i wyciągam rękę do Nadii.
                - Mogę panią prosić? – łapię jej dłoń.
                - Daj spokój, Aleksy – uśmiecha się, ale to smutny uśmiech. – Przecież to nie możliwe.
                - Ze mną wszystko jest możliwe – mówię z przekonaniem.
                Nachylam się nad nią, obejmuję ramionami i podnoszę do góry.
                - Co robisz? – szepcze.
                - Zaufaj mi – patrzę jej prosto w oczy.
                Układam jej stopy na swoich i obejmuję ją mocno. Ona również kurczowo łapię się moich ramion. Zaczynamy kołysać się w rytm głosu Sinatry. Nadia rozluźnia się trochę, więc delikatnie zaczynam poruszać nogami, tak żeby jej nie przewrócić.
Mój kuzyn musiał nas zauważyć, bo przyciemnił światła i pogłośnił muzykę. Tańczymy teraz pośrodku restauracji przyciągając spojrzenia wszystkich gości.
Gdy utwór się kończy, wracamy do stolika. Zielone oczy Nadii są pełne łez.
- Dziękuję – mówi cicho. – Zapamiętam tę chwilę do końca życia.
- Nie płacz – podaję jej chusteczkę. – Obiecuję, że jeszcze niejeden raz zatańczymy.
Odgarniam z jej policzka zbłąkany kosmyk rudych loków i składam delikatny pocałunek na jej ustach.

18 października

                Odkąd poznałem Nadię minęło kilka miesięcy, które zdecydowanie uważam za najlepszy czas w moim życiu. Regularnie odwiedzam kwiaciarnię, a także zabieram ją na randki. Jestem szczęśliwy i absolutnie zakochany, ale jeszcze wyznałem, że ją kocham. Trochę się tego boję, bo nie chcę jej stracić.
                Jednak Nadia jest warta każdego ryzyka. I ma dzisiaj urodziny…
                O dziewiętnastej odbieram Nadię z jej mieszkania. W samochodzie zakładam ją opaskę na oczy i upewniam się, że nic nie widzi.
                - Aleksy, czemu nie chcesz mi powiedzieć, dokąd jedziemy?
                - Słyszałaś kiedyś o czymś takim jak niespodzianka? – pytam, udając znudzonego. – Jak sama nazwa wskazuje, jest to coś niespodziewanego.
                Kątem oka widzę jak ze złością krzyżuje ręce i prycha.
                Po kilkunastu minutach docieramy pod Łazienki. Gdy zatrzymuję samochód Nadia sięga po opaskę, ale łapię jej dłoń.
                - Jeszcze nie teraz – mówię, na co wydaje zduszony pomruk.
                Ścieżką prowadzę jej wózek po parku. Nadia milczy i wsłuchuje się w otoczenie, licząc, że odkryje, co przygotowałem. Następnym razem chyba włożę jej słuchawki. Wtedy będę miał pewność, że mój plan jest w pełni sekretny.
                Na placu przed pałacem migotają dziesiątki świec. Wszystko zgodnie z moim planem. Zatrzymuję wózek i macham dłonią na skrzypka. Zaczynają płynąć pierwsze dźwięki, a ja jednym ruchem zdejmuję z oczu Nadii czarną opaskę i mimo że mój głos nie należy do najwspanialszych, zaczynam śpiewać, dziękując w głębi mojemu ojcu, że uwielbia muzykę z okresu dwudziestolecia międzywojennego.
Choćbyś w piersi serce miał jak głaz,
jednak kiedyś przyjdzie taki czas,
że ci serce twe nagle dziwnie drgnie,
co to znaczy, każdy wie.
Nie wiesz wtedy: płakać, czy się śmiać,
chciałbyś cały świat w ramiona brać,
oczy twoje lśnią, bo masz właśnie to,
co miłością ludzie zwą.
                Warto było chodzić w dzieciństwie na lekcje śpiewu. Nadia rozgląda się wokół, a potem patrzy mi w oczy. Uśmiecha się, a po jej policzkach ciekną łzy.
Tylko z tobą i dla ciebie,
wciąż serce o tym śni.
Tylko z tobą i dla ciebie,
przez jasne życia dni.
Raj na ziemi, serce w niebie,
wtem szczęście musi być.
Tylko z tobą i dla ciebie żyć.
                Gdy kończę śpiewać podchodzę do mojej ukochanej i ściskam jej dłoń.
                - Nadio Michalak, wiem że to może za wcześnie, ale kocham cię i będę cię kochał aż po kres świata, a nawet dłużej – mówię patrząc jej w oczy.
                Nadia ociera łzę.
                - Ja też cię kocham – nachylam się i całuję ją namiętnie.
                Kiedy odrywam się od jej ust, daję znak młodemu chłopakowi. Podchodzi do nas. Daje nam dwa pomarańczowe lampiony oraz zapalniczkę. Zapalam je, a potem podaję jeden najpiękniejszej kobiecie we wszechświecie, która patrzy na mnie z lekko rozchylonymi w zdziwieniu ustami.
                - Pomyśl jakieś życzenie – szepczę.
                Zamyka oczy, a potem wypuszcza lampion do góry. Ja również zamykam oczy i życzę sobie, żeby ta chwila trwała w nieskończoność. Otwieram usta, aby coś powiedzieć, ale Nadia mi przerywa.
                - Nie zdradzaj, bo się nie spełni – ściska moją dłoń i przyciąga mnie do siebie.
                Nigdy nie przypuszczałem, że kiedyś się zakocham. Zawsze sądziłem, że to nieostrożne oddać swoje serce komuś, kto w każdej chwili może je rozgnieść i połamać na tysiące kawałków… A na taką nieroztropność nie mogłem sobie pozwolić. Teraz jednak myślę, że byłem idiotą.

25 listopada

                - Kochanie, gotowa? – pytam, ściskając dłoń Nadii.
                - Chyba tak – odpowiada uśmiechając się.
                Jest lekko zdenerwowana. W końcu nie codziennie ktoś przedstawia ją swoim rodzicom. Chociaż jeśli o nich idzie, to kochają ją odkąd zrobiła dla mamy urodzinowy bukiet.
                Otwieram drzwi i wchodzimy. Od razu podbiega do nas Julia Nawrocka, wołając swojego męża, żeby zszedł na dół, bo nikt nie zamierza na niego czekać i całuje Nadię w oba policzki. Kiedy cała procedura poznawania nowego gościa kończy się, zasiadamy do stołu.
                - Nadio, – mówi z wahaniem moja matka – jeździsz na wózku od urodzenia?
                Zatrzymuję widelec w połowie drogi do ust. Znam ją kilka miesięcy, ale nigdy o to nie zapytałem.
                - Właściwie od piętnastego roku życia – mówi z pustką w głosie.
                Przy stole zapada milczenie.
                - Piątego lipca wracałam późnym wieczorem od koleżanki. Jakiś samochód z dużą prędkością wjechał na chodnik i mnie potrącił. Pamiętam tylko, że upadłam. Rano jakaś kobieta, wyprowadzając psa znalazła mnie nieprzytomną, zadzwoniła po pogotowie. Lekarze robili, co mogli, ale nie zdołali mi pomóc, bo miałam złamane aż siedem kręgów i kość biodrową – mówiąc to, patrzy pustym wzrokiem w przestrzeń.
                - Jest jakaś szansa, że odzyskasz władzę w nogach? – pyta stłumionym głosem mój ojciec.
                - Żadnej – odpowiada cicho.
                Moja mama zmienia temat i zaczyna mówić o kwiatach, co bardzo ożywia Nadię. Wzdycham z ulgą i biorę łyk wody.
                Nie.
                Nie.
                NIE.
                TYLKO NIE TO. TO NIE MOŻE BYĆ PRAWDA.
                Duszę w sobie przekleństwo oraz chęć rzucenia się pod najbliższy pociąg.
                Dociera do mnie okrutna prawda. To przeze mnie Nadia jest niepełnosprawna…
                Gdy miałem dziewiętnaście lat, wracałem z kumplami z mocno zakrapianej imprezy. Wszyscy coś wypiliśmy. Padło na mnie, że będę kierowcą, bo byłem najtrzeźwiejszy z naszej ekipy. Jechałem po mieście z dużą prędkością. W jednej sekundzie straciłem panowanie nad samochodem. Wjechaliśmy prosto w jakąś dziewczynę. Byłem zbyt roztrzęsiony, żeby sprawdzić jej stan. Jeden z chłopaków wyszedł, sprawdził puls. Stwierdził, że nie żyje. Przerażenie wzięło górę nad rozsądkiem. Uciekliśmy stamtąd najszybciej jak mogliśmy i obiecaliśmy zachować to między naszą trójką.
                Przez czternaście lat myślałem, że zabiłem człowieka. Byłem w błędzie. Jest jeszcze gorzej. Zniszczyłem życie kobiecie, którą kocham. Jak się dowie, nigdy mi tego nie wybaczy.
                - Jesteś dzisiaj wyjątkowo milczący – mówi moja matka.
                - Przepraszam, ale trochę boli mnie głowa – kłamię.
                Przyjemne spotkanie zmieniło się w koszmar. Mam ochotę wrzeszczeć i przeklinać cały świat. Do końca obiadu siedzę w niemal całkowitym milczeniu. Nie mogę patrzeć na Nadię siedzącą na wózku, mając świadomość, że to moja wina.
                Wieczorem odwożę ją do domu. Zostawiam ją tłumacząc, że muszę jeszcze zajrzeć do kancelarii, żeby przygotować się do jutrzejszej rozprawy. Oczywiście to kłamstwo.
                Wracam do domu i przebieram się w strój do biegania. Pada deszcz, ale to mnie nie powstrzymuje. Biegam w deszczu przez cztery godziny, licząc na to, że dostanę zapalenia płuc i umrę w najbliższym czasie.
                Nie mogę być dalej z Nadią, mając świadomość, co zrobiłem. Jeśli powiem jej prawdę – rzuci mnie, jeśli nie powiem – kłamstwo mnie zniszczy.
                Wiem, że to dziecinne, ale biorę telefon do ręki i wybieram numer Nadii. Wystukuję wiadomość „Przepraszam. To koniec. Nie dzwoń do mnie.”, a potem klikam „Wyślij”.

4 grudnia

                - Wstawaj, dupku! – wyrywa mnie ze snu przeraźliwy krzyk.
                Pęka mi głowa. Z trudem otwieram oczy. Nade mną stoi rozwścieczona blondynka. Ma mord w oczach.
                - Kim jesteś i skąd się tu wzięłaś? – pytam.
                - Jestem współlokatorką Nadii i prosto z piekła – oznajmia bez cienia uśmiechu, a za nią dostrzegam rozbitą szybę. – Moja przyjaciółka przez ciebie właśnie czeka na samolot do Hiszpanii. Wyjeżdża na stałe. Nie obchodzi mnie czy to zigno…
                Nie daję jej skończyć. Wybiegam z domu w samych jeansach i białej koszulce. Jest przeraźliwie zimno, ale mam mało czasu. Wsiadam do taksówki, którą przyjechała ta wariatka, robiąca chwilowo awanturę w moim salonie.
                - Szybko! – krzyczę. – Niech pan jedzie na lotnisko! Nie mamy czasu do stracenia!
                - Wyhamuj, człowieku – warczy kierowca. – Nie zamierzam stracić pracy, bo jakiś kretyn bawi się w Jamesa Bonda.
                Kiedy obiecuję zapłacić mu potrójnie, w końcu zgadza się jechać. Po drodze łamie chyba wszystkie możliwe przepisy, ale nie dbam o to. Teraz liczy się tylko Nadia.
                Wysiadam z samochodu i najszybciej jak mogę przebijam się przez tłum, wypatrując kobiety mojego życia. Znienawidzi mnie, ale muszę spróbować.
                W końcu dostrzegam ją między ludźmi.
                - Nadia!
                Podnosi głowę i patrzy na mnie przez łzy.
                - Błagam nie wyjeżdżaj. Kocham cię! Przepraszam – krzyczę, ściągając na siebie spojrzenia dziesiątek ludzi. – Wybacz mi. Zachowałem się jak kretyn. Moje życie bez ciebie nie ma sensu. Jest puste, niekompletne. Nie potrafię bez ciebie żyć. Wiem, że cię zraniłem.
                Nadia milczy, więc kontynuuję:
                - Musisz coś wiedzieć… – opowiadam o wypadku, ale jej twarz pozostaje niezmieniona, przez co zaczynam się martwić. Jeśli kobieta na ciebie wrzeszczy to znaczy, że coś dla niej znaczysz, ale jeśli jest obojętna, jesteś na przegranej pozycji. - Wiem, że na to nie zasługuję, ale, proszę, wybacz mi.
                Padam przed nią na kolana.
                - Każesz mi odejść, odejdę. Każesz mi spalić świat, zrobię to – patrzę jej prosto w oczy, ale ona nadal milczy. – Błagam, powiedz coś.
                Po moim policzku spływa łza. Nadia dotyka dłonią mojej twarzy.
                - To – wskazuje na swoje nogi – już dawno wybaczyłam i nie mam do nikogo żalu. To był wypadek. Ale to – kładzie rękę na serce – bolało bardziej.
                - Przepraszam – szepczę. – Bałem się, że mnie znienawidzisz. Nie wiedziałem, co robić. Zawładnęłaś całym moim życiem i nie mogę bez ciebie żyć. Kocham cię.
                - Też cię kocham – odpowiada cicho.
                Podnoszę się, a potem składam na jej ustach pocałunek. Wokół nas wybucha fala oklasków.
                Nagle rozlega się głośny strzał.
                - Wszyscy na ziemię – woła jakiś zamaskowany mężczyzna i uderza karabinem w brzuch młodego mężczyznę. – Już, już!
                Ludzie zaczynają panikować. Część zaczyna uciekać, a część kładzie się na podłodze. Nadia jest na wózku i nie jest w stanie tak po prostu tego zrobić. Przeklinam cicho, mając nadzieję, że atakujący zostanie powstrzymany lub odzyska rozum.
                Kilka osób nadal stoi. Padają strzały. Ich ciała bezwładnie upadają.
                - Kto następny?! – krzyczy szaleniec i odwraca się na pięcie w naszą stronę.
                Uśmiecha się krzywo i celuje w Nadię. Rzucam się w lewo, żeby ją zasłonić. Słyszę stłumiony krzyk, a zaraz potem przyszywa mnie paraliżujący ból i zapada ciemność.

***
                Przed pałacem w Łazienkach Królewskich wokół rudowłosej kobiety biega pięcioletni chłopiec. Ma ciemnobrązowe włosy i błękitne oczy. Wygląda jak idealna kopia swojego ojca.
                - Aleksy, chodź tutaj – woła matka.
                Syn podbiega do niej i bierze do rączek jeden lampion. Ona trzyma drugi. Zapala je. Łapie chłopca za rękę i zamyka oczy. Potem otwiera je i uśmiecha się do dziecka.
                - Gotowy? – pyta.
                - Tak, mamusiu – odpowiada chłopczyk słabym głosem.
                - Wpuśćmy te lampiony i niech lecą wysoko do nieba. Niech tatuś wie, jak bardzo go kochamy – mówi, a po jej policzku spływa łza.

***

                Otacza mnie cisza przerywana jedynie regularnym pikaniem urządzeń monitorujących pracę serca. Otwieram oczy i widzę Nadię, która śpi wtulona w moją dłoń. Delikatnie gładzę ją po głowie.
                - Obudził się pan w końcu – podchodzi do mnie kobieta ubrana w biały fartuch. – Stracił pan dużo krwi, ale dzielnie pan walczył. Musi pan wytrzymać jeszcze trochę, bo ma pan dla kogo.
                Starsza kobieta uśmiecha się i wychodzi. Nadia porusza się i podnosi głowę.
                - Kochanie… - zaczynam, ale ona ucisza mnie.
                - Kocham cię, a właściwie oboje cię kochamy – wskazuje na swój brzuch. – I nie waż się więcej nas tak straszyć.
                - Wyjdź za mnie – szepczę ściskając jej dłoń.
                - Za nikogo innego nie chcę – uśmiecha się.



                                                                                                                                     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz