Perypetie
Wokulskiego
Śnieżne wichury brzmiały dostojnie,
Śnieżne wichury brzmiały dostojnie,
Wokulski
pisał listy na wojnie.
Rzeckiemu
serce skakało radośnie,
Stachu z
Syberii miał wrócić po wiośnie.
Na handlu
uzbierał trzysta tysięcy,
by Izę Łęcką kupić w kilka miesięcy.
Pierwszą swą pulę otrzymał w spadku,
po śmierci żony Minclowej - z przypadku.
Wykupił
weksle, srebrną zastawę,
wywołując w
całej Warszawie
niemałą wrzawę.
Łęcka
przerażona swym adoratorem,
pozostała
obojętna i uniosła się honorem.
Z kolei arystokracja zaintrygowana,
od razu chciała poznać owego pana.
Utworzył spółkę do handlu ze Wschodem,
by móc
spokojnie obchodzić się z dochodem.
Po pewnym
czasie kupił kamienicę,
by
udobruchać nieznośną pannicę.
Ta
zaskoczona zainteresowaniem,
rozpoczęła swą
grę omamianiem.
Starała się
utrzymać przy sobie Stanisława,
by za jego
sprawą wróciła jej sława.
W tym samym
czasie kokietowała -
Starskiego,
Ochockiego i wymuszała
brawa dla
skrzypka Molinariego.
Od tych
zabaw urosło jej ego.
Artyści
najbardziej ją intrygowali
bawili, śpiewali i przepięknie grali
Wokulski był
tylko kupcem,
co w jej
mniemaniu oznaczało – głupcem.
Po swej
ucieczce do stolicy Francji,
pogodzeniu
się z utratą gwarancji
szczęśliwego
życia i miłości zdobycia,
oddał się
nauce, doświadczeniom
oryginalnego
Geista przemyśleniom.
Mimo
wszystko, po listu otrzymaniu,
wrócił do
kraju i w Zasławiu poświęcił
się graniu
człowieka innego.
Poznał
Wąsowską, którą zauroczył,
Ochockiego
ideą balona zamroczył,
Starskiego
ocenił dokładnie,
a na
dokładkę do Izabeli
zbliżył się
dosadnie.
W ruinach
zamku nadzieję mu zrobiła,
gdy siedząc
na kamieni łzę uroniła.
I jego
wyznania nie skomentowała,
rumieńcem
lekkim tylko się oblała.
Wokulski
zakochany spędził w amoku
dzień, dwa
dni, miesiąc, pół roku.
Aż pewnego
dnia, gdy się wybrał
z nią i
Łęckim Tomaszem do Krakowa,
w
Skierniewicach ugrzęzła mu w gardle
mowa.
Izabela
flirtowała z Starskim jawnie,
nie wiedząc,
że Wokulski angielskim
operuje dość
sprawnie.
Stachu
tłumacząc to zamroczenie
stukotem
pociągu o kamienie,
wysiadł
szybko telegramem
wezwany od
siebie samego.
I to
właśnie na tej stacji
w
Skierniewicach, z racji
chęci
śmierci, na torach
położył się
i nadal w amorach
czekał na
pociąg.
Uratował go
niejaki Wysocki,
jednak to go
nie powstrzymało
i trochę
czasu później zawrzało.
Stachu
testament zostawił
i tak się
doprawił, że prawdopodobnie
od dynamitu
zginął w Zasławiu.
Nikt tego
nie wie, bo Bolesław Prus,
zamiast
oczywistego zakończenia,
dał czytelnikowi do myślenia.
dał czytelnikowi do myślenia.
Magdalena Mika
Szacun
OdpowiedzUsuń