"Wiktoria"
2 lutego
No to dzień dobry nowy
świecie, świecie osób, w którym znam tylko swoich rodziców, którzy kazali mi
przeprowadzić się do tego podłego, szarego miasta, którzy nie zważają na moje
uczucia, na to, że zostawiłam TAM moje całe życie, przyjaciół, drzewa, naturę,
szkołę. Którzy umieścili mnie w niewielkim mieszkaniu w jakimś brudnym bloku.
Mówią, że w krótkim czasie przeprowadzimy się do apartamentowca. Ojciec dostał
cudowną posadę w prestiżowej firmie, będzie nas teraz na wszystko stać. Zasrany
awans... Wraz z pierwszym krokiem postawionym na chodniku tego miasta poczułam
nienawiść do wszystkiego i wszystkich znajdujących się wokół. Tak bardzo chcę
TAM wrócić, chcę wrócić do mojej maleńkiej miejscowości, ale nie ma na to
żadnych szans.
3 lutego
Byłam dziś pierwszy raz w
mojej nowej szkole. Jedno z najlepszych liceów w mieście? Dobry żart! To
rodzicom akurat wyszło, po raz pierwszy byli zabawni. Jednak myślałam, że
będzie gorzej, cholernie się bałam tego, jak przyjmą NOWĄ, klasa jest już
zgrana, mają za sobą pierwsze półrocze spędzone razem. Wchodząc do Sali,
poczułam się najpierw jak intruz... Jak jakiś odmieniec, wszyscy na mnie
patrzyli, prześwietlając mnie na wylot, jak gdyby mieli w oczach rentgen.
Straszne uczucie, paskudne... po prostu okropne. Dyrektor mnie przedstawił,
typowa pogadanka, mieli być mili itd, o dziwo...byli. Kilka osób zaraz po
zakończeniu pierwszej lekcji do mnie podeszło, próbowało nawiązać kontakt, w
jakimś tam stopniu nawet im to wyszło. Mimo tego nadal nienawidzę tego mojego
nowego świata. Idę po słuchawki, aby choć na chwilę zapomnieć.
4 lutego
Drugi dzień za mną. Chyba
stałam się pupilkiem nauczycielki od francuskiego, powiedziała, że nikt do tej
pory tak płynnie i pięknie nie mówił na jej lekcjach jak ja. W sumie miło, ale
i tak mam to gdzieś. Poziom nauki w tym LO jest o dupę rozbić. Jak można na
matmie w pierwszej klasie, niby tak dobrego liceum siedzieć w jednym temacie
już czwartą lekcję? Ale nieważne, jak tak dalej pójdzie, będę miała najwyższą
średnią w klasie, ba, może nawet w szkole. Integracja idzie mi całkiem nieźle.
Jedna dziewczyna dzisiaj do mnie podeszła i zaprosiła na imprezę w sobotę,
powiedziała, że będzie "zajebisty odjazd" i że "szykuje się
boska ekipa". Z jednej strony nie chce mi się nigdzie wychodzić, nawet
kiedy mam iść do sklepu po bułki, przechodzą mnie dreszcze i ogarnia uczucie
obrzydzenia, gdy patrzę na tę szarość i bród, ale z drugiej, nie oszukujmy się,
zapewne moich przyjaciół zobaczę dopiero w wakacje, bo mieszkają na drugim
końcu Polski. Stanę się warzywkiem, jeśli nie będę z nikim rozmawiać, a z
rodzicami nie zamierzam. Nadal jestem na nich wściekła za to, że mnie tutaj
przywieźli.
5 lutego
Nauczyciele mnie kochają,
dosłownie. Ale co się dziwić, skoro uczą takich banałów? Jutro jest impreza u
Elizy, nadal się zastanawiam, czy iść. Chyba pójdę, nie zdzierżę kolejnego dnia
w tym obrzydliwym bloku.
6 lutego
Jezu, ale jestem
zdenerwowana. Nie wiem, dlaczego. Na tej imprezie ma być tylko Eliza, kilka
osób z klasy i paru jej znajomych. A jeśli wyjdę na idiotkę, kiedy będę
rozmawiać z jednym z nich? Nienawidzę tego, że wszystkim tak bardzo się
przejmuję. Koniec już, wychodzę. Mama dała mi czas do 12 w nocy. Powiedziała
nawet, że po mnie przyjedzie, ale przecież nie będzie mi robić siary przed
znajomymi... Szczególnie, że to kilka ulic dalej.
7 lutego
Nadal boli mnie głowa i
jest mi niedobrze. Nie pamiętam prawie niczego z tego, co działo się wczoraj.
Pamiętam tylko pierwsze chwile, uśmiechy, głośną muzykę, pełno alkoholu i dymu
oraz moich rodziców krzyczących na mnie. Nigdy wcześniej nie widziałam ich tak
zdenerwowanych... Nie mam siły nad tym myśleć. Nie mam siły dochodzić tego, co
się stało. Nie mam siły na nic. Chcę spać.
Obudziłam się dopiero koło
osiemnastej. Nie przeszkadzało mi to, lubię spać. Rodzice nie odzywali się do
mnie ani słowem, olałam to. Bo to niby oni mają jakiś powód, aby być na mnie
źli. To przez nich jesteśmy w tym brudnym mieście. Co do imprezy - pamiętam
tylko rozbawioną Elizę siedzącą z fajką w ręku na kolanach jakiegoś kolesia. I
twarz nieznajomego chłopaka, jego mocno zielone oczy, który wołał do mnie
"Wiktoria, Wiktoria! Obudź się!", a ja nie chciałam go słuchać,
odpływałam, potem przypomniałam sobie rodziców pakujących mnie do samochodu. To
było jak pourywany film. O co chodzi? Nie wiem. Dowiem się jutro, idę spać,
brzuch znowu zaczyna boleć.
8 lutego
Miałam dzisiaj bardzo dziwny
dzień w szkole. Wszyscy na mnie patrzyli, coś szeptali za plecami. Dopiero
Eliza wyjaśniła mi, o co chodzi.
Powiedziała, że miałam "niezły odjazd w sobotę, jeden z najlepszych w
historii". Niezły odjazd? Ja i niezły odjazd? Przecież nie pamiętam, żebym
piła alkohol, no właśnie, nie pamiętam... Nie pamiętam prawie niczego. To nie
może już nigdy się powtórzyć. Wstyd mi, że miałam taką akcję, nigdy wcześniej
mi się to nie zdarzyło. Nie dziwię się, że rodzice byli źli, ale nie potrafię
ich przeprosić. Chyba jestem zbyt dumna, idę poczytać, spróbować się oderwać od
tego wszystkiego.
9 lutego
Byłam dzisiaj z Elizką i jej
znajomymi po szkole w jakimś starym budynku. Długo mnie namawiała, żebym z nimi
poszła, w końcu się zgodziłam. Po drodze kupili jakąś tanią wódkę i kilka piw.
Nie chciałam widzieć żadnego alkoholu, kiedy otworzyli butelkę, zrobiło mi się
niedobrze. Wyciągnęli z portfela małe opakowanie z czymś zielonym. Nie musiałam
się długo domyślać, co to. Zrobili jointa i zaciągnęli się. Powiedzieli, że jeśli
nie piję alkoholu, to chociaż tym niech się pocieszę. Nie wiedziałam co zrobić,
nie chciałam wyjść na kogoś gorszego. Zapaliłam. Było mi po tym dobrze. Bardzo
dobrze. Chciałam być w takim stanie cały czas. Ale w końcu uczucie tego
szczęścia się ulotniło i wróciłam do domu.
10 lutego
Dzisiaj przeżyłam moje
pierwsze wagary. W końcu każdy może sobie zrobić czasem wolny dzień. W szkole
mam dobre stopnie, nauczyciele się nie zorientują. Razem z Elizką i jej paczką
znowu poszliśmy do "budy". Znowu był joint. Znowu uczucie błogości.
Potem kolejny, kilka łyków wódki. Nadal trochę mnie odrzuca. Ale lubię ten
stan. Stan tego bezwzględnego szczęścia.
11 lutego
Rodzice nie mają o niczym
pojęcia i dobrze. Byliby wściekli, gdyby się dowiedzieli. Nie zrozumieliby
tego, jak dużo daje gram zioła, czy parę kieliszków wódki. Jutro mamy dwudniową
wycieczkę szkolną. Elizka wymyśliła, abyśmy wzięły pieniądze od rodziców, ale
zostały u niej, jej starszych nie będzie do soboty, są w jakiejś ważnej
delegacji. Cały czas przypominają mi się zielone tęczówki tego chłopaka, który
był na imprezie u Elizy. Chciałabym je zobaczyć jeszcze raz, jeszcze raz
usłyszeć jego głos i znowu odpłynąć, czując jego dotyk.
13 lutego
Dopiero teraz mam trochę
siły, aby pisać. To, co się wydarzyło u Elizy podczas niby pobytu na wycieczce
szkolnej, jest nieprawdopodobne. Sama nie wierzę, że coś takiego się zdarzyło.
Mam mieszane uczucia, bałagan w głowie. Tysiąc myśli. Albo i zero. Sama nie
wiem. Nie byłyśmy tylko we dwie, była cała jej paczka i Gabriel. Zielonooki,
przystojny, delikatny Gabriel. Ten, którego oczy widziałam każdego dnia przed
zaśnięciem. Było mnóstwo alkoholu, papierosów, zioła i twardszych narkotyków.
Mam na ręku parę blizn... Wstrzykiwali mi w żyłę amfetaminę. Za pierwszym razem
nie miałam pojęcia, co się ze mną działo. Spałam dobre parę godzin. Zasnęłam?
Tak, chyba tak. Drugi raz już pamiętam. Uczucie było niesamowite. Czułam się
jak nowo narodzona, z innego świata. Było cudownie. Chcę więcej.
14 lutego
Byłam dzisiaj u Gabriela,
Elizka zapraszała nas do siebie, ale woleliśmy zostać sami w domu. Było
przyjemnie. Mamy o czym rozmawiać. Jest kochany, opiekuńczy i bardzo
przystojny. Wciągnęliśmy kilka kresek jakiegoś towaru, który miał ukryty pod
łóżkiem. Chyba straciłam dziewictwo. Chyba? Cholera, co się ze mną dzieje? Jak
mogę tego nie pamiętać? Wiem tylko, ze czułam się dobrze, bardzo dobrze. Byłam
z nim, chciałam z nim być. To się liczy. Stracić dziewictwo w walentynki?
Całkiem nieźle... Chyba się zakochałam.
16 lutego
Moje życie w ostatnim
czasie bardzo się zmieniło. Nie miałam pojęcia, że przyjazd tutaj tak na mnie
wpłynie. Zaczynam się zastanawiać, czy dobrze się stało, że poznałam Elizę. W zasadzie
oprócz niej nie mam tutaj nikogo. Rodzice ciężko pracują, ojciec musi się
wykazać, aby przełożeni byli pewni, że zasłużył na awans. Mama ma idiotycznego
szefa, który nie daje jej chwili wytchnienia, ale o pracę teraz bardzo ciężko,
dlatego trzyma się jej z zaciśniętymi zębami. Nawet nie zauważyli, że już trzy
razy byłam na wagarach i całą wycieczkę szkolną przesiedziałam kilka ulic
dalej. Eliza mnie rozumie, jej rodzice są po rozwodzie, matka to jakaś ważna
biznesswoman, a ojca widuje raz, dwa razy w roku, dobrze wie, co to znaczy
samotność. Wcześniej tak nie było, miałam rodziców. Naprawdę ich miałam.
Potrafili i chcieli ze mną rozmawiać, teraz zadają tylko głupie, bezsensowne
pytania "jak było w szkole?", "dostałaś jakąś ocenę?",
zawsze odpowiadam to samo. I tak nie zauważyliby różnicy. Nieważne. Mam
Gabriela, który daje mi szczęście. W końcu mam osobę, przy której czuję się
bezpiecznie, której chcę dawać miłość. To najlepsza rzecz, jaka spotkała mnie
po przyjeździe tutaj.
17 lutego
Wczoraj wieczorem powiedziałam rodzicom,
że idę na noc uczyć się do Elizki, bo mamy ważny egzamin z francuskiego i
bardzo chciała, abym jej pomogła. Oczywiście, była to ściema. Wylądowałam u
Gabriela. Jego rodziców nie było. Najlepsza noc, jaką kiedykolwiek przeżyłam.
Wziął mnie na dach swojego domu, gdzie oglądaliśmy niebo pełne gwiazd.
Pięknych, lśniących gwiazd, które błyszczały prawie tak samo cudownie jak jego
szmaragdowe oczy. Potem rozsiedliśmy się na miękkim dywanie u niego w pokoju,
zjedliśmy truskawki w czekoladzie, które kupił specjalnie dla mnie. Dużo
rozmawialiśmy. Z nikim tak dobrze mi się nie rozmawia jak z nim. Następnie
wyciągnął spod łóżka trochę towaru, chciał wykorzystać to, że jego starszych
nie ma i ja jestem obok. Lubimy to. Czuliśmy się po tym jeszcze lepiej. Myślę,
że tak czuje się człowiek w niebie. Nawzajem wstrzyknęliśmy sobie w żyły. Kiedy
on to robi, to jakoś nie czuję bólu, skupiam się na jego oczach i uśmiechu.
Potem widzę już tylko to. Mogę rzec, że już standardowo wylądowaliśmy w łóżku.
Chyba nie mieliśmy zabezpieczenia. Chyba nigdy go nie mieliśmy. Nie pamiętam.
Ale przecież na pewno nic się stało. On z pewnością jest warty każdego
grzechu.
18 lutego
Gabriel odprowadził mnie
rano do szkoły, kiedy byliśmy na miejscu, do ręki włożył mi bransoletkę z
zawieszką anioła, na której odwrocie widniała litera "G".
Kocham Go.
21 lutego
Złapało mnie jakieś
przeziębienie. Rodzice mówią, że nic mi nie jest i mam chodzić do szkoły.
Faszerują mnie lekami, a ja czuję się źle nie tylko pod względem fizycznym, ale
i psychicznym, nie widziałam Gabriela od czasu, kiedy dał mi tę bransoletkę.
Martwię się. Nie mam z nim żadnego kontaktu. Bardzo chciałabym go zobaczyć,
przytulić się, pocałować. Nie wiem, co się dzieje. Zaczynam sie naprawdę
niepokoić...
23 lutego
Nadal ani śladu po Gabrysiu.
Szukałam go w "budzie", niejednokrotnie byłam u niego w domu, w
kawiarni, kinie, basenie, w każdym miejscu, w którym razem przebywaliśmy.
Zniknął. Nie daje znaku życia. Jego telefon jest ciągle wyłączony. Boję się.
Tak strasznie się boję. Nie ma już tego gorącego płomienia, który czułam
jeszcze do niedawna, teraz jest niepokój. A to najgorsze uczucie. Rano budzi
mnie serce. Tak bardzo szybko bijące i próbujące wyrwać się z piersi. Z dnia na
dzień czuję się coraz gorzej, ale to nic w porównaniu z bólem psychicznym. Mam
dość.
24 lutego
Elizka nic nie wie na temat
jego zniknięcia. Albo nie chce wiedzieć. Od jakiegoś czasu unika mnie jak ognia.
Nie wiem, o co chodzi. Znowu czuję się tak cholernie samotna. Zapaliłam dzisiaj
dwa jointy. Ale to mało, potrzebuję czegoś twardszego, co pomoże mi na chwilę
zapomnieć.
26 lutego
Prawie w ogóle nie pamiętam
wczorajszego dnia. Udało mi się rano załatwić amfe od znajomego dilera. Zaszyłam
się w budzie, wciągnęłam parę kresek i ocknęłam dopiero koło 19. Rodzice byli
na mnie źli, że nie powiedziałam, gdzie poszłam po szkole. Oczywiście w ogóle w
niej nie byłam, powiedziałam, że poszłam ze znajomymi na lodowisko. Z tego
powodu też nie byli zadowoleni, bo jest ze mną coraz gorzej. Nie zdrowieje, a
jeszcze bardziej choruję, ale mam to gdzieś. Amfetamina pozwoliła na chwilę
ukoić ból i ten tak bardzo wkurzający niepokój.
Chcę tylko
jednego
Gabriela.
27 lutego
Mija dziewiąty dzień, odkąd
nie miałam żadnego kontaktu z Gabrysiem. Serce mi pęka. Czuję się bezradna.
Wręcz zrezygnowana. Eliza nie chce ze mną rozmawiać, powiedziała, że chce
zakończyć tę znajomość, tak będzie najlepiej dla mnie i dla niej. Nie rozumiem.
Niczego nie rozumiem. Joint, amfa? Tak, to chyba pomoże. Idę zapalić.
29 lutego
Wczoraj nie miałam siły
zupełnie na nic. Choroba postępuje. Nie wiem, o co chodzi, jak tak dalej
pójdzie, trafię do szpitala. Leki nie pomagają, rodzice się martwią. Coraz bardziej
zaczynają się mną interesować. Niedobrze. Nie chcę z nimi rozmawiać. Nie teraz.
Nie teraz,
kiedy nie mam serca.
2 marca
Dopiero teraz mam trochę
sił, aby coś napisać. Jestem w szpitalu. Wysoka gorączka, "łamanie w
kościach", wymioty. Lekarze robią co mogą, aby dowiedzieć się, co mi jest.
Ja wiem. Diagnoza jest prosta: brak serca.
3 marca
Robione są mi badania. Boję
się, że lekarze wykryją zawartość narkotyków we krwi, ale chyba jak na razie są
zbyt zajęci próbami zbicia mojej gorączki, która się mnie trzyma jak jakiś
rzep. Dostaję leki przeciwbólowe, jest w nich trochę narkotyków. Pomaga mi to.
Nic tutaj nie ma sensu. Rodzice robią co mogą, ale martwią się też o swoje
posady. W sumie trochę mi ich szkoda, ale i tak są w lepszej sytuacji niż ja -
oni mają serce.
5 marca
Wczoraj nastało gwałtowne
pogorszenie. Choroba postępuje, a lekarze nadal załamują ręce. Rodzice czują
się coraz gorzej, może jednak mam serce, bo boli, kiedy na nich patrzę. Jestem
beznadziejnym przypadkiem, to pewne.
6 marca
Lubię noce. Uwielbiam noce.
Kocham noce. Wtedy widzę blond włosy, jasną karnację i szmaragdowe oczy. Widzę
Gabriela, który słodko wymawia moje imię, który karmi mnie truskawkami, z
którym siedzę w kinie, z którym palę jointy. Który mnie przytula, całuje. Który
jest.
9 marca
Diagnoza braku serca to nie
jedyna dolegliwość. Moje życie już do końca zostało pozbawione sensu. Wszystko
zaczyna się układać w jedną całość.
Jestem
chora.
Umieram.
Mam HIV.
13 marca
Rodzice są w rozsypce. Ja nie
czuję się lepiej. Chyba zaczynam się z tym godzić. Może już dawno pogodziłam
się z tym, że już nie żyję. Boli mnie tylko widok moich rodziców. Chyba jeszcze
dla nich mój organizm pracuje.
14 marca
Alkohol, narkotyki,
papierosy, brak odporności już od dzieciństwa - to wszystko przyspieszyło
postępowanie choroby. Nie mam szans. Wiem o tym. Rodzice jeszcze się łudzą.
Przegrałam? Boję się powiedzieć "tak".
16 marca
Lekarze faszerują mnie
lekami, robią badania. A ja czuję się tylko gorzej. Robią co mogą, wiem o tym.
Wczoraj musiałam się do wszystkiego przyznać. Do brania, palenia, picia.
Rodzice płakali, ja też. Po raz pierwszy od dawna naprawdę poczułam, że mam
serce, że mam rodzinę. Rodzinę, która mnie kocha. Zabolało mnie to jeszcze
bardziej, niż uczucie, że jej nie mam. Zniszczyłam swoje życie, bo myślałam, że
jest bezwartościowe, że nie mam dla kogo żyć.
Walczę.
18 marca
Chyba powoli daję za
wygraną. Mama płacze nad łóżkiem i mówi, że nie bez powodu dali mi na imię
Wiktoria Angelika. Wiktoria - znaczy zwycięstwo, Angelika - anioł. Gdzie jest
mój anioł? Mój anioł stróż. Dlaczego mnie zostawił? Dlaczego wydarł z mojej
piersi serce, a w zamian za to zostawił śmierć. Dlaczego?
21 marca
Nie mam sił trzymać
długopisu w ręku. Zostawiam tutaj moją historię. Tę najważniejszą. Jeden z
etapów życia. Ten najistotniejszy. Tak naprawdę pierwszy, ale i ostatni.
25 marca
Przepraszam
Przepraszam
moją mamę
Przepraszam
mojego tatę
Przepraszam
Elizę
Przepraszam
Gabriela
Przepraszam
mojego anioła
Przepraszam,
że
przegrałam.
26 marca
Dziękuję
Dziękuję
mojej mamie za to, że tak naprawdę była zawsze
Dziękuję
mojemu tacie za troskę
Dziękuję
Elizie za pokazanie innego świata
Dziękuję
Gabrielowi za miłość
Dziękuję
aniołowi za opiekę
Dziękuję za
wszystko.
31 marca
Proszę o miejsce w niebie.
Wiktoria nie zawsze znaczy zwycięstwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz