" Na drodze w
nieznane
Zatrzymał Ktoś nas,
Powiedział: zawróćcie,
To jeszcze nie czas.
(...)
Ocaleni dla nowych
szans,
Ocaleni dla
świata"
(M.
Kuszyńska)
Mieliśmy za sobą już dwie godziny drogi.
Została jedna. Jeszcze tylko sześćdziesiąt minut i powita mnie gorąca kąpiel,
ciepłe kapcie, kubek wrzącej herbaty, miękkie łóżko ze świeżą pościelą. Miałam
szczęście. Nie każdej matce chciałoby się tak skakać koło swojego dziecka.
Początkowo nie mogłam znieść, że traktuje mnie, jakbym była jakimś bobasem, ale
szybko zrozumiałam, że ona po prostu taka jest i robi to z miłości. Jeśli tylko
miała okazję, przygotowywała mi takie powitanie. Ktoś móglby pomyśleć: ,,Po co
w ogóle przyjeżdżać do domu na sobotę i niedzielę, skoro w poniedziałek i tak
trzeba jechać z powrotem? Przecież można siedzieć w akademiku cały
tydzień." Ja jednak
nie wyobrażałam sobie
życia bez tych wszystkich okaleczonych dozą głupoty osób zwanych potocznie
rodziną. Wracałam więc jak ptak, który, posmakowawszy wolności, co jakiś czas
wraca do starej klatki.
Zegar na desce rozdzielczej wskazywał
17:04. Z radia dał się słyszeć hit sezonu. Już po pierwszych dźwiękach Kuba
podkręcił głośność. Zdążyłam tylko pomyśleć:
,,O, nie...",
kiedy wraz z głosem z radia zaczęła śpiewać cała samochodowa ekipa. Zachęcali
mnie, żebym śpiewała z nimi tak, jak zawsze, jednak tym razem nie miałam na to
ani ochoty, ani siły. Po treningu byłam wyczerpana jak nigdy. Trener dał nam
niezły wycisk. A teraz jeszcze to ich całe wycie. Rozsadzało mi bębenki!
Po trzech koszmarnych minutach piosenka się
skończyła. Odetchnęłam z ulgą. Zrobiło się spokojniej. Deszcz bębnił
uspokajająco w szyby i dach auta. Kuba trzymał rękę na kierownicy, podczas gdy
drugą pisał SMS-a. Na tylnym siedzeniu Kaśka
i Szymon dyskutowali zawzięcie.
Nie miałam siły, żeby włączyć się do rozmowy tych dwojga, więc tylko słuchałam,
a kiedy o coś pytali, kręciłam głową lub mruczałam jakieś "mhm". Na
szczęście im to wystarczało. Kasia znała mnie jak nikt inny i widziała, że nie
chę gadać, więc nie naciskała, a Szymon świata nie widział poza moją siostrą
i miał mnie,
delikatnie mówiąc, w nosie, co w tym wypadku było mi na rękę. Oczywiście
wcześniej chodził za mną cały dzień i prosił, żebym tym razem usiadła
na przednim siedzeniu,
bo chciał być blisko "ukochanej". Wiedziałam, że Kate prędzej czy
później się ze mną rozliczy (biedny Szymuś zakochał się bez wzajemności, gdyż
jego wybranka widziała w nim tylko dobrego kumpla), ale nie chciałam być
niemiła
dla kolegi, a poza tym
po paru godzinach miałam dosyć jego błagalnych pieśni.
Czas płynął zdecydowanie zbyt wolno. 17:16.
17:17. 17:18. 17:19. 17:20. Może by tak popchnąć te minuty, aby płynęły trochę
szybciej? No i wykrakałam. To, co zdarzyło się w następnej chwili, działo się
szybko, zbyt szybko. Jedyne, co zdążyłam zarejestrować z tamtego momentu, to
Kuba zapatrzony w telefon, krzyk Kaśki, a potem rozdzierający pisk hamowania i
rozmazana sylwetka drzewa za przednią szybą.
Później tylko ciemność i uczucie spadania w
czarną toń.
* * *
Obudziłam się na jakiejś łące. Rozejrzałam
się wokół. Jeszcze nigdy nie widziałam tak bardzo zielonej trawy i tylu
kolorowych kwiatów w jednym miejscu! Łąka była piękna. Dokładnie taka, jaką
sobie wyobrażałam, kiedy byłam mała i mama czytała mi bajki na dobranoc. Rosły
tutaj rośliny, których nie znałam. Kwiaty miały najrozmaitsze barwy, jakich nie
widziałam w całej swojej dotychczasowej egzystencji. Leżąc
na nadzwyczajnie
miękkiej trawie, czułam się, jakbym leżała na najbardziej puszystym perskim
dywanie. Ze wszystkich stron emanowały spokój i błogość.
Kiedy wstałam, latające w pobliżu ptaki
poderwały się i w mgnieniu oka znalazły przy mnie. Ćwierkały, trzepocząc
kolorowymi skrzydełkami. W oddali zauważyłam też inne stworzenia, a mianowicie
jelenie i sarny. Nieopodal zwierząt stał wysoki, biały budynek. Nic więcej nie
przykuło mojej uwagi, toteż skierowałam się w tamtą stronę, cały czas bacznie
obserwując stado.
Nagle jeden z jeleni zaczął biec w moją
stronę. Stanęłam jak wryta. Co teraz? Głośno przełknęłam ślinę, gdy zwierzę
zatrzymało się tuż przede mną. Nigdy nie byłam tak blisko jelenia. Zawsze
wszystkie się mnie bały. ,,Ha – pomyślałam – no to teraz,
dla odmiany, ja się
będę bać." Mimo powagi sytuacji, nie omieszkałam zauważyć jego pięknych,
długich rogów oraz gładkiej, brązowej sierści. Był wspaniały. Cały czas się we
mnie wpatrywał. Zapominając o strachu, wyciągnęłam dłoń w stronę rogacza. Kiedy
przypomniałam sobie, że przecież miałam się bać, on zdążył już przyłożyć swój
łeb
do mojej ręki, zamykając
na chwilę oczy. Po chwili znów na mnie spojrzał. Dopiero teraz zauważyłam, że
jego wzrok jest łagodny. Uśmiechnęłam się i pogłaskałam go
pod szyją. Zaczął
trącać mnie lekko rogami, więc wdrapałam się na jego grzbiet. Przytuliłam się
do zwierzęcia, które było mięciutkie jak pluszowa maskotka. Od razu pomyślałam
o starej zabawce z dziecństwa. Tymczasem
jeleń pogalopował w kierunku białego budynku.
Stojąc już przed drzwiami, jeszcze raz
pogłaskałam swojego wierzchowca, po czym nacisnęłam klamkę. Wrota otworzyły się
i nagle oślepił mnie najjaśniejszy blask, jaki można sobie wyobrazić. Nic już
nie widziałam oprócz białego światła emanującego
z wnętrza dziwnego
budynku. Otaczało mnie tylko światło i cisza.
* * *
Cisza. Krzycząca w podświadomości, brzęcząca
w uszach cisza. I ból.
Nie do zniesienia. Ból
rozsadzający wszystkie narządy, wszystkie części ciała. Miałam wrażenie, że
niewiele brakuje, aby moja głowa pękła jak zwykły balon. Balansowanie między
snem a jawą nie należało do najprzyjemniejszych uczuć. Minuty stawały się
godzinami, godziny minutami. Czułam się, jakbym próbowała wydostać się z wiru,
który uparcie ciągnął mnie na dno.
Powoli odzyskiwałam świadomość. ,,Co się
stało? Co się, do cholery, stało?! Dlaczego nie mogę się ruszyć? Czemu ledwo
oddycham?" - próbowałam poskładać elementy układanki. Samochód,
przeszywający pisk, drzewo... Zamrugałam i z chaosu zaczął wyłaniać się rozmyty
obraz. Zewsząd otaczała mnie pogięta blacha. ,,Boże, co teraz? Oddychaj,
Martynka, oddychaj. Zachowaj zimną krew. Panika w niczym tu
nie pomoże." -
pocieszałam się w myślach.
Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że nie
byłam sama. Co z resztą? Przestraszyłam się. Moja siostra! Mogłam tylko ufać i
mieć nadzieję, że nic jej się nie stało. Zaczęłam nasłuchiwać. Otworzyły się
drzwiczki i z auta, a raczej jego resztek, wygramolili się Kuba i Szymon.
- Nic ci nie jest, stary? - spytał ten
pierwszy.
- Nie. Wszystko ok. Z tobą w porządku?
Nie usłyszałam
odpowiedzi, więc Kuba najprawdopodobniej tylko skinął głową.
- Martyna? - usłyszałam głos Kasi, która
dopiero teraz wyskoczyła z samochodu. Odetchnęłam z ulgą. Jest cała.
- Tuśka! Słyszysz
mnie? - ponowiła pytanie.
"Słyszę,
słyszę" – chciałam powiedzieć, jednak nie wydobyłam z siebie ani słowa.
Poczułam za to falę nowego bólu w klatce piersiowej, przez co znów nie mogłam
złapać oddechu. Zaczynałam się dusić. Im bardziej chciałam coś powiedzieć, tym
bardziej bolało. Wokół mojej szyi coraz mocniej zaciskała się niewidzialna
metalowa obręcz.
- Martyna, powiedz coś! - moja siostra powoli
wpadała w histerię.
- Boże, co ja najlepszego zrobiłem? Co ja, do
diabła, narobiłem?! - Kuba również spanikował.
Kasia rozpłakała się. Szymon pocieszał ją
słowami: "Wszystko będzie dobrze". Szloch dziewczyny sprawiał, że
czułam się winna. Próbowałam wydać z siebie choćby jęk, żeby ją uspokoić, ale
płuca ciągle odmawiały mi posłuszeństwa. Kilka łez spłynęło mi po policzku.
Odruchowo mocno wbiłam paznokcie w udo. Nic nie poczułam. Przeraziłam się.
Położyłam rękę na łydce, potem przejechałam nią po drugiej nodze. Miałam
wrażenie, że dotykam innego ciała. Te nogi nie były moje. Zupełnie, jakby ktoś
je podmienił lub wyłączył. "Nie! - krzyknęłam w głowie. - Tylko nie
to!" Teraz łzy płynęły już strumieniami.
Przyjechała karetka. Nie wiem, ile czasu
zajęło im wyciągnięcie mnie z tego okropnego przedniego siedzenia. Minutę,
dwie, pięć? Może godzinę? Położono mnie
na noszach. Gdy tylko
Kuba mnie zobaczył, zaczął jeszcze bardziej histeryzować
i obwiniać się za ten
nieszczęsny wypadek. Jeden z ratowników, który ewidentnie miał dość, złapał go
od tyłu i odciągnął do drugiej karetki. Spojrzałam z wdzięcznością
na człowieka, który
uratował moje uszy od tego lamentu. Kilka sekund później podbiegła do mnie
zapłakana Kasia. Przytuliła swój policzek do mojego.
- Jezu, Martyna – powiedziała łamiącym się
głosem. - Żyjesz!
Uśmiechnęłam się i ścisnęłam jej rękę.
Nadal oddychało mi się z trudem, nie mówiąc już o jakimkolwiek mówieniu. Miałam
nadzieję, że ten stan jest tylko chwilowy. Lekarz, widząc moją walkę, przyłożył
mi do twarzy maskę tlenową. Trochę lepiej. Podeszło dwóch ratowników. Jeden
stanął za moimi stopami, drugi nad głową i na "trzy" skierowali
nosze do karetki. Chwyciłam siostrę za
rękę, zanim zdążyła odejść
i nie zamierzałam jej
puścić. Nie chciałam zostać sama. Kasia szybko domyśliła się, o co mi chodzi i
powiedziała:
- Spokojnie. Nie
możemy jechać razem, ale będę w drugiej karetce. Nie martw się, siostrzyczko.
Zobaczymy się w szpitalu – ścisnęła mi rękę na pożegnanie.
Odprowadziłam Kasię wzrokiem, a następnie
spojrzałam w niebo, uśmiechnęłam się delikatnie i powiedziałam w myślach do
Boga:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz