piątek, 10 czerwca 2016

Aleksandra Ślusarz "Ocaleni"




" Na drodze w nieznane
Zatrzymał Ktoś nas,
Powiedział: zawróćcie,
To jeszcze nie czas.
(...)
Ocaleni dla nowych szans,
Ocaleni dla świata"
                                                                                              (M. Kuszyńska)




    Mieliśmy za sobą już dwie godziny drogi. Została jedna. Jeszcze tylko sześćdziesiąt minut i powita mnie gorąca kąpiel, ciepłe kapcie, kubek wrzącej herbaty, miękkie łóżko ze świeżą pościelą. Miałam szczęście. Nie każdej matce chciałoby się tak skakać koło swojego dziecka. Początkowo nie mogłam znieść, że traktuje mnie, jakbym była jakimś bobasem, ale szybko zrozumiałam, że ona po prostu taka jest i robi to z miłości. Jeśli tylko miała okazję, przygotowywała mi takie powitanie. Ktoś móglby pomyśleć: ,,Po co w ogóle przyjeżdżać do domu na sobotę i niedzielę, skoro w poniedziałek i tak trzeba jechać z powrotem? Przecież można siedzieć w akademiku cały tydzień." Ja jednak
nie wyobrażałam sobie życia bez tych wszystkich okaleczonych dozą głupoty osób zwanych potocznie rodziną. Wracałam więc jak ptak, który, posmakowawszy wolności, co jakiś czas wraca do starej klatki.
    Zegar na desce rozdzielczej wskazywał 17:04. Z radia dał się słyszeć hit sezonu. Już po pierwszych dźwiękach Kuba podkręcił głośność. Zdążyłam tylko pomyśleć:
,,O, nie...", kiedy wraz z głosem z radia zaczęła śpiewać cała samochodowa ekipa. Zachęcali mnie, żebym śpiewała z nimi tak, jak zawsze, jednak tym razem nie miałam na to ani ochoty, ani siły. Po treningu byłam wyczerpana jak nigdy. Trener dał nam niezły wycisk. A teraz jeszcze to ich całe wycie. Rozsadzało mi bębenki!
    Po trzech koszmarnych minutach piosenka się skończyła. Odetchnęłam z ulgą. Zrobiło się spokojniej. Deszcz bębnił uspokajająco w szyby i dach auta. Kuba trzymał rękę na kierownicy, podczas gdy drugą pisał SMS-a. Na tylnym siedzeniu Kaśka
i Szymon dyskutowali zawzięcie. Nie miałam siły, żeby włączyć się do rozmowy tych dwojga, więc tylko słuchałam, a kiedy o coś pytali, kręciłam głową lub mruczałam jakieś "mhm". Na szczęście im to wystarczało. Kasia znała mnie jak nikt inny i widziała, że nie chę gadać, więc nie naciskała, a Szymon świata nie widział poza moją siostrą
i miał mnie, delikatnie mówiąc, w nosie, co w tym wypadku było mi na rękę. Oczywiście wcześniej chodził za mną cały dzień i prosił, żebym tym razem usiadła
na przednim siedzeniu, bo chciał być blisko "ukochanej". Wiedziałam, że Kate prędzej czy później się ze mną rozliczy (biedny Szymuś zakochał się bez wzajemności, gdyż jego wybranka widziała w nim tylko dobrego kumpla), ale nie chciałam być niemiła
dla kolegi, a poza tym po paru godzinach miałam dosyć jego błagalnych pieśni.
    Czas płynął zdecydowanie zbyt wolno. 17:16. 17:17. 17:18. 17:19. 17:20. Może by tak popchnąć te minuty, aby płynęły trochę szybciej? No i wykrakałam. To, co zdarzyło się w następnej chwili, działo się szybko, zbyt szybko. Jedyne, co zdążyłam zarejestrować z tamtego momentu, to Kuba zapatrzony w telefon, krzyk Kaśki, a potem rozdzierający pisk hamowania i rozmazana sylwetka drzewa za przednią szybą.
    Później tylko ciemność i uczucie spadania w czarną toń.

* * *

    Obudziłam się na jakiejś łące. Rozejrzałam się wokół. Jeszcze nigdy nie widziałam tak bardzo zielonej trawy i tylu kolorowych kwiatów w jednym miejscu! Łąka była piękna. Dokładnie taka, jaką sobie wyobrażałam, kiedy byłam mała i mama czytała mi bajki na dobranoc. Rosły tutaj rośliny, których nie znałam. Kwiaty miały najrozmaitsze barwy, jakich nie widziałam w całej swojej dotychczasowej egzystencji. Leżąc
na nadzwyczajnie miękkiej trawie, czułam się, jakbym leżała na najbardziej puszystym perskim dywanie. Ze wszystkich stron emanowały spokój i błogość.
    Kiedy wstałam, latające w pobliżu ptaki poderwały się i w mgnieniu oka znalazły przy mnie. Ćwierkały, trzepocząc kolorowymi skrzydełkami. W oddali zauważyłam też inne stworzenia, a mianowicie jelenie i sarny. Nieopodal zwierząt stał wysoki, biały budynek. Nic więcej nie przykuło mojej uwagi, toteż skierowałam się w tamtą stronę, cały czas bacznie obserwując stado.
    Nagle jeden z jeleni zaczął biec w moją stronę. Stanęłam jak wryta. Co teraz? Głośno przełknęłam ślinę, gdy zwierzę zatrzymało się tuż przede mną. Nigdy nie byłam tak blisko jelenia. Zawsze wszystkie się mnie bały. ,,Ha – pomyślałam – no to teraz,
dla odmiany, ja się będę bać." Mimo powagi sytuacji, nie omieszkałam zauważyć jego pięknych, długich rogów oraz gładkiej, brązowej sierści. Był wspaniały. Cały czas się we mnie wpatrywał. Zapominając o strachu, wyciągnęłam dłoń w stronę rogacza. Kiedy przypomniałam sobie, że przecież miałam się bać, on zdążył już przyłożyć swój łeb
do mojej ręki, zamykając na chwilę oczy. Po chwili znów na mnie spojrzał. Dopiero teraz zauważyłam, że jego wzrok jest łagodny. Uśmiechnęłam się i pogłaskałam go
pod szyją. Zaczął trącać mnie lekko rogami, więc wdrapałam się na jego grzbiet. Przytuliłam się do zwierzęcia, które było mięciutkie jak pluszowa maskotka. Od razu pomyślałam o starej zabawce z dziecństwa.  Tymczasem jeleń pogalopował w kierunku białego budynku.
    Stojąc już przed drzwiami, jeszcze raz pogłaskałam swojego wierzchowca, po czym nacisnęłam klamkę. Wrota otworzyły się i nagle oślepił mnie najjaśniejszy blask, jaki można sobie wyobrazić. Nic już nie widziałam oprócz białego światła emanującego
z wnętrza dziwnego budynku. Otaczało mnie tylko światło i cisza.

* * *

    Cisza. Krzycząca w podświadomości, brzęcząca w uszach cisza. I ból.
Nie do zniesienia. Ból rozsadzający wszystkie narządy, wszystkie części ciała. Miałam wrażenie, że niewiele brakuje, aby moja głowa pękła jak zwykły balon. Balansowanie między snem a jawą nie należało do najprzyjemniejszych uczuć. Minuty stawały się godzinami, godziny minutami. Czułam się, jakbym próbowała wydostać się z wiru, który uparcie ciągnął mnie na dno.
    Powoli odzyskiwałam świadomość. ,,Co się stało? Co się, do cholery, stało?! Dlaczego nie mogę się ruszyć? Czemu ledwo oddycham?" - próbowałam poskładać elementy układanki. Samochód, przeszywający pisk, drzewo... Zamrugałam i z chaosu zaczął wyłaniać się rozmyty obraz. Zewsząd otaczała mnie pogięta blacha. ,,Boże, co teraz? Oddychaj, Martynka, oddychaj. Zachowaj zimną krew. Panika w niczym tu
nie pomoże." - pocieszałam się w myślach.
    Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że nie byłam sama. Co z resztą? Przestraszyłam się. Moja siostra! Mogłam tylko ufać i mieć nadzieję, że nic jej się nie stało. Zaczęłam nasłuchiwać. Otworzyły się drzwiczki i z auta, a raczej jego resztek, wygramolili się Kuba i Szymon.
 - Nic ci nie jest, stary? - spytał ten pierwszy.
 - Nie. Wszystko ok. Z tobą w porządku?
Nie usłyszałam odpowiedzi, więc Kuba najprawdopodobniej tylko skinął głową.
 - Martyna? - usłyszałam głos Kasi, która dopiero teraz wyskoczyła z samochodu. Odetchnęłam z ulgą. Jest cała.
- Tuśka! Słyszysz mnie? - ponowiła pytanie.
"Słyszę, słyszę" – chciałam powiedzieć, jednak nie wydobyłam z siebie ani słowa. Poczułam za to falę nowego bólu w klatce piersiowej, przez co znów nie mogłam złapać oddechu. Zaczynałam się dusić. Im bardziej chciałam coś powiedzieć, tym bardziej bolało. Wokół mojej szyi coraz mocniej zaciskała się niewidzialna metalowa obręcz.
 - Martyna, powiedz coś! - moja siostra powoli wpadała w histerię.
 - Boże, co ja najlepszego zrobiłem? Co ja, do diabła, narobiłem?! - Kuba również spanikował.
    Kasia rozpłakała się. Szymon pocieszał ją słowami: "Wszystko będzie dobrze". Szloch dziewczyny sprawiał, że czułam się winna. Próbowałam wydać z siebie choćby jęk, żeby ją uspokoić, ale płuca ciągle odmawiały mi posłuszeństwa. Kilka łez spłynęło mi po policzku. Odruchowo mocno wbiłam paznokcie w udo. Nic nie poczułam. Przeraziłam się. Położyłam rękę na łydce, potem przejechałam nią po drugiej nodze. Miałam wrażenie, że dotykam innego ciała. Te nogi nie były moje. Zupełnie, jakby ktoś je podmienił lub wyłączył. "Nie! - krzyknęłam w głowie. - Tylko nie to!" Teraz łzy płynęły już strumieniami.
    Przyjechała karetka. Nie wiem, ile czasu zajęło im wyciągnięcie mnie z tego okropnego przedniego siedzenia. Minutę, dwie, pięć? Może godzinę? Położono mnie
na noszach. Gdy tylko Kuba mnie zobaczył, zaczął jeszcze bardziej histeryzować
i obwiniać się za ten nieszczęsny wypadek. Jeden z ratowników, który ewidentnie miał dość, złapał go od tyłu i odciągnął do drugiej karetki. Spojrzałam z wdzięcznością
na człowieka, który uratował moje uszy od tego lamentu. Kilka sekund później podbiegła do mnie zapłakana Kasia. Przytuliła swój policzek do mojego.
 - Jezu, Martyna – powiedziała łamiącym się głosem. - Żyjesz!
    Uśmiechnęłam się i ścisnęłam jej rękę. Nadal oddychało mi się z trudem, nie mówiąc już o jakimkolwiek mówieniu. Miałam nadzieję, że ten stan jest tylko chwilowy. Lekarz, widząc moją walkę, przyłożył mi do twarzy maskę tlenową. Trochę lepiej. Podeszło dwóch ratowników. Jeden stanął za moimi stopami, drugi nad głową i na "trzy" skierowali nosze  do karetki. Chwyciłam siostrę za rękę, zanim zdążyła odejść
i nie zamierzałam jej puścić. Nie chciałam zostać sama. Kasia szybko domyśliła się, o co mi chodzi i powiedziała:
- Spokojnie. Nie możemy jechać razem, ale będę w drugiej karetce. Nie martw się, siostrzyczko. Zobaczymy się w szpitalu – ścisnęła mi rękę na pożegnanie.
  Odprowadziłam Kasię wzrokiem, a następnie spojrzałam w niebo, uśmiechnęłam się delikatnie i powiedziałam w myślach do Boga:

 - Nie. Dziś nie umrę. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz