piątek, 7 lipca 2017

DIABLAK

Rafał  Banaś
Gimnazjum

DIABLAK




          

                       
    Podbabiogórze to niezwykle piękny region, pełen okazałych gór
i malowniczych dolin. Panią tej okolicy jest Babia Góra, której wierzchołek króluje niepodzielnie nad polskimi Beskidami, nie mając sobie równych. Przyciąga ona swym tajemnym pięknem rzesze pragnących ją zdobyć turystów, przewodników, studentów.
    Górę tę łączy jednak nierozerwalna więź przede wszystkim z mieszkającymi u jej stóp prostymi ludźmi. Od zawsze urzekała ich swoim majestatem. Nieraz podczas dziejowej zawieruchy jej lasy dawały schronienie potrzebującym, a głazy i kamienie były niemymi świadkami ludzkich tragedii. Ileż to legend powstało na jej temat, iluż sławiło jej jodły,świerki i buczyny?
    Ci, których w sobie rozkochała, wracali do niej o każdej porze roku, nie mogąc wyrwać się spod jej przedziwnego wpływu. Całkiem, jak gdyby jakieś siły nieczyste rzucały na nich urok i ciągnęły ich w to miejsce, którego głównym szczytem był właśnie… Diablak.
    Maciek również uległ czarowi tej góry. Tak jak ona wznosiła się samotna pośród otchłani nieba, tak i on czuł się samotną wyspą pośród odmętów życia.  Miał osiemnaście lat. Nie ciągnęło go do rozrywek, którym oddawali się jego koledzy. Jedyną pasją tego chłopca było wędrowanie po tutejszych szlakach.
    W dole życie pędziło cwałem, pędziło galopem, a tu, pośród szumiących drzew, kwitnących łąk  i szmeru górskich potoków, czas jakby się zatrzymał, a on sam, zazwyczaj szorstki i z pozoru bez polotu i wyobraźni, czuł, że jest naprawdę sobą.
Kiedy mył ręce w czystej, rwącej wodzie  i oddychał kryształowym powietrzem, był prawdziwie szczęśliwy. „Góry, Maciusiu, oddzielają od wszelkiego zła, od wszelkich zwątpień i zmartwień” – mawiał dziadek Ignacy.
    To z nim chłopiec stawiał pierwsze kroki na babiogórskich szlakach i to on nauczył go szacunku do przyrody i pokory wobec jej majestatu. Do dzisiaj o dreszcz przyprawia go wspomnienie, kiedy to, będąc jeszcze małym chłopcem, słyszał opowiadane przez dziadka legendy a to o diable, który na szczycie Babiej Góry budował zamek dla zbójnika, a to o sabatach czarownic, które urządzały sobie tutaj harce w Noc Świętojańską, wreszcie przerażenie budziła w nim stara olbrzymka mieszkająca tu podobno niegdyś w swej chacie i siejąca postrach wśród okolicznych mieszkańców.
    Miejsce to rozpalało wyobraźnię wielu ciekawskich i śmiałków, bo Diablak, kojarzony z czarcimi mocami, miał od wieków tajemną moc przyzywania do siebie ludzi. Wiele istnień pochłonęła ta góra, wielu wytrawnych wędrowców w tajemniczy sposób przepadło w jej lasach bez wieści, ale nie zrażało to innych przed przecieraniem coraz to nowych szlaków.
    Tyle razy Maciek wspinał się na sam szczyt, że ani nie przypuszczał, iż ta wyprawa na długo zapisze się w jego pamięci. Zimą góra budziła w nim największy respekt. Jej wierzchołek najczęściej spowijały mgły, oblodzone szlaki robiły się niedostępne, to i turystów było mniej.  Kapryśna pogoda nie mogła go i tym razem odstraszyć. Prószył lekki śnieg, w końcu to 13 grudnia, dzień świętej Łucji. „Na świętą Łucę noc się ze dniem tłuce” – mawiał dziadek Ignacy. To dzisiaj jest czas zimowego przesilenia, to dzisiaj demony cieszą się
ze zwycięstwa nocy nad dniem...
    Wzdrygnął się, otrząsając się z tych nieprzyjemnych myśli, zapakował plecak i ruszył żwawo
czerwonym szlakiem prowadzącym od przełęczy Krowiarki, przez Sokolicę, aż na sam szczyt góry.
    Kiedy dotarł już na miejsce, było późne popołudnie.  Wokoło roztaczał się piękny widok na lasy, wzgórza oraz doliny Polski i Słowacji. Niższe szczyty – Sokolica, Kępa i Gówniak – przykryte były cienką pierzyną białego śniegu.
    W domach w Zawoi zapalały się w oknach pojedyncze światła. Wiedział już,
że nie zdąży wrócić do domu przed zmrokiem.   Zapatrzony w krajobraz nagle poczuł się dziwnie zmęczony. „Przenocuję w schronisku” – pomyślał. Ostatni turyści  schodzili już ze szczytu w stronę Markowych Szczawin.
    Jednak z Maciejem działo się coś dziwnego – uczucie zmęczenia ogarniało go coraz mocniej, powieki same zaczęły mu ciążyć i opadać. Mimo narastającego uczucia zimna, usiadł na dużym kamieniu, gdyż nie potrafił zapanować nad tą dziwną niemocą, jaka go ogarnęła. „Zamknę oczy i choć na chwilę, odpocznę” –powiedział do siebie, otulając się szczelnie szalem i kapturem.
***
    Gdy się ocknął, na szczycie nie było już nikogo. Skostniały od mrozu wstał
i rozejrzał się wokoło. Ze zdziwieniem stwierdził, że mimo późnej pory nie ściemniło się zbytnio, ale okolica zmieniła się bardzo – niebo stało się ciemnogranatowe, nigdzie nie było widać rosnących na zboczach lasów, zniknęły też położone w dole wsie. Zamiast nich Maciek zobaczył potężną, szeroką rzekę wijącą się u podnóża góry. Przestraszony tym widokiem odwrócił się i zaczął zbiegać stromą ścieżką w dół do schroniska.
    Gdy oddalił się już trochę od szczytu Diablaka, usłyszał dochodzące stamtąd szydercze śmiechy. Wydawało mu się  też, że widzi blask ogniska i tańczące wokół niego dziwne postacie, które trudno by uznać za ludzkie. Przerażony  zaczął biec przed siebie, co sił w nogach, byle jak najdalej znaleźć się od tego upiornego miejsca.
    „Diablak! Ten szczyt nazywa się Diablak!” – wyszeptał, uświadamiając sobie  jednocześnie całą grozę swojej sytuacji. Pędząc na oślep, łapiąc w piersi ostatni oddech, dostrzegł nagle przed oczami wejście do niewielkiej jaskini. Dziwne, bo choć znał tu doskonale każdy szlak i każdy otwór w skale, nie pamiętał, by kiedykolwiek był w tym miejscu. Nie tracąc chwili, wbiegł do środka. Przeróżne myśli i pytania kołatały się w jego głowie.
    Nagle zobaczył, że ściana, o którą się opiera, nie jest nagą skałą, ale składa się z rzędów starych, dawniej zapewne czerwonych, równo poukładanych cegieł. Nie znajdował się w jaskini, tylko w jakimś lochu! Na myśl przyszły mu słowa dziadka Ignacego: „Pod Babią Górą ciągną się całe kilometry starych tuneli, wzniesionych przez siły nieczyste. Biada każdemu, kto się tam zapuści!” No tak, podobno w każdej legendzie jest ziarenko prawdy...
Przestraszony jeszcze bardziej Maciek odwrócił się w stronę wyjścia – ale otwór, przez który dostał się do jaskini, zniknął! Na jego miejscu stała ściana z cegieł. Chłopiec poczuł, że opuszcza go wszelka nadzieja. Wpadł w sidła czegoś, czego nie rozumiał i nie był w stanie stawić temu czoła.  Mimo to odwrócił się i ruszył dalej przed siebie, sam nie wiedząc, dokąd. Im dalej się  posuwał, tym tunel stawał się węższy i ciemniejszy. Nagle, po prawej stronie ściany ujrzał duże, drewniane drzwi, zza których biło mocne światło. Ku jego przerażeniu zaczęły się same otwierać – za nimi ukazało się wnętrze niewielkiej, skromnie urządzonej komnaty. W rogu stał kominek, w którym płonął ogień, zaś w jego cieple, siedząc w fotelu, wygrzewała się dziwna kobieta. Wyglądała na zwyczajną  staruszkę, jednak biła od niej jakaś  tajemnicza aura.
    - Wejdź, Macieju – rzekła, zapraszając go do środka. – W moim domu nic ci nie grozi.
Chłopca natychmiast opuścił strach, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Mimo zwyczajnego wyglądu, było w niej coś, co przykuwało uwagę,  coś królewskiego, coś, co sprawiało, że Maciek nie tylko przestał się bać, ale też zaczął traktować ją z wielkim szacunkiem.
    - Kim jesteś, pani? Skąd znasz moje imię? – spytał.
    Staruszka uśmiechnęła się.
    - Czekałam na ciebie. Jestem władczynią i strażniczką tego miejsca – odrzekła.
    - Ludzie, oddając mi cześć, od pradawnych czasów wołali na mnie po prostu Baba. To ode mnie wzięła się nazwa tej góry. To moja ... Babia góra.
    - Co się tutaj stało? Dlaczego okolica się zmieniła? Kto pali ogień na Diablaku? – Maciek zadawał kolejne pytania. Twarz staruszki posmutniała.
- Diablak jest jedynym miejscem, z którego czarci mogą przedostać się
do świata ludzi – zaczęła. –  Niegdyś podstępnie zagnieździły się we wnętrzu mojej góry, siejąc postrach wśród okolicznych mieszkańców. By wzbudzić lęk i trwogę,  czasami ukazywały się w ich domostwach, porywały nocą owce, a często też samych ludzi.  To one stworzyły te tunele... – kobieta przerwała na chwilę, a chłopiec dostrzegł w jej oczach łzy.
      – Tunele ciągną się w nieskończoność, pełne pułapek i czarów, a na ich końcu diabły umieściły Czarci Kamień – to on pozwala im się tu panoszyć. Potrafię je powstrzymać przez większość czasu, ale raz w roku, w noc św. Łucji, kiedy piekło świętuje zwycięstwo nocy nad dniem, moja moc słabnie na tyle, że wychodzą na powierzchnię i czyhają na dusze zabłąkanych w górach ludzi. Potem ucztują przy rozpalonych ogniskach, a następnie porywają ich do swych podziemi. Nieszczęśnicy są wpuszczani w labirynty korytarzy, gdzie błąkają się, rozpaczliwie szukając Czarciego Kamienia. Diabły mamią ich obietnicami, że kto go znajdzie, ten się uratuje. Wszyscy giną w sieci wymyślonych przez czartów pułapek
i żaden nie ogląda już świata ziemskiego. Dziś jest właśnie ta noc, noc,  w czasie trwania której nie mogę ustrzec swojej góry przed złem. Biada wszystkim wędrowcom zabłąkanym na tutejszych szlakach...
    - Czy istnieje sposób, by powstrzymać to szaleństwo? – spytał z przejęciem chłopiec.
Staruszka przyjrzała mu się z uwagą, a Maciek poczuł, że ciarki przechodzą mu po plecach.
   - Tak... – powiedziała wolno. – Trzeba przejść przez diabelskie tunele, znaleźć Czarci Kamień i wynieść go na powierzchnię. Blask słońca sprawi, że kamień rozpadnie się w pył. Dokonać tego może jednak tylko człowiek odważny  i o szczerym sercu, człowiek, który prawdziwie kocha góry i jest w stanie poświęcić swe życie dla innych. Nikt dotąd nie znalazł mojej komnaty, zatem nikt nie zna  tajemnic, które skrywa to miejsce. Jesteś pierwszym, który poznał, dlaczego tylu wędrowców ginie w tę noc bez śladu w górskich ostańcach. Lecz czy podejmiesz to ryzyko...?
    - Zrobię to – rzekł bez wahania Maciek. – Tylko powiedz mi, jak tam dotrzeć?
    Staruszka zaczęła przyglądać mu się z uwagą, a on poczuł, że przed tym spojrzeniem nic się nie skryje, że widzi jego lęki, pragnienia, nadzieje. Wreszcie sięgnęła ręką do kieszeni, wyjęła jakiś niewielki przedmiot i podała mu na dłoni. Był to niewielki, metalowy krzyżyk.
    - Oto niezawodna broń przeciw wszelkiemu złu tego świata. On wskaże ci drogę i obroni cię, jeżeli okażesz się godny tego zadania – rzekła. – Idź, ale spiesz się, bo dzisiaj znowu wielu zabłądzi w diabelskich labiryntach...
***
    Komnata i baba nagle zniknęły, a on znalazł się przed wiejącą chłodem ciemną czeluścią mroku. Strach zajrzał mu w oczy. Wtedy przypomniał sobie o zaciśniętym w dłoni talizmanie. Otworzył palce i spostrzegł, że krzyżyk świeci.
    ”Dlaczego nie jestem zdziwiony...„ - pomyślał, po czym przeżegnał się i ruszył prosto w otchłań złowieszczego labiryntu.
    Nie szedł już w mroku, blask bijący od magicznego przedmiotu był tak mocny, że ciemności rozstępowały się przed chłopcem, a tunele od razu stały się mniej straszne i mroczne.
Wkrótce stanął przed pierwszym skrzyżowaniem. Niepewnie ruszył w jedną stronę, ale gdy tylko to zrobił, światełko zaczęło blednąć. Przestraszony cofnął się i... światło natychmiast odzyskało dawną siłę. Postawił więc krok w drugim tunelu, potem następny, i jeszcze jeden – tym razem krzyżyk świecił  z jednakową mocą. Maciek pewien, że wreszcie odgadł zasadę, według której miał się przemieszczać, ruszył dalej na przód. Na każdym kolejnym rozwidleniu działo się to samo.
    Czuł, że przeszedł już szmat drogi, gdy nagle pojawiła się przed nim straszliwa postać. Czarna sylwetka wyraźnie odznaczała się na tle równie nieprzebranych ciemności. Ogromne, przekrwione oczy żarzyły się nienawistnie czerwonym ogniem. Głowa stwora sięgała niemal pod sufit, a  zakończone szponami łapy drapały przeraźliwie posadzkę korytarza. Stworzenie to wydało z siebie głośny, raniący uszy i serce ryk.   
    Maciek skulił się i zamarł ze strachu.  Poczuł  szybsze bicie serca. Chciał się cofnąć , uciekać, ale nie mógł oderwać stóp od podłogi. Demon zaczął się zbliżać. Wyciągnął ku niemu swe szpony i już miał go złapać w miażdżącym uścisku, gdy nagle chłopiec przypomniał sobie słowa staruszki:  On cię obroni...

    Zacisnął mocniej krzyżyk w swej drżącej dłoni i nagle z całej siły wetknął go
w łapę stwora. Tak głośnego, pełnego bólu oraz strachu wycia nikt chyba z żyjących na ziemi nie słyszał. Demon cofając się, zaczął się jednocześnie szybko kurczyć. Stawał się coraz mniejszy i mniejszy, aż w końcu rozpłynął się zupełnie w powietrzu. Echo tylko odbijało od ścian korytarzy jego ostatni jęk rozpaczy ...
    Maciek poczuł, że przeszedł najważniejszą w tej wędrówce próbę. Podniósł z ziemi upuszczony przez demona krzyż i dalej  ruszył już zupełnie bez strachu. Otaczający go blask stał się dla niego ochronną tarczą.  Z zaułków ścian zaczęły wylatywać najdziwniejsze poczwary, próbując dopaść go swoimi szponami. Nie mogły jednak pokonać tej magicznej bariery, którą dawało mu bijące od krzyża światło. Chłopiec zrozumiał, dlaczego starsi ludzie  taką czcią otaczali zawsze w swych domach krucyfiks. Im też znana była  moc tego symbolu męki i cierpienia.  Szedł więc dalej, czując, że jest bezpieczny, że żadne zło nie ma do niego dostępu.
    Wtem,  przy  kolejnym  skrzyżowaniu  dróg,  ujrzał  w  półmroku  otwarte  na oścież 
solidne, dębowe drzwi. W osłupieniu dostrzegł, że w głębi wnętrza piętrzą się nieprzebrane góry złota, srebra i drogocennych kamieni, których nazw nawet nie znał. Za te pieniądze mógł dostać wszystko, czego tylko by zapragnął! Jak zahipnotyzowany ruszył w stronę skarbów. Nie uszedł jednak nawet kilku kroków, a światło jego „talizmanu” zaczęło blednąć. Myśli Maćka szaleńczo krążyły wokół jednego... przecież mógł napełnić kieszenie złotem,
a potem zawrócić!
    Zrobił kolejny krok w stronę otwartych drzwi. Światło krzyżyka stawało się coraz słabsze. Chłopiec przystanął w zamyśleniu. Od razu zjawiła mu się przed oczami postać dziadka Ignacego: „Chciwość, wnusiu, prowadzi tylko w głąb piekła.
    Maciek spojrzał jeszcze raz na to bogactwo, które leżało w zasięgu jego ręki i, opierając się pokusie, by po nie sięgnąć, skierował w jego stronę światło swojego „strażnika”. Natychmiast to, co brał za złoto i drogocenne kamienie, zamieniło się w piekielny ogień, jarzący się wściekle żółtym i czerwonym płomieniem. Zawstydził się swojej słabości i szybko znów ruszył przed siebie.

***
    Nie minęło wiele czasu gdy korytarz, którym się przemieszczał, niespodziewanie się skończył. Oczom chłopca ukazał się przerażający widok.
    W skalnej pieczarze  kłębiły się sylwetki przeróżnych poczwar i demonów: były tam karmiące się ludzką krwią strzygi, jednookie licha, kruczoczarne latawice, ale przede wszystkim rogate diabły. Te straszliwe bestie oblepiały ściany, pełzały po podłodze, zwisały spod sufitu. Maciek domyślił się, że to strażnicy Czarciego Kamienia.  I oto dostrzegł go w samym środku tej ciżby. Wetknięty w otwór w kamiennym stole, odcinał się swym złowróżbnym blaskiem od tego ponurego otoczenia.
    Maciek poczuł, że serce podchodzi mu do gardła. Cel jego wędrówki był na wyciągnięcie ręki. Pokonując swój strach, zacisnął mocniej swój talizman w dłoni i ruszył niepewnie przed siebie. W jednej chwili wszystkie demony rzuciły się wściekle na intruza, ale nie mogły pokonać bariery, jaką dawał blask małego krzyżyka. Całkiem, jakby natrafiały na szklaną ścianę. Nagle ich piski i zawodzenia ustały. Maciek stał przy Kamieniu i osłupiały dostrzegł na jego powierzchni swoje odbicie.
    Nagle obraz ten zaczął się rozpływać, by po chwili uformować się w następny. Piękny dom, skaliste nadmorskie wybrzeże, kojący szum fal, niezwykły ogród, a pośród tego splendoru Maciek, wylegujący się w słońcu na kamiennym tarasie. Widział, że jest szczęśliwy. Usłyszał cichy, ale nęcący i przenikający do głębi głos: „Wszystko, co ujrzałeś może się spełnić. Mogę dać ci to i o wiele więcej, jeżeli tylko zostawisz ten kamień i wyjdziesz.” Jak na rozkaz po drugiej stronie pieczary skały zaczęły się zsypywać i przemieszczać. Po chwili uformowały się w strome przejście prowadzące na zewnątrz, do domu. Maciek zawahał się, rozmyślając o tym, co pokazał mu kamień. Mógł po prostu odejść, zostawić to miejsce i już nigdy nie wrócić, mieć to wszystko, co zabaczył... „To tylko czarcie sztuczki” – Pomyślał. - „Nie dam się na nie nabrać.” Jeszcze raz spojrzał na mroczny artefakt. Obrazy wciąż się zmieniały, tworząc coraz to inne wizje jego przyszłości. Chłopiec zamknął oczy, aby oprzeć się pokusie, chwycił kamień w dwie ręce i wyrwał go ze stołu. Demony ryknęły i rzuciły się na niego, ale ponownie powstrzymał je blask bijący z krzyżyka. Maciek nie zważał już na nie, tylko biegł w stronę wyjścia. Za sobą słyszał potworne wycie przerażonych poczwar. Zaczął wspinać się stromym tunelem. Na jego końcu dojrzał znajomy widok – pieczara wychodziła na szczyt Diablaka! Gdy tylko z niej wybiegł Czarci Kamień zetknął się z ostatnimi promieniami zachodzącego słońca i zaczął się rozsypywać. Po chwili w rękach Maćka pozostał jedynie proch.
    Maciek zmęczony usiadł na jakiejś skale. Powoli zwrócił wzrok na miejsce, z którego wyszedł i westchnął ze zdziwienia. Pieczara zawalała się, a tunel do niej prowadzący znikał! Wtem chłopiec usłyszał ciepły głos staruszki: „Brawo chłopcze. Wygrałeś tę walkę. Czarcie czary przestały działać. Udowodniłeś, że każdy kto odnajdzie w sobie odwagę i siłę, jest w stanie pokonać zło. Przejście na Diablaku, przez które demony się tu dostawały zostało zamknięte.” Maciek zamknął oczy. Uzmysłowił sobie, że wcale nie potrzebuje pięknego domu na brzegu morza, który obiecał mu czart. Już jest szczęśliwy…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz