W piątek odbierze z rąk prezydenta Bielska - Białej
swoją pierwszą publikację i nagrody podczas finału Ogólnopolskiego
Przeglądu LIPA. Poniżej możecie przeczytać jej opowiadanie. Gratulujemy udanego debiutu literackiego!
Patrycja Klimasara
JEST... osobą, która niczego nie robi bez powodu lub potrzeby. Lubi widzieć efekty swojej pracy. Nie interesują jej bezsensowne działania
LUBI... pracować z dziećmi. Imponuje jej to, z jakim zapałem potrafią rozwijać swoje pasje. Cieszy się, gdy zostaje obdarzona ich zaufaniem.
CENI... poczucie humoru i dystans. Nie rozumie osób, które traktują siebie zbyt poważnie (prawdopodobnie nikt poza nimi tego nie robi).
CZYTA... tytuły rozdziałów i ostatnie kilka stron książki, zanim rozpocznie właściwą lekturę. Lubi znać ogólny zarys historii, w którą się zagłębia.
PISZE... bardzo metaforycznie. Podobno... Jej poprzednia polonistka uważała, że inspiruje się tekstami Paulo Coelho. Nieprawda. Nigdy nie przeczytała nawet jednego jego utworu.
BOI SIĘ... wody. Jeziora, morza i rzeki są piękne, ale jest w stanie podziwiać je jedynie z brzegu.
JEST DUMNA... z ludzi, którzy współpracując z nią, odnieśli lub nadal odnoszą sukcesy.
Talitha cumi*
JEST... osobą, która niczego nie robi bez powodu lub potrzeby. Lubi widzieć efekty swojej pracy. Nie interesują jej bezsensowne działania
LUBI... pracować z dziećmi. Imponuje jej to, z jakim zapałem potrafią rozwijać swoje pasje. Cieszy się, gdy zostaje obdarzona ich zaufaniem.
PISZE... bardzo metaforycznie. Podobno... Jej poprzednia polonistka uważała, że inspiruje się tekstami Paulo Coelho. Nieprawda. Nigdy nie przeczytała nawet jednego jego utworu.
MA... zamiar osiągnąć postawiony sobie cel. A potem kolejny, ciut większy. Myśli, że błędem jest wymagać od siebie samego wielkich rzeczy tu i teraz.
BOI SIĘ... wody. Jeziora, morza i rzeki są piękne, ale jest w stanie podziwiać je jedynie z brzegu.
NIE ZREZYGNOWAŁABY... z posiadania zwierząt. Ma je, odkąd pamięta i uwielbia ich towarzystwo.
MARZY O... "Marzenia" kojarzą jej się z czymś, za czym ludzie biegają całe swoje życie, a ostatecznie tego nie osiągają. Dlatego ma cele.
***
Siedziałam
przed gabinetem mojej pani psycholog, czekając na wizytę. Błądziłam wzrokiem po
poczekalni, którą już przecież tak dobrze znałam. Bywam tu dwa razy w tygodniu
od pół roku. Zawsze o tej samej porze. Dziś przyszłam dość wcześnie. Na
korytarzu nie było nikogo, ale gabinet
był zajęty przez jakiegoś pacjenta. Ściany miały kolor kawy z mlekiem. Całe
szczęście, że nie były białe. Czułabym się jak w wariatkowie. Zwróciłam uwagę
na mojego byłego przyjaciela. Korytarz wciąż był pusty.
Nie,
nie zwariowałam.
Wisi, biedny, na tym swoim krzyżu. Czasem jest mi go żal. Wisi tak już od dwóch tysięcy lat i … szału nie ma. Wychowywano mnie w wierze. Rodzice co niedzielę prowadzili mnie za rączkę do kościółka ubraną w kolorowe sukienki i rajtuzki. Aktualnie moje kontakty z Jezusem troszeczkę się osłabiły. Jak ja w niego wierzyłam! Naprawdę byłam pewna, że istnieje i na dodatek, że jest moim przyjacielem, jak to śpiewają oazy w piosenkach. Uśmiechnęłam się drwiąco i pokręciłam głową.
Otwarcie i wprost powiem, że żaden z niego przyjaciel. Gdy mój świat się zawalił, gdy wszystko straciłam, błagałam go, żeby mi pomógł. Każdego poranka i każdej nocy. Zasypiałam z oczami mokrymi od łez. Budziłam się drżąca jeszcze przed świtem. Skoro jest wszechmogący, to może mi pomóc. Podać rękę, wskazać drogę…. Ale tego nie zrobił. A ja tak bardzo chciałam czuć, że nie jestem sama. „Przytul mnie. Przytul mnie, Jezu. Jezu, przytul mnie!” szeptałam. I również nic. Tak chyba nie zachowuje się przyjaciel. Nie dość, że zesłał na mnie to cierpienie, to jeszcze milczał, gdy błagałam go o pomoc. Pewnego wieczora powiedziałam: „Ty nie istniejesz. A nawet jeśli istniejesz, to ja rezygnuję z ciebie”. I tak właśnie zrobiłam. Może ja od niego odeszłam, ale to on też mnie opuścił.
Klamka drzwi gabinetu skrzypnęła. Z pomieszczenia wyszedł chłopiec. Na moje oko miał może z dziesięć lat. Jego naburmuszona mina świadczyła o tym, że nie do końca był zadowolony z wizyty. Poirytowany odsuwał opadające na czoło kasztanowe loki. Uśmiechnęłam się do niego, ale nie odwzajemnił mojego uśmiechu. Po chwili moim oczom ukazała się jego matka. Ona także miała na głowie burzę loków. Chwyciła go za rękę i skierowali się w stronę klatki schodowej.
Pani Ewa powitała mnie serdecznym uśmiechem. Była to kobieta w średnim wieku. Swoje ciemnobrązowe włosy zawsze spinała w kok. Jej gabinet był pełny książek, jednak na żadnej nie było nawet odrobinki kurzu. Ściany miały kolor bladego różu. Znów bez przeszywającej bieli. Rewelacja. Duże czekoladowe oczy pani Ewy niewątpliwie budziły zaufanie.
- Dzień dobry, Klaro. Jak się dzisiaj czujesz? – powiedziała, gdy usiadłam przy biurku naprzeciwko niej. Przez moją głowę przeleciało kilka myśli. Wypowiadając pierwsze dwa słowa, narzuciła mi odpowiedź na zadane przez siebie pytanie. A skąd może ona wiedzieć, czy mój dzień jest dobry? Może to jeden z gorszych dni w moim osiemnastoletnim życiu? My, ludzie, mamy skłonność to takiego zadawania pytań, żeby odpowiedź na nie była zadawalająca. Narzucamy swoje zdania, opinie, poglądy. A pytań, na które odpowiedź mogłaby być niesatysfakcjonująca, zwyczajnie nie zadajemy.
- Jest dużo lepiej – odpowiedziałam. Zachowałam swoje wywody dla siebie przez wzgląd na szacunek, jakim darzę panią Ewę.
***
Wracałam do
domu autobusem. Gdy pojazd zatrzymał się na jednym z przystanków, ujrzałam
kłócącą się parę. Ona zaczęła płakać, on stał obojętny. Autobus ruszył dalej.
Scena widziana przed chwilą zniknęła mi z oczu, ale nie z głowy.
- Nie troskaj się, kruszynko – głos, który wypowiedział te słowa, należał do staruszki siedzącej naprzeciwko mnie. Spojrzałam na nią. Uśmiechała się łagodnie i serdecznie. Na jej szyi dostrzegłam krzyżyk.
- Wróci do niej – dodała.
- Skąd pani może to wiedzieć? – zapytałam. Ile ja bym dała, żeby zawsze mieć przy sobie taką wszechwiedzącą babulinkę…
- Widzisz, moje dziecko, czasami trzeba się rozstać. Trzeba zapomnieć, a nawet przestać się kochać, żeby móc kochać naprawdę. Taka jest miłość. On teraz twierdzi, że jej nie chce. Niebawem jednak pojmie, że życie bez niej to tylko oddychanie – zamilkła na moment. Cały czas patrzyła na mnie sponad okularów swoimi zielonymi oczami. – Pewnie znów zapytasz mnie – kontynuowała – skąd to wiem. Jeśli człowiek kocha, to oddaje część siebie osobie, którą kocha. Widzisz, jeżeli oddałabyś komuś rękę to, rzecz jasna, nie miałabyś ręki. I nawet gdybyś była pewna, że zrobiłaś dobrze czy że już tej ręki nie potrzebowałaś i nie chciałaś, to prędzej czy później zacznie ci jej brakować. Jemu też zacznie jej brakować. Wciąż ją kocha. Nie troskaj się – po tych słowach kobieta wstała. Nie zdołałam niczego powiedzieć. Ona sama mówiła do mnie powoli i wyraźnie. Miałam przez chwilę wrażenie, że mówi to, co dyktuje jej obrażony na mnie Bóg. To, co do mnie powiedziała było na tyle dziwne, że nie mogłam uznać, że wpadła na to sama. Autobus zatrzymał się na jej przystanku.
- Do widzenia – pożegnałam się.
- Taką mam nadzieję – odparła babcia.
- Nie troskaj się, kruszynko – głos, który wypowiedział te słowa, należał do staruszki siedzącej naprzeciwko mnie. Spojrzałam na nią. Uśmiechała się łagodnie i serdecznie. Na jej szyi dostrzegłam krzyżyk.
- Wróci do niej – dodała.
- Skąd pani może to wiedzieć? – zapytałam. Ile ja bym dała, żeby zawsze mieć przy sobie taką wszechwiedzącą babulinkę…
- Widzisz, moje dziecko, czasami trzeba się rozstać. Trzeba zapomnieć, a nawet przestać się kochać, żeby móc kochać naprawdę. Taka jest miłość. On teraz twierdzi, że jej nie chce. Niebawem jednak pojmie, że życie bez niej to tylko oddychanie – zamilkła na moment. Cały czas patrzyła na mnie sponad okularów swoimi zielonymi oczami. – Pewnie znów zapytasz mnie – kontynuowała – skąd to wiem. Jeśli człowiek kocha, to oddaje część siebie osobie, którą kocha. Widzisz, jeżeli oddałabyś komuś rękę to, rzecz jasna, nie miałabyś ręki. I nawet gdybyś była pewna, że zrobiłaś dobrze czy że już tej ręki nie potrzebowałaś i nie chciałaś, to prędzej czy później zacznie ci jej brakować. Jemu też zacznie jej brakować. Wciąż ją kocha. Nie troskaj się – po tych słowach kobieta wstała. Nie zdołałam niczego powiedzieć. Ona sama mówiła do mnie powoli i wyraźnie. Miałam przez chwilę wrażenie, że mówi to, co dyktuje jej obrażony na mnie Bóg. To, co do mnie powiedziała było na tyle dziwne, że nie mogłam uznać, że wpadła na to sama. Autobus zatrzymał się na jej przystanku.
- Do widzenia – pożegnałam się.
- Taką mam nadzieję – odparła babcia.
***
Był wczesny
wieczór. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Gdy je otworzyłam, moim oczom ukazały się
sylwetki Janka i Darka – moich dwóch przyjaciół. Pierwszy z nich był ciemnym
blondynem, drugi zaś brunetem. Obaj byli dość wysocy. W tym momencie nie
wyglądali jakby mieli dla mnie dobre wieści.
- Klara, jest sprawa – zaczął Janek.
- Jasne, wejdźcie – zaprosiłam ich do środka. Usiedli w moim pokoju. Nie chcieli niczego jeść ani pić.
- Zuzka się sypnęła – powiedział prosto z mostu Darek. Spojrzałam na niego przerażona.
- Komu? – wydusiłam z siebie.
- Byliśmy na treningu i… - próbował opowiedzieć.
- Laskom wszystkich chłopaków z drużyny! – przerwał Darkowi Janek. - Klara, wie już co najmniej połowa szkoły. Nigdy jej nie ufałem. Nie pasowała mi od samego początku. Już jak ją z Darkiem na targu do worka pakowaliście! – mówił z wściekłością.
- Mówisz o niej jak o świni – słusznie zauważył Darek.
- Bo tak się zachowała! Zgrywała przyjaciółkę Klary, a teraz wszystkim rozpowiedziała. Biedaczka – wycedził z ironią – nie wie, że za wszystkim stoi jej Michałek! – po dłuższej chwili ochłonął. Siedzieliśmy w milczeniu. Nie mogłam uwierzyć w ich słowa. Jak mogła mi to zrobić moja najlepsza przyjaciółka? Obudziła się we mnie ogromna nienawiść do Zuzy, a jednocześnie chęć, aby to wszystko okazało się tylko kolejnym żartem Darka i Janka.
- Klara, jest sprawa – zaczął Janek.
- Jasne, wejdźcie – zaprosiłam ich do środka. Usiedli w moim pokoju. Nie chcieli niczego jeść ani pić.
- Zuzka się sypnęła – powiedział prosto z mostu Darek. Spojrzałam na niego przerażona.
- Komu? – wydusiłam z siebie.
- Byliśmy na treningu i… - próbował opowiedzieć.
- Laskom wszystkich chłopaków z drużyny! – przerwał Darkowi Janek. - Klara, wie już co najmniej połowa szkoły. Nigdy jej nie ufałem. Nie pasowała mi od samego początku. Już jak ją z Darkiem na targu do worka pakowaliście! – mówił z wściekłością.
- Mówisz o niej jak o świni – słusznie zauważył Darek.
- Bo tak się zachowała! Zgrywała przyjaciółkę Klary, a teraz wszystkim rozpowiedziała. Biedaczka – wycedził z ironią – nie wie, że za wszystkim stoi jej Michałek! – po dłuższej chwili ochłonął. Siedzieliśmy w milczeniu. Nie mogłam uwierzyć w ich słowa. Jak mogła mi to zrobić moja najlepsza przyjaciółka? Obudziła się we mnie ogromna nienawiść do Zuzy, a jednocześnie chęć, aby to wszystko okazało się tylko kolejnym żartem Darka i Janka.
***
Siedziałam z moim blondwłosym
przyjacielem w klasie na lekcji języka polskiego. Czułam na sobie spojrzenia
innych uczniów. Dobrze, że Janek był obok mnie. Jego obecność dodawała mi otuchy.
Jednak po raz kolejny w ciągu tych sześciu miesięcy chciałam zniknąć. Rozpłynąć
się. Po prostu się nie wydarzyć. Ludzie są podli. Dobre chwile przychodzą
znienacka i prędko uciekają. Nieszczęście zaś ciągnie się w nieskończoność…
Myślami byłam całkowicie nieobecna. Do porządku przywołało mnie pytanie
nauczycielki:
- A kim dla was jest Ernest Hemingway? Co sądzicie o jego postawie wobec świata?
- Był żałosnym i słabym hipokrytą – usłyszałam głos Zuzy. – Twierdził przecież, że człowiek nie został stworzony do klęski, a sam popełnił samobójstwo.
- Jego te słowa nie uratowały – zaczęłam. Chciałam za wszelką cenę zasugerować jej, że dowiedziałam się o tym, co zrobiła – ale być może miał nadzieję, że uratują kogoś innego. Widział więcej, niż samego siebie.
- A myślisz, że ciebie ktoś zdoła uratować? – zapytał ironicznie Michał, chłopak Zuzy. To pytanie odebrałam jako policzek.
- Spokojnie – szepnął Janek. – Ja osobiście do tego gościa nie mam nic prócz tego, że zdecydowanie za długo żyje – uśmiechnął się i puścił mi oczko. Jego, niekiedy głupie, teksty były dla mnie jak lekarstwo, po którym na krótki czas czułam się lepiej. Ale tylko na krótki czas. Poniekąd lubiłam czuć się źle, ponieważ uważałam to za stabilne. Nic nie masz, nic nie stracisz. Proste.
- A kim dla was jest Ernest Hemingway? Co sądzicie o jego postawie wobec świata?
- Był żałosnym i słabym hipokrytą – usłyszałam głos Zuzy. – Twierdził przecież, że człowiek nie został stworzony do klęski, a sam popełnił samobójstwo.
- Jego te słowa nie uratowały – zaczęłam. Chciałam za wszelką cenę zasugerować jej, że dowiedziałam się o tym, co zrobiła – ale być może miał nadzieję, że uratują kogoś innego. Widział więcej, niż samego siebie.
- A myślisz, że ciebie ktoś zdoła uratować? – zapytał ironicznie Michał, chłopak Zuzy. To pytanie odebrałam jako policzek.
- Spokojnie – szepnął Janek. – Ja osobiście do tego gościa nie mam nic prócz tego, że zdecydowanie za długo żyje – uśmiechnął się i puścił mi oczko. Jego, niekiedy głupie, teksty były dla mnie jak lekarstwo, po którym na krótki czas czułam się lepiej. Ale tylko na krótki czas. Poniekąd lubiłam czuć się źle, ponieważ uważałam to za stabilne. Nic nie masz, nic nie stracisz. Proste.
***
Znów ten sam obraz – poczekalnia przed
gabinetem pani Ewy. Tak jak ostatnim razem, wyszedł z
niego chłopczyk z burzą loków. Nie
zwróciłam uwagi na to, w jakim dziś był nastroju. Sama byłam zbyt przybita.
Weszłam do gabinetu. Po krótkiej rozmowie o błahostkach pani psycholog rzekła:
- Poprosiłam cię, abyś napisała, czym jest dla ciebie twoje ciało.
Wyjęłam z plecaka kartkę z wypracowaniem. Spojrzałam niepewnie na kobietę.
- Przeczytaj, proszę – uśmiechnęła się zachęcająco. Zaczęłam więc czytać:
- Poprosiłam cię, abyś napisała, czym jest dla ciebie twoje ciało.
Wyjęłam z plecaka kartkę z wypracowaniem. Spojrzałam niepewnie na kobietę.
- Przeczytaj, proszę – uśmiechnęła się zachęcająco. Zaczęłam więc czytać:
„Odpowiedź na to pytanie nie należy do łatwych. Gdy byłam małą dziewczynką, ciało ograniczało mojego ducha, moje wielkie marzenia. Kiedy chodziłam do gimnazjum, wygrywałam wiele zawodów sportowych. Moje ciało było dla mnie trampoliną do sukcesu. Dziewczęta zazdrościły mi tego, jak wyglądałam.
Ale pewnego feralnego wieczora moje ciało przestało należeć do mnie. Pijany chłopak mojej przyjaciółki odebrał mi godność. Żałuję, że poszłam wtedy na to ognisko. Pamiętam jego ociekający jadem głos i słowa, że to tylko zabawa. Moje ciało stało się zabawką. Dotykał mnie i rozbierał jak lalkę pomimo wyraźnego sprzeciwu. Był sporo ode mnie silniejszy. Zrobił to.
Nadbiegli szukający mnie Janek i Darek. Zauważyli zapewne, że oddaliłam się od ogniska. Ja tylko szukałam tego przeklętego zasięgu, żeby zadzwonić! Pobili Michała. Przykryli mnie swoimi bluzami i zabrali do domu. Ale przybyli zbyt późno… Ten potwór zrobił to, co miał zrobić. Następnego dnia na moim ciele pojawiły się sińce. Budziło ono we mnie wstręt i odrazę. Zaczęłam je kaleczyć. Cięłam ręce, brzuch, uda. Cięłam każdy milimetr, na którym znajdowały się jego dłonie. Moje ciało stało się jak pokreślana przez dziecko kartka papieru. Samookaleczanie przynosiło mi ulgę. Ból fizyczny na moment zagłuszał ból psychiczny. Moje ciało było dla mnie jak worek bokserki – wyżywałam się na nim.
Zuza rozpowiedziała wszystkim, że uwiodłam jej chłopaka za pieniądze. Darek i Janek wiedzieli, że to nieprawda. Zuza puściła więc plotkę, że oni również mi płacą. I tak w oczach innych moje ciało stało się narzędziem.
Czy kiedykolwiek będę w stanie zaufać mężczyźnie? Czy obecność dobrych ludzi pomoże mi zapomnieć o złu, które wyrządzili mi inni?
Starsza pani z autobusu opowiadała mi o
miłości. Była wierząca.
Gdzie płonący krzew? Gdzie jest Bóg? On milczy. A moje ciało to Jego zburzona świątynia.”
Gdzie płonący krzew? Gdzie jest Bóg? On milczy. A moje ciało to Jego zburzona świątynia.”
Jezus zapłakał.
(J 11,35)
*Talitha cumi
- "Dziewczynko, tobie mówię,
wstań" (wypowiedź Jezusa podczas wskrzeszenia córki Jaira) – przyp. aut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz