sobota, 17 listopada 2018

Wszystkich Świętych i Zaduszki


Pierwsze dni listopada upływają pod znakiem zadumy i wspomnień, spotkań nad grobami naszych bliskich, którym zapalamy znicze. W kościołach odprawiane są msze, po których wierni w uroczystych procesjach udają się na cmentarze, gdzie modlą się nad grobami.


Witold Pruszkowski, Zaduszki

Ciekawostki

Święto upamiętniające tych, którzy odeszli, bliskie jest wszystkim ludziom, bez względu na narodowość czy wyznanie, praktykują je zarówno wierzący, jak i ateiści.
W programach radiowych i telewizyjnych wspomina się znane postaci, które odeszły, zwłaszcza w mijającym roku. W miastach organizowane są nastrojowe Zaduszki muzyczne, literackie czy poetyckie.


Teodor Axentowicz, Zaduszki

Dawne obrzędy zaduszkowe

,,Lud wiejski wierzy, iż wśród nocy poprzedzającej dzień Zaduszny powstaje w kościele wielka jasność i wszystkie duszyczki modlą się przed wielkim ołtarzem. Chwila ta ma być o samej północy, poczem każda duszyczka przybywa do swej rodziny w domowe progi,,
Zygmunt Gloger, Rok polski…



Obrzęd dziadów

Przedchrześcijański obrzęd zaduszny, którego istotą było "obcowanie żywych z umarłymi". W ramach obrzędów dziadów przybywające na "ten świat" dusze należało ugościć, aby zapewnić sobie ich przychylność i jednocześnie pomóc im w osiągnięciu spokoju w zaświatach. Podstawową formą obrzędową było karmienie i pojenie dusz (np. miodem, kaszą, jajkami, kutią i wódką) podczas specjalnych uczt przygotowywanych w domach lub na cmentarzach (bezpośrednio na grobach). Charakterystycznym elementem tych uczt było to, iż spożywający je domownicy zrzucali lub ulewali części potraw i napojów na stół, podłogę lub grób z przeznaczeniem dla dusz zmarłych. W niektórych rejonach przodkom należało jednak zapewnić także możliwość wykąpania się (na tę okoliczność przygotowywano saunę) i ogrzania. Ten ostatni warunek spełniano rozpalając ogniska, których funkcja tłumaczona jest niekiedy inaczej. Miały one oświetlać drogę wędrującym duszom, tak by nie zabłądziły i mogły spędzić tę noc wśród bliskich. Pozostałością tego zwyczaju są współczesne znicze zapalane na grobach. Ogień – zwłaszcza ten rozpalany na rozstajnych drogach – mógł mieć jednak również inne znaczenie. Chodziło o to, by uniemożliwić wyjście na świat demonom (duszom ludzi zmarłych nagłą śmiercią, samobójcom, topielcom itp.), które – jak wierzono – przejawiały w tym okresie wyjątkową aktywność. W pewnych regionach Polski, np. na Podhalu, w miejscu czyjejś gwałtownej śmierci każdy przechodzący miał obowiązek rzucić gałązkę na stos, który następnie co roku palono.
Przykład :Ludowy obrzęd dziadów stał się inspiracją do II części Dziadów Adama Mickiewicza, których centralnym motywem są sceny wzywania dusz podczas wiejskiego zgromadzenia, odbywającego się w opuszczonej kaplicy na cmentarzu. Obrzędowi przewodniczy Guślarz (Koźlarz, Huslar), wygłaszający rytualne formuły i przywołujący dusze zmarłych przebywające w czyśćcu. Mają one powiedzieć, czego potrzeba im do osiągnięcia zbawienia i posilić się przeniesionymi dla nich potrawami.

DZIADY

CZĘŚĆ II

GUŚLARZ - STARZEC PIERWSZY z CHÓRU - CHÓR WIEŚNIAKÓW I WIEŚNIACZEK - KAPLICA, WIECZÓR


There are more things in Heaven and Earth,
Than are dreamt of in your philosophy.
Shakespeare

Są dziwy w niebie i na ziemi, o których
ani śniło się waszym filozofom.

CHÓR
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,
Co to będzie, co to będzie?
GUŚLARZ
Zamknijcie drzwi od kaplicy
I stańcie dokoła truny;
Żadnej lampy, żadnej świécy,
W oknach zawieście całuny.
Niech księżyca jasność blada
Szczelinami tu nie wpada.
Tylko żwawo, tylko śmiało.
STARZEC
Jak kazałeś, tak się stało.
CHÓR
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,
Co to będzie, co to będzie?

GUŚLARZ
Czyscowe duszeczki!
W jakiejkolwiek świata stronie:
Czyli która w smole płonie,
Czyli marznie na dnie rzeczki,
Czyli dla dotkliwszej kary
W surowym wszczepiona drewnie,
Gdy ją w piecu gryzą żary,
I piszczy, i płacze rzewnie;
Każda spieszcie do gromady!
Gromada niech się tu zbierze!
Oto obchodzimy Dziady!
Zstępujcie w święty przybytek;
Jest jałmużna, są pacierze,
I jedzenie, i napitek.





Zaduszki w Lipcach
Zaduszki stanowią w Lipcach jedno z najważniejszych świąt, wpisujących się w ogólny stosunek wiejskiej społeczności do śmierci. Śmierć jest traktowana z dużą powagą i szacunkiem, równie ważna jest także pamięć o zmarłych. Rankiem w Zaduszki ludzie modlą się za zmarłych ze swoich rodzin.
Wyrazem ich pamięci jest zapłata organiście za „wypominki”, czyli całoroczne wyczytywanie nazwisk zmarłych przed nabożeństwem. Pod kościołem ustawiane są trzy beczki, do których chłopi składają podarunki – dla księdza, organisty i Jambrożego.
Religijny wymiar Zaduszek realizowany jest nie tylko w indywidualnej modlitwie, ale także w popołudniowym nabożeństwie nieszporów. Chłopi tego dnia odwiedzają również cmentarze i pozostawiają na grobach bliskich pożywienie dla dusz. Ta ostatnia czynność wywodzi się z obrzędowości pogańskiej, jednak stanowi bardzo ważną część lipieckich zwyczajów.


Deszcze ustały, drogi ociekły i stężały nieco, wody spłynęły, że ino po bruzdach, a gdzieniegdzie i po nizinach a łęgach siwiały się mętne kałuże kiej te oczy zapłakane...
Nadszedł Dzień Zaduszny, szary, bezsłoneczny i martwy, że nawet wiatr nie przegarniał zeschłymi badylami ni chwiał drzewami, co stały ciężko pochylone nad ziemią...
Bolesna, głucha cisza przygnietła świat.
A w Lipcach już od rana dzwony biły wolno a bezustannie - i żałosne, rozbolałe dźwięki pojękiwały po omglonych, pustych polach; ponurym głosem żałoby wołały w ten dzień smętny, w ten dzień, co wstał blady, spowity w mgły aż do tych dal zapadłych, aż do tych bezkresów ziemi i nieba, siny, do niezgłębionej topieli podobny.
Od zórz wschodnich, co się jeszcze żarzyły blado, kieby ta miedź stygnąca, spod sinych chmur zaczęły płynąć stada wron i kawek...
Szły wysoko, wysoko, że ledwie okiem rozeznał i ledwie uchem pochwycił tę dziką, żałosną wrzawę krakań, podobną do jęków nocy jesiennych...
A dzwony biły wciąż.
Po południu, na nieszpory, jakie się odprawiały raz w rok w cmentarnej kaplicy, pociągnęli wszyscy od Boryny.
Szli Antkowie z dziećmi, szli kowalowie, szła Józka z Jagustynką, a na końcu kusztykał Kuba z Witkiem - bych już tych świątków zażyć do cna.
Dzień już przywierał szare, zmęczone powieki. gasnął i zapadał z wolna w przerażające, smutne topiele zmroków; wiatr się poruszył i przeciągał po polach z jękiem, tłukł się między drzewinami a wionął surowym, przegniłym tchem jesieni.
Cicho było, tą dziwnie posępną cichością Zaduszek; tłumy szły drogą w surowym milczeniu, ino tupot nóg się rozlegał głucho, ino te drzewa przydrożne chwiały się niespokojnie i cichy a bolesny szum gałęzi drżał nad głowami, ino te grania i śpiewy proszalne dziadów łkały w powietrzu i opadały bez echa...
Przed wrótniami, a nawet i wśród mogił, pod murem, stały rzędy beczek solówek, a obok nich rozkładały się gromady dziadów.
A naród płynął całą drogą pod topolami ku cmentarzowi; w mroku, co był już przytrząsł świat jakby popiołem szarym, błyskały światła świeczek, jakie mieli niektórzy, i chwiały się żółte płomyki lampek maślanych, a każdy, nim wszedł na cmentarz, wyciągał z tobołka chleb, to ser, to ździebko słoniny albo kiełbasy, to motek przędzy lub tę przygarść lnu wyczesanego, to grzybów wianek, i składali to wszystko pobożnie w beczki - a były one księże, były organistowe i Jambrożego, a reszta dziadowskie, a któren w nie nie kładł, to grosz jaki wciskał w wyciągnięte ręce dziadowskie... i szeptał imiona zmarłych, za które prosił o pacierz...
Chór modłów, śpiewów, imion wypominanych jękliwym rytmem wznosił się wciąż nad wrótniami, a ludzie przechodzili - szli dalej, rozpraszali się wśród mogił, iż wnet, niby robaczki świętojańskie, jęły jaśnieć i migotać światełka wskróś mroków i gąszczów drzew, i traw zeschniętych.
Głuchy, przyciszony trwożnie szept pacierzy drgał w przyziemnej ciszy; czasem szloch bolesny zerwał się z mogił; czasem lament żałosny wił się w rozdzierających skrętach wśród krzyżów; to jakiś nagły, krótki, nabrzmiały rozpaczą krzyk, jak piorun, rozdzierał powietrze albo ciche płacze dziecięce - sieroce płacze kwiliły w omroczonych gąszczach niby pisklęta...
A chwilami opadało na cmentarz głuche i ciężkie milczenie, że ino drzewa szumiały posępnie, a echa płakań ludzkich, skarg, krzyków bolesnych żałości biły ku niebu, w świat cały szły...
Ludzie snuli się wśród mogił cicho, szeptali lękliwie i trwożnie poglądali w dal omroczoną, niezgłębioną...
- Każdy umiera! - wzdychali ciężko z kamienną rezygnacją i wlekli się dalej , przysiadali przy grobach ojców , mówili pacierze, to siedzieli cisi, zadumani, głusi na życie, głusi na śmierć, głusi na ból - jak te drzewa, i jak te drzewa kolebały się im dusze w sennym poczuciu trwogi...
- Jezus mój! Panie miłosierny, Mario! - rwało się im z dusz umęczonych zamętem i podnosili twarze zakrzepłe i wyczerpane jak ta ziemia święta, a oczy szare niby te kałuże, co się jeszcze siwiły w mrokach, wieszali u krzyżów i ruchami tych drzew rozchwianych sennie osuwali się na kolana; do stóp Chrystusa rzucali serca strwożone i wybuchali świętym płaczem oddania się i rezygnacji.
Kuba z Witkiem chodzili razem z drugimi, a gdy już do cna pociemniało, Kuba powlókł się w głąb, na stary cmentarz.
A tam na zapadniętych grobach cicho było, pusto i mroczno - tam leżeli zapomniani, o których i pamięć umarła dawno - jako i te dnie ich, i czasy, i wszystko; tam jeno ptaki jakieś krzyczały złowrogo i smutnie szeleściła gęstwa, a gdzieniegdzie sterczał krzyż spróchniały - tam leżały pokotem rody całe, wsie całe, pokolenia całe- tam się już nikt nie modlił, nie płakał, lampek nie palił...wiatr jeno huczał w gałęziach a rwał liście ostatnie i rzucał je w noc na zatracenie ostatnie... tam jeno głosy jakieś, co nie były głosami, cienie, co nie były cieniami, tłukły się o nagie drzewa kiej te ptaki oślepłe i jakby skamlały
o zmiłowanie...
Kuba wyjął z zanadrza parę oszczędzonych skibek chleba, rwał je w glonki, przyklękał i rozrzucał po mogiłach.
- Pożyw się, duszo krześcijańska, co cię wypominam w wieczornym czasie, pożyw się, pokutnico człowiecza, pożyw się! - szeptał z przejęciem.
- Wezną to? - pytał cicho Witek zatrwożonym głosem.
- Przeciech! Ksiądz żywić nie da!... w beczki drugie kładą, ale tym biedotom nic z tego.,. Księdzowe albo i dziadoskie świnie mają wyżerkę... a dusze pokutujące głód cierpią...
- Przyjdą to?...
- Nie bój się...wszytkie te, co czyścowe męki cierpią... wszystkie. Pan Jezus odpuszcza je na ten dzień na ziemię, żeby swoich nawiedziły...
- Żeby swoich nawiedziły! - powtórzył z drżeniem Witek.
- Nie bojaj się, głupi, zły dzisiaj nie ma przystępu, wypominki ano odganiają go, i te pacierze, i te światła...A i Pan Jezus sam chodzi se dzisiaj po świecie i liczy; gospodarz kochany, co mu ta jeszcze dusz ostało, aż se wybierze wszystkie, wybierze... Dobrze baczę, jak matula mówili, a i stare ludzie przytwierdzają...
- Pan Jezus se chodzi dzisiaj po świecie! - szeptał Witek i oglądał się bacznie...
- Ale, zobaczysz ta... to ino święte widzą abo i zasie pokrzywdzone najbarzej...
- Patrzcie no, a tam się świeci i ludzie jakieś są- zawołał Witek ze strachem wskazując na szereg mogił pod samym płotem.
- To leżą ci, co ich to w boru pobili... juści... i moje pany tam leżą... i matka moja... juści...
Przedarli się przez gąszcz i przyklęknęli u mogił zapadłych i tak rozwianych, że ledwie ślad ino został; ani krzyże ich znaczyły, ni drzewa jakie ocieniały, nic, jeno ten piach szczery, parę zeschłych badyli dziewanny i cisza, zapomnienie, śmierć. . .
Wieś była cicha mimo święta, drogi były puste, karczma zamknięta, a gdzieniegdzie tylko przez małe zapocone szybki błyskały światełka i płynęły ciche śpiewy pobożnych i głośne modlitwy odmawiane za zmarłych...
Z trwogą wysuwano się przed domy, z trwogą nasłuchiwano szumów drzew, z trwogą patrzano w okna, czy nie stoją, nie jawią się ci, co w dniu tym błądzą, przygnani tęsknotą i wolą Bożą... czy nie jęczą pokutniczo na rozstajach... czy nie zaglądają przez szyby żałośnie?..
A gdzieniegdzie, starym zwyczajem świętym, gospodynie wystawiały na przyzby resztki wieczerzy, żegnały się pobożnie i szeptały:..
- Naści, pożyw się, duszo krześcijańska, w czyścu ostająca...
Wśród ciszy, smętku, rozpamiętywań, lęku płynął ten wieczór Zaduszek...

Wladysław Stanisław Reymont, Chłopi, t. 1

                                                                                                              Radek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz