wtorek, 7 czerwca 2016

Aleksandra Małek ,, Wichry wojny pod naszą strzechą ”




Wojna rybusiu, wojna…
                  Był lipiec. Tego dnia było słonecznie, więc miałem iść z Jankiem          na spacer.
- Nie idź synku, nie zostawioj mnie. Ktoś musi się zająć dzieckami. Idziewa                          z ojcem w pole.
- Dobrze, matulu. - odpowiedziałem i podszedłem do dzieci. Miałem trójkę młodszego rodzeństwa:  Adama,  Anusię i  Tadzia oraz starszego brata Staszka. Stasio nie może zajmować się młodszymi, bo pomaga rodzicom. Pracował równie ciężko jak oni i miał dla mnie zwykle mało czasu. Mimo to łączyła nas silna braterska więź, taka męska solidarność. Ostatnio zrobiło się u nas w domu  jakoś tajemniczo. Pomyślałem nawet, że ojciec coś przed nami ukrywa. Tak też mówił mi Stasio, kiedy wracaliśmy po nabożeństwie  z kościoła.  Ciągle szepcze coś do mamy, a ona mówi wtedy : ,, Jezu Chryste!”. Tak jest za każdym razem.
-Porozmawiam z ojcem jutro po robocie . Może coś powie, a jak nie, to som się dowiem – z determinacją oznajmił Stasiek w drodze do domu.
Mój brat jest niesamowity! Taki odważny… Opowiadał, jak to w szkole pytali, kim chce być. On odpowiedział, że żołnierzem, bo chce bronić kraju. Ja nie jestem taki odważny jak on. Na sama myśl o tym, że mój brat mógłby narażać życie ściskało mnie coś w gardle.
Wieczorem wróciła mama. Po jakimś czasie ujrzałem także ojca. Usiadł           na stołku w izbie i patrzył przed siebie. Skryłem się w kącie i z uwagą                 go obserwowałem. Miałem złe przeczucia.
- Zawołoj dziecko, Józka - po chwili rzekł tata do Adasia.
Mały podszedł do mnie  i chwycił mnie za rękę. Więc to o mnie chodzi! Ja coś zawaliłem. Teraz na pewno spotka mnie surowa kara. Podszedłem do ojca pełen obaw, bo choć kochałem go szczerze, to jego surowe spojrzenie przeszywało mnie na wskroś.
- Dloczego nie wydoił żeś krowy, jakem cie prosił ? Przecież wiesz , że teraz momy ino jedno, a taki trudny czas. -  ojciec westchnął, ale w jego oczach widać było gniew. Spuściłem głowę. Nie miałem pojęcia, co odpowiedzieć. Ciężko było się przyznać do takiego zaniedbania. U nas w domu każdy miał swoje obowiązki , a nie wypełnić ich, to jakby zdradzić swoich, bo każdy na ciebie liczy.
- Pomogoł mi przy dzieciach. Samam mu kazała. Mogłeś powiedzieć, Józiu, żeś jeszcze tego nie zrobił,  co ci ojciec przykazał…- odezwała się mama, litościwa jak zawsze i niebywale pomocna, choć mówiła to z lekkim wyrzutem. Ojciec już nic nie mówił aż do modlitwy przed kolacją. Po posiłku ktoś zapukał do drzwi. Otworzyła mama.
-Boże, Irenko , cóż ci  się stało?- w drzwiach stała sąsiadka, przemoknięta                   i zmarznięta ze łzami w oczach.
-Mój synek, mój jedyny na wojne pojechoł, mnie i Wiesie ostawił, a tera po nim śladu ni ma. To już rok zeszedł a tu nie wiadomo ,czy on żyw jest, gdzie on                i czy  jeszcze na tym świecie. Sąsiedzi, ludzie dobrzy, pomóżta mi biednej. Co zrobić z córką mamy. Ona w głowę zachodzi, z żalu włosy rwie i znikąd pociechy. Ona taka młoda, po nocach nie śpi, tak to wszyćko przeżywa.                   Kobieta płakała, a matka ją pocieszała, jak mogła.
-Irenko nie płacz. Gdyby on nie żył, to byś już downo wiedziała. Jak pomocy potrzebujesz, to ci Józia do roboty wyślemy. On już duży chłopak, poradzi sobie. On ci pomoże.
Biedna kobieta… Chętnie jej pomogę, bo i mnie ta matczyna rozpacz wzruszyła szczerze. Pokiwałem głową,  ale nic nie odpowiedziałem , bo kiedy starsi rozmawiają to przecież odzywać się nie wypada. Po wyjściu sąsiadki usłyszałem rozmowę rodziców:
-Widzisz, Maryś, czegośmy doczekali, same nieszczęścia.
-Ano, widać taka wola boska- westchnęła ciężko mama.
Wszedłem do izby. Obok  łóżka przed obrazem Najświętszej Panienki klęczała zgięta w pół babcia.
-Ojcze nasz, któryś jest w niebie.. – modliła się, a po policzkach spływały jej łzy. Obok siedziała moja siostrzyczka Anusia i bawiła się rąbkiem długiej spódnicy babci. Dołączyłem się do modlitwy. Później spytałem:
-Babusiu, czemu płaczecie?
Przytuliła mnie do siebie jak Anusię  i powiedziała:
-Wojna rybusiu, wojna.. już druga za mojego żywota. Ludzie umierają za nic, bieda aż piszczy i choć  nie widać niemieckich żołnierzy to i tak wyjść                        z chałupy strach… Niebezpiecznie. Przychodzi mi na myśl Karolcia, co ją                  z domu wyprowadzili, zamordowali, w lesie zostawili.
 Babcia rozpłakała się na dobre. Nie chciałem, żeby opowiadała mi o tym po raz kolejny, bo chociaż mało z tego rozumiałem , wiedziałem, że była to ludzka tragedia. Moja rodzina dobrze znała Kózków  i zawsze ze współczuciem wspominała ich rozpacz po utracie szesnastoletniej córki zamordowanej przez rosyjskiego żołnierza w 1914 roku. Szczególnie babcia, która ilekroć o tym mówiła, nie mogła powstrzymać łez.


         Niespodziewani  goście
                    W ten niedzielny poranek obudziłem się wyjątkowo wcześnie. Mama krzątała się przy śniadaniu, a potem całą rodziną poszliśmy do kościoła.
-Trzeba sobie pomagać, drodzy parafianie. Czasy są ciężkie… Nikomu nie muszę o tym przypominać. Do wsi przybywa coraz więcej żołnierzy niemieckich. Zabierają dobytek, karzą się karmić , wchodzą do domów jak do własnych. I to dla nas czas próby. Wiary i solidarności. – z przejęciem przemawiał ksiądz.
W mojej jedenastoletniej głowie kłębiły się myśli: w jakich strasznych czasach przyszło nam żyć. Po powrocie z kościoła Anusia pytała babcię, czy może pobawić się z Hanią i Basią. Babcia  jak zwykle z troską przywołała postać Karoliny i znów ostrzegała Anusię, która niewiele z tego rozumiała. 
- Idź Józiu, odprowadź dziewczynki do domu, żeby im się nic złego nie przydarzyło.
Poszedłem w kierunku stodoły, gdzie Hania i Basia stały przestraszone patrząc na nieznajomą kobietę. Gdy podszedłem bliżej dostrzegłem również wątłą postać małego dziecka tulącego  się w ramiona matki. Kobieta ze łzami                              w oczach prosiła o pomoc.
- Pomóż, mój chłopcze , pomóż w niedoli, bo Niemcy nas zabiją! Mordują Żydów!
- Dobrze, proszę pani, tylko dziewczynki odprowadzić muszę. Niech pani idzie za mną do domu.
 Kobieta niepewnie podążyła za nami, niosąc na rękach dziecko. Kiedy mama nas zobaczyła, bez słowa podała jej krzesło , ciepłe mleko i chleb.
-Odpocznijcie pani , choć miejsca nie za dużo znajdzie się schronienie.
-Dzięki wam, dobrzy ludzie. Wystarczy tylko trochę słomy i mleko dla dziecka. Życie mi ratujecie. Mordują nas , wywożą. A co my winni?- drżącym głosem mówiła kobieta.
-Niech się pani nie boi. Dlo Boga my  wszyscy z jednej gliny ulepieni. Znajdzie się schronienie  i strawa, boście w potrzebie.
Dziecko cicho zapłakało, a zmęczona kobieta z ulgą ulokowała się na posłaniu                 przygotowanym pospiesznie przez ojca w stodole.
-Nie bójcie się, pani, tu wos szukać nie bedą – powiedział ojciec, podając kobiecie stary, ale ciepły koc.
Tego dnia wiele się zdarzyło . Zobaczyłem, jak  Staszek głośno krzycząc biegał po podwórku ostrzegając sąsiadów:
-Chłopy, Niemcy ido!
Wtedy zobaczyłem pięciu uzbrojonych żołnierzy w mundurach. Ludzie pospiesznie zamykali drzwi swoich domostw. Ogarnął mnie paniczny strach. Co z nami będzie? - to pytanie dramatycznie kołatało się w mojej głowie.               Żołnierze rozglądali się po okolicy. Nagle jeden z nich wskazał nasz dom, a po chwili wszyscy skierowali swe kroki w tę stronę. Widziałem minę ojca, która zdradzała strach, i zachowanie mamy , pospiesznie szukającej nas wzrokiem, jakby chciała się upewnić, że ma wszystkie swoje dzieci przy sobie. Po chwili odgłos ciężkich żołnierskich butów dał się słyszeć w sieni. Słyszałem też bicie mojego serca, które nienaturalnie przyspieszyło ze strachu. Przypomniałem sobie, że parę metrów dalej w stodole, ukrywa się kobieta.
-Witojcie panowie. Czego potzrebujecie? - zapytał jak gdyby nigdy nic ojciec.

-Wir möchten etwas zu essen- powiedział żołnierz.

-Co on godo?- zapytała matka. –Trza szybko zawołać Staśka, on zna trochę ich mowę. Adaś wołoj Stasia! – nerwowo rozkazała mama.
Staszek znał dużo pojedynczych słów po niemiecku, szybko więc wywnioskował, że niechciani goście są głodni i zirytowani tym , że nie od razu na to wpadliśmy. Z oburzeniem popatrzyli na podane im pospiesznie kartofle   ze skwarkami  i mleko do picia. Najwyraźniej nie uznali tego za godną ich strawę.   W istocie, jak na niedzielny obiad nie było to nic nadzwyczajnego, ale bieda zaglądała ludziom w oczy i wszyscyśmy przywykli do skromnych posiłków. Żołnierze w końcu zabrali się do jedzenia, a mama odetchnęła z ulgą. Obawiała się, że gniew gości narazi całą rodzinę na niebezpieczeństwo. Niemcy rozmawiali między sobą swobodnie, jakby nas nie było, śmiali się przy tym                  i gestykulowali. Staszek, który odważnie pełnił rolę tłumacza, poprosił w ich imieniu o kawę. Popołudnie dłużyło się nam w nieskończoność, a gdy zapadał zmrok, Niemcy opuścili nasz dom zabierając ze stołu bochenek chleba. Gdy wyszli, mama zapłakała:
-Nawet chleba dla was nie mam, dzieci.
-Nie płacz, matuś , mamy jeszcze ziemniaki - powiedział Staszek, który zawsze potrafił pocieszyć mamę.
Staszek, ktoś więcej niż brat
              Staszek to dla mnie nie tylko brat, to mój bohater. Wspierał rodziców,        a dla mnie był jak drugi ojciec. Dlatego kiedy potajemnie zawołał mnie do komórki, czułem ,że chce mi powiedzieć o czymś ważnym.
-Józek, słyszałem jak ojciec rozmawiał w tajemnicy z matką. Dzisiaj w nocy coś się szykuje w polach na Wał-Rudzie. Mama wzdychała i płakała, a ojciec jej długo coś tłumaczył. Samego ojca nie zostawimy. A jak mu się coś stanie? Pójdziemy za nim. Józiu, pomożesz?
-Z tobą pójdę. Tylko jak? Przecież matula zobaczy.
-Mam plan ,Józiu, mam plan. Moja w tym głowa.
 Uspokoiłem się, bo wiedziałem, że Staś to mądra głowa. Czekałem na jego wskazówki jak żołnierz na rozkazy dowódcy. Zapadła noc.  Leżeliśmy w łóżku. Nie zmrużyłem oka ze zdenerwowania. Czas dłużył się w nieskończoność.  Koło północy Staszek trącił mnie w żebra. Z drugiej izby dochodziły odgłosy ojca zakładającego ubranie i żegnającego się z matką. Odczekaliśmy chwilę                         i wymknęliśmy się przez okno do ogrodu. Tata pospiesznym krokiem oddalał się w kierunku pól. Staszek powiedział, ze musimy zachować odstęp, żeby tata nas nie zauważył, więc czasem traciliśmy go z oczu. Przeszywał mnie wtedy strach  i tylko mocny uścisk dłoni Staszka dodawał mi otuchy. Ojciec oddalał się od zabudowań. Biegliśmy za nim po grząskich polach aż w końcu w pewnej odległości zobaczyliśmy grupę ludzi, do których dołączył ojciec. Zatrzymaliśmy się ukryci za krzakami czekając na rozwój zdarzeń. Po pewnym czasie ku naszemu zdziwieniu usłyszeliśmy odgłos nadlatującego samolotu i światła oświetlające pole. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widzieliśmy. Samolot wylądował tuz przed nami. Dwaj mężczyźni pospiesznie ruszyli z załadunkiem . Podeszliśmy bliżej.  Fragmenty niezrozumiałej rozmowy dochodziły do naszych uszu. Staszek patrzył jak zahipnotyzowany, coraz mocniej ściskając moją rękę. Potem mężczyźni oddalili się, ale samolot wciąż nie startował. Widzieliśmy jakieś zamieszanie.
- Panowie, podsypcie coś pod koła. Jest zbyt grząsko, żeby wystartować. Obserwowaliśmy te zmagania z zapartym tchem. Było już po północy. W końcu samolot wystartował. Czekaliśmy na rozwój zdarzeń nie mogąc uwierzyć w to, czego byliśmy świadkami. Usłyszeliśmy głos jednego z mężczyzn:
- Panowie, nasze zadanie wykonane.                                                    
Patrzyłem na Staszka. Wytrzeszczał oczy, a wyraz jego twarzy  zdradzał dumę               i przekonanie , że oto on jest świadkiem czegoś wielkiego.
-Widzisz ,młody? Wiesz już dlaczego chciałbym zostać żołnierzem –powiedział do mnie jak do równego sobie. A ja poczułem się dumny, że mam takiego brata. Głosy były coraz wyraźniejsze, więc postanowiliśmy się wycofać.  Rozpoznaliśmy w oddali głos ojca. Nie do końca rozumiejąc całość zdarzeń, przyrzekliśmy sobie ze Staszkiem, że będzie to nasza tajemnica i że ojca o nic nie zapytamy.
Pierwszy, drugi ….dziesiąty
              Mijały dni, tygodnie i miesiące. Przyszła zima i głód często zaglądał ludziom w oczy.  Ojciec wybierał się do stryja, który mieszkał koło kościoła, żeby przywieźć od niego worek mąki.
-Mogę z wami, ojcze? – zapytał Staś.
-I ja mogę?- zapytałem pospiesznie, czując się w obowiązku pomóc ojcu i bratu.
-Chodźcie, chłopcy, pomoc się przyda- odpowiedział ojciec.
Było zimno i nieprzyjemnie. Szliśmy droga przez pola, brodząc w śniegu. Tuż przed kościołem zobaczyliśmy niemieckich żołnierzy. Jeden z nich zauważył nas i  jednoznacznym ruchem ręki przywołał  do siebie. Gdy podeszliśmy bliżej, zobaczyliśmy  ludzi ustawionych przed kościołem .
- Chłopcy, dziesiątkują ...- z rozpaczą w głosie powiedział do nas ojciec.
Niemiec ustawił nas w rzędzie z pozostałymi ludźmi, których twarze zdradzały przerażenie.
-Stasiu, boję się- szepnąłem do brata i mocno łapiąc go za rękę.
-Nie bój się, Józiu- pocieszał mnie brat.
-Módlmy się, dzieci- szepnął ojciec.
Ta scena na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Nie czułem chłodu, ale strach przed śmiercią moją i moich bliskich, który w jednej chwili ściska serce. Nagle przed żołnierzami pojawił się  ksiądz. Widząc rozpaczliwą sytuację zebranych ludzi oczekujących na rozwój wydarzeń jak na egzekucję z wielka odwagą zawołał:
-Weźcie mnie! Im darujcie życie. Dajcie tym ludziom odejść.
 Te dramatycznie wypowiedziane słowa przywołały w mej pamięci fragment niedzielnego kazania, w którym ksiądz mówił nam, że wojna to sprawdzian                 z człowieczeństwa. Nigdy przedtem  ten wspaniały człowiek nie wydawał mi się tak wiarygodny jak dzisiaj. Atmosferę terroru przerwał nagły odgłos wystrzału.
-Stój !-krzyknął niemiecki żołnierz.
-Stój!- i po chwili  ponownie oddał strzał. Zapadła cisza. Po krótkim czasie  oprawcy ruchem ręki kazali nam się rozejść. Ojciec kurczowo trzymając nas za ręce, podążał bez słowa w kierunku domu. Po drodze minęliśmy zwłoki zastrzelonej przed chwilą kobiety. Jak się okazało, to właśnie jej zawdzięczaliśmy życie. Mówiono, że Niemcy chcieli się zemścić za ich żołnierza zabitego we wsi, dlatego zaczęli gromadzić przypadkowych ludzi, żeby w odwecie zastrzelić co dziesiątego . Nieszczęsna kobieta nie zatrzymała się, gdy ją wzywali. Miała nadzieję, że zdoła uciec. Chciała ratować siebie           i dziecko, które nosiła pod sercem. Niestety oprawca był bezlitosny. Po zaspokojeniu żądzy zemsty pozwolono nam się rozejść. Straszna to była droga do domu. Ten styczniowy dzień na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Dzień, w którym stanąłem twarzą w twarz ze śmiercią. Potem moje życie nigdy nie było już takie samo.

Epilog
                  Historia Józka jest podobna do losów ludzi z mojej okolicy                i gminy Radłów,  którzy doświadczyli dramatu wojny. Strach, głód i nędza stały się udziałem wielu. Wojna jednak była sprawdzianem człowieczeństwa. Pamięć                                o męczeńskich losach Karoliny Kózkówny , która już  na długo przed beatyfikacją krzepiła serca jej rodaków pokazuje jak ważnym elementem życia w trudnych czasach wojennej zawieruchy była wiara. Obecnie pamięć                o  błogosławionej Karolinie łączy wielu wyznawców, a osiemnastego dnia każdego miesiąca tysiące jej  czcicieli podąża szlakiem  drogi krzyżowej.
 Postać księdza z Zabawy, który dobrowolnie chciał oddać życie w obronie swoich parafian  jest autentyczna, a jego historię przekazuje się z pokolenia na pokolenie. Opisana przez  Józka akcja III Most  dotyczyła rakiety V-2 – tajnej  broni Hitlera, która dzięki tej akcji  trafiła do Anglii i tym samym Wyspy Brytyjskie zostały uchronione przed zniszczeniem.  Akcja została upamiętniona pomnikiem   w Wał-Rudzie,  a jej obchody rocznicowe co roku gromadzą wielu gości z kraju i z zagranicy. W czasie II wojny światowej wiele rodzin w naszej okolicy narażało swoje życie udzielając schronienia Żydom,  tak jak rodzina Józka , bo nie dzielili ludzi na rasy ale widzieli w nich potrzebujących bliźnich.                Okrutne akcje - tzw. dziesiątkowania cywilów przez żołnierzy niemieckich  opisywano już niejednokrotnie. Ciężarną kobietą zastrzeloną podczas jednej                 z takich akcji 18 stycznia 1945 roku była Teresa Augustyńska- moja prababcia. Tak więc historia Józka to poniekąd moja historia…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz