Wojna
rybusiu, wojna…
Był lipiec. Tego dnia było
słonecznie, więc miałem iść z Jankiem
na spacer.
-
Nie idź synku, nie zostawioj mnie. Ktoś musi się zająć dzieckami. Idziewa z ojcem w pole.
-
Dobrze, matulu. - odpowiedziałem i podszedłem do dzieci. Miałem trójkę
młodszego rodzeństwa: Adama, Anusię i Tadzia oraz starszego brata Staszka. Stasio
nie może zajmować się młodszymi, bo pomaga rodzicom. Pracował równie ciężko jak
oni i miał dla mnie zwykle mało czasu. Mimo to łączyła nas silna braterska
więź, taka męska solidarność. Ostatnio zrobiło się u nas w domu jakoś tajemniczo. Pomyślałem nawet, że ojciec
coś przed nami ukrywa. Tak też mówił mi Stasio, kiedy wracaliśmy po
nabożeństwie z kościoła. Ciągle szepcze coś do mamy, a ona mówi wtedy :
,, Jezu Chryste!”. Tak jest za każdym razem.
-Porozmawiam
z ojcem jutro po robocie . Może coś powie, a jak nie, to som się dowiem – z
determinacją oznajmił Stasiek w drodze do domu.
Mój
brat jest niesamowity! Taki odważny… Opowiadał, jak to w szkole pytali, kim
chce być. On odpowiedział, że żołnierzem, bo chce bronić kraju. Ja nie jestem
taki odważny jak on. Na sama myśl o tym, że mój brat mógłby narażać życie
ściskało mnie coś w gardle.
Wieczorem
wróciła mama. Po jakimś czasie ujrzałem także ojca. Usiadł na stołku w izbie i patrzył przed
siebie. Skryłem się w kącie i z uwagą go obserwowałem. Miałem złe
przeczucia.
-
Zawołoj dziecko, Józka - po chwili rzekł tata do Adasia.
Mały
podszedł do mnie i chwycił mnie za rękę.
Więc to o mnie chodzi! Ja coś zawaliłem. Teraz na pewno spotka mnie surowa
kara. Podszedłem do ojca pełen obaw, bo choć kochałem go szczerze, to jego
surowe spojrzenie przeszywało mnie na wskroś.
-
Dloczego nie wydoił żeś krowy, jakem cie prosił ? Przecież wiesz , że teraz
momy ino jedno, a taki trudny czas. -
ojciec westchnął, ale w jego oczach widać było gniew. Spuściłem głowę.
Nie miałem pojęcia, co odpowiedzieć. Ciężko było się przyznać do takiego
zaniedbania. U nas w domu każdy miał swoje obowiązki , a nie wypełnić ich, to
jakby zdradzić swoich, bo każdy na ciebie liczy.
-
Pomogoł mi przy dzieciach. Samam mu kazała. Mogłeś powiedzieć, Józiu, żeś jeszcze
tego nie zrobił, co ci ojciec przykazał…-
odezwała się mama, litościwa jak zawsze i niebywale pomocna, choć mówiła to z
lekkim wyrzutem. Ojciec już nic nie mówił aż do modlitwy przed kolacją. Po
posiłku ktoś zapukał do drzwi. Otworzyła mama.
-Boże,
Irenko , cóż ci się stało?- w drzwiach
stała sąsiadka, przemoknięta i zmarznięta ze łzami w
oczach.
-Mój
synek, mój jedyny na wojne pojechoł, mnie i Wiesie ostawił, a tera po nim śladu
ni ma. To już rok zeszedł a tu nie wiadomo ,czy on żyw jest, gdzie on i czy jeszcze na tym świecie. Sąsiedzi, ludzie
dobrzy, pomóżta mi biednej. Co zrobić z córką mamy. Ona w głowę zachodzi, z
żalu włosy rwie i znikąd pociechy. Ona taka młoda, po nocach nie śpi, tak to
wszyćko przeżywa. Kobieta
płakała, a matka ją pocieszała, jak mogła.
-Irenko
nie płacz. Gdyby on nie żył, to byś już downo wiedziała. Jak pomocy
potrzebujesz, to ci Józia do roboty wyślemy. On już duży chłopak, poradzi
sobie. On ci pomoże.
Biedna
kobieta… Chętnie jej pomogę, bo i mnie ta matczyna rozpacz wzruszyła szczerze.
Pokiwałem głową, ale nic nie
odpowiedziałem , bo kiedy starsi rozmawiają to przecież odzywać się nie wypada.
Po wyjściu sąsiadki usłyszałem rozmowę rodziców:
-Widzisz,
Maryś, czegośmy doczekali, same nieszczęścia.
-Ano,
widać taka wola boska- westchnęła ciężko mama.
Wszedłem
do izby. Obok łóżka przed obrazem
Najświętszej Panienki klęczała zgięta w pół babcia.
-Ojcze
nasz, któryś jest w niebie.. – modliła się, a po policzkach spływały jej łzy.
Obok siedziała moja siostrzyczka Anusia i bawiła się rąbkiem długiej spódnicy
babci. Dołączyłem się do modlitwy. Później spytałem:
-Babusiu,
czemu płaczecie?
Przytuliła
mnie do siebie jak Anusię i powiedziała:
-Wojna
rybusiu, wojna.. już druga za mojego żywota. Ludzie umierają za nic, bieda aż
piszczy i choć nie widać niemieckich
żołnierzy to i tak wyjść z chałupy strach…
Niebezpiecznie. Przychodzi mi na myśl Karolcia, co ją z domu wyprowadzili, zamordowali,
w lesie zostawili.
Babcia rozpłakała się na dobre. Nie chciałem,
żeby opowiadała mi o tym po raz kolejny, bo chociaż mało z tego rozumiałem ,
wiedziałem, że była to ludzka tragedia. Moja rodzina dobrze znała Kózków i zawsze ze współczuciem wspominała ich
rozpacz po utracie szesnastoletniej córki zamordowanej przez rosyjskiego
żołnierza w 1914 roku. Szczególnie babcia, która ilekroć o tym mówiła, nie
mogła powstrzymać łez.
Niespodziewani goście
W ten niedzielny poranek
obudziłem się wyjątkowo wcześnie. Mama krzątała się przy śniadaniu, a potem
całą rodziną poszliśmy do kościoła.
-Trzeba
sobie pomagać, drodzy parafianie. Czasy są ciężkie… Nikomu nie muszę o tym
przypominać. Do wsi przybywa coraz więcej żołnierzy niemieckich. Zabierają
dobytek, karzą się karmić , wchodzą do domów jak do własnych. I to dla nas czas
próby. Wiary i solidarności. – z przejęciem przemawiał ksiądz.
W
mojej jedenastoletniej głowie kłębiły się myśli: w jakich strasznych czasach
przyszło nam żyć. Po powrocie z kościoła Anusia pytała babcię, czy może pobawić
się z Hanią i Basią. Babcia jak zwykle z
troską przywołała postać Karoliny i znów ostrzegała Anusię, która niewiele z
tego rozumiała.
-
Idź Józiu, odprowadź dziewczynki do domu, żeby im się nic złego nie
przydarzyło.
Poszedłem
w kierunku stodoły, gdzie Hania i Basia stały przestraszone patrząc na
nieznajomą kobietę. Gdy podszedłem bliżej dostrzegłem również wątłą postać
małego dziecka tulącego się w ramiona
matki. Kobieta ze łzami w oczach prosiła
o pomoc.
-
Pomóż, mój chłopcze , pomóż w niedoli, bo Niemcy nas zabiją! Mordują Żydów!
-
Dobrze, proszę pani, tylko dziewczynki odprowadzić muszę. Niech pani idzie za
mną do domu.
Kobieta niepewnie podążyła za nami, niosąc na
rękach dziecko. Kiedy mama nas zobaczyła, bez słowa podała jej krzesło , ciepłe
mleko i chleb.
-Odpocznijcie
pani , choć miejsca nie za dużo znajdzie się schronienie.
-Dzięki
wam, dobrzy ludzie. Wystarczy tylko trochę słomy i mleko dla dziecka. Życie mi
ratujecie. Mordują nas , wywożą. A co my winni?- drżącym głosem mówiła kobieta.
-Niech
się pani nie boi. Dlo Boga my wszyscy z
jednej gliny ulepieni. Znajdzie się schronienie i strawa, boście w potrzebie.
Dziecko
cicho zapłakało, a zmęczona kobieta z ulgą ulokowała się na posłaniu przygotowanym pospiesznie przez ojca w
stodole.
-Nie
bójcie się, pani, tu wos szukać nie bedą – powiedział ojciec, podając kobiecie
stary, ale ciepły koc.
Tego
dnia wiele się zdarzyło . Zobaczyłem, jak Staszek głośno krzycząc biegał po podwórku
ostrzegając sąsiadów:
-Chłopy,
Niemcy ido!
Wtedy
zobaczyłem pięciu uzbrojonych żołnierzy w mundurach. Ludzie pospiesznie
zamykali drzwi swoich domostw. Ogarnął mnie paniczny strach. Co z nami będzie?
- to pytanie dramatycznie kołatało się w mojej głowie. Żołnierze rozglądali się po
okolicy. Nagle jeden z nich wskazał nasz dom, a po chwili wszyscy skierowali
swe kroki w tę stronę. Widziałem minę ojca, która zdradzała strach, i
zachowanie mamy , pospiesznie szukającej nas wzrokiem, jakby chciała się
upewnić, że ma wszystkie swoje dzieci przy sobie. Po chwili odgłos ciężkich
żołnierskich butów dał się słyszeć w sieni. Słyszałem też bicie mojego serca,
które nienaturalnie przyspieszyło ze strachu. Przypomniałem sobie, że parę
metrów dalej w stodole, ukrywa się kobieta.
-Witojcie
panowie. Czego potzrebujecie? - zapytał jak gdyby nigdy nic ojciec.
-Wir möchten etwas zu essen- powiedział żołnierz.
-Co
on godo?- zapytała matka. –Trza szybko zawołać Staśka, on zna trochę ich mowę.
Adaś wołoj Stasia! – nerwowo rozkazała mama.
Staszek
znał dużo pojedynczych słów po niemiecku, szybko więc wywnioskował, że
niechciani goście są głodni i zirytowani tym , że nie od razu na to wpadliśmy. Z
oburzeniem popatrzyli na podane im pospiesznie kartofle ze
skwarkami i mleko do picia. Najwyraźniej
nie uznali tego za godną ich strawę. W
istocie, jak na niedzielny obiad nie było to nic nadzwyczajnego, ale bieda zaglądała
ludziom w oczy i wszyscyśmy przywykli do skromnych posiłków. Żołnierze w końcu
zabrali się do jedzenia, a mama odetchnęła z ulgą. Obawiała się, że gniew gości
narazi całą rodzinę na niebezpieczeństwo. Niemcy rozmawiali między sobą
swobodnie, jakby nas nie było, śmiali się przy tym i gestykulowali. Staszek, który odważnie
pełnił rolę tłumacza, poprosił w ich imieniu o kawę. Popołudnie dłużyło się nam
w nieskończoność, a gdy zapadał zmrok, Niemcy opuścili nasz dom zabierając ze
stołu bochenek chleba. Gdy wyszli, mama zapłakała:
-Nawet
chleba dla was nie mam, dzieci.
-Nie
płacz, matuś , mamy jeszcze ziemniaki - powiedział Staszek, który zawsze
potrafił pocieszyć mamę.
Staszek, ktoś więcej niż brat
Staszek to dla mnie nie tylko
brat, to mój bohater. Wspierał rodziców, a dla mnie był jak drugi ojciec. Dlatego
kiedy potajemnie zawołał mnie do komórki, czułem ,że chce mi powiedzieć o czymś
ważnym.
-Józek,
słyszałem jak ojciec rozmawiał w tajemnicy z matką. Dzisiaj w nocy coś się szykuje
w polach na Wał-Rudzie. Mama wzdychała i płakała, a ojciec jej długo coś
tłumaczył. Samego ojca nie zostawimy. A jak mu się coś stanie? Pójdziemy za nim.
Józiu, pomożesz?
-Z
tobą pójdę. Tylko jak? Przecież matula zobaczy.
-Mam
plan ,Józiu, mam plan. Moja w tym głowa.
Uspokoiłem się, bo wiedziałem, że Staś to
mądra głowa. Czekałem na jego wskazówki jak żołnierz na rozkazy dowódcy.
Zapadła noc. Leżeliśmy w łóżku. Nie
zmrużyłem oka ze zdenerwowania. Czas dłużył się w nieskończoność. Koło północy Staszek trącił mnie w żebra. Z
drugiej izby dochodziły odgłosy ojca zakładającego ubranie i żegnającego się z
matką. Odczekaliśmy chwilę i wymknęliśmy się przez
okno do ogrodu. Tata pospiesznym krokiem oddalał się w kierunku pól. Staszek
powiedział, ze musimy zachować odstęp, żeby tata nas nie zauważył, więc czasem
traciliśmy go z oczu. Przeszywał mnie wtedy strach i tylko mocny uścisk dłoni Staszka dodawał mi
otuchy. Ojciec oddalał się od zabudowań. Biegliśmy za nim po grząskich polach
aż w końcu w pewnej odległości zobaczyliśmy grupę ludzi, do których dołączył ojciec.
Zatrzymaliśmy się ukryci za krzakami czekając na rozwój zdarzeń. Po pewnym
czasie ku naszemu zdziwieniu usłyszeliśmy odgłos nadlatującego samolotu i światła
oświetlające pole. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widzieliśmy. Samolot
wylądował tuz przed nami. Dwaj mężczyźni pospiesznie ruszyli z załadunkiem .
Podeszliśmy bliżej. Fragmenty
niezrozumiałej rozmowy dochodziły do naszych uszu. Staszek patrzył jak
zahipnotyzowany, coraz mocniej ściskając moją rękę. Potem mężczyźni oddalili
się, ale samolot wciąż nie startował. Widzieliśmy jakieś zamieszanie.
-
Panowie, podsypcie coś pod koła. Jest zbyt grząsko, żeby wystartować. Obserwowaliśmy
te zmagania z zapartym tchem. Było już po północy. W końcu samolot wystartował.
Czekaliśmy na rozwój zdarzeń nie mogąc uwierzyć w to, czego byliśmy świadkami.
Usłyszeliśmy głos jednego z mężczyzn:
-
Panowie, nasze zadanie wykonane.
Patrzyłem
na Staszka. Wytrzeszczał oczy, a wyraz jego twarzy zdradzał dumę i przekonanie , że oto on jest świadkiem
czegoś wielkiego.
-Widzisz
,młody? Wiesz już dlaczego chciałbym zostać żołnierzem –powiedział do mnie jak
do równego sobie. A ja poczułem się dumny, że mam takiego brata. Głosy były
coraz wyraźniejsze, więc postanowiliśmy się wycofać. Rozpoznaliśmy w oddali głos ojca. Nie do
końca rozumiejąc całość zdarzeń, przyrzekliśmy sobie ze Staszkiem, że będzie to
nasza tajemnica i że ojca o nic nie zapytamy.
Pierwszy, drugi ….dziesiąty
Mijały dni, tygodnie i miesiące.
Przyszła zima i głód często zaglądał ludziom w oczy. Ojciec wybierał się do stryja, który mieszkał
koło kościoła, żeby przywieźć od niego worek mąki.
-Mogę
z wami, ojcze? – zapytał Staś.
-I
ja mogę?- zapytałem pospiesznie, czując się w obowiązku pomóc ojcu i bratu.
-Chodźcie,
chłopcy, pomoc się przyda- odpowiedział ojciec.
Było
zimno i nieprzyjemnie. Szliśmy droga przez pola, brodząc w śniegu. Tuż przed
kościołem zobaczyliśmy niemieckich żołnierzy. Jeden z nich zauważył nas i jednoznacznym ruchem ręki przywołał do siebie. Gdy podeszliśmy bliżej, zobaczyliśmy
ludzi ustawionych przed kościołem .
-
Chłopcy, dziesiątkują ...- z rozpaczą w głosie powiedział do nas ojciec.
Niemiec
ustawił nas w rzędzie z pozostałymi ludźmi, których twarze zdradzały
przerażenie.
-Stasiu,
boję się- szepnąłem do brata i mocno łapiąc go za rękę.
-Nie
bój się, Józiu- pocieszał mnie brat.
-Módlmy
się, dzieci- szepnął ojciec.
Ta
scena na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Nie czułem chłodu, ale strach przed
śmiercią moją i moich bliskich, który w jednej chwili ściska serce. Nagle przed
żołnierzami pojawił się ksiądz. Widząc
rozpaczliwą sytuację zebranych ludzi oczekujących na rozwój wydarzeń jak na
egzekucję z wielka odwagą zawołał:
-Weźcie
mnie! Im darujcie życie. Dajcie tym ludziom odejść.
Te dramatycznie wypowiedziane słowa przywołały
w mej pamięci fragment niedzielnego kazania, w którym ksiądz mówił nam, że
wojna to sprawdzian z
człowieczeństwa. Nigdy przedtem ten
wspaniały człowiek nie wydawał mi się tak wiarygodny jak dzisiaj. Atmosferę
terroru przerwał nagły odgłos wystrzału.
-Stój
!-krzyknął niemiecki żołnierz.
-Stój!-
i po chwili ponownie oddał strzał.
Zapadła cisza. Po krótkim czasie oprawcy
ruchem ręki kazali nam się rozejść. Ojciec kurczowo trzymając nas za ręce,
podążał bez słowa w kierunku domu. Po drodze minęliśmy zwłoki zastrzelonej
przed chwilą kobiety. Jak się okazało, to właśnie jej zawdzięczaliśmy życie.
Mówiono, że Niemcy chcieli się zemścić za ich żołnierza zabitego we wsi,
dlatego zaczęli gromadzić przypadkowych ludzi, żeby w odwecie zastrzelić co
dziesiątego . Nieszczęsna kobieta nie zatrzymała się, gdy ją wzywali. Miała
nadzieję, że zdoła uciec. Chciała ratować siebie i dziecko, które nosiła pod sercem. Niestety
oprawca był bezlitosny. Po zaspokojeniu żądzy zemsty pozwolono nam się rozejść.
Straszna to była droga do domu. Ten styczniowy dzień na zawsze pozostanie w
mojej pamięci. Dzień, w którym stanąłem twarzą w twarz ze śmiercią. Potem moje
życie nigdy nie było już takie samo.
Epilog
Historia Józka jest podobna
do losów ludzi z mojej okolicy
i gminy Radłów, którzy
doświadczyli dramatu wojny. Strach, głód i nędza stały się udziałem wielu.
Wojna jednak była sprawdzianem człowieczeństwa. Pamięć o męczeńskich losach
Karoliny Kózkówny , która już na długo
przed beatyfikacją krzepiła serca jej rodaków pokazuje jak ważnym elementem życia
w trudnych czasach wojennej zawieruchy była wiara. Obecnie pamięć o błogosławionej Karolinie łączy wielu wyznawców,
a osiemnastego dnia każdego miesiąca tysiące jej czcicieli podąża szlakiem drogi krzyżowej.
Postać księdza z Zabawy, który dobrowolnie
chciał oddać życie w obronie swoich parafian jest autentyczna, a jego historię przekazuje
się z pokolenia na pokolenie. Opisana przez Józka akcja III Most dotyczyła rakiety V-2 – tajnej broni Hitlera, która dzięki tej akcji trafiła do Anglii i tym samym Wyspy Brytyjskie
zostały uchronione przed zniszczeniem. Akcja została upamiętniona pomnikiem w
Wał-Rudzie, a jej obchody rocznicowe co
roku gromadzą wielu gości z kraju i z zagranicy. W czasie II wojny światowej wiele
rodzin w naszej okolicy narażało swoje życie udzielając schronienia Żydom, tak jak rodzina Józka , bo nie dzielili ludzi
na rasy ale widzieli w nich potrzebujących bliźnich. Okrutne akcje - tzw.
dziesiątkowania cywilów przez żołnierzy niemieckich opisywano już niejednokrotnie. Ciężarną
kobietą zastrzeloną podczas jednej z takich akcji 18 stycznia 1945
roku była Teresa Augustyńska- moja prababcia. Tak więc historia Józka to
poniekąd moja historia…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz