wtorek, 11 lipca 2017

Carpe Noctem

Melania Chorąży
II miejsce, gimnazjum

Carpe Noctem

Feniks Różewicz. Różewicz Feniks. Dla mnie również na początku było to jedynie imię i nazwisko. Totalnie do siebie nie pasujące. Myślałam, że z czasem nabierze jakiegoś sensu. Cóż, nadal uważam je za beznadziejne połączenie. Feniks. Nigdy nie zapomnę naszego pierwszego spotkania. Było około 3 nad ranem, a my natknęliśmy się na siebie przed stacją benzynową.
Akurat wychodziłam z czekoladowymi ciastkami, których ty nienawidziłeś. Spojrzałeś i obrzuciłeś mnie tym słynnym politowanym spojrzeniem. I rzuciłeś niby od niechcenia:
„Tylko zmarnowałaś pieniądze na te Kupkoladki”
„A ty na Moczkawkę”
Odpyskowałam, a ty o dziwo się zaśmiałeś. W ten sposób ja częstowałam Cię słodyczami, których nie cierpiałeś, a ty mnie kawą o smaku sików bezpańskiego kota. Tak rozpoczęła się nasza niejasna relacja. Ja i ty nigdy nie nazwalibyśmy jej miłością, prędzej chwilową potrzebą bliskości.
Nasza znajomość nie należała do tych przesiąkniętych romantyzmem i łzami. Nie chcieliśmy męczących momentów z hiszpańskich telenoweli. Starczały nam już i tak wystarczająco skomplikowane problemy krakowskiej młodzieży oraz nocne próby rozwikłania sensu życia.
Jednej nocy Feniks wyznał mi, że nie cierpi swojego nazwiska, jak samego poety. Nie widział w jego wierszach nic poza nadętym, zakochanym w sobie ważniakiem, który w banalny sposób przelewa swoje emocje na papier. Nie pojmował wielkości i zachwytu jego osobą. Czasami odnosiłam wrażenie, że nie znosił go, tylko za nazwisko, którym został naznaczony. Tej nocy paliliśmy wiersze Różewicza i krzyczeliśmy głośno o swoich przekonaniach.
To był bardzo pochmurny dzień. Jeden z tych, kiedy pogoda powinna przyprawiać Cię o depresję, a zamiast się smucić, ty skaczesz i myślisz, że możesz wszystko. Po prostu robisz jej na złość, przeciwstawiasz się Matce Naturze. To właśnie robiłam ja i Feniks. Może ten dzień nie zmienił zbyt wiele w naszym życiu, ale należał do tych, które wspominasz z uśmiechem na twarzy, nie wiedząc dokładnie dlaczego. Tak to był jeden z tych bardzo pochmurnych dni. Sama nie wiem, po co o nim wspominam. Może z powodu ogromnego uśmiechu Feniksa? Może dlatego, że po raz pierwszy z kimś się całowałam? (odchrząknięcie).
Jak wspomniałam na początku Feniks i Różewicz pasowały do siebie jak ciąża do faceta - w ogóle. Feniks - to imię prezentuje jego całą osobę. Nie znam osoby bardziej odzwierciedlającej znaczenie swojego imienia. Feniks od zawsze był samowystarczalny, chyba nie muszę podawać przykładów jego niezależności, dla każdego kto go znał jest to oczywistą oczywistością. Feniks palił się jasnym ogniem, był wiecznie młody. Igrał ze swoim życiem. Nieśmiertelny. Cóż, Różewicz. Moją pierwszą myślą, gdy tylko usłyszałam jego nazwisko było „Na moją martwą prababcię, kto Cię tak ukarał?”. No, bo gdzie u Feniksa niesamodzielność czy brak jakiejkolwiek aktywności? On sam siłą wyciągał mnie z łóżka o 5 rano i namawiał na „poranne spacerki”. Niestety nie posiadał też dobrej intuicji, która towarzyszyła temu nazwisku. Na knedelki mojej matki, on zgubił się w supermarkecie, do którego chodzi od dziecka! Dla jasności - to wydarzyło się w tym roku. Więc sami widzicie, dżemu z ogórkami nie powinno się mieszać, bo wyjdzie coś na wzór Feniksa Różewicza - jedna wielka klapa.
Mam nadzieję, że w jakiś sposób was rozśmieszyłam. Może nie jestem tak dobrym komikiem jak Feniks, ale to wciąż coś.
On tak bardzo nienawidził marnowania dni, nocy. Chciał wykorzystać je najlepiej jak tylko można. Kiedyś przyszedł do mnie w środku nocy. To była najlepsza noc w moim życiu.
Był chłodny wieczór. Wiatr uderzał w konary drzew. Na dworze panowała cisza. Nawet psy nie ośmieliły wydać z siebie pisku. Wszystko w dziwny sposób zamilkło. W moim pokoju jak każdej nocy okno zostało niedomknięte. Skutki mieszkania w starej kamienicy. Tego wieczoru nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, szukając odpowiedniej pozycji. Kiedy już prawie złapałam sen, poderwałam się do góry. Usłyszałam skrzypienie okna i paneli. Światło latarki na moment mnie oślepiło.
- Wstawaj śliczna! Nie mamy całej nocy - szepnął wyraźnie podekscytowany - No dalej, nie każ mi wyciągać Cię siłą.
Oczywiście, to był Feniks. On i jego poranne spacerki o 2 w nocy. Cudownie.
- Daj mi się chociaż przebrać - przetarłam twarz dłońmi - Nie wyjdę w samej koszulce na ulicę.
- Nie mamy na to czasu! - jęknął.
- Drogi Feniksie, sądzę, że znajdzie się minuta - przewróciłam oczami i nie zwracając uwagi na jego protesty poszłam wciągnąć na siebie spodnie i bluzę.
Tym razem nie wyszliśmy oknem, a drzwiami jak normalni cywilizowani ludzie. Co niezbyt spodobało się mojemu towarzyszowi. Tak, on wolał zeskakiwać na drzewa i murki.
Jak zwykle nie wiedziałam, gdzie idziemy. Nie przeszkadzało mi to, lubiłam jego niespodzianki. Jednak tym razem miałam nadzieję, że nie będziemy gonieni przez policję. Wsiedliśmy na rowery i jechaliśmy przed siebie. Jakiś skręt, później górka, kolejny skręt i cały czas prosto. Na końcu zaczęliśmy się ścigać. Kochałam momenty jak te. Zapominałam o zmęczeniu. Przyszłości. Problemach. Tym, że jutro czeka nas szkoła i z trzydzieści sprawdzianów. Liczyło się tu i teraz.
- Nie ma mowy - zaprzeczyłam, gdy tylko zobaczyłam cel naszej dzisiejszej wycieczki - Feniks, nie zrobię tego.
- No dalej! Mam wszystko pod kontrolą - zapewnił i zaczął iść przed siebie.
Czasami miałam wrażenie, że Feniks wierzył w swoją niewidzialność.
- Obiecałam rodzicom, że już się nigdzie nie włamię - chwyciłam materiał jego kurtki, starałam się go zatrzymać - Feniks, ja naprawdę nie mogę, nie tym razem.
Obrócił się w moim kierunku. Wyraz twarzy miał spokojny, uśmiechnął się tak jakby przewidział całą sytuację.
- Zaufaj mi - szepnął.
- Ostatnim razem jak Ci zaufałam wylądowałam na komisariacie - przypomniałam.
Feniks jak miał zwyczaju zignorował moje uwagi.
- Musimy się pospieszyć, mamy mało czasu - stwierdził.
I pobiegł. Tak po prostu pobiegł, nie zwracając uwagi na moje protesty. A ja jak głupia poleciałam za nim.
To nie tak, że mu się podporządkowywałam i nie miałam własnego zdania. Nie chciałam zostawiać go samego. I coś we mnie też tego chciało. Chyba, że naprawdę potrzebowałam kogoś, kto poprowadzi moim życiem, ponieważ sama nie potrafiłam?
Zaczęliśmy wdrapywać się po bramie. Nie było to trudne. Zeskoczyliśmy.
- Zero alarmów? Ale jak?- zapytałam zbita z tropu.
On tylko się zaśmiał i odparł:
- Mówiłem, że mam to pod kontrolą.
W ten sposób włamaliśmy się do Wesołego Miasteczka. Maszyny były wyłączone, ale wciąż cały lunapark był nasz. Poszliśmy na karuzele. Feniks zaczął śpiewać. Nie było w tym większego sensu. Nie było sensu w żadnej z naszych tego typu wycieczek. Chcieliśmy po prostu pożyć. Przeżyć te lata jak najlepiej, nie myśląc o przyszłości.
W takich momentach mogłam bezkarnie wpatrywać się w jego twarz. Bez zbędnych komentarzy. Może dlatego, że on robił to samo?
- Wiesz, każdy zastanawia się czy nie zwariowałaś - odparł i odwrócił wzrok.
Nie zrozumiałam. Cierpliwie czekałam na dalszą część
- Jesteś poza moim limitem - uśmiecha się pod nosem - Jesteś za fajna. Zbyt atrakcyjna. Zbyt ogarnięta - pokręcił głową, wciąż unikał mojego wzroku - Co ty tu jeszcze robisz?
Feniks nie rozumiał jednej prostej rzeczy. To on był poza moim limitem. Gdyby dopuszczał do siebie więcej osób, nie byłoby dla mnie miejsca w jego życiu. Po prostu byłabym na końcu listy.
Hej, piękny chłopcze, dlaczego bałeś się zauważenia?
- Powiedz, że mnie potrzebujesz. Że zostaniesz na kolejną noc. Bo bez Ciebie moje życie się wali - desperacko szukał potwierdzenia na mojej twarzy.
- Po prostu potrzebuję Twojej chwilowej bliskości - odpowiedziałam.
Zerwał się. I przywarł wargami do moich. To bolało. Jak bardzo chciałam jego miłości, wiedziałam, że jej nie dostanę. Tylko jego niewidzialną, złamaną duszę.
Chciałam płakać. Ale nie mogłam. Feniks tego nie akceptował. Nie akceptował żadnego wylewu emocji z mojej strony. A ja chciałam być dla niego idealna.
Czy nie widzisz jak bardzo pragnę, żebyś usłyszał moje wołanie?
Tak. To była zdecydowanie jedna z moich ulubionych nocy.
Pamiętam jak uciekaliśmy z ostatniej lekcji, żeby tylko zdążyć na ostatnie sztuki ciepłych pączków. Sami pisaliśmy sobie usprawiedliwienia, w które nie sądzę, że ktokolwiek wierzył. Czasami miałam wrażenie, że robiliśmy to, żeby poczuć smak życia.
Bonnie i Clyde. Feniks uwielbiał nas do nich porównywać. Mówił, że jesteśmy tacy jak oni, z jednym małym wyjątkiem. Nie dopuszczaliśmy się jeszcze morderstw. Feniks często porównywał wiele naszych wypadów do historii z filmów. Czasami miałam wrażenie, że chciał stworzyć ze swojego życia jeden wielki spektakl, który będzie można grać na ekranach kin. Właśnie o to pierwszy raz się pożarliśmy. Miałam do niego pretensję, że gra kogoś kim nie jest. Wprowadza mnie w ten cały bajzel - wyreżyserowane życie. Zaplanował wszystko od A do Z. Uważał, że żadne świetne wspomnienia nie powstają przypadkiem. Twierdził, że dzięki niemu będę miała co wspominać. Nie rozumiał, iż nigdy nie chciałam być tanią aktoreczką w jego filmie. Chciałam znaczyć coś więcej. Kochałam uczucie niepewności, które towarzyszyło każdemu dniu. Feniks tego nie lubił. On kochał obserwować jak jego scenariusze się sprawdzają.
- Wszystko było zaplanowane? - przełknęłam ciężką gulę.
- No tak, myślałaś, że coś tak świetnego może wydarzyć się bez wcześniejszego zaplanowania? - uśmiechnął się delikatnie.
- Gliny? Komisariat? Zagrożenia? Lądowania w szpitalu? Zero alarmów? Te wszystkie wyznania? To było dla Ciebie zabawą? Udawanie kogoś kim nie jesteś? Wprowadzanie mnie w ten cały szklany świat Twoich wyobrażeń? - nie panowałam nad łzami. To był jeden wielki bałagan - Chcesz być reżyserem to idź na durną reżyserkę, a nie zabawiaj się cudzym życiem! - warknęłam patrząc prosto w jego oczy, w których pierwszy raz widziałam totalne zero.
- Śliczna, ale ty tego potrzebowałaś! - chwycił mnie za ramiona - Nie potrafisz sama ogarnąć własnego życia, więc pozwalasz mi robić z nim co chcę. Ale to nie oznacza, że moje wypowiedzi były jednym wielkim kłamstwem. Nigdy bym Cię nie okłamał, śliczna - delikatnie pocierał kciukiem mój policzek - Musisz mi uwierzyć.
I może źle zrobiłam ulegając. I może wciąż nie byłam niczego pewna. I może mój jedyny stały element, zaczął się poruszać. Ja i tak wciąż w niego wierzyłam. Wciąż mu ufałam.
Feniks Różewicz był jednym wielkim bałaganem. Nie jestem pewna czy poznałam jego „właściwą” stronę. Nie potrafię zliczyć ile razy mnie okłamał. Ile razy udawał. Nie mogę stwierdzić czy jego gra wciąż trwa, scenariusz dalej się sprawdza. Ale uważam, że to jest tak cholernie niesprawiedliwe. Nigdy nie zostawiał żadnego wyjaśnienia. Znikał i powracał. Za każdym razem żądał coraz więcej. A ja mu to więcej dawałam, bez zbędnych pytań. Dałam mu całą siebie, nie oczekiwałam nic w zamian. I nic też nie dostawałam. Czasami mam wrażenie, że nasze pierwsze spotkanie również wyreżyserował. Każdy uśmiech. Każde zdanie. Ale wciąż wierzę. I ufam mu bezgranicznie.
- Jesteś gotowa?
- Przecież znasz odpowiedź. Ale czy to na pewno bezpieczne?
- Nikt jeszcze nie zginął od szybkiej przejażdżki.
I nieważne, że złamaliśmy tysiąc przepisów, kilkanaście razy wylądowaliśmy w szpitalu, spowodowaliśmy z pięć wypadków. To było tego warte. To było warte każdej chwili spędzonej z nim.
- Jesteś cudowna. Nie wiem czym sobie na Ciebie zasłużyłem. Jesteś taka idealna.
Chciałam odpowiedzieć, zaprzeczyć, ale przyłożył palec do moich ust.
- Nic nie mów, po prostu chodź ze mną włamać się do tego domu. Widziałem ich basen, jest ogromny. Możemy popływać, dobrze wiem jak lubisz to robić, śliczna.
Wiem, że nigdy nie chciał mnie skrzywdzić. Nie chciał skrzywdzić nikogo z nas. On po prostu taki był. Feniks Różewicz. Różewicz Feniks. Nie, to wciąż nie pasuje.
- Hej śliczna, ja po prostu nie chcę marnować kolejnej nocy. Chodź wykorzystajmy ją jak najlepiej. Nikt nie musi się o nas dowiedzieć. To będzie naszym małym sekretem. Kto wie może po drodze rozwiążemy jakąś kryminalną zagadkę. Hej śliczna, mogę być Twoim Sherlockiem, jeśli tylko ze mną uciekniesz.
Feniks zdecydowanie był osobą nieprzewidywalną. Miał ogromną wyobraźnie. Czasami miałam wrażenie, że była ona zbyt wybujała. Ale nie przeszkadzało mi to. Feniks był jak chłopak z Twojego snu - nierealny.
- Wiesz, kiedyś się rozstaniemy, ale na razie chcę wdychać dym papierosowy, który opuszcza Twoje usta. Śliczna, całe życie czekałem na takie momenty - westchnął - Sądzisz, że uda mi się zatrzymać Cię na kolejną noc?
Taki właśnie był Feniks. Niezrozumiały od początku do końca, ale jaki przy tym wszystkim czarujący. Feniksie Różewiczu, nie masz pojęcia jaki bajzel zrobiłeś w moim życiu, ale chciałabym, tak cholernie bardzo bym chciała, abyś wciąż go robił. Drogi Feniksie pozwól, że zakończę tę pogrzebową przemowę Twoim ulubionym cytatem:
„Zanim zostaniemy zapomniani, przemieni się nas w kicz. Kicz jest stacją tranzytową pomiędzy bytem a zapomnieniem.”

-i złożyła pożegnalny pocałunek na zlodowaciałych, niewidzialnych ustach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz