Patrycja
Gwiżdż
II miejsce szkoła podstawowa
ORDER
CZ.1.
Przez ramę mojego okna poraził mnie promień
słońca. Nie chciało mi się wstawać, no bo kto by chciał w pierwszy dzień
wakacji wychodzić z wspaniałego łóżka tak wcześnie.
Popatrzyłam się po pokoju. Dziwnym cudem
drzwi były zamknięte, a przecież jeszcze wczoraj były otwarte. Od razu
przypomniałam sobie o tym, że dziś jest mój wielki dzień. Musiałam się wyspać,
dlatego zamknęłam drzwi.Dziś miałam wylatywać do mojej cioci. Ciocia ma wielką
stajnię w Ameryce. Ja, oczywiście jak to ja, uwielbiam konie. To moja
największa pasja. Nic nie zadawala mnie bardziej niż jazda konna. Te wspaniałe
zwierzęta wprowadzają mnie w najlepsze uczucie jakie ktoś by sobie wymarzył.
Jest to oczywiście radość. Wielka radość.
Ja już umiem jeździć i to nawet bardzo
dobrze. Skaczę już około klasy C, czyli przeszkody mniej więcej od 65 cm do 85
cm. Dopiero niedawno dowiedziałam się że moja ciocia mieszka w Ameryce i to
jeszcze zajmuje się tym co najbardziej lubię. Lecę tam na miesiąc. Mam dużo
czasu by douczyć się jazdy co najmniej do klasy D.
Więc kończąc myśli o dzisiejszym dniu,
wstałam z łóżka. Dosyć ciężko, bo była godzia 6.00. Usłyszałam śmiechy mojego
młodszego brata Marcela. On zwykle wstaje o tej godzinie. Nie ważne czy to
piątek, czy środa, on musi wcześnie wstać i bawić się od samego rana. Zeszłam
na dół do rodziców i uściskałam Marcela.
- Cześć Pati! I co? Wyspana ? - zapytał mnie tata od
razu gdy mnie zobaczył.
- Nooooo... w sumie chyba tak - przytaknęłam.
- Dziś twój wielki dzień! - powiedziała mama kładąc
przede mną moje ulubione płatki czekoladowe.
- Tak wiem . Już nie mogę się doczekać, choć niezbyt
chcę lecieć tyle kilometrów samolotem.
- Spokojnie! - mówił łagodnie tata.- To nic strasznego!
Przecież leciałaś już wiele razy.
- No tak, ale to było jak miałam 3 latka, a teraz mam
przecież 13. To było dziesięć lat temu. Zresztą nie leciałam sama, tylko z
wami.
- Napewno będzie dobrze. Tylko nie przegap samolotu! -
zaśmiała się mama. My z tatą też zaczęliśmy się śmiać i zapomniałam na chwilę o
strachu przed lotem.
Samolot miałam o 10.15, więc w sumie nie
musiałam wstawać tak wcześnie. Ale gdyby spojrzeć z drugiej strony, to przecież
na samo lotnisko jedzie się od mojego domu godzinę, a jeszcze zebranie się i
pożegnanie,
a na samym lotnisku, żeby znaleść ten samolot co trzeba i jeszcze do niego
jakoś dojść, zajmie co najmiej z pół godziny. Dlatego warto było wstać choć
ciutkę wcześnie.
Gdy zjadłam już śniadanie, poszliśmy z tatą
wpakować do auta moje walizki. W nich przewarzały tylko rzeczy do jazdy konnej.
Musiałam to wszystko wziąć bo jakoś
muszę przetrwać na koniu non- stop przez miesiąc.
Kiedy wsiedliśmy do auta, poczułam lekką
adrenalinkę. To wspaniałe uczucie. Myślałam tylko jakie konie tam mogą być. To
jedna z największych stajni w tej części Ameryki. Dlatego tak bardzo chcę tam
jechać.
Kiedy dojechaliśmy na lotnisko tata
postanowił pójść ze mną i mnie odprowadzić. Błądziliśmy tak po lotnisku dosyć
długo. Więc tak jak już mówiłam, opłacało się wstać wcześnie.
-PASAŻEROWIE NA LOT R-24 PROSZENI SĄ DO
WEJŚCIA NR 3.
W
mojej głowie zaczęło świrować wiele myśli. To był mój lot. Kotłowało mi się w
brzuchu. To była ta adrenalinka. Pożegnaliśmy się z tatą milionami uściśnięć. W
końcu weszłam do tunelu prowadzącym do samolotu. Popatrzyłam ostatni raz na
tatę i weszłam do środka. Przywitała mnie bardzo miła pani i poprosiła bym
usiadła po lewej stronie blisko okna. Bardzo się ucieszyłam, bo siedziałam
sama. I to jeszcze przy oknie. Dokładnie tak jak sobie wyobrażałam. Nie długo
puźniej samolot wzbił się w powietrze. Wcale nie było aż tak źle. Podróż minęła
dosyć szybko, choć lecielśmy nie całe 12 godzin. Przez około godziny przespałam
się. Gdy się obudziłam oglądałam piękne widoki przez okno.
Na Amerykańskim lotnisku w Forst Baiking (
czytaj: Beking), czekała na mnie ciocia Eliza.
- Och, kochanie, Witaj !!!- przywitała mnie i uścisnęła.
- Jak ci minęła podróż? Wszystko dobrze ?
- Cześć! Świetnie, dziękuję! - odpowiedziałam z
uśmiechem.
-Chodź! W samochodzie czeka mój changer(
czytaj : czendżer). -
Changerem
to w tej części Ameryki nazywany jest pomocnik przy koniach. Taki asystent. Nie
tylko pracuje przy koniach, ale także je ujeżdża. Może być także instruktorem,
jak właśnie asystent cioci Elizy.
-Poznaj mojego changera- Ricka! -
powiedziała Eliza wsiadając do auta. Rick to bardzo fajny i młody chłopak. Miał
włosy wpadające w brąz, ale bardziej koloracyjnie to bląd.
- Ooo! Witaj! Ty zapewne jesteś tą Patrycją, która ma
zostać i uczyć
się
u nas przez miesiąc!- powiedział Rick z akcętem Amerykańskim. - wszyscy tam
mówią po polsku, ponieważ moja ciocia pochodzi z Polski i nie chciała zapomnieć
swojego rodowego języka.
-Cześć! Tak to ja! Miło cię poznać ! -
uśmiechnęłam się do Ricka. Jechaliśmy tak sobie przez równe łąki i pola. W
Ameryce jest całkiem inaczej niż w Polsce. Napewno dlatego, bo nie ma takich
dziur w asfalcie, jak u nas. Tutaj drogi są cały czas proste i jednokierunkowe.
Otaczały nas tylko równiny i pola. W końcu po kilku minutach jazdy, przed nami,
po prawej stronie , pojawiły się ciągnące się białe taśmy. Na początku nie
wiedziałam za bardzo co to jest , ale potem skapłam się , gdy w środku biegały
sobie konie. Było to po prostu ogrodzenie. Było ono bardzo duże. Tak samo dużo
było koni w środku. Przeważały tam Araby. To moja ulubiona rasa. Jest jedną z
najpiękniejszych i cudownych ras. Jeszcze nie jeździłam w życiu na
Arabach.Dlatego bardzo się ucieszyłam widząc je na pastwisku.
-To twoja stajnia ? - zapytałam Elizy.
-Tak ! To tutaj rozwijam liczne stada
różnych ras koni. To niesamowite uczucie mieć tyle koni do dyspozycji. Ty
oczywiście będziesz mogła jeździć na jakich tylko chcesz koniach. Możesz robić
tutaj co tylko ci się podoba. Możesz nawet siedzieć na koniu przez cały dzień,
jeżeli tylko będziesz miała na to czas i ochotę.
-To bardzo miłe. Dziękuję ! - odpowiedziałam
grzecznie. Przed nami pojawiły się wielkie budynki. Były ogromne. Gdy
podjechaliśmy bliżej udało mi się zobaczyć okienka , przez które zauważyłam
głowy przecudownych koni. Byłam pełna podziwu. Tego nawet nie da się opisać.
Wjechaliśmy na żwirek przed stajniami. Wysiedliśmy z auta. Przed nami szła
jakaś dziewczyna. Miała około 20 lat. Prowadziła dwa młode źrebaki. Jeden był
maści bułanej, a drugi był pięknie ozdobiony w łaty.
-Och ,jakie cudowne !- krzyknęłam i
podeszłam do źrebiątek.- Jak się nazywają ?
-Bułany to Samarino, a drugi to Wliston
Blue. - dziewczyna przedstawiła mi maluszki
-A tak wogóle to przepraszam !- wtrąciłam
się – Jestem Patrycja! - podałam dziewczynie rękę na powitanie.
-Cześć ! Ja jestem Liwia!- uśmiechnęła się
dziewczyna.
-Liwia to moja najmłodsza siostra. -
powiedziała Eliza. - Pomaga mi w stajni. Można nawet powiedzieć że prowadzę ją
razem z Liwią. Jest niesamowicie utalętowana w jeździe konnej. Zdobywa
niesamowite konkursy i przydzielono ją nawet do klasy E .
-O rany! To niesamowite , że mogę się
zadawać z taką osobą.- byłam pełna podziwu.
-Och już nie przesadzajmy! - zaśmiała się
Liwia. - Ale oczywiście będziemy razem jeździć. Napewno dobrze się
zaprzyjaźnimy! - obie się uśmiechnęłyśmy. Po chwili doszedł do nas Rick.
-No, dziewczyny! Koniec już tych pogaduszek -
zaśmiał się. - Trzeba przecież roznieść bagaże i jakoś się urządzić. W końcu
chyba chcesz jak najprędzej pojeździć konno ?
-Och! No oczywiście ! To do zobaczenia ! -
krzyknęłam do Elizy i Liwi .
-Widzimy się z chwilę! - poszłam z Rickiem
do mojego pokoju. Pokój był piękny. Na ścianie nie zakrytej przez meble, był
namalowany piękny obraz galopującego konia.
Przebrałam się szybko w bryczesy i koszulkę
konną. Zarzuciłam na siebie kamizelkę do jazdy i wyszłam na zewnątrz. Już nie
mogłam się doczekać by wybrać konia do pierwszej jazdy w tej stajni.
Rozejrzałam się dookoła. Stajnie były położone rzędami. Nie była to jedna
wielka stajnia, tylko miliony żędów. Jeden rząd miał po 7 boksów. Ja podeszłam
do gdzieś tak czwartego rzędu i obejrzałam konie. Wybrałam na początek bardzo
ładnego karego ogiera o imieniu Laster. Był on bardzo spokojnym koniem, rasy
Bike Few. Miał bardzo ładny ogon, oraz piękną czysto-czarną grzywę. Poszłam do
siodlarni. Jak tam weszłam to myślałam , że zemdleję. To była tak wielka sala,
że w oczach się nie mieściła. A na dodatek było tam ponad 400 siodeł. Dokładnie
tyle, ile było tu koni. Zaczęłam szukać siodła, wybranego przeze mnie ogiera.
Przy siodle jednego z Arabów, zalazłam Liwię.
-O ,cześć ! Idziesz na jazdę ? Chętnie pójdę
z tobą !
-No jasne. A pomożesz mi znaleźć siodło
Lastera? To jego wybrałam na pierwszą jazdę.
-Oczywiście! To jest to siodło !- wzkazała
na piękne czarne siodło z amerykańską odznaką ,,River viest Lie''. To odznaka
dla bardzo mądrych i dobrych koni do skoków.
-Dziękuję. To spotkamy się na maneżu! -
poszłam jeszcze wybrać czaprak dla mojego siodła. Wybrałam oczywiście piękny,
turkusowy, bo ten kolor uwielbiam najbardziej.
Kiedy osiodłałam już Lastera, poszłam na
kryty maneż. Jeszcze na takim nie jeździłam. Tego to już nie można było
naprawdę opisać. Był z 5 razy większy niż siodlarnia. Gdy weszłam, Liwia
właśnie skakała przez oksera, mającego około 70 cm.
- Chodź ! Jest świetnie! - zawołała mnie
Liwia. Jeździła na championie Trulio. Widziałam go wcześniej w boksie. To arab
maści kasztanowatej. Bardzo piękny. Jeszcze nie widziałam konia, który ma maść
kasztanowatą , a grzywę bialutką. To przepiękny koń. Tak samo pięknie skacze.
Wsiadłam na Lastera. Bardzo wygodny i miły z niego koń. Zrobiłam kółko kłusem.
Zajęło mi to długo, ponieważ samo koło ma bardzo dużą objętość. Laster bardzo
miło kłusował. Spodobał mi się, choć nie był to jakiś niesamowity koń, tylko
zwyczajny. Drugie koło zrobiłam już galopem. Galop, Laster ma wręcz przeciwnie,
nie spokojny, lecz szybki. Spodobał mi się. W końcu nadszedł czas na skoki.
Liwia ustawiła mi parkur składający się z: trzech krzyżaków – 65cm, dwóch
okserów- 50-60 cm, oraz czterech stacjonat- 70 cm. Na sam koniec Liwia ustawiła
mi najwyższą stacjonatę- 90 cm.
-Ale Liwia, ja nie skakałam jeszcze 90 cm. -
przytaknęłam
-No to trzeba się w końcu nauczyć.- zaśmiała
się. - Narazie przejedź cały parkur.
Jeżeli ci się uda ładnie przejechać to powiem ci ,czy możesz skoczyć 90.
-No dobra. Może się uda. - powiedziałam. Zaczęłam
galopować. Pierwsze krzyżaki nie zajęły mi dużo trudu. Liwia mnie ciągle
pochwalała. Oksery wyszły mi wspaniale i poczułam że Lasterowi spodobało się
jak ja na niego działam. Na stacjonaty musiałam się więcej wysilić, ale udało
się. Gdy przejechałam wszystko, dalej galopowałam. W tym czasie Liwia
powiedziała, że świetnie skaczę i żebym jechała na 90- siątkę.
-Ale Patrycja, dam ci jeszcze jedną radę-
mówiła , gdy ja jechałam galopem. - Tutaj w Ameryce najważniejsze jest, by koń
miał swobodę. Bardzo dobrze jedziesz, ale spróbuj popuścić troszkę wodze, ale
tylko troszkę.- ja słuchając mistrzyni, popuściłam troszkę wodze. Laster od
razu zaczął zachowywać się inaczej. Jakby był na wolności. Przyspieszył jeszcze
przed przeszkodą. Na przeszkodzie opuściłam prawie całe wodze i pozwoliłam
Lasterowi skoczyć jak on chce. Skoczyliśmy niesamowicie. Pierwszy raz tak
skakałam. Liwia biła mi brawo .
-Patrycja! To było wspaniałe. I ty naprawdę
nie skakałaś nigdy 90 ??? - spytała ze zdumieiem.
-Nie. - odparłam i z uśmiechem wyszłam z
maneżu. Liwia została jeszcze i potrenowała sobie skoki szeregowe. Wchodząc do
boksu Lastera spotkała mnie ciocia Eliza. Opowiedziałam jej wszystko o mojej
pierwszej jeździe w tej stajni. Już w pierwszym dniu, nauczyłam się skakać 90
cm! Kiedy rozsiodłałam Lastera poszłam się jeszcze rozejrzeć po innych boksach.
Podobały mi się wszystkie konie. Gdy wychodziłam ze stajni, zauważyłam, że
jakieś auto jedzie w naszą stronę. Był to Rick. Wiózł jakiegoś nowego konia.
Eliza i Liwia szybko wybiegły do mnie.
-Jej! To on!!! - krzyknęła Liwia.- Dziś
przyjeżdża do nas nowe źrebię. To ogier czystej krwi Arabskiej. Jest... zresztą
zobaczysz sama.- auto wjechało na podjazd przed stajnią. Wyszedł Rick.
-To źrebię jest piękne! - powiedział. Opuścił
klapę i wyprowadził z przyczepy pięknego Araba o pięknej karej maści. Ale ta
kara maść była bardzo czarna. Aż lśniała. Wyglądał niesamowicie. Był bardzo
młody. Przecież miał tylko rok.
-Chodź! Możesz wziąść go do boksu. - Rick
podał mi źrebię do rąk. Był bardzo delikatny. Wprowadziłam go do boksu i
zamknęłam go. Arab rozglądnął się po boksie i było widać, że mu się tam podoba.
Kiedy ciocia i Liwia poszły oporządzać konie do jazdy w teren, ja zostałam i
przyglądałam się pięknemu Arabowi. Postanowiłam że wezmę go i oprowadzę. Albo
wezmę go na lążę, by zobaczyć jak biega. Poszłam szybko po jakiś kantar i uwiąz
dla młodych źrebiąt. Założyłam je szybko ogierowi. Dziwne, bo wydawało mi się,
jakby cieszył się, że idzie pobiegać. Jakby robił to na codzień. Weszłam na
polanę za stajnią i wypuściłam na lążę źrebaka. Źrebak zaczął galopować.
Galopował tak szybko, że nie mogłam go utrzymać. Porwał mi zwinnie lążę z ręki,
raniąc mnie nią w dłoń. Poleciałam do tyłu na ziemię. Źrebak widząc mnie
upadającą przestał biec i podszedł do mnie. Zarżał, jakby pytał się czy nic mi
nie jest. Pełna zdumienia usiadłam na trawie. Spojżałam na prawą rękę. Ląża pod
wpływem prędkości, przecieła mnie lekko. Była to tylko mała ryska. Wstałam z
trudem. Wszystko mnie bolało, bo w sumie upadłam na twardą ziemię z wielką
prędkością. Źrebak pchnął mnie nosem, jakby zrozumiał, że to jego wina i , że
chce przeprosić. Pogłaskałam go.
-Nic się nie stało! To nie twoja wina! Po
prostu jesteś bardzo szybki i nie utrzymałam cię! - jeszcze raz pogłaskałam go
po pyszczku i odprowadziłam do boksu. Przed boksem stała Liwia.
-I jak? Dobrze jeździ ? Świetnie , że
wzięłaś go na rozgrzewkę... o rany !!!
Patrycja !!! Co ci się stało w rękę???- Liwia skoczyła do mnie widząc moją
przeciętą dłoń.
-To nic takiego ! - schowałam ją za siebie.
- On jest bardzo szypki i miałam go na ląży. Galopował tak szybko, że nie
mogłam go utrzymać. Ląża pod wpływem prędkości, przecięła mnie. Ale to nic
takiego! - mówiłam spokojnie.
-On naprawdę jest taki szybki ? - zdumiona
podeszła do źrebaka i powiedziała szeptem do siebie, jakby miała coś w ukryciu.
-Niemożliwe!!! Przecież ... Dość !!!Trzeba
zabandarzować ci rękę. Potem o nim pogadamy. - idąc w stronę domu Liwia jeszcze
raz spojżała na źrebaka. Była oszołomiona, jakby stało się coś naprawdę
niesamowitego i nie możliwego. W domu musiałam jeszcze raz opowiedzieć cioci o
tym zdarzeniu. Ciocia tak samo popatrzyła na Liwię wzrokiem zdumienia. Obie
milczały.
-Powiedzcie mi w końcu o co chodzi z tym źrebakiem! Co z nim takiego nie tak ???-
spytałam już troszkę poddenerwowana.
-Powiedz jej w końcu! - powiedziała Liwia.
-No dobrze! No to tak! - zaczęła ciocia
Eliza. - Źrebaka przyjęto do NSUZ - Narodowej Stacji Uwielutniania Zwierząt.
Jest takie niby jak to u was w Polsce ,,schronisko'', w którym sprawdza się
stan znalezionego zwierzaka i wysyła go do właścicieli, którzy chcieliby
takiego wziąć. Do każdego konia na świecie jest przypisany kod, pobierany z
lewego kopyta. Dzięki temu kodowi, wiadomo kto jest matką i ojcem źrebaka , lub
konia. Po urodzeniu każdy koń , w każdej części świata otrzymuje ten kod.
Jednakże do niedalekiej od naszej stajni wsi, Ewresty Wolt, do tego NSUZ
trafiło to źrebie co dziś przywieźliśmy. Tego, o którym właśnie mówię. Nie
wiadomo było skąd on jest, kim on jest. Jak na codzień lekarze pobrali mu z
lewego kopyta kod. Ale co się okazało ??? Kodu nie ma !!!- ciocia mówiła z
ekscytacją.
-Jak to nie ma ? - spytałam. - Przecież
podobno każdemu źrebakowi daje się kod ?
-Tak właśnie myślano! Do puki on nie trafił
do tej stacji. Ja jak co tydzień jeżdżę oglądać konie, ktore trafiły do Ewresty
Wolt. Kiedy usłyszałam o tym zdarzeniu, od razu chciałam rozwikłać zagadkę.
Obejrzałam źrebaka. Nie był wcale dobry. Ledwo co umiał chodzić. Były z niego
marne szanse. Komisja do spraw zarządających nad światowym NSUZ, podjęła, by
zataić źrebaka, nie pokazywać nigdzie, że do takiego zdarzenia wogóle doszło.
Tak , to media by szlały i zrobiłby się harmider. Postanowili oddać źrebaka do
rzeźni. Ja jednak nie chciałam, by on zginął. Zauważyłam w tym źrebaku coś, co
wydawało mi się innego niż w innych koniach. Wiedziałam, że coś z niego w życiu
będzie. Po moich proźbach, pozwolono wziąć go na testy, czy należy do adopcji.
Źrebak szybko zaczął chodzić, a ponieważ dyrektor NSUZ z Ewresty Wolt, wiedział
że ja się uprę i nie daruje mu tego, gdy źrebak zginie, pozwolił mi go
zaadoptować. I tak do dziś, gdy przyjechał. Źrebakowi nie przyswajał żaden
człowiek. Bronił się i walczył, by tylko go nie ujeżdżać. Nawet mi się nie
udało. Stratowali już go całkowicie na marne. Wiedzieli że nie umie biegać i że
nigdy się nie nauczy. Ale w tobie on znalazł nadzieję. Nie wiem , czy on ci się
podoba, ale wiem że ty jemu na pewno. Musisz mu zaufać, a może przy tobie uda
się go ujeździć. Jeżeli jednak nie, to ... komisja przyjedzie i go zabierze
sama wiesz gdzie. - słuchałam zawzięcie. Nie mogłam uwierzyć w to co właśnie
usłyszałam. Postanowiłam zrobić to, co ciocia mi powiedziała.
-Chodźmy go najpierw obejrzeć ! Zobaczmy czy
faktycznie znalazł w tobie jeźdźca! - zawołała Liwia i pobiegła na dwór.
Poszliśmy do źrebaka.
Podeszła
do niego najpierw Eliza. Źrebak ruszył głową, zarżał i kopał kopytami.
-Widzisz ? Nie ufa nikomu. Jest za bardzo
dziki. Spróbuj ty !- podeszłam do boksu. Źrebak podszedł do mnie. Oparł się.
Pogłaskałam go, a on zarżał z zadowolenia.
-No to już wszystko jasne ,kto go będzie
ujeżdżał. Chcesz już teraz zacząć ? - spytała ciocia.
-Ale ja nawet nigdy nie ujeżdżałam źrebaka !
- powiedziałam. - Nie wiem jak zacząć! Zresztą, on nie jest za młody , by go
ujeżdżać ? Przecież ujeżdża się co najmniej trzylatki. Może czasami dwólatki.
Ale to tylko w przypadku zawodowców. Jescze nigdy nie spotkałam się z koniem ,
którego ujeżdżają w wieku roku. Przecież to młode źrebię ...
-No właśnie! Jest młody i ma potencjał.
Jeżeli teraz zaczniemy nad nim pracować, to będzie z niego koń na medal ! Od
początku wiedziałam, że w tym źrebaku coś się kryje. I trzeba w nim ten talent
jak najszybciej odkryć. To będzie mistrz! - te słowa cioci wprowadziły mnie w
nastruj dumy. Tylko we mnie ten przyszły mistrz widzi kogoś, kto jest dla niego
najlepszy. Bardzo się cieszyłam, że mogę go ujeżdżać.
-Ale od czego zacząć ? - zapytałam.
- Najpierw, - śmiała się Liwia.- Najpierw,to
trzeba zakupić siodło i sprzęt do jazdy.
W końcu jak chcesz na niego wsiąść?- wszyscy się zaśmialiśmy. Poszłam po Ricka
i pojechaliśmy do najbliższego miasteczka, do sklepu konnego. Oczywiście zanim
tam dojechaliśmy, to musieliśmy jechać przez
ten
równy pas łąk. To wygląda jak koniec świata, albo jakby te łąki nigdy się nie
kończyły. Z każdej strony nie było widać nic, tylko pasy łąk. Takie całkiem
równe. Bardziej nie łąki, tylko pasma, takiej jakby pustyni z trawą. Takie
stepy. Tyle że nie stepy. Bo nie jest to całkiem zielone, tylko widać normalnie
bardzo suchą ziemię ( jak na pustyni ) i co centymetr, pare listków
trawek. W końcu przed nami pojawił się
jakiś cień miasta. Zbliżyliśmy się już na tyle, by zobaczyć wysokie budynki.
Wjechaliśmy po jakimś czasie do zauku przy drodze i staneliśmy. Na bardzo dużym
bydynku pisało ,,Akcesoria konne, zapraszamy ! ''. Weszliśmy więc i
zobaczyliśmy pełno uzd, bardzo dużo rodzai wędzideł. Ostre, nie ostre i takie
tam. Zeszliśmy schodami na dział ,,siodła''. Była ich masa, a co najlepsze, to
każdy innego rodzaju.
-Przepraszam ! - poprosiła panią
obsługującą, ciocia Eliza. - Czy mogła by nam pani znaleźć takie siodło dla
roczniaka?
-Yyy ... bardzo przepraszam, ale czy pani
chce ujeździć roczniaka? - ciocia spojżała na nią złowrogo. Pani od razu się
poprawiła.
-Dobrze, zaraz coś znajdziemy!- obsługująca
zaprowadziła nas na sam koniec przedziału.
-O, ten może być dobry! - ciocia wskazała na
piękne czarne lśniące siodło. - Ma dokładnie te wymiary co potrzeba ! Bierzemy
! Niech pani go weźmie do kasy, a my jeszcze wybierzemy czaprak.
-Oczywiście !- sprzedawczyni podniosła
siodło. - To ja czekam na górze . - uśmiechnęła się, a my poszliśmy za
czaprakami. Było ich tak samo mnustwo. Miałam wybrać turkusowy, lecz wybrałam
czerwony, który miał u rogu flagę amerykańską. Bardzo pasował do siodła. Przy
kasie, wybrałam jeszcze bardzo ładne ogłowie i do tego ostre wędzidło, by
bardziej popuszczać wodze i dać koniowi swobodę.
Gdy wróciliśmy do stajni, wyczyściłam ładnie
źrebaka. Ostrożnie nałożyłam siodło. Dziwnym trafem źrebak nic nie robił, jakby
już był przyzwyczajony do niego. To samo z ogłowiem. To było nie możliwe, bo
przecież stracono go na marne, a teraz niby ma stać się mistrzem? Myślałam tak
o nim i zapomniałam o jednej najważniejszej rzeczy.
-A imię ??? - krzyknęłam do cioci i Liwii,
wybiegając z osiodłanym źrebakiem.- Co z jego imieniem ??? Ma jakieś ?
-No faktycznie! - odparła ciocia. - Musisz
nadać mu imię!
-Ja ? Czemu ja, jak to wasz źrebak !- odparłam
-A kto powiedział, że to nasz źrebak? -
ciocia się uśmiechnęła lekko. - Przecież to do ciebie on ma tylko zaufanie. On
jest twój !- spojrzałam na niego. Stał grzecznie jak anioł.
-Order ...
-Co? - Liwia popatrzyła na mnie ze
zdziwieniem.
-Nazwę
go Order! Widzę w nim mistrza. A on jest taki spokojny. Puchary są ciężkie i
ostre, a ordery są delikatne i piękne. On ma w sobie potencjał. I widzę w nim
Ordera.
-Idealnie... jesteście dla siebie stworzeni
... dlatego chodź szybko go ujeżdżać! - ciocia Eliza rzuciła na ziemię taczkami
i popędziły z Liwią na maneż. Ja z Orderem za nimi.
-Teraz wiesz co robić ?- ciocia popatrzyła
na mnie, a ja położyłam nogę na strzemię. Musiałam szybko skoczyć, bo koń nigdy
nie miał na sobie człowieka. Ale gdy skoczyłam, Order ani drgnął. To było
podejrzane. Nie mógł być ujeżdżany. Już rozumiem roczniaka ujeżdżać, ale
poniżej roku, to koń by człowieka nie utrzymał. Poruszałam strzemieniem po jego
brzuchu. Tak, aby troszkę się przestraszył i ruszył. Ale Order się nie
wystraszył, tylko poszedł zwinnie do przodu. Niesamowicie skręcał i wykonywał
polecenia. Zaczął nawet kłusować. To było
niewiarygodne!
Jeszcze w historii naszej ziemi nikt nie widział czegoś takiego! Ciocia z Liwią
siedziały cicho, bo nie mogły w prost uwierzyć. Jeżeli teraz udałoby mi się
zagalopować, to koń po prostu jest ujeżdżony. Order przyspieszył tak w kłusie,
że omało, a bym spadła! Ciocia z Liwią wstały. Miały otwarte usta. Order
zagalopował. Był taki szybki, że w ciągu paru sekund pokonał to koło. Ja
trzymałam się bardzo mocno. Popuściłam delikatnie wodze, a on przyspieszył do
prędkości koni zawodowych. Liwia krzyknęła do mnie.
-Patrycja ! Nie bój się! On jest
ujeżdżony!!! Jedź na przeszkodę!!! Puść całkowicie wodze! Podnieś ręce na boki!
To jest mistrz !!!- darła się i cieszyła jednocześnie. Ja wystraszona
popatrzyłam do środka. To był okser . Miał on 100 cm. To szczyt wszystkiego !
Miałam jechać na oksera, który ma 100cm, jechać na rocznym, ujeżdżonym koniu(
na którym pierwszy raz ktoś siedzi) i to bez wodzy !!! Szczyt wszystkiego! No
ale kiedyś trzeba spróbować ! Puściłam wodze... uniosłam się... i poleciałam...
jak ptak rozmarzony... Order cieszył się tak jak ja. Był niesamowity. Skoczył
ponad 120cm. A ja razem z nim. Liwia zeszła z ciocią na dół, do mnie. Ja
zeskoczyłam z Ordera, a one mnie uściskały. Ciocia się popłakała. Jeszcze nigdy
nie widziała czegoś takiego. Cieszyłyśmy się wszystkie. W drzwiach stał Rick i
inni pomocnicy. Bili mi brawo... a poprawniej- bili brawo Orderowi. Odprowadziłam
go do stajni. Był taki radosny
-Och Patrycja ! - mówiła ciocia. - Tak się
cieszę. Nie wiedziałam, nie wierzyłam w to, że tego konia ktoś ujeździł. Jesteś
niesamowita! Bardzo ci dziękuję, że wytrzymałaś ten czas. Niektórzy ujeżdżają
konie i tak się boją ,że odchodzą z tej dziedziny. A ty wytrzymałaś. Ten koń to
chodzące cudo , a ty na nim jechałaś. To w tobie widzi jeźdźca!
-Dziękuję ci ciociu! To dla mnie zaszczyt
jeździć na nim. Mam nadzieję,że uda nam się coś osiągnąć.
A propo osiągnięć to...- ciocia uśmiechnęła
się z dumą.
-Co??? - patrzyłam się dziwnie, bo
wiedziałam, że ciocia coś zmajstruje.
-Wysłałam zgłoszenie i zapisałam ciebie i
Ordera na zawody w Cwech country ( czytaj: kricz kauntri). Jesteście
zadelegowani do grupy I.
-I ??? przecież ledwo co jeżdżę w E, a ty
już do I ? Wykluczone! Nie skoczę przecież 150cm!!! - krzykęłam. Nie mogłam
opisać co wtedy czułam...
-Ten koń jest mistrzem. To koń, dzięki
któremu mogłaś nauczyć się więcej. - mówiła – Dasz radę. Zresztą nie będziesz
sama. Będzie z tobą Order. A do zawodów jeszcze dużo czasu. Ale pamiętaj !
Musisz dużo ćwiczyć. No bo wiesz, ,, Bez
pracy nie ma kołaczy!''- uśmiechnęła się Eliza. Byłam dumna. Miałam wystartować
w największym konkursie skoków w Ameryce, na roczniaku. Wypolerowałam pięknie
Ordera i osiodłałam go. Popatrzyłam się na niego. Wyglądał wspaniale.
Postanowiłam podciąć mu delikatnie grzywę. Nie podcięłam mu jej bardzo na
krótko, lecz delikatnie. Miał teraz gładziudką i prostą. Postanowiłam zrobić mu
koczki. Takie, co robi się nie raz na zawody. Małe i do góry. Kiedy je spięłam,
Order wyglądał naprawdę uroczo. Jego tłów lśniał, jakby był wykonany z czarnej
stali. Ogon zostawiłam w spokoju. W końcu jest to arab, a araby mają piękne i
mocno uniesione ogony do góry. Wyczesałam mu go, tak, że lśnił jeszcze bardziej
od reszty tłowia. Przycięłam lekko końcówki ogona, bo miał pokołtunione i nie
równe. Teraz wyglądał już jak koń warty milionów. Nie musiałam go w sumie tak
czesać i upiększać, bo przecież szłam tylko na trening. Ale pobyt z nim w
stajni był taki wspaniały, że chciało mi się go upiększać i upiększać do
nieskończoności . Poszłam się ubrać. Ubrałam się jak na zawody. Ubrałam zamiast
czarnych bryczesów, to białe. Białą koszule, przeznaczoną do konkursów, oraz
piękną, granatową marynarkę w komplecie. W niej
jeszcze nie jeździłam. Była przeznaczona tylko
na konkursy. Wyglądałą naprawdę uroczo. Miała pełno złotych plakietek i napis
,,Horses Raiding''. Ubrałam kask. Przed tym jeszcze go wyczyściłam. Założyłam oficerki
i wyszłam. Czułam się jak mistrzyni świata w tym ubraniu. Wyciągnęłam Ordera i
wsiadłam od razu przed stajnią. Jego siodło błyszczało. Też go wypolerowałam.
Strzemiona lśniały srebrem. A ja na nim wyglądałam już niesamowicie. Pięknie
przycięty i uczesany, wszystko wypolerowane... CUDO!!! Postanowiłam iść na
odkryty maneż. Jeszcze na nim nie jeździłam. Był ... no może trochę mniejszy od
zadaszonego, ale miał naprawdę ładny wystrój. W około były białe trybuny. W
Ameryce mieszkańcy zawsze zachwycają się białym kolorem. Tutaj, na tym maneżu
miał się odbyć konkurs. Przeszkody były piękne! Oczywiście ozdobione stojaki
były białe. A w środkach kolorowe... drągi ??? Nieeee! W Ameryce są inne
przeszkody. Mają w środku ozdobione i WIĘKSZE, takie,, niby'' drągi. Ale to nie
są te drągi co w Polsce. Właściwie w Polsce są takie , ale tylko na takie
uroczystości, jak właśnie te zawody. Zaczęłam sobie kłusować. Uśmiechałam się.
Ja i Order naprawdę wyglądaliśmy super. I to jeszcze Order tak z gracją
kłusował. Zmieniłam kierunek i dalej kłusowałam. Świeciło ładnie słońce. Czuć
było taki posmak wakacji. Zielona trawa do okoła, a w górze niebieściutkie
niebo bez żadnej chmurki. Zmieniłam znów kierunek i zagalopowałam. Order biegł jakby czuł, że ma
galopować z gracją. Galopował bardzo szybko, ale delikatnie. Sprawdziłam w
galopie położenie przeszkód. Zgadzały się z zawodami. Na początku był okser.
Miał 110 cm. Potem stacjonata 90 cm. Na ukos trzy krzyżaczki w szeregu ( czyli
jeden po drugim). Małe, bo 50 cm. Ale w szeregach nie mogą być większe.
Zwłaszcza że to krzyżaki. Przeszkód jest 15. Nie tak jak w Polsce na zawodach,
że jest ich 9. Narazie wymieniłam trzy ( bo szereg liczy się jako jeden). Potem
jest znów stacjonata 100 cm, i krzyżak 80 cm. Oprócz tych trzech ( oksera,
krzyżaków i stacjonat) na świecie istnieją jeszcze inne przeszkody. Potem była
przeszkoda double barre. Ona składa się z dwóch części, z czego każda z nich ma
pare drągów. Pierwsze to 100 cm. i 120cm. Potem jest triple barre. To składa
się za to tak samo z warstw pełnych drągów,tyle że z trzech. W końcu, TRIple
barre. Ma 100cm, 110 cm. i 135cm. Potem jest mur 115 cm. Potem znowu mniejsze
triple barre 90cm. , 95 i 120 cm. Potem tak na spokojnie krzyżak 80 cm.
Następnie, zostały ustawione 4
cavaletti. Jest to taki szereg składających się z małych przeszkód. Ich stojaki
to takie krzyże, na których kładzie się drąga. Mają one zawsze ok. 30-35 cm. W
tym przypadku 35 . Później było coś dla mnie bardzo trudnego. Mianowicie był to
rów z wodą. Double barre, oraz triple barre , nie jechałam w życiu, a wręcz
nigdy o nich nie wiedziałam. Ale to napewno łatwiejsze od rowu z wodą, którego
pierwszy raz mogłam zobaczyć . Tak to tylko w filmach. Zapewne prawie wszyscy
wiedzą co to jest, bo nawet nazwa pomaga w odgadnięciu tej przeszkody. Ale
zawsze warto przypomnieć. Jest to normalna przeszkoda, stacjonata, po niej
znajduje się długi pasek wody. Jest on do przeskoczenia. Długościowo jest taki jak okser. Więc problemu nie ma. No
ale i tak jest trudny do wykonania. Ma on w tym przypadku 90 cm. Bardzo trudny.
Muszę sporo poćwiczyć. Ale mam ponad 3 tygodnie. A przecież jeżdżę codziennie
godzinami, więc uporam się z tym. Po rowie jest double barre 110, 125 cm i
okser 135 cm . Potem znów jest rów z wodą, tyle że dużo niższy. 55 cm. Na samym
końcu było najgorzej.
Znajdował
się tam triple barre. Ale był on strasznie wysoki. Ja nie wiem kompletnie jak
ja go mam przeskoczyć. Zawsze na końcu były największe przeszkody. Ten triple
barre miał ... miał ... 140, 150 i 165 cm !!! Wcześniej mówiłam, że klasa I to
do 150 cm. Ale na ostatniej przeszkodzie jest zawsze inaczej. Tutaj klasa
wzrosła o 15 cm ! To dla mnie dużo. Nie mam pojęcia jak to zrobię, ale postaram
się. Order stał spokojnie. Gdy obliczałam przeszkody zdążył stanąć, bo w sumie
długo mi to zajęło. Nie jechałam całego parkuru, bo się wogóle nie rozgrzałam.
Postanowiłam jechać sobie trening. Najpierw skoczyłam tego krzyżaka 80 cm.
Łatwizna ! Order dziś robił bardzo donośne i wysokie skoki. Bardzo łagodnie
skoczył. Oczywiście z bardzo szybkiego galopu. Potem postanowiłam skoczyć sobie
cavaletti. Jeszcze ich nie skakałam. Bardzo fajnie. Inaczej niż szeregi, bo
cavaletti nie mają wysokich słupków . Potem
już zdołałam się na skoczenie double barre . Najpierw double barre 110 i
120 cm. To bardzo trudna przeszkoda, chociaż nie tak bardzo, bo double barre,
to po prostu okser, tyle że trochę dłuższy. Potem pojechałam na rów z wodą.
Bałam się strasznie. Ale w sumie nie było źle. To też takie jak okser. Po
prostu jest z tego tylko frajda, że skaczesz nad wodą. Fajnie mi poszło,
chociaż trochę za wcześnie opuściłam półsiad. To przez to, że rowy są zawsze
dłuższe. Nawet od double barre, a co dopiero od okserów. Także bez problemu
skoczyłam ten rów. Mam tylko uwagę żeby trzymać dłużej półsiad. Został mi
jeszcze do skoczenia triple barre. To już się bałam. Oczywiście nie skakałam
165cm, tylko mniejszy. To duża przeszkoda. Order musiał się nie źle udźwigać.
Najechałam na nią ,zrobiłam półsiad, ale to za mało. Przeszkoda była bardzo
wysoka i trudna, więc musiałam zrobić jeszcze większy półsiad i jeszcze dalej
wysunąć wodze na szyję. Skok był piękny, wysoki i długi, a za razem trudny.
Pochwaliłam Ordera i występowałam go. Zrobiło się już ciemniej. Niebo zrobiło
się pomarańczowe. Było pięknie. Gdzieś ćwierkały ptaki. Słychać było w tle
odgłos kosiarki. Słońce już zaszło. To była piękna chwila. Stałam z Orderem i
milczałam. Słuchałam. To było naprawdę piękne. Zsiadłam i poszłam do stajni. Po
drodze zauważyłam kogoś kto idzie za Rickiem i ogląda konie. Byli to dwaj
mężczyźni, ubrani w wojenny strój. Chodzili i zaglądali co chwilę do boksów.
Nie słyszałam o czym rozmawiali. Po chwili zorientowałam się, że idą w moją
stronę. Szybko schowałam się w boksie, za Orderem. Ale oni nie przychodzili.
Wyjżałam na zewnątrz, a ich tam już nie było. Widziałam w oddali, że odjeżdżają
swoim autem, a Rick wchodził do domu. Ja wyszłam z boksu i pożegnałam się z
Orderem. Poszłam do domu, zjadłam coś i położyłam się spać. Nie mogłam się
doczekać następnego dnia. Kolejne dni oczywiście poświęcałam jeździe konnej.
Świetnie mi szło. Liwia bardzo mnie chwaliła, a ciocia Eliza dawała mi czasami
rady, jak łagodnie najeżdżać na przeszkodę. Ćwiczyłam i ćwiczyłam. Całe dnie
spędzałam z Orderem. Byłam już świetnie przygotowana do konkursu. Aż w końcu,
NADSZEDŁ TEN DZIEŃ!!! Rano obudziły mnie odgłosy aut,oraz straszne hałasy z
podwórka. Wstałam i podbiegłam do okna. Przy stajniach stało miliony aut z
przyczepami dla koni. Było dużo ludzi, oraz młodych jeźdźców. Oczywiście były
także konie z innych stajni. Wszyscy się lekko denerwowali. Byli ładnie ubrani
w stroje jeździeckie. Było jeszcze wcześnie – 6.00 rano. A oni już przyjechali.
Ja czułam się bardzo dumna. No bo przecież ja byłam z tej stajni. Ja byłam
tutaj gospodarzem. Znam już tor i przecież mogę robić tu co chcę. Już nie
mogłam się doczekać, aż wyjdę z domu taka dumna. Wszyscy będą się na mnie
patrzeć i mówić - ,,Patrzcie! Ona jest z tąd! Ale fajnie tu mieszkać! Chciałbym
tak! " ,,Ciekawe jak jeździ. '' ,, Może coś do nas powie'' - jestem pewna,
że tak powiedzą. Zeszłam,zjadłam śniadanie i wyszłam w końcu. Tak jak mówiłam
patrzyli się na mnie z zaskoczeniem. Co prawda wyglądałam dziwnie, bo przecież
byłam ubrana w normalne ubrania jak na co dzień. Poszłam do Ordera. Przy jego
boksie na szczęście nikogo nie było. Oczywiście go wyszczotkowałam i zrobiłam
to wszystko, co robiłam na ten pierwszy trening. Czyli tak, że wygląda jak koń
za miliony. Czyli jednym słowem – przepięknie. Kiedy wszystko zrobiłam z
Orderem, poszłam się ubrać. Zrobiłam sobie piękego czarnego koka konnego,
którego robi się na zawody. Ubrałam wszystkie rzeczy konne i wyszłam na dwór.
Wyglądałam zachwyająco. Jeszcze chyba w życiu tak nie wyglądałam. Eliza i Liwia
stały przy torze. Gdy mnie zobaczyły tylko się uśmiechnęły. Pokazały mi, że
trzymają kciuki. Ja wystraszona poszłam do Ordera. Piękny. Po prostu piękny.
Osiodłałam go i wyciągłam. Wszyscy się na mnie patrzyli z podziwem, po
pierwsze, bo wygladaliśmy ślicznie, a po drugie to byli zdziwieni, że jadę w
klasie I na roczniaku. To jeszcze nigdy się ie zdarzyło w historii zawodów.
Usłyszałam z daleka głos cioci, że rozpoczynają się zawody. Ja tam nie szłam,
bo dopiero jestem... ostatnia. Postanowiłam chodzić z Orderem, by go rozgrzać.
Ale najpierw chodziłam tak po prostu, ale potem jeszcze postanowiłam podciągnąć
na maksa popręg i wsiąść. Gdy wsiadłam, Order zaczął się denerwować. Nigdy tak
nie robił. Zawsze był spokojny. Teraz to nie było przez inne i obce konie, czy
też przez hałas, czy nerwy. Czuł coś nie tak. Przed nami szli ci panowie z
wojska, co ostatnio u nas byli. Order stanął dęba. Zarżał. Nigdy go takiego nie
widziałam.
-Order! Spokojnie! Co się dzieje?! - pytałam
Ordera i próbowałam go uspokoić. Coś było naprawdę nie tak. Panowie przybliżyli
się o nas. Gdy przeszli obok, jeden z nich przystanął przy Orderze i wydawało
mi się, jakby nagle coś sobie przypomniał i nie mógł w to uwierzyć. Ale potem
znowu poszedł za drugim. Poszli na trybuny. Obserwowali wszystkich. Ja w końcu
uspokoiłam Ordera. Przestał brykać od razu gdy panowie przeszli. Pogłaskałam go
i uspokajałam. Denerwowałam się strasznie. Order wyczuł to we mnie i zrobił to
samo. Przyszła po mnie Liwia. Kazała mi podejść pod wejście,bo zaraz moja
kolej. Moje serce łomotało strasznie. Myślałam tylko o pary rzeczach, które
mogły by się zdarzyć podczas zawodów. Order mógł się za bardzo denerwować i coś
poknocić. Ja mogłabym coś zepsuć przez stres. A co najgorsze, to nie skakałam
na treningach wogóle tej ostatniej przeszkody triple barre 165 cm. Dlatego najbardziej
się tego bałam. Weszłam przed wejście. Wszyscy na mnie popatrzyli. Szeptali coś
do siebie. Coś o Orderze. Panowie z wojska patrzyli na mnie i Ordera bardzo
podejrzliwie i coś dyskutowali. W końcu ciocia mnie zapowiedziała. Wszyscy
uczestnicy podjechali aż tutaj, by mnie zobaczyć, po tym jak Eliza powiedziała,
że Order jest roczniakiem, który pojedzie w klasie I. Panowie z wojska bardzo
się podekscytowali. Mówili coś, że może się nadamy. Ale na co ??? Nie wiem. Ale
pewnie się dowiem. Gdy ciocia przestała mówić, uśmiechnęła się do mnie i
wjechałam na parkur. Usłyszeliśmy dzwonek i Order ruszył susem do galopu ( a
nawet cwałem ). Nie dałam mu żadnego sygnału. Rwał jak szalony. Jeszcze nigdy
tak nie gnał. Był poddenerwowany. Pierwszy raz taki był. Pierwszą przeszkodę
przeskoczył jakby jej wogóle nie było. To samo z następnymi. Co przeszkodę, co
raz bardziej przyspieszał. Trzymałam się mocno. Szeptałam do niego :
-Spokojnie! Wszystko dobrze! - po tych
słowach narowiście skoczył rów z wodą. Potem z przyspieszeniem następne
przeszkody. W końcu nadeszła pora na ostatnią przeszkodę ! Triple barre 165!
Order cwałował jak szalony. Ciocia wstała. Była przerażona. Ta samo jak
wszyscy.
-Spokojnie! Proszę spokojnie!- szeptałam-
Uda się! Wiem, że się uda! Napewno! Wierzę w ciebie! Bo ... bo jesteś
niesamowity! - Order przyspieszył. Ale już na spokojnie. Przyjął moje słowa.
Przypomiałam sobie radę Liwii - ,, Daj mu się ponieść. Unieś ręce i daj mu
skoczyć samemu! "- uniosłam ręce. Ludzie zamknęli oczy. Ta samo jak ja. Po
chwili otworzyłam. Nie wiedziałam czy wogóle żyję. Ale słyszałam radość ludzi.
Wstawali i wiwatowali. Order się cieszył. Tak samo jak ja! WYGRAŁAM !!! TAK !!!
WYGRAŁAM!!! Cieszyłam się jak nigdy . Wręczyli mi puchar. Byłam oszołomiona.
Eliza i Liwia cieszyły się bardzo. To największy sukces w ich stajni. Panowie z
wojska podaszli po konkursie do cioci. Tłumaczyli jej coś. Wiem tylko, że
gratulowali. Ale po chwili tłumaczenia, mina cioci nie była już szczęśliwa.
Wręcz zdumiona. Spojrzała w moją stronę. Odwróciłam się szybko, jak gdybym nic
nie widziała. Po chwili jednak panowie podeszli do mnie. Ciocia parzyła ze
smutkiem na mnie.
-Witam! - przedstawił się jeden. - Porucznik
Damian Wilczewski, z największej komendy
wojskowej w Stanach Zjednoczonych. A to mój kolega Admirał Arkadiusz
Mielkowski. Obserwowaliśmy ciebie i Ordera przy tych zawodach bo ... -
przerwał. Był smutny. Ja słuchałam ze zdumieniem i ekscytacją. O co im chodzi ?
Porucznik Damian mówił dalej. - Obserwowaliśmy was bo... bo zbliża się wojna.
Związek Niemiecki chce zaatakować na Stany Zjednoczone 8 października tego roku
. Zostały nam nie całe 3 miesiące, by przygotować młodych do wojny. Dlatego ich
szykujemy bo to będzie największa wojna w tych czasach. Tacy są nam potrzebni.
Jednak potrzebny nam jest koń. Koń, który
jest bardzo młody. Nie boi się zbytnio i bardzo szybko biega. Gdy
usłyszeliśmy o tych zawodach, postanowiliśmy wybrać kogoś kto się nadaje. No i
oczywiście konia, który będzie dobry. Order to wręcz idealny koń do tego czego
szukamy, a ty się z nim najbardziej dogadujesz i ... czy zgadzasz się ? Twoi
rodzice... mimo że z trudem, to zgodzili się. Zresztą będzie startował też twój
przyjaciel Mikołaj, jako lotnik. Będziecie razem. To co zgadzasz się ? To
bardzo ważne dla naszego państwa. Wiem, przepraszamy, że tak szybko i dziwnie ci tak
powiedzieliśmy, ale koń... bardzo szybki koń jest nam potrzebny, do wysyłania
sygnałów. Trochę dziwnie, że tylko jednego konia wybieramy, ale byłoby niebezpiecznie
gdyby było ich więcej. Wygrałaś zawody. I jesteś nam potrzebna. Bardzo
potrzebna. Prosimy! Teraz nic tu do żartów. To jest poważna sprawa. I prosimy
byś się zgodziła. - ja stałam z otwartymi ustami. Chyba przez około 10-ciu
minut stałam i nic nie mogłam z siebie wydusić. Spojrzałam na Ordera. Wiem,
naprawdę dziwnie to się wydarzyło. Zawody, Order, wojna... to wszystko tak
szybko opisałam. Nigdy tak szybko nie podejmuje się takich decyzji, na śmierć i
życie. Ale ja wiedziałam już wszystko. Wiedziałam, że Order musi jechać. Ale
sam nie pojedzie. Ja muszę z nim. Popatrzyłam na Ordera i z powrotem na
żołnierzy. Szepęłam cicho. Jak gdyby nic więcej nie mogłam powiedzieć
-Tak... - mówiłam
-Nie musisz- mówił porucznik. - Wiem, że cię
to dołuje. Ale wiem też, że napewno dasz sobie radę. I jesteś nam potrzebna.
-Tak... - mówiłam dalej. -Rozumiem! Wiem
wszystko! Muszę! Zrobię to! Razem z Orderem!- obaj uśmiechneli się. Ale nie z
zadowoleniem. Z lekkim smutkiem. Dni do wyjazdu dosyć minęły szybko. Ale na
codzień nie byłam radosna. Cieszyłam się tylko, że Mikołaj pojedzie ze mną. On
jest moim najlepszym kolegą. Przyjacielem ! Na dobre i złe. Interesuje się
crossami, ale mówił, że marzył, by być lotnikiem wojennym. Żołnierzem. Nie
będem sama! Przynajmniej! Nie chodzi o Mikołaja. Chodzi o Ordera. On będzie ze
mną. A jeżeli on zginie... to ja razem z nim! Nie będę w życiu żyć bez niego.
Nie wytrzymałabym tyle lat bez niego. Nigdy!!! Gdy nadszedł dzień wyjazdu,
oczywiście trzeba było się żegnać. Był przy mnie Mikołaj. Mieliśmy wyjechać
pociągiem, 12 sierpnia. Dziś był ten dzień. Do nikogo się nie odzywałam.
Jedynie na koniec mówiłam ukratkiem do Ordera:
-Wiesz? Będziemy codziennie ze sobą i
wogóle. Może właśnie mamy się cieszyć! - łzy mi naleciały do oczu. Mówiłam z
płaczem. - Może właśnie przeżyjemy przygody! Razem! - płakałam. - Nie martw
się! Nikt cię tam nie skrzywdzi! JESTEŚ NIESAMOWITYM KONIEM A TO CO MA SIĘ
ZDARZYĆ... I TAK BĘDĘ Z TOBĄ!!! - zawołali mnie. Jeszcze bardziej zaczęłam
płakać. Przy pociągu stał Mikołaj i patrzył się na mnie. Rozumiał mnie.
Spojrzałam na niego we łzach i jeszcze raz przytuliłam Ordera. - PAMIĘTAJ!
JESTEM CAŁY CZAS PRZY TOBIE! - stałam tak ubrana w wojskowy strój. Konny strój
wojskowy! Ostatnie słowa przed wyjazdem wypowiedziałam do Ordera przytulając
go. - KOCHAM CIĘ! NIE POZWOLĘ BY COŚ SIĘ STAŁO! NAM OBYJGU! POWODZENIA !!!
POCIĄG RUSZYŁ !!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz