Maciej Jurek
Kategoria I
Przeprowadzka
(kontynuacja
opowiadań R.Gościnnego i J.J Sempe z cyklu „Mikołajek”)
Dzisiaj
tata wrócił do domu bardzo, ale to bardzo późno. Mama była na niego naprawdę
zła, bo przez to jego długie niewracanie pieczeń z baraniny całkiem się zeschła
w piekarniku.
- Nareszcie jesteś, – zawołała
widząc go w progu – gdzieś ty się podziewał? Już myślałam, że chcesz się
wyprowadzić z domu.
Tata chrząknął
i poprawił krawat, a potem potarł dłonią czoło i chrząknął ponownie.
Zauważyłem, że ma wypieki na twarzy. Wyglądał zupełnie jak mama, gdy pomaluje
się tym drogim różem, do którego nie wolno mi się zbliżać odkąd mama musiała
kupić nowy, gdy przez nieuwagę strąciłem z toaletki jej poprzedni i tamten
rozsypał się w drobny mak, a raczej drobny pył. Ale mama i bez różu na
policzkach jest ładniejsza od taty z różem, czy raczej z wypiekami.
-
Hm…grrr…taaa…- jąkał tata coś pod nosem drapiąc się po swojej łysinie.
- O Boże!
– mama wykrzyknęła i zasłoniła usta dłonią.
- To nie
to, co myślisz, – zaprotestował tata – wcale nie chcę wyprowadzać się z domu,
ale muszę, to wielka szansa.
Mama
zaniemówiła i podniosła ręce w geście rezygnacji.
- To ta
nowa sekretarka, tak? – wykrzyczała z gniewem.
- Ależ
skąd! To pan Moucheboume. – wyjaśnił tata.
Mama
zrobiła wielkie oczy i tata poprosił, by usiadła, to wszystko jej wytłumaczy.
Okazało
się, że tego dnia w pracy tata odbył niecodzienną rozmowę ze swoim szefem,
podczas której dowiedział się, że ten założył filię swojej firmy.
W
Ameryce. A filia potrzebuje dyrektora. Kogoś z doświadczeniem i poczuciem
obowiązku. Kogoś takiego, jak tata. A konkretnie taty! I to właśnie mojemu
tacie pan Moucheboume zechciał powierzyć stanowisko! A mój tata się zgodził! Bo
to wielka szansa! I mama powinna być z niego dumna i go wspierać!
Coś
jeszcze mamie tłumaczył, ale tego już nie zrozumiałem, bo mama płakała i głośno
krzyczała, że ona się nie liczy, i że jej nikt o zdanie nie pytał, i że powinna
była słuchać swojej matki. A kiedy już przestała hałasować, to zrobiła się
nagle taka cisza, że się przestraszyłem i wtedy ja się popłakałem.
-
Mikołaj, bądź mężczyzną, - powiedział tata – marzyłeś, żeby spotkać prawdziwych
Indian i kowbojów, pamiętasz? No, to teraz będziesz miał okazję.
- Juhuuu!
- wykrzyknąłem z dzikiej radości i już chciałem zaprezentować moją znajomość
wołania Apaczów, gdy tata widząc reakcję mamy doradził mi zachować radość na
później. A czy to źle, że człowiek chce się szybko przystosować? Trudno
zrozumieć moich rodziców. Muszę jutro zadzwonić do buni i o wszystkim jej
opowiedzieć. A to się zdziwi, że na starość zamieszka w kraju Indian i
kowbojów.
Jednak
się nie zdziwi, że na starość zamieszka w kraju Indian i kowbojów. Bo w nim nie
zamieszka. Tak powiedział tata, a mama dodała, że ona nigdzie nie rusza się bez
swojej matki. Ale co tam, ja się ruszam i to na Dziki Zachód!
Kiedy następnego dnia powiedziałem o
tym chłopakom w szkole, Alcestowi z wrażenia wypadła z ręki bułka z masłem, ale
jednak się nie zmarnowała, bo szybko podniósł ją z podłogi i włożył sobie do
rozdziawionych ust. Kleofas stanął jak osłupiały, jak zawsze, gdy nasza pani
pyta go o dopływy Sekwany, po czym rozpłakał się, jak wtedy, gdy pani daje mu
pałę. Ananiasz sprawiał wrażenie zazdrosnego, a potem niespodziewanie zaczął
krzyczeć, że to niesprawiedliwe i że chce umrzeć.
- To ja
powinienem studiować na Harvardzie, - wrzeszczał – to ja jestem najlepszym
uczniem w klasie! To niesprawiedliwe, słyszycie, to niesprawiedliwe!
-
Wstrętny pupilek! – syknął Joachim – Mikołaj nie jedzie studiować na tym twoim Harvardzie, lecz jedzie w
poszukiwaniu przygód na prawdziwy Dziki Zachód.
No
właśnie. Nie zaprotestowałem, choć tak naprawdę to nie Dziki Zachód, a całkiem
cywilizowane wschodnie wybrzeże. Jakaś metropolia, mama opowiadała mi przy
śniadaniu. Nowy Rojk, czy jakoś tak. Mama mówiła, że są tam drapacze chmur. Po
co drapać chmury? Ale Ameryka słynie z wynalazków, może drapacze chmur to takie
indiańskie wynalazki? Jak wrócę, zapytam rodziców o co chodzi z tymi
drapaczami. Biedne chmury...
- Chcesz
w zęby? – zacisnął pięści Euzebiusz.
- Nie
wolno mnie bić, - zawołał Ananiasz – przypominam, że noszę okulary.
Jak okazało się po powrocie do domu,
bunia nie jest zachwycona naszą przeprowadzką. A bardziej tym, że sama zostaje
w Paryżu. Bo przecież „będę za tobą tęsknić, króliczku”.
Mama nie
jest zachwycona, że bunia nie jest zachwycona. A tata nie jest zachwycony, że
one obie są niezachwycone. Ale ja jestem zachwycony, jak babcię kocham! Tylko żal
mi rozstania z chłopakami. Alcest obiecuje, że zaoszczędzi na bułkach i kupi
bilet do Ameryki, by mnie wkrótce odwiedzić. Ale nie wiem, czy można mu ufać. On bez bułek nie może żyć.
Chłopaki
planują, że uzbierają kasę na ruletce, tej, co nam ją kiedyś skonfiskował
Rosół, i też przyjadą. A Gotfryd, który ma bardzo bogatego tatę, który kupuje
mu wszystko, co tylko zechce, powiedział, że poprosi swego ojca o lotnicze
bilety dla wszystkich. W pierwszej klasie!
Ale czy
odwiedzi mnie Jadwinia? Och, będzie mi brakowało jej niebieskich oczu, jasnych
loków i truskawkowej kokardy nad uchem. Pozostaje nam pisanie romantycznych
listów. Masakra…
Rodzice pozałatwiali formalności i
nadszedł mój ostatni dzień w szkole. Chłopaki przynieśli mi mnóstwo prezentów
na pożegnanie. Alcest podarował mi pudełko czekoladek. Napoczęte, bo jak
powiedział, musiał sprawdzić, czy się nadają na prezent. Sprawdzał do połowy,
ale widocznie aż do połowy nie mógł się wyznać. Lubię Alcesta, to mój najlepszy
kumpel. Będzie mi go brakowało w Ameryce.
Od Rufusa,
którego tata jest policjantem, dostałem gwizdek z kulką i powiedział, że mi się
przyda, gdy to ja zostanę policjantem. No chyba, że on zostanie, to wtedy
poprosi mnie o zwrot gwizdka, ale na razie mogę go sobie zatrzymać.
Gotfryd ,
ten, który ma bardzo bogatego tatę, dał mi kostium kowboja. Świetnie. Będę miał
się w co ubierać w Ameryce, gdzie wszyscy są kowbojami. Ciekawe, czy rodzice
kupią mi do kompletu prawdziwy pistolet? Słyszałem, że w Ameryce prawie każdy
ma pistolet. We Francji trzeba by mieć na to specjalne pozwolenie, co jest
niebywale trudne, zwłaszcza dla dziecka w moim wieku. Ale w Ameryce każdy może.
Ach, Ameryka!
Kiedy wróciłem do domu taszcząc te
wszystkie prezenty, zziajany i pochłonięty myślami o prawdziwym pistolecie,
zastałem mamę zapłakaną. Nic nowego. Ryczy od tygodnia. Codziennie bardziej.
Tym dziwniejsze, że i tata wyglądał na poruszonego.
- Czy ktoś
umarł? – spytałem ostrożnie.
- Aż tyle
szczęścia nie miałem. – odrzekł tata, a mama spojrzała z wyrzutem.
- To
znaczy, chciałem powiedzieć, - poprawił się - że miała wielkie szczęście, pomoc
lekarska nadeszła szybko, co ocaliło jej życie.
- Komu? –
spytałem myśląc, że może tej nowej sekretarce, o której mama mówiła zawsze
zmywając po kolacji, żeby ją raz na zawsze piekło pochłonęło.
- Buni. –
odpowiedziała mama wycierając nos chusteczką.
Buni?
Mojej buni? Tej, która częstuje mnie landrynkami i która nazywa mnie swoim
króliczkiem? I która posyła mi prezenty, co doprowadza tatę do wściekłości,
choć, co dziwne, gdy dostaję prezenty od jego przełożonego, wydaje się
zadowolony.
Bez słowa wszyscy wsiedliśmy do
samochodu. Mama całą drogę do szpitala płakała i ocierała oczy chusteczką.
Wyglądała jak gwiazda filmowa we wzruszającej scenie. Oj, mama mogłaby z
łatwością zostać w Ameryce gwiazdą filmową. I miałaby wówczas mnóstwo
asystentów i ochroniarzy, a ci mieliby prawdziwe pistolety, tak jak wszyscy w
Ameryce. Takie pistolety, że nawet ojciec Rufusa, który przecież jest
policjantem, w całym swoim życiu nie widział takiego cacka.
- To tylko atak serca. – tata
burknął w stronę mamy, która spojrzała, jakby chciała go udusić.
- O mało
co nie umarła! – powiedziała z urazą.
- O, bez
obaw, twoja matka nas wszystkich przeżyje!
Nastała
chwila ciszy, po czym mama powiedziała szeptem patrząc gdziekolwiek, byle nie
na tatę.
-
Rozumiesz, że w tej sytuacji nasz wyjazd nie może dojść do skutku?
-
Rozumiesz, że w tej sytuacji mój awans i podwyżka nie mogą dojść do skutku?
Mama
wydała się zaskoczona argumentacją taty, ale nic nie powiedziała.
W
szpitalu po krótkiej wizycie w sali buni, rodzice zdecydowali pójść porozmawiać
z lekarzem, gdyż, jak stwierdzili, bunia jest zbyt słaba, by męczyć ją rozmową.
Jednak nim zdążyłem zamknąć za sobą drzwi usłyszałem jej ściszony głos.
-
Mikołaj! Chodź no tu do mnie, króliczku.
W tej
chwili zobaczyłem, że bunia wyjmuje paczkę landrynek, moich ulubionych, aby
mnie poczęstować. Uśmiechała się, jak zwykle, a nawet szerzej, aż po koniec
swojej sztucznej szczęki i nie sprawiała wrażenia, jakby cokolwiek jej
dolegało.
- Czy już
Ci trochę lepiej? – spytałem ostrożnie częstując się moją ulubioną landrynką. –
Pyszne, skąd masz je tutaj?
-
Spodziewałam się, że i Ty przyjdziesz, więc zabrałam do torebki. – wyjaśniła
bunia.
- Jak to
jest mieć atak serca? Czy to boli? – wypytywałem.
- Tego
nie wiem, podobno to straszne doświadczenie.- wyjaśniła bunia. Co jednak
niczego nie wyjaśniło, a nasunęło mi kolejną myśl.
- Rodzice
mówili, że właśnie miałaś atak serca. – powiedziałem.
- Oj,
Mikołaj, - bunia zatrzepotała umalowanymi rzęsami. Rety, i ona mogłaby zostać
gwiazdą filmową, choć w jej wieku to już chyba niemożliwe. Teraz wiem, po kim
mama ma talent.– przecież nie mogłam pozwolić, by mój króliczek wyjechał beze
mnie do Ameryki. Badania potrwają całe wieki, bo będę miała różne dolegliwości,
no i w moim wieku… do tego czasu ty i ja jesteśmy bezpieczni. – dodała z
uśmiechem i triumfem w oczach.
Jutro
wracam więc do mojej szkoły, bo, jak się okazało, mama
postawiła na swoim i tata nie przyjął tej pracy. Nawet się trochę cieszę, że
znowu zobaczę Alcesta, Rufusa, Gotfryda, Joachima, Kleofasa, Euzebiusza,Maksencjusza,
a nawet tego wstrętnego pupilka Ananiasza.
Bunia
czuje się znacznie lepiej, ale mama uparła się, żeby na pewien czas zamieszkała
z nami. „Dopóki ona tu jest nie spodziewaj się mnie na kolacji.” – powiedział tata.
Biedak, chyba pan Moucheboume przez ostatnie
zamieszanie wściekł się i dowalił tacie mnóstwo roboty. Oj tata powinien
się mu postawić, no bo co w końcu, kurczę blade!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz