niedziela, 30 czerwca 2019

I miejsce w Konkursie Literackim

Maciej Jurek
Kategoria I

                                                       Przeprowadzka
(kontynuacja opowiadań R.Gościnnego i J.J Sempe z cyklu „Mikołajek”)


         Dzisiaj tata wrócił do domu bardzo, ale to bardzo późno. Mama była na niego naprawdę zła, bo przez to jego długie niewracanie pieczeń z baraniny całkiem się zeschła w piekarniku.
- Nareszcie jesteś, – zawołała widząc go w progu – gdzieś ty się podziewał? Już myślałam, że chcesz się wyprowadzić z domu.
Tata chrząknął i poprawił krawat, a potem potarł dłonią czoło i chrząknął ponownie. Zauważyłem, że ma wypieki na twarzy. Wyglądał zupełnie jak mama, gdy pomaluje się tym drogim różem, do którego nie wolno mi się zbliżać odkąd mama musiała kupić nowy, gdy przez nieuwagę strąciłem z toaletki jej poprzedni i tamten rozsypał się w drobny mak, a raczej drobny pył. Ale mama i bez różu na policzkach jest ładniejsza od taty z różem, czy raczej z wypiekami.
- Hm…grrr…taaa…- jąkał tata coś pod nosem drapiąc się po swojej łysinie.
- O Boże! – mama wykrzyknęła i zasłoniła usta dłonią.
- To nie to, co myślisz, – zaprotestował tata – wcale nie chcę wyprowadzać się z domu, ale muszę, to wielka szansa.
Mama zaniemówiła i podniosła ręce w geście rezygnacji.
- To ta nowa sekretarka, tak? – wykrzyczała z gniewem.
- Ależ skąd! To pan Moucheboume. – wyjaśnił tata.
Mama zrobiła wielkie oczy i tata poprosił, by usiadła, to wszystko jej wytłumaczy.
Okazało się, że tego dnia w pracy tata odbył niecodzienną rozmowę ze swoim szefem, podczas której dowiedział się, że ten założył filię swojej firmy.
W Ameryce. A filia potrzebuje dyrektora. Kogoś z doświadczeniem i poczuciem obowiązku. Kogoś takiego, jak tata. A konkretnie taty! I to właśnie mojemu tacie pan Moucheboume zechciał powierzyć stanowisko! A mój tata się zgodził! Bo to wielka szansa! I mama powinna być z niego dumna i go wspierać!
Coś jeszcze mamie tłumaczył, ale tego już nie zrozumiałem, bo mama płakała i głośno krzyczała, że ona się nie liczy, i że jej nikt o zdanie nie pytał, i że powinna była słuchać swojej matki. A kiedy już przestała hałasować, to zrobiła się nagle taka cisza, że się przestraszyłem i wtedy ja się popłakałem.
- Mikołaj, bądź mężczyzną, - powiedział tata – marzyłeś, żeby spotkać prawdziwych Indian i kowbojów, pamiętasz? No, to teraz będziesz miał okazję.
- Juhuuu! - wykrzyknąłem z dzikiej radości i już chciałem zaprezentować moją znajomość wołania Apaczów, gdy tata widząc reakcję mamy doradził mi zachować radość na później. A czy to źle, że człowiek chce się szybko przystosować? Trudno zrozumieć moich rodziców. Muszę jutro zadzwonić do buni i o wszystkim jej opowiedzieć. A to się zdziwi, że na starość zamieszka w kraju Indian i kowbojów.
Jednak się nie zdziwi, że na starość zamieszka w kraju Indian i kowbojów. Bo w nim nie zamieszka. Tak powiedział tata, a mama dodała, że ona nigdzie nie rusza się bez swojej matki. Ale co tam, ja się ruszam i to na Dziki Zachód!

         Kiedy następnego dnia powiedziałem o tym chłopakom w szkole, Alcestowi z wrażenia wypadła z ręki bułka z masłem, ale jednak się nie zmarnowała, bo szybko podniósł ją z podłogi i włożył sobie do rozdziawionych ust. Kleofas stanął jak osłupiały, jak zawsze, gdy nasza pani pyta go o dopływy Sekwany, po czym rozpłakał się, jak wtedy, gdy pani daje mu pałę. Ananiasz sprawiał wrażenie zazdrosnego, a potem niespodziewanie zaczął krzyczeć, że to niesprawiedliwe i że chce umrzeć.
- To ja powinienem studiować na Harvardzie, - wrzeszczał – to ja jestem najlepszym uczniem w klasie! To niesprawiedliwe, słyszycie, to niesprawiedliwe!
- Wstrętny pupilek! – syknął Joachim – Mikołaj nie jedzie studiować  na tym twoim Harvardzie, lecz jedzie w poszukiwaniu przygód na prawdziwy Dziki Zachód.
No właśnie. Nie zaprotestowałem, choć tak naprawdę to nie Dziki Zachód, a całkiem cywilizowane wschodnie wybrzeże. Jakaś metropolia, mama opowiadała mi przy śniadaniu. Nowy Rojk, czy jakoś tak. Mama mówiła, że są tam drapacze chmur. Po co drapać chmury? Ale Ameryka słynie z wynalazków, może drapacze chmur to takie indiańskie wynalazki? Jak wrócę, zapytam rodziców o co chodzi z tymi drapaczami. Biedne chmury...
- Chcesz w zęby? – zacisnął pięści Euzebiusz.
- Nie wolno mnie bić, - zawołał Ananiasz – przypominam, że noszę okulary.

         Jak okazało się po powrocie do domu, bunia nie jest zachwycona naszą przeprowadzką. A bardziej tym, że sama zostaje w Paryżu. Bo przecież „będę za tobą tęsknić, króliczku”.
Mama nie jest zachwycona, że bunia nie jest zachwycona. A tata nie jest zachwycony, że one obie są niezachwycone. Ale ja jestem zachwycony, jak babcię kocham! Tylko żal mi rozstania z chłopakami. Alcest obiecuje, że zaoszczędzi na bułkach i kupi bilet do Ameryki, by mnie wkrótce odwiedzić. Ale nie wiem,  czy można mu ufać. On bez bułek nie może żyć.
Chłopaki planują, że uzbierają kasę na ruletce, tej, co nam ją kiedyś skonfiskował Rosół, i też przyjadą. A Gotfryd, który ma bardzo bogatego tatę, który kupuje mu wszystko, co tylko zechce, powiedział, że poprosi swego ojca o lotnicze bilety dla wszystkich. W pierwszej klasie!
Ale czy odwiedzi mnie Jadwinia? Och, będzie mi brakowało jej niebieskich oczu, jasnych loków i truskawkowej kokardy nad uchem. Pozostaje nam pisanie romantycznych listów. Masakra…

         Rodzice pozałatwiali formalności i nadszedł mój ostatni dzień w szkole. Chłopaki przynieśli mi mnóstwo prezentów na pożegnanie. Alcest podarował mi pudełko czekoladek. Napoczęte, bo jak powiedział, musiał sprawdzić, czy się nadają na prezent. Sprawdzał do połowy, ale widocznie aż do połowy nie mógł się wyznać. Lubię Alcesta, to mój najlepszy kumpel. Będzie mi go brakowało w Ameryce.  
Od Rufusa, którego tata jest policjantem, dostałem gwizdek z kulką i powiedział, że mi się przyda, gdy to ja zostanę policjantem. No chyba, że on zostanie, to wtedy poprosi mnie o zwrot gwizdka, ale na razie mogę go sobie zatrzymać.
Gotfryd , ten, który ma bardzo bogatego tatę, dał mi kostium kowboja. Świetnie. Będę miał się w co ubierać w Ameryce, gdzie wszyscy są kowbojami. Ciekawe, czy rodzice kupią mi do kompletu prawdziwy pistolet? Słyszałem, że w Ameryce prawie każdy ma pistolet. We Francji trzeba by mieć na to specjalne pozwolenie, co jest niebywale trudne, zwłaszcza dla dziecka w moim wieku. Ale w Ameryce każdy może. Ach, Ameryka!

         Kiedy wróciłem do domu taszcząc te wszystkie prezenty, zziajany i pochłonięty myślami o prawdziwym pistolecie, zastałem mamę zapłakaną. Nic nowego. Ryczy od tygodnia. Codziennie bardziej. Tym dziwniejsze, że i tata wyglądał na poruszonego.
- Czy ktoś umarł? – spytałem ostrożnie.
- Aż tyle szczęścia nie miałem. – odrzekł tata, a mama spojrzała z wyrzutem.
- To znaczy, chciałem powiedzieć, - poprawił się - że miała wielkie szczęście, pomoc lekarska nadeszła szybko, co ocaliło jej życie.
- Komu? – spytałem myśląc, że może tej nowej sekretarce, o której mama mówiła zawsze zmywając po kolacji, żeby ją raz na zawsze piekło pochłonęło.
- Buni. – odpowiedziała mama wycierając nos chusteczką.
Buni? Mojej buni? Tej, która częstuje mnie landrynkami i która nazywa mnie swoim króliczkiem? I która posyła mi prezenty, co doprowadza tatę do wściekłości, choć, co dziwne, gdy dostaję prezenty od jego przełożonego, wydaje się zadowolony.

Bez słowa wszyscy wsiedliśmy do samochodu. Mama całą drogę do szpitala płakała i ocierała oczy chusteczką. Wyglądała jak gwiazda filmowa we wzruszającej scenie. Oj, mama mogłaby z łatwością zostać w Ameryce gwiazdą filmową. I miałaby wówczas mnóstwo asystentów i ochroniarzy, a ci mieliby prawdziwe pistolety, tak jak wszyscy w Ameryce. Takie pistolety, że nawet ojciec Rufusa, który przecież jest policjantem, w całym swoim życiu nie widział takiego cacka.
- To tylko atak serca. – tata burknął w stronę mamy, która spojrzała, jakby chciała go udusić.
- O mało co nie umarła! – powiedziała z urazą.
- O, bez obaw, twoja matka nas wszystkich przeżyje!
Nastała chwila ciszy, po czym mama powiedziała szeptem patrząc gdziekolwiek, byle nie na tatę.
- Rozumiesz, że w tej sytuacji nasz wyjazd nie może dojść do skutku?
- Rozumiesz, że w tej sytuacji mój awans i podwyżka nie mogą dojść do skutku?
Mama wydała się zaskoczona argumentacją taty, ale nic nie powiedziała.

W szpitalu po krótkiej wizycie w sali buni, rodzice zdecydowali pójść porozmawiać z lekarzem, gdyż, jak stwierdzili, bunia jest zbyt słaba, by męczyć ją rozmową. Jednak nim zdążyłem zamknąć za sobą drzwi usłyszałem jej ściszony głos.
- Mikołaj! Chodź no tu do mnie, króliczku.
W tej chwili zobaczyłem, że bunia wyjmuje paczkę landrynek, moich ulubionych, aby mnie poczęstować. Uśmiechała się, jak zwykle, a nawet szerzej, aż po koniec swojej sztucznej szczęki i nie sprawiała wrażenia, jakby cokolwiek jej dolegało.
- Czy już Ci trochę lepiej? – spytałem ostrożnie częstując się moją ulubioną landrynką. – Pyszne, skąd masz je tutaj?
- Spodziewałam się, że i Ty przyjdziesz, więc zabrałam do torebki. – wyjaśniła bunia.
- Jak to jest mieć atak serca? Czy to boli? – wypytywałem.
- Tego nie wiem, podobno to straszne doświadczenie.- wyjaśniła bunia. Co jednak niczego nie wyjaśniło, a nasunęło mi kolejną myśl.
- Rodzice mówili, że właśnie miałaś atak serca. – powiedziałem.
- Oj, Mikołaj, - bunia zatrzepotała umalowanymi rzęsami. Rety, i ona mogłaby zostać gwiazdą filmową, choć w jej wieku to już chyba niemożliwe. Teraz wiem, po kim mama ma talent.– przecież nie mogłam pozwolić, by mój króliczek wyjechał beze mnie do Ameryki. Badania potrwają całe wieki, bo będę miała różne dolegliwości, no i w moim wieku… do tego czasu ty i ja jesteśmy bezpieczni. – dodała z uśmiechem i triumfem w oczach.

Jutro wracam więc do mojej szkoły, bo, jak się okazało, mama postawiła na swoim i tata nie przyjął tej pracy. Nawet się trochę cieszę, że znowu zobaczę Alcesta, Rufusa, Gotfryda, Joachima, Kleofasa, Euzebiusza,Maksencjusza, a nawet tego wstrętnego pupilka Ananiasza.
Bunia czuje się znacznie lepiej, ale mama uparła się, żeby na pewien czas zamieszkała z nami. „Dopóki ona tu jest nie spodziewaj się mnie na kolacji.” – powiedział tata. Biedak, chyba pan Moucheboume przez ostatnie  zamieszanie wściekł się i dowalił tacie mnóstwo roboty. Oj tata powinien się mu postawić, no bo co w końcu, kurczę blade!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz