niedziela, 30 czerwca 2019

II miejsce w Konkursie Literackim

Patrycja Kanik
Kategoria: II

„TYLKO DLATEGO?!”
Czworo przyjaciół. Jeden pomysł. Jedna noc. Jeden dom. Wielkie konsekwencje…
Trzydziestego pierwszego października, Jessie, Felix, Annie i Dan wpadli na świetny pomysł, który później okazał się być, jednym z najgorszych. Postanowili w noc Halloween wejść do domu, w którym według miejskiej legendy, straszy. Cała czwórka nie wierzyła w te zabobony o duchach i tym podobnych istotach. Sami chcieli przekonać się
o prawdziwości „Domu z lasu”.
Po południu, wszyscy spakowali do kieszeni, plecaków czy torebek po latarce, by podczas „zwiedzania” opuszczonego domu mogli zobaczyć wszystko w lepszym świetle.
W poł do jedenastej wieczorem, spotkali się pod domem Felix’ a .
- Gotowi, na niezapomnianą przygodę? – zapytał Dan, ale nie wiedział jeszcze wtedy, że tę noc zapamiętają do końca życia. Wszyscy zgodnie pokiwali głowami i wyruszyli do lasu. Najbardziej odważną osobą z nich wszystkich, był Dan. Dość przystojny blondyn
z niebieskimi oczami, ubrany był w swoją kurtkę z logiem drużyny futbolowej, w której grał, oraz ciemne jeansy. Jego przyjaciel Felix, był rudowłosym, zielonookim przystojniaczkiem, do którego czuła mięte Jessie - dziewczyna mogła się pochwalić burzą brązowych loków
i oczami w tym samym kolorze. Ostatnią z towarzystwa i najspokojniejszą była Annie. Jej blond włosy sięgające jej do połowy pleców na końcach były lekko rozjaśnione. Wzrok dziewczyny, czarny jak smoła, badał całe otoczenie.
Zapowiadała się bezchmurna noc, z milionami gwiazd i półksiężycem, który od czasu do czasu oświetlał im drogę. W samym lesie panowała cisza, przerywana czasami brzęczeniem świerszczy i innych owadów. Szli w milczeniu, każdy pogrążony w swoich myślach, ale wszyscy zmierzali w stronę celu, jakim był dom w tej ciemnej gęstwinie.
- Znacie historię tego domu? – zapytała Jessie przerywając ciszę.
- Dziesięć lat temu, do naszego miasteczka przyjechała rodzina – zaczął opowieść Felix. – Nikt nie wiedział, skąd pochodzą, kim są… Wszyscy wiedzieli tylko, że mieszkają
w domu w środku lasu. W noc Halloween, taką jak dziś, ich syn, zawarł pakt z demonem, ponieważ miał dość bycia traktowanym w szkole jak jakiś odludek. Demon przejął jego ciało i zabił całą rodzinę oraz osoby, które znęcały się nad chłopakiem – przerwał na chwilę, by dodać klimatu grozy. – Według legendy, dalej mieszka w tym domu i czeka na następną ofiarę…
Jessie pisnęła cicho, i trzęsąc się jak osika przywarła do muskularnego ramienia rudowłosego. Wszyscy zaczęli chichotać, a szczególnie Felix.
- Co cię tak śmieszy? – zapytała dziewczyna mrożąc chłopaka wzrokiem.
- No… Bo… Ja żartowałem – powiedział między śmiechem. Nie mógł się uspokoić.
- Idioto – warknęła Jessie. – Na serio się przestraszyłam – powiedziawszy to uderzyła Felix’ a w rękę i odeszła od niego. Znalazła się po prawej stronie Annie i chwyciła ją za rękę.
- Ale z niego głupek – szepnęła jej do ucha Jessie.
- Ale jednak go kochasz – odszepnęła Annie.
- A co z tobą i Dan’ em, Ann? – zapytała jej przyjaciółka i poruszyła znacząco brwiami.
- Nic między nami nie ma – odparła dziewczyna szeptem. – I nigdy nie będzie.
- Dlaczego? – zadała pytanie Jess, na które Annie nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. Na szczęście, albo nieszczęście, w polu ich widzenia pojawił się stary dom, dzięki czemu dziewczynie udało się uniknąć odpowiedzi.
Stał na środku polany. Ze względu na porę dnia, nie było wiele widać. Na pewno cały budynek był opuszczony i zniszczony. Szyby powybijane, a  na trawniku przed wejściem leżała zardzewiała skrzynka na listy.
- Wchodzimy? – zapytał Dan patrząc na wszystkich po kolei, dłużej zatrzymując się na Annie.
- A mamy jakieś inne wyjście? – zapytała Jessie z nadzieją w głosie.
- No możesz wracać sama przez las, o północy… - zaczął chłopak, ale Jess pokręciła głową.
- Dobra, idę z wami – rzuciła z westchnieniem dziewczyna. Cała czwórka weszła po zniszczonych, skrzypiących schodach do drzwi, które wyglądały, jakby miały się rozwalić za pomocą jednego dotyku. Dan chwycił klamkę i popchnął drzwi, które ustąpiły z głośnym skrzypnięciem. Weszli do niewielkiego holu, który wyglądał podobnie jak cały dom
– zniszczony i brudny – po kątach pomieszczenia znajdowały się duże pajęczyny. Mieli do wyboru dwie drogi, w prawo lub w lewo.
- Rozdzielimy się – powiedział Dan do swoich towarzyszy. – Felix, ty idź w prawo
 z Jess, a ja pójdę w lewo z Ann.
- Ok – rzucił chłopak i już zniknął z dziewczyną w drzwiach po prawej stronie. Annie nie czekając na Dan’ a weszła przez drzwi po lewej.
Jej oczom ukazało się duże pomieszczenie, na którego środku stał stary fortepian. Przyszło jej na myśl, by sprawdzić, czy jest nastrojony. Idąc w stronę instrumentu rozglądnęła się dokładniej po pomieszczeniu. Nic nie rzuciło się jej w oczy, oprócz kurzu i pajęczyn. Dotarła wreszcie do instrumentu i nacisnęła jeden klawisz. Okazało się, że fortepian nie jest tak bardzo rozstrojony, jakby mogło się wydawać, przez wzgląd na długi czas nieużytku zardzewiałych już strun. Przejechała ręką po krzesełku, by oczyścić je z kurzu, przy tym  kichając, i usiadła na nim. Zaczęła od kilku prostych dźwięków, aby potem grać tylko sobie znaną melodię. Tak pochłonęła ją gra, że nie zauważyła, że obok niej stał Dan wpatrzony w nią jak w obrazek. Od razu było widać, że chłopak coś do niej czuje. Gdy przestała grać usłyszała brawa po swojej prawej stronie. Okazało się, że to Dan klaskał.
- Pięknie grasz no i… - zaczął mówić, ale przerwał, bo nie wiedział jak ubrać to wszystko w słowa. Wszystkie uczucia jakimi darzył dziewczynę. – Annie, bardzo cię lubię, może nawet za bardzo – wydusił w końcu.
- Przepraszam Dan, ale ja nie czuję tego samego co ty – zaczęła dziewczyna wstając od fortepianu. – Nie chodzi tutaj o ciebie, więc nie zadręczaj się.
- Jak mam się nie zadręczać, gdy… - miał zamiar dokończyć, ale Ann zaczęło się robić słabo. Okazało się, że dziewczyna zobaczyła coś, jakby wspomnienie, nieznanej osoby.
Było to w tym właśnie pokoju. Przy fortepianie siedział chłopak, kilka lat od niej młodszy. We wspomnieniu wszystko było umeblowane i niezniszczone. W miejscu, gdzie stała pojawiła się kobieta z mężczyzną.
- Synu, musimy porozmawiać – powiedział mężczyzna. – Musisz nauczyć się nad sobą panować, bo inaczej twoja wściekłość kogoś zabije.
- Ale jak mam się tego nauczyć?! No jak?! – krzyknął chłopak. – Was nigdy nie ma
w domu! - Powiedziawszy to wybiegł z pokoju.
- Lucas! – zawołała za nim kobieta, ale jego już nie było…
Tak urwało się wspomnienie, tym samym przywracając Annie do rzeczywistości.
- Ann, nic ci nie jest? – zapytał z niepokojem Dan. – Nie strasz mnie więcej.
- Czyżby „Pan Odważny” się przestraszył? – zapytała dziewczyna z półuśmieszkiem.
- Wcale nie… - powiedział i zarumienił się.
- Ha! Wiedziałam, że czegoś się boisz! Poczekaj, jak się Fel dowie! – powiedziała ze śmiechem podnosząc się ziemi. Zobaczyła na telefonie, że dochodzi już pierwsza w nocy.
- Pora się zbierać – poinformowała swojego towarzysza.
- A, nie chcesz iść jeszcze do piwnicy? – zapytał chłopak z nadzieją w głosie
i popatrzył na nią swoimi niebieskimi oczami. Westchnęła i pokiwała twierdząco głową. Podeszli oboje pod drzwi, które Dan otworzył bez zastanowienia. Zapalił latarkę i szedł przodem po starych drewnianych schodach. Annie, też zaświeciła swoją. W piwnicy naleźli to co zazwyczaj jest w piwnicach, czyli stare pudła, pajęczyny, myszy i ogrom kurzu. Dziewczyna kichnęła, bo dopiero teraz do jej nosa dotarł kurz, na który miała alergię.
- Chodźmy stąd, bo zaraz zakicham się na śmierć – powiedziała i znowu kichnęła. Chłopak pokiwał głową. Pierwsza po schodach szła Ann, więc to ona zobaczyła, jakby ktoś biegł w bardzo szybkim tempie. Zlekceważyła to i wszystko zwaliła na swoją nazbyt wybujałą wyobraźnię. – Dzwonię do Jess, żeby już wychodzili.
Jak powiedziała tak zrobiła i po kilku minutach cała czwórka była już poza domem. Przystanęli jeszcze na chwilę, by zobaczyć dom ostatni raz.
- Ej, widzieliście to? – zapytała Jessie, wskazując na drugie okno po prawej na piętrze.
- Ja tam niczego nie widzę – powiedział Felix i pociągnął dziewczynę w stronę lasu. Dan i Annie poszli za nimi.
W lesie, tak jak na początku było cicho, ale teraz do kompletu dochodziła rozmowa Jess i Felix’ a, na dość nieprzyzwoite tematy. Dotarli wreszcie pod dom Jessie i tam się rozstali. Każdy poszedł do siebie. Najdalej do domu miała Annie, która mieszkała po drugiej stronie rzeki. Dan mieszkał zaraz obok Felix’ a, więc wracali razem. Oferowali się nawet, że ją odprowadzą, ale odmówiła.
Wyciągnęła z kieszeni słuchawki i załączyła jakąś muzykę. Szła chodnikiem, który tak jak droga o tej porze, był pusty. Na moście zatrzymała się na chwilę, by popatrzeć na wodę,
w której odbijało się światło księżyca. W końcu dotarła do domu. Jej rodzice już spali, wiedzieli, że wróci późno, dlatego mama napisała jej wiadomość, że klucze są pod wycieraczką. Odpowiadała jej taka umowa z rodzicami, ona nie rozrabia, a oni jej nie kontrolują. Najciszej jak potrafiła weszła do domu, zamknęła z sobą drzwi i pognała do łazienki, gdzie wzięła szybki prysznic. Weszła do sypialni, i dopiero teraz dotarło do niej zmęczenie dzisiejszej nocy. Ostatnią myślą, jaka zaprzątała jej głowę nim odpłynęła
w ramiona Morfeusza, był dziwny cień, który widziała wychodząc z piwnicy nawiedzonego domu.
Następnego dnia, całym miasteczkiem wstrząsnęła straszna informacja,
w wiadomościach i radiu słychać tylko zdanie: „JessieRowe i Felix Astor zostali znalezieni martwi w swoich łóżkach. Policja szuka sprawców zdarzenia, jeżeli ktoś coś widział proszę
o kontakt z komisariatem”. Kiedy do Annie dotarła ta wiadomość nie wiedziała, co ma zrobić, zastanawiała się, kto mógł się tego dopuścić. Kto był na tyle zdeprawowany, żeby zabić dwoje niewinnych nastolatków…Dotarła do niej straszna myśl: jej przyjaciele nie żyją. Nie mogła wytrzymać w domu, gdzie rodzice próbowali ją pocieszyć, zamknąć w czterech ścianach, żeby nie stała się kolejną ofiarą, ale tego było dla niej za dużo, więc wybiegła
z domu i pognała prosto na most, by tam usiąść na ławce i popłakać w samotności. Most na który biegła, nazywany był „mostem samobójców”, bo wiele osób skoczyło w tym miejscu do wody, oczywiście z zamiarem odebrana sobie życia. Ona nie miała zamiaru kończyć swojego, po prostu tutaj nikt nie przychodził i mogła w spokoju pogrążyć się w żałobie. Usiadła na ławce na samym środku i podciągnęła kolana pod brodę. Oparła na nich głowę i momentalnie z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Przypomniała sobie wszystkie chwile spędzone z Jess i Fel’ im. Każdą kłótnie z przyjaciółką, przepychankę słowną z przyjacielem… Znali się od małego, kiedy razem postanowili bawić się w szkole w budowanie fortu z ogromnych klocków. Teraz to się skończyło. Nigdy więcej już nie zobaczy uśmiechu Jessie, nie zmierzwi starannie zaczesanych rudych włosów Felix’ a. Była tak pogrążona w myślach, że dopiero w ostatniej chwili zarejestrowała, że ktoś obok niej siada. Podniosła lekko głowę i zobaczyła blond czuprynę Dana, który nie wyglądał na jakoś bardzo smutnego, ale nie zastanawiała się nad tym, bo przecież każdy przeżywa śmierć bliskich inaczej.
- Kto mógł to zrobić? – zapytała cicho dziewczyna. Nie liczyła na odpowiedź, więc to co usłyszała, było dla niej szokiem.Szyderczy śmiech blondyna dotarł do jej uszu. Podniosła wzrok na jego twarz. W niebiskich oczach zobaczyła szaleństwo. Po plecach przeszedł jej zimny dreszcz przerażenia.
- A jak ci się wydaje, pani Sherlock? – zapytał, a ona w ekspresowym tempie wstała ze swojego doczesnego miejsca. Po policzkach spływał jej tusz do rzęs, a czarne tęczówki
w kontraście z przekrwionymi białkami nie dawały zbyt dobrego efektu, ale ona nie przejmowała się tym, jak wygląda. Ważniejsze dla niej było to, żeby dowiedzieć się co ma na myśli chłopak.
- Dlaczego, Dan? – zadała to pytanie, kiedy dotarł do niej sens słów blondyna. Przełknęła ślinę i nieznacznie odsunęła się od chłopaka. Musiała wiedzieć, dlaczego on zabił swoich przyjaciół, jej przyjaciół…
- Kiedy przyszłaś do szkoły średniej wszystkie oczy zwróciły się w stronę twoją
i twojej paczki. Ja będąc najpopularniejszym chłopakiem w szkole musiałem umawiać się
z równie popularną dziewczyną, którą byłaś ty. Ganiałem za tobą jak pies, przymilałem się, zabierałem do kina, do restauracji… Myślałem, że w końcu odwzajemnisz moje uczucia, ale twoja wczorajsza odpowiedź przelała czarę – powiedział i popatrzył jej prosto w oczy,
w których nie było nawet śladu po dawnym Dan’ ie. – A Felix i Jessie byli tylko narzędziem, żeby zadać ci większy ból, żebyś poczuła to co ja, kiedy dałaś mi kosza.
- Tylko dlatego?! Dlatego ich zabiłeś? Dlatego chcesz zabić mnie? Bo olałam ciebie
i twoje wyznanie miłości? – warknęła Ann, w której żyłach zaczęła buzować krew. Powiedziała sobie w myślach, że nie da się zabić, nie z powodu chorej miłości. Zaczęła gorączkowo myśleć, jak wydostać się w zaistniałej sytuacji. Ona – stojąca na moście, przed nią stojący morderca jej przyjaciół, dwie drogi ucieczki – skok z mostu z modlitwą, żeby się nie zabić na wystających kamieniach, albo bieg ile sił w nogach w stronę lasu. Druga opcja wydawała jej się bardziej kusząca, dlatego nie zastanawiając się zbytnio, puściła się sprintem w stronę gęstwiny.
Rozpoznała fragment lasu, w którym się znalazła. Niedaleko od miejsca, gdzie była znajdował się opuszczony dom, który zwiedzali zeszłej nocy. Przyspieszyła i skierowała się
w stronę budynku, nie myśląc, co może się jej w nim stać. Gdzieś z tyłu głowy, przyświecała jej myśl, że właśnie zapędza się w kozi róg, ale odrzuciła tą myśl, ponieważ nie miała czasu na zmianę decyzji.
Nie zatrzymując się wbiegła do domu prosto na górę. Schody nieprzyjemnie zaskrzypiały pod jej ciężarem, ale nie przejęła się tym zbytnio, ponieważ musiała uciec, za wszelką cenę. Była szybsza od chłopaka, więc chciała się gdzieś zabarykadować, tak aby jej przyszły morderca miał trochę problemu z dorwaniem jej. Wpadła do pierwszych drzwi, za którymi znajdowała się sypialnia. Zatrzasnęła stare drewniane drzwi za sobą i starała się przesunąć komodę przed drzwi, by spowolnić choć na chwilę Dan’ a.
- Gdzie się schowałaś, Ann? – usłyszała z holu domu. Najciszej jak potrafiła podeszła do okna i kucnęła pod nim. Nie miała się czym bronić, zostało jej jedynie czekanie i nikła nadzieja, że chłopak jednak jej nie znajdzie. Nastała cisza, która została przerwana przez nagłe wybicie dziury w drzwiach przez blondyna za pomocą siekierki. Całym ciałem Annie zawładnął strach. Nie mogła się poruszyć, zaczęła oddychać bardzo szybko, ręce zaczęły jej się pocić, do oczu napłynęły łzy, których nie mogła pohamować. Jedyne co robiła, to wpatrywanie się w oczy swojego przyszłego mordercy. Po kilku minutach rozwalania desek od drzwi i komody, Dan dostał się do pomieszczenia. Wolno i z uśmiechem szedł w jej stronę, mocniej zaciskając rękę na trzonku od przyszłego narzędzia zbrodni.
- A mogliśmy być najpopularniejszą parą w szkole… - powiedział z westchnieniem. Siekierkę podniósł ponad głowę i już miał nią uderzyć Annie, gdy zamarł w bezruchu
z totalnym zaskoczeniem wymalowanym na twarzy.
Zaczął się dławić, jak się po chwili okazało, swoją własną krwią. Ann nie krzyczała, atak paniki, jaki dostała pozbawił ją oddechu i nie była w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Przyglądała się temu, co działo się przed nią. W końcu Dan padł jak długi na ziemię i wtedy mogła zobaczyć, co spowodowało jego śmierć. Wzdłuż kręgosłupa miał powbijane noże. Zwykłe kuchenne noże, które używa się do krojenia warzyw, owoców i mięsa. Dziewczyna podniosła wzrok na drzwi, w których stał on - chłopak ze wspomnienia. Czarne włosy, zielone oczy kontrastowały z jego bladą cerą. Wyglądał na kilka lat starszego od niej. Chłopak podszedł do niej i kucnął obok.
- Nic ci nie jest? – zapytał nieznajomy, patrząc na nią przenikliwym wzrokiem, jakby starał się ocenić, w jakim stanie jest dziewczyna.
Nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie może oddychać. Popatrzyła błagalnie na czarnowłosego i chwyciła go mocno za przedramiona. On widząc co się dzieje, zaczął ją uspokajać, ale to nic nie dawało. W końcu przytulił ja mocno do swojej klatki piersiowej. W jednej chwili ogarnął ją dziwny spokój, paradoksalnie czuła się bezpiecznie w ramionach nieznajomego, który de facto zabił przed chwilą jej niedoszłego mordercę. Kiedy Annie zaczęła na nowo oddychać, a krew przestała jej buzować w żyłach, podniosła wzrok i niepewnie odsunęła się od czarnowłosego. Chłopak wiedząc, że panika została zażegnana, wstał i wystawił rękę, by pomóc wstać dziewczynie. Przyjęła jego dłoń z małą obawą. Gdy już stała na nogach, poczuła okropny ból w nodze. Popatrzyła w dół i zrobiło jej się nie dobrze. Przez spodnie było widać dość duże wybrzuszenie w okolicy piszczela w lewej nodze. Stwierdziła, że złamała ją, gdy uciekałaprzed Dan’ym. Jęknęła cicho i prawie by się przewróciła, gdyby nieznajomy nie złapał ją
w porę za rękę.
- Nie dasz rady iść – stwierdził bardziej, niż zapytał. Złapał Annie w talii, a jej lewą rękę przełożył sobie przez głowę. Dzięki takiemu ułożeniu, Ann nie obciążała złamanej nogi. Powoli zeszli po spróchniałych schodach na dół. Wyszli przed domu i zamiast iść w stronę głównej ulicy, skierowali się głębiej w las.
- Gdzie idziemy? – zapytała z niepokojem dziewczyna patrząc na chłopaka. Z powodu dzisiejszych przeżyć, zaczęła w razie wypadku szukać jakieś drogi ucieczki, mimo iż wiedziała, że w takim stanie zbyt daleko nie pobiegnie.
- Do mojego domu – rzucił tylko. Milczeli przez resztę drogi, ale myśli Annie nadal rozważały, sposobność na to, by jakoś wyrwać się z uścisku chłopaka. W końcu dotarli do niedużego domku. Chłopak wprowadził ją tam i usadowił na kanapie. Sam natomiast zniknął w kuchni, by wrócić z apteczką.
- Pokaż nogę – polecił, a ona nie miała siły się kłócić, ani nawet zaprotestować, więc wykonała polecenie. Chłopak przeciął jej legginsy aż do kolana, ukazując przy tym dość duże przesunięcie kości, która na szczęście nie przepiła skóry. Wydarzenia, które doświadczyła, oraz przenikliwy ból w nodze doprowadziły do tego, że dziewczyna straciła przytomność.
Gdy się ocknęła leżała przykryta kocem na kanapie, a na nodze wyczuła prowizoryczną szynę, by usztywnić kość. Podniosła się do pozycji siedzącej, ale dopiero po 3 próbach, ponieważ noga bolała ją niemiłosiernie. Rozglądnęła się po pokoju, ale nigdzie nie mogła znaleźć czarnowłosego. Mimo początkowej obawy, że może chcieć ją zabić, albo zrobić inną niecną czynność, stwierdziła, że nie może odejść, bez podziękowań. Zrzuciła
z siebie koc, oczywiście delikatne, żeby nie uszkodzić, już i tak połamanej kończyny,
i spróbowała wstać. Próbowała z kilka razy, aż w końcu udało jej się, więc postanowiła poszukać chłopaka. Pokuśtykała do kuchni, przenosząc cały ciężar na zdrową nogę
i podpierając się o napotkane po drodze meble, aby sprawdzić, czy chłopak tam jest. Nie znalazła go tam, dlatego z westchnieniem podeszła pod schody prowadzące na piętro. Sapiąc
i krzywiąc się za każdym razem, gdy podnosiła bolącą nogę o kolejny stopień do góry, udało jej się w końcu dotrzeć na niewielki korytarz zakończony dużym oknem z widokiem na zieleń lasu. Zaczęła szukać po pomieszczeniach ukrytych za białymi drzwiami. Pierwsze drzwi kryły za sobą sypialnię, w której go nie było. Zostawała jeszcze opcja, że może być za ostatnimi drzwiami, gdzie jak przepuszczała była łazienka, z której słychać było dźwięk wody lecącej
z prysznica. Stanęła przed drzwiami z zamiarem zapukania, ale powstrzymała się. Opuściła rękę i spróbowała usiąść na podłodze. W końcu się jej udało, oparła się plecami o ścianę
i czekała, aż chłopak opuści pomieszczenie.
Nie wiedziała, ile tak siedziała, ale w końcu drzwi stanęły otworem, a w nich pojawił się chłopak w samych spodniach. Ann odwróciła wzrok, a na jej policzki wypłynął rumieniec, którego nie mogła ukryć, gdy zobaczyła, że nieznajomy nie ma koszulki. Spostrzegł ją,
i zobaczywszy jej reakcję, lekko się uśmiechnął.
- Czemu obciążasz nogę? – zapytał nieznajomy z powagą w głosie, susząc włosy ręcznikiem. Annie nie mogła nie zauważyć, że nieznajomy jest dość przystojny i dobrze zbudowany. Przełknęła ślinę i ze wszystkich sił starała patrzeć się mu w oczy, a nie na wyrzeźbione mięsnie brzucha.
- Chciałam ci podziękować – zaczęła – wiesz, za uratowanie życia i opatrzenie mojej nogi… Czy zaprowadzisz mnie do domu?
- Nie ma za co, zaraz cię odprowadzę, gdy tylko coś zjemy – powiedział, a jej brzuch wydał głośny dźwięk, jakby na potwierdzenie słów chłopaka, który zaśmiał się cicho z tego powodu i pomógł jej wstać. Wspólnymi siłami zeszli do kuchni, gdzie chłopak przygotował kanapki, a dziewczyna siedziała na krześle przy blacie.
- Jak się nazywasz? – zapytał podczas jedzenia.
- Annie – odpowiedziała. – A ty?
- Lucas – rzucił. Resztę posiłku dokończyli w milczeniu, a cisza jaka zapadła między nimi nie była niezręczna, wręcz przeciwnie, pozwalała skupić myśli, które głębiły się
w głowach tych młodych ludzi. – Zaraz wracam.
Powiedział i już go nie było. Dziewczyna westchnęła, dokończyła posiłek,
i skierowała się powolnym krokiem w stronę salonu. Swoją torebkę, którą zabrała wybiegając z domu, znalazła na fotelu obok sofy. Usiadła na meblu i sięgnęła do niej z zamiarem wyjęcia telefonu. Odblokowała urządzenie, a w oczy rzuciła jej się ikona wiadomości, która informowała o nowym powiadomieniu. Okazało się, że jej rodzice mają ważny wyjazd służbowy, wrócą dopiero za tydzień, przed domem będzie stał patrol policji, w razie jakby morderca chciał zabić i mnie… Westchnęła, a w jej głowie pojawiła się myśl: „Jak zawsze sama” i schowała telefon z powrotem. Oparła się, a połamaną nogę podniosła na stolik do kawy i w takiej pozycji  czekała na powrót Lucasa. Chłopak, chwilę potem, stanął przed nią
z dwiema kulami, które jej podał, aby mogła jakoś się poruszać. Przyjęła je z cichym podziękowaniem i przy ich pomocy chciała wstać, ale robiła to tak nieudolnie, że czarnowłosy zlitował się nad nią i pomógł jej wstać. Na jej policzki momentalnie wypłynął lekki rumieniec.
- Dzięki – powiedziała cicho, nie patrząc w jego zielone oczy. Zabrała swoją torebkę
i razem wyszli z domku, a dokładniej chłopak wyszedł, a ona się prawie wytoczyła, ponieważ pierwszy raz w życiu używała kul. Kątem oka widziała, jak czarnowłosy ma z niej ubaw, ale starała się go ignorować, żeby uniknąć nieprzyjemnego spotkania ze ściółką leśną. Lucas jednak prowadził ją ścieżką, na której nie było zbyt wiele przeszkód. Po kilkunastu minutach dotarli do mostu, na którym zaczęła się jej szalona ucieczka przed mordercą. Stali przez chwilę w ciszy, nie patrząc na siebie, zasłuchani w szum rzeki i śpiew ptaków.
- Dziękuję – powiedziała i w końcu odwróciła się w stronę chłopaka. Teraz patrzyli sobie w oczy. – A co z… ciałem Dan’ a?
- Przetransportuje je gdzieś, gdzie zostanie znalezione – odpowiedział Lucas rzeczowy tonem, który wzbudził ciarki na plecach dziewczyny. Potem nastała cisza, dziwna siła nie pozwalała im odejść w swoją stronę. A może, to oni nie chcieli? Pewnie staliby tak jeszcze długo, ale telefon Annie zawibrował. Popatrzyła na wyświetlacz i do jej oczu ponownie napłynęły łzy. Młodszy brat Felix’ a – Frank, napisał wiadomość z terminem pogrzebu rudowłosego, a co za tym idzie, również i Jessie. Przełknęła gulę, która powstała w jej gardle.
- Ja… Dziękuję… i cześć – szepnęła opuszczając głowę. Odwróciła się i skierowała
w stronę domu. Dopóki nie zniknęła za zakrętem, dopóty czuła palące spojrzenie nieznajomego na jej plecach.
Po trudach wędrówki o kulach, wreszcie dotarła do swojego azylu.Zaczęła wspinać się po schodach, kiedy usłyszała za sobą nawoływania. Obejrzała się i zobaczyła, że w jej stronę zmierza funkcjonariusz policji. Przełknęła ślinę i popatrzyła na niego.
- Dzień dobry – powiedziała miło, mimo iż jej stan nie pozwalał na zachowanie jakiejkolwiek etykiety. Kiedy tylko to pomyślała, w głowie usłyszała słowa swojej babci „Możesz się wściekać, obrażać, krzyczeć, ale szacunek do drugiego człowieka musisz mieć zawsze”.
- Co się pani stało? – zapytał mężczyzna. Musiała wymyślić jakieś kłamstwo, bo przecież nie powie prawdy, że złamała ją, „gdy uciekała przed mordercą, którym okazał się być Dan, ale niestety już go nie aresztujecie, bo nie żyje”.
- Byłam na spacerze – zaczęła – musiałam pobyć sama, żeby… - nie była w stanie wypowiedzieć tych kilku słów na głos. Znowu dotarło do niej, że jej przyjaciele nie żyją. Z jej oczu ponownie popłynęły łzy. Zasłoniła usta dłonią, i osunęła się na schody.
- Zawiozę panią do szpitala – powiedział spokojnie policjant i delikatnie pomógł jej się podnieść. Powoli skierowali się do nieoznakowanego radiowozu, który potem pojechali zająć się jej połamaną nogą.
Tak jak opisał to Lucas, noga była złamana. Na szczęście nie uciskała na inne tkanki, więc nie było potrzeby przeprowadzać operacji. Założono jej gips, i podano środki przeciwbólowe, żeby zmniejszyć dyskomfort spowodowany przemieszczaniem się kości na swoje poprzednie miejsce.
Wróciła do domu i weszła do salonu, po uprzednim pożegnaniu policjanta, który miał jej zapewnić ochronę. Opadła na fotel i głośno westchnęła. Miała wrażenie, że to tylko jakiś chory sen. Zaraz się obudzi, zje śniadanie, pójdzie do szkoły, spotka swoich przyjaciół… Ale tak się nie stało. To nie był wymysł jej fantazji, to co się działo, było jak najbardziej prawdziwe. Wydarzenia minionych dni nieodwracalnie pozbawiły ją części duszy. Utraciła ją na zawsze, tak jak rudowłosego i blondynkę. Poczuła, że po jej pliczku spływa łza, a potem kolejna, i kolejna… Już się nie hamowała, pozwoliła im spływać, aby chociaż na chwilę ostudziły żar bólu, jaki powstał w jej sercu.
Zapłakana, pogasiła wszystkie światła na parterze i skierowała się na piętro. Udało jej się wygramolić, z trudem, ale udało. Weszła do pokoju i upadła na kolana, oczywiście na tyle na ile mogła, przez wzgląd na uraz. Pierwsze co rzuciło jej się w oczy to zdjęcie, ale nie byle jakie. ICH zdjęcie. Mieli wtedy po dziesięć lat, Felix nosił jeszcze wtedy aparat na zęby,
a Jessie zawsze miała z włosów związane dwa kucyki, które radośnie falowały, kiedy dziewczynka biegała podczas zabawy na placu zabaw. Fotografia została zrobiona podczas przyjęcia urodzinowego Annie. Cała trójka miała wymalowane twarze w różne zwierzęta. Jej przyjaciółka była białym kotem z różową kokardą, rudowłosy został Batmanem, a Ann wyglądała jak tygrys. Gdy przypominała sobie tamten dzień, jej ciałem wstrząsnął szloch. Płakała tak rzewnie, że wyczerpana zasnęła zwinięta w kłębek na dywanie w swoim pokoju.
Kiedy się obudziła, jej oczy to była istna Sahara, przez taką ilość  wylanych łez. Podniosła się na rękach i spostrzegła, że nie leży już na ziemi, tylko w swoim łóżku. Zdziwiła się, bo nie pamiętała, kiedy się przeniosła. I pewnie tłumaczyłaby sobie tą sytuację roztargnieniem, gdyby nie jedna rzecz w jej pokoju. Na stoliku obok łóżka, gdzie stała lampka nocna, leżała koperta, z jej imieniem napisanym koślawym pismem. Drżącą ręką sięgnęła po nią i popatrzyła niepewnie. W jej głowie zaczęły pojawiać się najstraszniejsze myśli, m. in., że kopertę wysłał jakiś psychopata, czy inny pomyleniec. Powoli zaczęła odklejać jedną część, aby dostać się do tego co znajdowało się w środku. Okazało się, że wewnątrz koperty była złożona na pół kartka papieru. Dziewczyna niepewnie otworzyła ją, a widniała na niej taka wiadomość: „Droga Annie, wiem, że mi nie ufasz, i w pełni cię rozumiem, ale muszę ci coś powiedzieć. Proszę cię, przyjdź wieczorem w czwartek do opuszczonego domu w głębi lasu. Brzmi strasznie, ale zapewniam cię, że chce jedynie porozmawiać. Mam nadzieję, że przyjdziesz.” Osobą podpisaną na dole kartki był Lucas, chłopak, który uratował ją przed śmiercią z ręki Dan’ ego, chłopak, który był mordercą, chłopak, który sprawiał, że czuła się bezpiecznie… Mimo strachu, postanowiła iść na to spotkanie, ale na pewno nie bez uprzedniego uzbrojenia się, ale nie wiedziała jeszcze czego użyje do obrony.
Włożyła kartkę z powrotem do koperty i odłożyła ją na półkę. Usiadła na skraju łóżka i kiedy spojrzała w lustro o mało nie krzyknęła. Cały tusz spłynął jej na policzki, a oczy miała czerwone i napuchnięte. Włosy – każdy w inną stronę, pomięte i brudne ubranie, ziemia pod paznokciami, popękane wargi. W skrócie – wyglądała jak po wielu dniach tortur. Podparła się kulami i skierowała do szafy, gdzie pozbierała czyste ubrania. Na obecną chwilę miała tylko jeden cel – zmyć z siebie brud i ciężar wydarzeń poprzednich dni.

Nie miała ochoty wychodzić z domu. Jej rodziców nie było, czasami odwiedzał ją funkcjonariusz policji, żeby sprawdzić czy wszystko jest dobrze. Na każde takie pytanie odpowiadała „Nic mi nie jest”, „Wszystko dobrze,  nie martw się”, ale tak naprawdę cierpiała. Jej serce  po raz kolejny zaczęło krwawić z powodu śmierci. Koniec egzystencji jest nieodzownym elementem życia, ale nigdy nie będziemy pewni, kiedy nastąpi jego kres. Dla jej przyjaciół nastąpił w listopadową noc.
Nie chodziła do szkoły, a nauczyciele nie robili jej z tego powodu problemów. Wszyscy wiedzieli, jak bardzo Jessie, Felix i Annie byli ze sobą zżyci, praktycznie każdą wolną chwilę spędzali w swoim towarzystwie. Nauczyciele ich uwielbiali, zawsze chętni do pomocy, czasami rozrabiali, ale zawsze uchodziło im to na sucho, a uczniowie czuli przed nimi respekt, każdy w szkole wiedział, że stolik pod drzewem na dziedzińcu szkoły należy do nich. Nigdy nie traktowali nikogo z góry, zawsze życzliwi i mili, a kiedy trzeba było, również waleczni i odważni. Tacy byli. I takich zapamięta ich Annie. Każde wspomnienie jest dla niej jak igła wbita w serce.
Siedząc tak całymi dniami w pokoju, sporadycznie wychodząc po coś do zjedzenia, zaczęła rozmyślać. Poza oczywistymi wspomnieniami z przyjaciółmi, zastanawiało ją, jakim cudem Dan zabił ich tak cicho, że nie obudził reszty domowników. Zaczęła odtwarzać wydarzenia tamtej nocy. Dan pierwsze poszedł z Felix’ em, mieszkali praktycznie obok siebie. Okno z pokoju rudowłosego znajdowało się na piętrze, kiedy miał szlaban zawsze wymykał się przez nie i ostrożnie schodził po dachu, a potem opuszczał się na dach garażu,
z którego mógł zeskoczyć na ziemię nie robiąc sobie krzywdy. Annie wiele razy widziała
z jaką wprawą chłopak wykonywał te czynność, ale nigdy nie miała okazji zobaczyć, jak wraca z powrotem do swojego pokoju.
Przełknęła ślinę i lekko zadrżała, kiedy zdała sobie sprawę, że Dan na sto procent widział, jak Felix wspina się na powrót na dach. Dotarło do niej, że morderca zabił ich
w bardzo krótkim czasie, bo zaczęli rozchodzić się około północy, więc logicznie myśląc, czas, kiedy miał największą pewność, że wszyscy z domowników byli już dawno pogrążeni
w głębokim śnie, to tylko kilka godzin.
Z Jessie miał dużo łatwiejszą sprawę, ponieważ brunetka mieszkała w parterowym domu, z wyjściem na taras i ogród.  Dziewczyna zawsze zamyka je na klucz od środka, ale czasami, kiedy razem z Annie wymykały się na imprezy, żeby szaleć na parkiecie do wczesnych godzin rannych. Na samo wspomnienie na usta blondynki wypłynął smutny uśmiech, a w kącikach oczu zalśniły pojedyncze łzy.
Wtedy też zawsze chowała zapasowy klucz pod donicę, w razie gdyby zgubiła swój na jednej z imprez. Nie widział o tym nikt z wyjątkiem blondynki, dlatego Dan musiał dużo wcześniej planować te zbrodnie, obserwować swoje ofiary, wybrać odpowiednią porę. Musiała przestać o tym myśleć, ponieważ coraz bardziej zaczęła zagłębiać się w umysł mordercy, jakim był blondyn. Wzięła do ręki pierwszą lepszą książkę z półki i zagłębiła się
w lekturę.

Minęło kilka dni, w tym czasie myśli Annie zaprzątał list od Lucasa oraz przygotowania związane z pogrzebem jej przyjaciół. Od wczorajszego ranka siedzi przy biurku i próbuje napisać mowę, ponieważ została o to poproszona przez rodziców jej przyjaciół. Nie wiedziała, co ma napisać, od czego zacząć, o czym wspomnieć… Zadanie wyjadę się banalnie proste, ale to tylko pozór. W rzeczywistości, aby napisać mowę pożegnalną jest naprawdę ciężko, tym bardziej, że więź jaka łączyła ją ze zmarłymi, wcale nie ułatwiała tego zdania, a wręcz przeciwnie, wszystko co chciała opisać kończyło się ściskiem serca i płaczem, który nie pozwalał jej pisać dalej.
Do publicznej wiadomości podano, że znaleziono ciało Dana, który miał przy sobie narzędzia zbrodni, którymi zadał śmiertelne rany swoim ofiarom. Przeprowadzono badania
i potwierdzono, że to on był mordercą. Jadła wtedy śniadanie, kiedy pokazano zdjęcie chłopaka, który w niczym nie przypominał przestępcy. Uśmiechał się, ponieważ było to jego zdjęcie ze szkolnej legitymacji. Patrząc na to, Annie straciła apetyt i przypomniały jej się sny, jakie nawiedzały ją od kilku dni, w każdym jest ON – Dan, który chciał zostać najpopularniejszym chłopakiem w szkole.
Opadła na oparcie krzesła i wzięła do ręki kubek z parującą kawą i zaciągnęła się jej zapachem. Musiała uspokoić umysł, ponieważ o piętnastej miało się rozpocząć nabożeństwo pogrzebu jej przyjaciół. Nie mogła się skupić, kiedy jej się to udawało, w jednej chwili wracała myśl „Idziesz dziś na pogrzeb Jessie i Felix’ a”, a wtedy znowu docierało do niej, ze została sama. Ręka, którą trzymała kubek zaczęła jej lekko drżeć, dlatego odstawiła naczynie i oparła ręce na biurku. Musiała powoli zacząć się przygotowywać. Wzięła kule i podeszła, już z większą wprawą, w stronę szafy. Stała przed nią i przeglądała ubrania, ale nie mogła znaleźć odpowiedniego. Wszystkie jej koncepcje poszły w niwecz, a to za sprawą gipsu na nodze. Została jej więc jedna z czarnych sukienek. W końcu zdecydowała się na koronkową
z długim rękawem. Dobrała jeszcze odpowiednią torebkę i odstawiła cały strój na wieszak. Zabrała czystą bieliznę i skierowała się do łazienki, aby wziąć prysznic.

Czuła stres. Szła alejką prowadzącą do kościoła, gdzie miał odbyć się pogrzeb. Poprosiła pilnującego ją policjanta, czy mógłby zawieźć ją na miejsce, on zgodził się
i wysadził ją na początku wspomnianej wyżej ulicy. Zaraz przed wyjściem dopisała ostatnie wyrazy mowy, która miała nadzieję, nie będzie źle odebrana.
Miała jeszcze dużo czasu zanim zacznie się pogrzeb, więc postanowiła odwiedzić grób swojej siostry. Przemierzając drogę między grobami, widziała ludzi, którzy stali przy niewielkich nagrobkach dzieci. Pod koniec drogi skręciła w prawo i przeszła jeszcze kawałek, by zatrzymać się przed grobem Lisy – jej młodszej siostry. W momencie wróciły do niej wspomnienia pamiętnego dnia.
Jej mała siostrzyczka zmarła w noc Halloween, teraz zauważyła, że tak samo jak jej przyjaciele. W tym dniu, tak jak inne dzieciaki, chciała chodzić po domach i zbierać cukierki. Rodzina Annie była dość religijna, więc nie uznawali takiego święta, jakim była Noc Duchów. Po długich namowach i ględzeniu Lisy, rodzice w końcu się na to zgodzili, ale miała się przebrać za coś normalnego, nic typu zombie czy inny paranormalny twór. I przebrała się, została małą primabaleriną z żółtym tiulowym tutu, czyli spódnicą baletnic. Ubrana tak miała zamiar chodzić po domach mówiąc „cukierek albo psikus”. Tej pamiętnej nocy umówiła się
z koleżankami, że będą straszyć razem. Pożegnała się z rodzicami i wyszła z domu. Przechodziła przez drogę, by dojść do jej najlepszej przyjaciółki Sally, droga była pusta, dlatego postanowiła przejść, gdy pojawił się samochód jadący z dużą prędkością. Annie wychodziła właśnie z domu, by spotkać się z Jessie i Felix’ em, gdy zobaczyła jak samochód gwałtownie hamuje i uderza w pobliski słup, a później odbija. Na jej oczach tył samochodu dosięga sparaliżowaną strachem małą Lissy. Annie nie czekając ani chwili dłużej pobiegła do dziewczynki. Wzięła jej głowę na kolana i sprawdziła puls. Jeszcze żyła, więc czym prędzej wezwała ambulans. Z jej oczu ciekły łzy, a serce waliło jak opętane.
- Wszystko będzie dobrze mała – szeptała starsza z sióstr. – Przyjedzie karetka
i zabiorą cię do szpitala.
- Ann… b-boli mnie – wyszeptała dziewczyna ze łzami spływającymi jej po policzkach. Trzymając młodszą siostrę na kolanach zauważyła, że w okolicy brzucha małej baleriny pojawia się plama krwi, która barwi żółty tiul.
- Lisa… Lisa! Patrz na mnie – mówiła roztrzęsiona Annie. – Nie zamykaj oczu, to nie jest pora na sen!
- Siostro… Chyba wiem już jak wygląda niebo – wyszeptała dziewczynka, a na jej usta wypłynął delikatny uśmiech. Nie patrzyła na nią, bardziej w kierunku nieba. – Babcia
i dziadek machają do mnie… Scraby biega obok nich…
- Nie, nie, nie… - zaczęła szybko powtarzać, jakby do siebie Annie. Scraby był psiakiem, który umarł ze starości, ale zawsze był z nimi. Nigdy nie zapomni, jak spali razem w jednym łóżku, kiedy rodzice wychodzi na jakąś kolację czy inne spotkanie. – Proszę nie!
Dziewczynka podniosła drżącą rękę i chwyciła dłoń swojej siostry. Delikatnie uścisnęła.
- Annie, nie zostawiaj mnie – powiedziała to i jej oczy stały się puste, straciły ten blask, który towarzyszył jej cały czas. Wtedy Ann wybuchneła dławiącym szlochem. Nie zauważyła, kiedy przyjechała karetka i pojawili się rodzice. Gdy ratownicy odciągnęli ją od ciała siostry zobaczyła, że w oczach jej rodziców pojawiły się łzy. Dziewczyna wstała
i podeszła do nich, by ich przytulić. W tym momencie jej mama niewytrzymała i zaczęła żywne płakać.
W tegoroczne Halloween mijała trzecia rocznica jej śmierci. Jej rodzice nie mogą patrzeć, jak dzieciaki chodzą przebrane po domach. Wydaje im się wtedy, że Lisa nigdy nie umarła, za moment przybiegnie do domu z buzią umazaną czekoladą i szerokim uśmiechem. Niestety nie stanie się to już nigdy. I to był główny powód, dla którego rodzice Annie wyjeżdżają w delegacje akurat w tym czasie.  Na samo wspomnienie tamtego dnia w oczach Annie pojawiły się łzy. Potrząsnęła głową, żeby odpędzić od siebie bolesne wspomnienia, które jednak nie chciały jej opuścić. Z bolącym sercem skierowała się do kościoła, aby tam godnie pożegnać swoich przyjaciół.

Budynek pękał w szwach. Przyszło naprawdę wielu ludzi, wśród nich Annie widziała uczniów jej szkoły, nauczycieli,  tłumie mignęła jej fryzura pani Ferner – ich wychowawczyni. Pojawiło się również wielu znajomych, w tym Aron – chłopak, z którym Felix grywał w gry na konsoli. Rodziny obojga zmarłych siedziały pogrążone w samotnym przeżywaniu nabożeństwa. Kapłan zakończył obrzędy i dał znak, że można teraz wygłaszać mowy. Pierwszy podniósł się dyrektor ich szkoły, który łamiącym się głosem, co było do niego niepodobne, opowiadał o oddaniu blondynki w sprawy wolontariatu, a rudowłosego
w udzielanie korepetycji słabszym kolegom. Za nim podniosło się jeszcze kilka osób i po ostatniej nastała cisza. Annie poczuła ucisk w żołądku, przełknęła ślinę i przy pomocy kul podeszła do mównicy. Położyła ręce na drewnianej podstawie i mocno je zacisnęła. Wzięła głęboki wdech i zaczęła:
- Była jesień, słońce świeciło, jakby ostatnie pożegnanie lata. Szłam z moją mamą za rękę, bałam się, był to pierwszy dzień szkoły. W głowie miałam myśli: „Jak to będzie? Czy ktoś będzie chciał się ze mną przyjaźnić?”. Pamiętam ten dzień jak dziś, weszłam do klasy
i stanęłam w progu, zawładnął mną strach. Już miałam uciekać stamtąd, kiedy jakaś dziewczynka stanęła obok mnie i chwyciła mnie za rękę. Popatrzyłam wtedy w jej brązowe oczy i wiedziałam, że z nią nie mam się czego bać. Dumnie podniosłyśmy głowę
i wkroczyłyśmy do środka. Tak zaczęła się moja przyjaźń z Jessie, prawdziwą przyjaciółką, która ofiarowała mi więcej niż mogłam sobie wymarzyć… - Annie poczuła, że po policzkach spływają jej łzy, ale nie przejmowała się tym. – Oddała mi cząstkę siebie, właśnie wtedy, kiedy złapała mnie za dłoń i dodała otuchy w walce z nudą codzienności.
Przerwała na chwilę, żeby uspokoić głos, który zaczął jej drżeć od emocji. Przetarła płynące łzy i mówiła dalej:
- … Przydzielali nas wtedy do stolików po trzy osoby – zaśmiała się – uparłyśmy się
z Jess, że musimy siedzieć razem, innej opcji nie przyjmowałyśmy do wiadomości. W końcu nauczycielka dała za wygraną i posadziła nas razem z nieznanym nam chłopcem. Usiadłyśmy, a on pociągnął, mnie za warkocze, a Jessie za kucyka i popatrzył na nas poważnie. Powiedział wtedy słowa: „Teraz wy pociągnijcie mnie” i wykonałyśmy polecenie. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać, a rudowłosy chłopiec rzucił: „Od teraz jesteśmy przyjaciółmi, na zawsze”… - głos się jej złamał, złapała mocniej mównicę, tak, że pobielały jej kłykcie. Nie zważała na to, jak teraz wygląda, liczyli się oni.
- Po raz kolejny pękło mi serce… Razem z nimi straciłam coś, co było dla mnie najcenniejsze, przyjaźń, która miała trwać wiecznie… Mieliśmy iść na tę samą uczelnię, dzielić razem mieszkanie – załkała – zostało nam to odebrane… Czas spędzony razem został nam zabrany… S-serce mi krwawi za każdym razem, kiedy pomyślę, że nie słyszę już nigdy szczerego śmiechu Jessie, nie zobaczę jak Felix wymyka się z domu w czasie szlabanu… Pozostały mi już tylko wspomnienia, które kaleczą serce, ale przypominają też, że m-miałam n-n-najlepszych przy-przyjaciół na… - złamał się jej głos. Nie mogła dokończyć zdania, ponieważ serce ścisnęło jej się, kiedy zobaczyła rodziców jej przyjaciół. Chwiejnym krokiem zeszła w mównicy i usiadła w ławce, gdzie czekała na dalszą część ceremonii.
Było już po wszystkim. Dwie dębowe trumny przykryte ziemią, smutni ludzi
z kwiatami, rodzina przyjmująca kondolencje… Annie stała i patrzyła na to z żalem. Wszyscy zaczęli się rozchodzić, a ona stała dalej ze wzrokiem utkwionym w kopę ziemi, gdzie teraz leżą jej przyjaciele. To tutaj będzie ich teraz odwiedzać. Rozmyślania przerwało jej zbliżenie się rodzin jej przyjaciół. W jej stronę biegł mały Randy – brat Jessie. Zatrzymał się przed nią
i popatrzył na nią uważnie.
- Czy mogę zostać twoim przyjacielem, tak jak Jess? – zapytał poważnie, a jej serce zamarło na chwilę. Nie była w stanie powiedzieć słowa, więc tylko przytaknęła. Wtedy chłopiec przytulił się do niej, a ona zaczęła żywnie płakać. Rodzice jej przyjaciółki, widząc to, również zaczęli ronić łzy. W końcu Annie odsunęła się od niego i popatrzyła na państwa Rowe i Astor. Podeszła i przytuliła każdego z nich, nie mówiła nic. Nie musiała, oni wszystko wiedzieli. Byli jej wdzięczni, że była z jej dziećmi, że byli przyjaciółmi. Na końcu dotarła do Frank’ a – brata Felix’ a, który zgrywał twardego, ale w jego oczach było widać prawdziwy, rozdzierający od środka ból. Blondynka przytuliła go i szepnęła:
- Kiedyś zdradzę ci sposób Fel’ iego – na te słowa chłopak mocniej wtulił się w jej ramię i zaszlochał cicho. Rodziny zapraszały ją na stypę, ale grzecznie odmówiła, ponieważ musiała załatwić jeszcze jedną rzecz dzisiejszego dnia.

Wysiadła z taksówki niedaleko „mostu samobójców”. Przedzierała się przez las, co nie było zbyt łatwe biorąc pod uwagę fakt, że szła o kulach.Pogrążona we własnych myślach nie zauważyła, że jest niezwykle cicho.Dotarła w końcu do opuszczonego domu. Weszła po skrzypiących stopniach i otworzyła drzwi. Weszła do pokoju z fortepianem, gdzie nie znalazła Lucasa. W sercu poczuła zawód, że go nie ma. Usiadła przy instrumencie, kule oparła obok, a palce ułożyła na klawiszach. Zaczęła grać jeden z utworów, który pamiętała jeszcze z zajęć muzycznych. Miała tendencję zatracać się w muzyce, czy to w literaturze.
W tamtym momencie liczyła się tylko muzyka i rana jaka ziała jej w sercu po wydarzeniach dzisiejszego dnia.
Gdy skończyła usłyszała jakiś szmer od strony drzwi. Odwróciła się w stronę dźwięku i zobaczyła, że o framugę opiera się Lucas. Nie widziała jego twarzy, bo za oknem słońce chyliło się ku zachodowi. Chłopak, jakby czytając w jej myślach, zapalił latarkę, którą trzymał w ręce i podszedł do niej. Wyraz jego twarzy był nieodgadniony.
- Myślałem, że nie przyjdziesz – powiedział, odkładając urządzenie na instrument.
- Po wydarzeniach ostatnich dni, sama jestem zdziwiona, że odważyłam się na coś takiego, iść na spotkanie z nieznajomym, który zaprasza do opuszczonego domu
– odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
- Jeżeli przedstawić to w ten sposób, to faktycznie nie wygląda to zbyt pozytywnie
– przytaknął i również się uśmiechnął.
- Co chciałeś mi opowiedzieć? – zapytała Annie nie patrząc w jego stronę, ale na klawisze fortepianu. Usłyszała jak wzdycha.
- Jak zapewne każdy, znasz legendę o tym miejscu – zaczął, a ona przytaknęła. – To nie jest prawdziwa historia.
Nie przerywała mu, widziała po nim, że ta opowieść wzbudza w nim silne emocje, które sam musiał opanować.
- Zacznijmy może od początku… Przyjechałem tutaj z rodzicami i młodszym bratem. Miejscowi nie za bardzo nas lubili, może dlatego, że mieszkaliśmy w tym domu… Nie wiem tego do teraz, ale wracając, mieliśmy swoje powody, by mieszkać w odosobnieniu. Jednym
z nich byłem ja… - miała zamiar zapytać, dlaczego on, ale się powstrzymała, bo wiedziała, że zaraz się dowie. – Mam problemy z kontrolowaniem gniewu, w naszym ostatnim miejscu zamieszkania, wysłałem chłopaka do szpitala po powiedział, że Superman jest głupi.
Przerwał na moment, a Annie zachichotała cicho. Z jednej strony wydawało się to głupie, ale z drugiej, jego problem mógł w przyszłości doprowadzić do czegoś złego. Nie patrzyła na niego, ale za to on patrzył na nią. Dziewczyna podniosła wzrok i popatrzyła
w jego zielone oczy, w których widziała ból i wyrzuty sumienia, za to co zrobił. Dała mu znak, żeby opowiadał dalej.
– Według tej legendy zabiłem własnych rodziców… Ale to nie jest prawda, zginęli oni zamordowani przez ludzi, którym nie podobało się, że mieszkamy w ich miasteczku,
a konkretniej, że pobiłem się z wnukiem szeryfa, kiedy stanąłem w obronie prześladowanego chłopaka…Tamtego dnia pojechałem do innego miasta na zajęcia z kontroli gniewu. Kiedy wróciłem wieczorem zastałem w domu coś… okropnego. Moi rodzice i brat leżeli na ziemi
w salonie, cali zakrwawieni i… martwi – przerwał na moment, ponieważ opowiadanie tej historii przywołało bolesne wspomnienia. – Doskonale wiedziałem, kto to zrobił. Zabrałem ze swojego pokoju czarną czapkę i wyciąłem w nich dwa otwory na oczy. Poszedłem do domu szeryfa, zakradłem się do środka. Siedział rozwalony na fotelu, oglądał jakiś nudny film
w telewizji… Nie wiedziałem, co robię, zacząłem go okładać pięściami, kopać… Już miałem zadać ostateczny cios, żeby zakończyć jego życie, kiedy zdałem sobie sprawę, że wtedy stanę się jeszcze większym potworem niż jestem, więc uciekłem i zamieszkałem w domku w głębi lasu – na tym zakończył swoją opowieść. Zapanowała cisza, którą przerwała Annie.
- Miałam kiedyś siostrę – zaczęła opowiadać. – zginęła potrącona przez samochód, idąc na pierwsze w swoim życiu zbieranie cukierków. Pijany kierowca uderzył w słup,
a potem tył samochodu dosięgnął moją małą siostrzyczkę… Umarła na moich rękach. Kiedy karetka zabierała jej ciało, zobaczyłam go i rzuciłam się na niego z pięściami. Zaczęłam go okładać, krzyczeć, płakać, chciałam, żeby odpowiedział za to co zrobił, za to, że odebrał życie mojej Lisie… Pewnie bym go zabiła, gdyby funkcjonariusze policji nie odciągnęli mnie od niego. Pojechałabym do aresztu, ale mój ojciec wstawił się za mną – powiedziała i zamilkła ocierając zagubioną łzę.
- Dlaczego mi to opowiadasz? – zapytał Lucas po chwili milczenia.
- Lucas, nigdy nie byłeś potworem – odpowiedziała spokojnie Annie patrząc mu
w oczy. – Tak naprawdę, każdy zrobiłby to samo,  takich chwilach władzę nad nami przejmują pierwotne instynkty, które pchają nas do popełnienia okropnych czynów.
- Dziękuję – powiedział w końcu chłopak patrząc dziewczynie w oczy. – Dziękuję, że mnie rozumiesz. Jesteś pierwszą osobą z jaką rozmawiam od…
Annie widziała, że Lucas’ owi spadł kamień z serca, kiedy w końcu mógł z kimś otwarcie porozmawiać. Zastanawiało ją, dlaczego akurat padło na nią. Zaczęła grać piosenkę, którą skomponowała dla swoich przyjaciół. Miała im ją zagrać, kiedy w końcu Felix weźmie ślub z Jessie. Wszyscy wiedzieli, że to były bratnie dusze, uzupełniali się doskonale. Sam Felix nie raz, kiedy rozmawiał z Annie sam na sam mówił, że brunetka zajmuje szczególne miejsce w jego sercu. Blondynka miała nadzieję, że w niebie, w końcu mogą być razem bez żadnych przeszkód. Zamknęła oczy, a po jej policzku ponownie popłynęły łzy.
Skończyła utwór i podniosła wzrok na chłopaka. Wytarła mokre od łez policzki
i uśmiechnęła się smutno.
- Napisałam tą piosenkę dla nich, miałam ją zagrać na ich ślubie – wyszeptała
i opuściła głowę. Lucas chwycił jej podbródek i podniósł do góry, żeby mógł spojrzeć dziewczynie w piękne czarne jak węgiel oczy.
- Kiedy patrzę na ciebie jak grasz na fortepianie, przypomina mi się moja mama, która spędzała przy nim każdą wolną chwilę – zaczął, dalej utrzymując z nią kontakt wzrokowy.
– Tak jak ona, całkowicie zatracasz się w te muzyce, czujesz każdy dźwięk… i to jest piękne.
- Dziękuję, ja… –  miała zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale jej usta zostały zamknięte w delikatnym pocałunku. Trwał tylko chwilę, ale ciepło jego warg pozostało na dłużej. Odsunął się od niej i odwrócił twarz, na którą wypłynął mu rumieniec.
- Annie, ja… przepraszam… nie wiem czemu to zrobiłem – powiedział zakłopotany,
a dziewczyna zaczęła chichotać.
- Nie przepraszaj, pocałunki wcale nie są takie złe – rzuciła i pociągnęła go za koszulkę, aby ponownie złączyć ich usta. Może była głupia i nieodpowiedzialna, że całuje się z nieznajomym mężczyzną, gorzej, mężczyzną, który zabił jej niedoszłego mordercę. Ale miała w dalekim poważaniu zdrowy rozsądek, w tym momencie liczyli się tylko oni.Kiedy
w końcu się od siebie oderwali, Annie stwierdziła, że musi wracać do domu. Było już dość późno, dlatego Lucas odprowadził dziewczynę do mostu, gdzie złożył na jej ustach szybki pocałunek z obietnicą ponownego spotkania. Blondynka poczuła, że coś trzepota jej
w brzuchu. Zaśmiała się, ponieważ wiedziała, co za zwierzątko zamieszkało wewnątrz niej.

Lucas i Annie spotykali się tak często, jak tylko mogli, w opuszczonym domu, gdzie razem grywali na fortepianie, czy w domu chłopaka. Tam pili herbatę, rozmawiali, poznawali siebie. Czasami czarnowłosy wspierał dziewczynę, kiedy ta ponownie rozpaczała po stracie przyjaciół. Wiedział, że nie da się szybko przeżyć żałoby i poczucia straty po kimś bliskim. Któregoś dnia blondynka stwierdziła, że zapyta, czy chłopak nie pójdzie z nią na kawę do jednej z kawiarni. Z pozytywnym nastawieniem dotarła do jego domu i zapukała. Po chwili zdejmowała już kurtkę.
- Lucas, mam super pomysł – powiedziała od razu na wejściu.
- Mam się bać? – zapytał z uśmiechem zawieszając jej kurtkę na wieszaku.
- Chcę, żebyś jutro razem ze mną poszedł na kawę do kawiarni w mieście – powiedziała Ann.
- Co?! – zapytał chłopak zaskoczony tymi słowami. – Chyba zwariowałaś, ja mam iść do miasta?! – krzyknął chłopak zdenerwowany.
- Tak, masz iść do miasteczka – powiedziała stanowczo i popatrzyła mu w oczy.
- Zgłupiałaś?! Po co miałbym tam iść?! Żeby ludzie wytykali mnie palcami i szeptali na mój temat?! Nigdy w życiu! – krzyknął, a Annie nie wytrzymała jego zachowania. Cieszyła się w duchu, że nie ściągnęła buta ze zdrowej nogi. Zabrała kurtkę z wieszaka
i zaczęła się ubierać.
- Co ty robisz? – zapytał Lucas uważnie patrząc na jej każdy ruch. Nie odpowiedziała, tylko wyszła z domu i skierowała się w stronę mostu. – Ann, czekaj! Annie! – nie reagowała na jego wołania, po prostu szła nie odwracając się za siebie. Kiedy chłopak chwycił ja delikatnie za łokieć, dopiero wtedy się zatrzymała i popatrzyła mu w oczy.
- Przepraszam cię, nie chciałem tak na ciebie naskoczyć – powiedział ze skruchą,
a blondynce zrobiło się ciepło na sercu. – W ogóle, dlaczego chciałaś, żebym z tobą poszedł? - zapytał ją. Opuściła wzrok, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Wzięła głęboki oddech
o zaczęła mówić:
- Chciałam zrobić to teraz, kiedy jeszcze się poznajemy, żeby ludzie nie byli zaskoczeni, kiedy pewnego dnia, pójdę z nieznanym im chłopakiem i pierścionkiem na palcu – wyszeptała nie patrząc na niego. Lucas podniósł jej głowę, tak żeby ich wzrok się spotkał
i uśmiechnął się lekko.
- Wariatko, ja też cię kocham– powiedział i pocałował ją czule w usta. Annie upuściła kule i objęła chłopaka. – Oczywiście, że z tobą pójdę na kawę, ale jak wytłumaczyć ludziom, jak się tu znalazłem, bo nie uwierzę, że nie będą pytać?  - zapytał po drodze, gdy wracali do jego domku.
- Powiemy, że po tragicznej śmierci swojej rodziny pojechałeś do dalekich krewnych, by tam dokończyć naukę, a teraz wróciłeś żeby odremontować swój stary dom – powiedziała po chwili zastanowienia.
- Dobry pomysł, tylko, że będę musiał zacząć odnawiać dom – mruknął Lucas, na co dziewczyna uśmiechnęła się.
- Zawsze mogę ci pomóc w remoncie – zaproponowała Annie.
- Będę zaszczycony, ale dopiero jak wyzdrowieje ci noga – powiedział, a na jego usta wykradł się uśmiech.
Następnego dnia wielu ludzi, gdy para pojawiła się w mieście, zastanawiało się, co tu robi Lucas. Problem został rozwiązany, gdy kilka osób, które wręcz uwielbiają przekazywać informacje dalej, poznało „prawdę” o powodach powrotu chłopaka.
Po dwóch tygodniach czarnowłosemu udało się znaleźć pracę i zaczął remontować zniszczony przez lata dom w głębi lasu. Część mieszkańców, nie pała do niego sympatią, ale on nie zważa na to, ponieważ najważniejszą osobą dla niego jest Annie – dziewczyna idealna.Któregoś dnia, siedzieli razem na kanapie i oglądali „Rodzinę Addamsów”, kiedy Gomez powiedział takie słowa: „Kochałem ją nie za to, jak tańczyła z moimi aniołami, lecz za to,
w jaki sposób dźwięk jej imienia potrafił uciszyć moje demony”. Chłopak zastanawiał się nas tymi słowami i zdał sobie sprawę, że to robi z nim blondynka, sprawia, że jest spokojniejszy
i nie musi walczyć ze swoimi wybuchami złości.
Pewnego wieczoru, leżąc w łóżku Annie zdała sobie sprawę, że gdyby nie listopadowe wydarzenia, nie poznała by Lucasa. Chyba już zawsze będzie czuła ból na myśl, że jej przyjaciele nie mogą cieszyć się jej szczęściem. Dziewczyna  nie zdaje sobie sprawy, że Jessie, Felix oraz Lisa patrzą na nią z nieba i cieszą się, że blondynka nie żyje przeszłością, tylko radośnie przeżywa teraźniejszość i planuje udaną przyszłość z ukochanym u boku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz