niedziela, 30 czerwca 2019

III miejsce w Konkursie Literackim


Kategoria I
CZAS MARTWYCH
PATRYCJA PENA


SPIS TREŚCI:

ROZDZIAŁ 01............................................... 2
ROZDZIAŁ 02............................................... 7
ROZDZIAŁ 03............................................... 10
ROZDZIAŁ 04............................................... 16
ROZDZIAŁ 05...............................................22
ROZDZIAŁ 06............................................... 27
ROZDZIAŁ 07............................................... 29
ROZDZIAŁ 08............................................... 36
ROZDZIAŁ 09............................................... 40
ROZDZIAŁ 10............................................... 47
ROZDZIAŁ 11............................................... 49







ROZDZIAŁ 01
   Zabrzmiał dzwonek do drzwi. Oderwałam wzrok od książki i przeniosłam go na wejście, w którym stała już pulchna blondynka, mająca na oko osiem lat. Rosalie, która otworzyła drzwi gościom, przywitała się grzecznie i uśmiechnięta przytuliła dziewczynkę, której imienia nie pamiętałam. Po krótkiej chwili do pomieszczenia weszła kobieta o krótkich, ciemnych włosach i figurze podobnej do swojej córki. W jednej ręce trzymała brązową torebkę, w drugiej ładnie zapakowany prezent.
     - Wszystkiego najlepszego, Rosalie! - krzyknęła na powitanie i mocno przytuliła moją siostrę, omal nie dusząc jej swoim obfitym biustem. Dziewczynka zaśmiała się z zakłopotaniem i poklepała kobietę po ramieniu.
     - Dziękuję, pani Brown. Nie musi mnie pani dusić - poinformowała lekko zmęczonym głosem. Kobieta poderwała się od niej i wręczyła jej podarunek z taką prędkością, że o mały włos nie uderzyła dziewczynki, która akurat ściągała kurtkę.
     - A to dla naszej małej solenizantki! - powiedziała wesoło, kiedy Rosalie odebrała torbę z prezentem. Zobaczyłam, że ledwo powstrzymuje się od zajrzenia do środka, szczególnie, że wystawał dość spory, szklany element. Podziękowała cicho i odłożyła podarunek pod ścianą. Zmusiłam się, żeby wstać.
     - Dzień dobry, proszę pani! - przywitałam się, podchodząc z niechęcią. Kobieta spojrzała na mnie, uniosła dumnie głowę i szybko zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów, jakby miała wbudowany skaner do oczu. W ostatniej chwili opanowałam się od powiedzenia niemiłej uwagi. Pani Brown jakby mnie zignorowała i z uśmiechem podeszła do mojej mamy, która akurat wyszła z kuchni. Przewróciłam oczami, widząc jak ją przytula.
Ludzie często tak na mnie reagowali. Cóż się dziwić? Przecież miałam piercing w dolnych wargach, więc uchodziłam za dziwadło albo opętaną buntowniczkę. To zaskakujące, jak jedna rzecz może wpłynąć na wszystkich sąsiadów. To był cud, że nie nasłali na mnie egzorcysty.
     - Tak się cieszę, że przyszłaś, Claro... Jesteś pierwszym gościem! - powiedziała z entuzjazmem Rosalie, prowadząc dziewczynkę za rękę. Podeszły do stołu, na którym ustawione już były wszystkie różnokolorowe przekąski. Natychmiast zajęły swoje miejsca, patrząc łapczywie na słodycze.
     - Ja też się cieszę, że mama pozwoliła mi do ciebie przyjść! Musiałam długo ją o to prosić... - powiedziała pospiesznie koleżanka, szybko przy tym gestykulując.
     - Dlaczego? - zapytała zaciekawiona. Blondynka, zanim odpowiedziała, popatrzyła na mnie bez żadnych skrupułów.
     - Bo twierdzi, że twoja siostra jest dziwna... - odpowiedziała w taki sposób, jakby przyznawała matce rację. Poczułam ukłucie gniewu i zażenowanie. Odwróciłam się od nich i usiadłam na kanapie. Leżała na niej moja książka, otwarta na stronie, na której skończyłam czytać. Spróbowałam ponownie wrócić do lepszego świata.
     - Moja siostra nie jest dziwna, ona jest super! - zaprotestowała młodsza siostra, przez co delikatnie się uśmiechnęłam.
     - No nie wiem... mama mówi, że ona jest w okresie dojrzewania, a takie osoby wcale nie są super... - kiedy to powiedziała, podniosłam głowę i zmierzyłam ją surowym wzrokiem. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. Blondynka patrzyła na mnie, nie wiedząc co powiedzieć.
     - Ale wiesz, że ty też będziesz dojrzewać? Jest to ogólnie rzecz biorąc, normalne. Jedyne co nie jest super w dojrzewaniu, to problem z potem i huśtawki nastroju - odparłam obojętnie, a dziewczynka wbiła we mnie nienawistne spojrzenie. Poczułam lekką satysfakcję - Wydaje mi się, że twoja mama powinna mieć o tym jakieś pojęcie.
     - Tak... na pewno je ma... - mruknęła sfrustrowanym tonem, dalej się we mnie wpatrując. Naprawdę nie rozumiałam z czym ci wszyscy ludzie mieli problem. Byłam tylko zwykłą szesnastolatką.Nosiłam okulary, miałam brązowe loki do ramion i kochałam chipsy. Z tego co wiem, jest to całkiem normalne. Nie chcąc dłużej rozmawiać, wróciłam do rozdziału. Dziewczynki zmieniły temat, zaczynając rozmowę o prezentach, które chciała dostać Rosalie. Przynajmniej przestały plotkować o mnie.
      Pani Brown zakończyła pogawędkę z moją mamą i podeszła do drzwi wejściowych.
     - Pa, Clarenko! Mamusia przyjedzie po ciebie po urodzinach - pomachała córce, wychodząc z domu - Bądź grzeczna!
     - Dobrze, mamusiu! - krzyknęła na pożegnanie, machając jej. Kobieta zniknęła z zasięgu mojego wzroku, przez co odetchnęłam z ulgą. Zobaczyłam jak mama z rezygnacją kręci głową i ruszyła ponownie do kuchni. Odłożyłam lekturę, na której i tak nie mogłam się już skupić, po czym pobiegłam za nią.
     - Mamo...? - weszłam do kuchni, kiedy akurat wycierała ręce w swój kolorowy fartuch. Spojrzała na mnie zdumiona, nie przerywając czynności.
     - O co chodzi, Patrice?
     - Czy ja jestem dziwna? - mimo, że zapytałam całkowicie poważnie, mama zaśmiała się, pokazując przy tym rząd zadbanych zębów. Zmarszczyłam brwi.
     - Ależ Patty, skąd ci to przyszło do głowy? - zapytała ze śmiechem.
     - No, bowszyscy jakoś źle na mnie reagują - przyznałam, ściszając głos. Mama pokręciła głową. Jej zachowanie mnie zaskoczyło, szczególe, że ja nie brałam tego na żarty. Kobieta chwyciła nóż i włożyła go do zmywarki.
     - Każdy wydaje się być dziwny dla innych, najdziwniejsi są jednak ci normalni... - powiedziała, wkładając kolejne naczynia do maszyny. Kiwnęłam głową, na znak, że rozumiem co mi chce przekazać, alejej słowa mnie nie usatysfakcjonowały. Opuściłam pomieszczenie i powolnym krokiem ruszyłam do swojego pokoju, w oczekiwaniu na resztę gości Rosalie. Poczułam, że to będzie długi dzień.
~~~
     - Wszystkiego najlepszego, Rosalie! - krzyknęli chórem goście, kiedy mama wniosła do salonu ogromny tort. Mała zapiszczała z radości. Kobieta postawiła ciasto na stole, a tata szybko zapalił świeczkę w kształcie cyfry siedem. Zobaczyłam jak dziewczyna zamyka zielone oczy, szepcze coś bezgłośnie po czym jednym oddechem zdmuchnęła płomień z kolorowej świeczuszki.
Wszyscy zaklaskali wesoło. Rosalie obchodziła swoje siódme urodziny dość hucznie, jak na dziecko. Oprócz mnie i rodziców, przyszło chyba z dwadzieścia dziewczynek, bo jak twierdzi Rosalie, na to przyjęcie chłopcy mają wstęp zabroniony. Oczywiście tata nie był brany pod uwagę.
     - Kto chce kawałek tortu czekoladowo-truskawkowego z bitą śmietaną? - zapytała mama, zaczynając kroić upieczone ciasto przekładane to różowym, to ciemnym kremem. Większość gości zaczęła przekrzykiwać się: „Kawałek dla mnie!”, „Moja kolej!”, „Byłam pierwsza!” Oczywiście dostałam swoją porcję jako ostatnia. Szybko nabrałam sobie ciasta do buzi, a przyjemny, czekoladowy smak rozszedł się leniwie w mojej jamie ustnej. Błyskawicznie przełknęłam masę i wzięłam następną porcję do ust. Dziewczynki mimo, że jadły, nie uciszyły się ani na chwilę. Ciągle krzyczały, piszczałyalbo się śmiały. Ja rozumiem, że to tylko dzieci, ale ile można? Córka pani Brown pierwsza opróżniła swój talerz. Uśmiechnęła się, odstawiając widelczyk i wytarła rękawem plamkę różowej masy z policzka.
     - Było pyszne, dziękuję! - powiedziała do mojej mamy, która uśmiechnęła się mocno.
     - Dziękuję Claro... miło mi to słyszeć - odparła i zabrała od dziewczyny brudny talerz. Natychmiast wyniosła go do kuchni. Dziewczynki spojrzały na nią ze zdumieniem i zaczęły jeść szybciej. Wyglądało to, jakby się ścigały, która zje pierwsza. Po minucie prawie wszystkie talerzyki były już puste. Po kolei zaczęły zeskakiwać z krzesełek.
     - To w co się bawimy? - zapytała wysoka dziewczynka z dwoma krótkimi, rudymi kucykami. Rosalie, dużo niższa od koleżanki, spojrzała na nią, podnosząc głowę i wzruszyła ramionami.
     - A w co chcecie? - odpowiedziała pytaniem.
     - Może pobawimy się we wróżki? - zaproponowała inna dziewczynka. Miała długie loki koloru blond i nosiła okulary. Rosalie spojrzała na nią poważnie i kiwnęła głową. Jej kręcone, ciemne włosy podskoczyły gwałtownie.
     - Może być - odparła - Chociaż jestem już za duża na takie dziecinne zabawy.
     Kiedy to powiedziała, zaśmiałam się cicho. Dziewczynki nie usłyszały mnie, bo zajęły się już kreowaniem ogólnej fabuły zabawy. Tata, który siedział obok mnie spojrzał mi w oczy i też się zaśmiał, choć bardziej z mojej reakcjiniż z Rosalie.
     - Kiedyś byłaś taka sama - powiedział z uśmiechem na ustach - jeszcze parę lat temu zachowywałaś się prawie identyczne jak Rosalie.
     - Bardziej to ona zachowuje się prawie identyczne jak ja... jestem starsza - poprawiłam go żartobliwie. Tata westchnął, akurat kiedy miejsce obok niego zajęła mama. Spojrzała na nas podejrzliwie, marszcząc brwi.
     - Co kombinujecie? - zapytała udając nieufność. Zaśmiałam się.
     - My? Nic... – odparłam, robiąc niewinną minę. Mama uniosła głowę.
     - No, ja myślę! - wzięła łyk herbaty i spojrzała na męża - Nie zrobiłam ci kawy, bo nie prosiłeś. Jeśli chcesz, to musisz sam sobie zrobić...
     - Nawet nie zapytałaś! - oburzył się. Mama przewróciła oczami.
     - Ale powinieneś sam się upomnieć - powiedziała spokojnie, nie patrząc na niego.
     - Tak, żeby potem mieć dziesięć godzin wykładu na temat tego, że nie jesteś służącą i mam sam o siebie zadbać. Kobiety... - tata pokręcił głową z udawaną (albo i nie) rezygnacją. Zachichotałam widząc jego reakcje. Byli dopasowaną parą. Krzyki dziewczynek znowu przybrały na sile. Wrzeszczały tak głośno, że nie usłyszałam dźwięku telefonu mamy. Zreflektowałam się dopiero wtedy, kiedy podniosła komórkę i powiedziała:
     - Halo?
     Usłyszałam, że ktoś po drugiej stronie mówi bardzo szybko, przez co nie zrozumiałam żadnego słowa. Mama całkowicie zbladła na twarzy. Chwyciła męża za rękę i szepnęła mu coś do ucha. Ten wstał jak poparzony i wbiegł do sypialni. Poczułam, że oblewa mnie fala panicznego strachu. Zrobiło mi się słabo, kiedy moja matka zaczęła uspokajać osobę z którą rozmawiała - mówiąc, żeby spróbowała wytrzymać i że zaraz tam będą. Atmosfera natychmiast się zmieniła. Poczułam nagły skurcz żołądka. Po co ja jadłam ten debilny tort?! Zielonooka błyskawicznie przerwała rozmowę i spojrzała na mnie z niepokojącą powagą, w jej oczach jednak płonął strach.
     - Moja siostra miała wypadek. Jest w krytycznym stanie. Muszę tam jechać. Natychmiast - wstała z krzesła i chwyciła mnie za ramię. Zrobiło mi się jeszcze gorzej. Mama miała jedną siostrę - ciocię Porter. Kiwnęłam głową z przerażeniem. Chciałam z nimi jechać, ale wiedziałam, że to niemożliwe.
     - Mogę zadzwonić po rodziców, żeby zabrali dziewczynki... - zaproponowałam, czując nagłą chęć pomocy. Mama szybko zaprotestowała.
     - Nie! To urodziny Rosalie, nie chcę ich popsuć! Opiekuj się dziewczynkami, nie róbcie nic głupiego. Za pół godziny przyjadą wszystkie matki i zabiorą dzieci do domów. Od teraz jesteś za nie odpowiedzialna. W razie jakby coś się stało, zadzwoń po rodziców, ale to tylko w ostateczności, natomiast do nas nie dzwoń pod żadnym pozorem. Skontaktujemy się z tobą, kiedy będziemy już coś wiedzieć. Uważaj na siebie i przede wszystkim opiekuj się Rosalie. Teraz ona ma być dla ciebie najważniejsza! - mój mózg z trudem przyjmował jej słowa. Byłam tak oszołomiona... nawet nie zwróciłam uwagi na to, że się zgadzam. Tata wybiegł ze swojej sypialni z ogromną, czarną torbą. Jedna z dziewczynek spojrzała na mnie, potem na rodziców i uniosła brew.
     - Gdzie jedziecie? - zapytała nagle. Jej słowa brzmiały bardziej jak oskarżenie niż pytanie. Z narastającą paniką spojrzałam na rodziców. Szybko ubierali buty i płaszcze, kompletnie ignorując dziewczynki. Ponownie spojrzałam na dziecko.
     - Emm... moi rodzice jadą... po... znaczy... Jadą po balony... tak, balony! Dużo balonów... ,bo zapomnieli... emm... przed przyjęciem - wydukałam, starając się brzmieć wiarygodnie. Rosalie podbiegła do mnie i chwyciła mocno za rękaw koszulki.
     - Dlaczego nic nie powiedzieli? - zapytała ze smutkiem. Szybko zdałam sobie sprawę, że wybiegli z domu bez pożegnania. Podrapałam się po wardze, w miejscu pomiędzy kolczykami.
     - Bo... nie chcieli przeszkadzać...? - poczułam się bardzo dziwnie, zdając sobie sprawę z tego, że właśnie sama się wrobiłam w bycie przedszkolanką.
     - Kto będzie nas teraz pilnował? - zapytała z trwogą jedna z dziewczynek. Zobaczyłam, że zaczynając się szamotać, szeptać coś sobie nawzajem i wymieniać wystraszone spojrzenia. Wzięłam głęboki wdech.
     - Ja. Jestem prawie dorosła i odpowiedzialna. Zobaczycie, będzie dobrze. Panuję nad sytuacją - zapewniłam dziewczynki, które spojrzały na mnie nieufnie. Brzuch dalej ściskał mi strach. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Niespodziewanie najniższa dziewczynka kiwnęła głową.
     - Dobra, ja ci wierzę... – poinformowała, podchodząc bliżej. Na jej twarzy pojawił się chytry uśmiech - pod warunkiem, że pozwolisz nam pójść na podwórko!
     - Jasne, czemu by nie? - wzruszyłam ramionami, zdumiona dziwną propozycją - Ja w to wchodzę.
Dziewczynki zaśmiały się tryumfalnie. Natychmiast pobiegły po swoje rzeczy i zaczęły się ubierać – wszystkie -  z wyjątkiem Rosalie.
     - Co się stało? Gdzie rodzice? - stała, dalej trzymając mnie za rękaw. Zerknęłam na ubierające się dzieci.
     - O nic się nie martw, na pewno zaraz wrócą –skłamałam, kłócąc się z wyrzutami sumienia. Dziewczynka kiwnęła głową bez przekonania i włożyła na stopy kalosze. Nie chciałam jej oszukiwać, ale jednocześnie nie było powodu, by ją martwić. Nadal przerażonawłożyłam płaszcz i otworzyłam drzwi na zewnątrz.
~~~
     - Nie martw się. Będzie dobrze...–pocieszył mnie Lucas, po tym jak w skrócie streściłam mu cały dzień –Uwierz mi, nie jest tak źle, jak ci się wydaje
     - Mam taką nadzieję... - westchnęłam do telefonu, śledząc wzrokiem poczynania dziewczynek. Bawiły się w chowanego. Niestety mimo tego, że zabawa polega na ukrywaniu się, dziewczyny i tak ciągle krzyczały. Moje bębenki słuchowe zaczynały błagać o litość.
     Trawa w ogrodzie pokryta była cienką warstwą białego puchu. Chłodny wiatr rozwiewał mi włosy, przez co mróz zaczął szczypać mnie w uszy. Na drzewach pojawiały się pojedyncze listki czy pączki kwiatów. Ćwierkanie pierwszych ptaków, zwiastowało, że zima dobiegła końca.
     - Czyli teraz robisz za nianię? –zapytał żartobliwie, żeby rozluźnić atmosferę, jednak trochę mnie tym zdenerwował. Chłopak był moim przyjacielem od pierwszej klasy. Zwierzałam mu się ze wszystkiego jak pamiętnikowi i kochałam go nad życie, ale czasem mnie wkurzał. Wywróciłam oczami.
     - Tak, niestety... - odparłam z irytacją - Chociaż za jakieś piętnaście minut mają przyjechać rodzice i zabrać te bachory.
     - O ile się nie spóźnią...
     - O ile się nie spóźnią - powiedzieliśmy w tym samym momencie i oboje wybuchliśmy śmiechem. Naprawdę kochałam tego dupka. Co prawda często stawałam się przy nim inną osobą, jednak przyzwyczaiłam się do tego. Chłopak wziął głęboki wdech, jakby nie był pewny, co odpowiedzieć.
     - Szkoda, że mnie przy tobie nie ma... może mógłbym cię jakoś uspokoić - mruknął, a ja poczułam jak oblewa mnie ogromnyrumieniec. Cała złość  natychmiast ze mnie wyparowała. Dzięki Bogu nikt nie zwrócił na to uwagi, bo już wcześniej miałam policzki różowe od zimna. Uśmiechnęłam się. Musiałam przyznać, iż brunet podobał mi się już od jakiś trzech lat.
     - No, chciałabym, żebyś tu był... - kiedy wypowiedziałam te słowa, dziewczyny pisnęły przeraźliwie głośno. Był to pisk inny niż do tej pory. Przedtem wydawał się bardziej okrzykiem radości, teraz wybrzmiewał głosem przerażenia. Wszystkie stały przy szopie na narzędzia taty i patrzyły na jej tył. Poczułam lekkie ukłucie strachu –Muszę kończyć, pa...
     Zakończyłam rozmowę, ignorując pytania Lucasa i podbiegłam do dziewczynek. Poczułam smród padliny. To, co zobaczyłam, przyprawiło mnie o mdłości. Za szopą leżał martwy (przynajmniej na takiego wyglądał)zakrwawiony pies. Śmierdział jak cholera, przez co poczułam smak żółci na języku. Omal nie zwymiotowałam, ale zamiast tego pisnęłam podobnie jak dziewczynki. Zdechły kundel gwałtownie otworzył oczy i uniósł łeb. Krzyknęłyśmy z przerażenia. Zwierzę nie miało oczu, tylko czarne oczodoły, z których ciekła brązowa ciecz. Spod nieszczęśnika wyglądały wydrapane gałki oczne - całe zaczerwienione, ociekające z krwi. Zwierzak ruszył do ataku. Rzucił się na Clarę, wbijając długie zęby w jej delikatną skórę.  Zaczęłyśmy przeraźliwie krzyczeć. Clara zbladła, zaczęła dusić się łzami bólu. Rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu broni. Odruchowo chwyciłam najgrubszą gałąź, jaka leżała nieopodal i z całej siły uderzyłam w psa. Oderwał się od nogi dziecka, po to by ruszyć na mnie. Wpanice zrobiłam zamach i uderzyłam zwierzę tak mocno, że poleciało metr od mojej ręki. Kundel ponownie się poderwał i skoczył na mnie. Próbował mnie ugryźć, jednak w porę zaatakowałam go gałęzią. Rozwścieczone zwierzę ruszyło na Rosalie. Poczułam jak z przerażenia drętwieją mi stopy. Zabuzowała we mnie adrenalina. Zebrałam całą swoją siłę i uderzyłam zwierzaka w głowę. Pies z jękiem upadł na trawę i już się nie poruszył. Natychmiast uklękłam przy rannej dziewczynce. Poszarpana skóra mocno krwawiła, a część wokół ugryzienia zrobiła się sinofioletowa. Wybrałam odpowiedni numer.
     - Pani Brown? Proszę natychmiast przyjechać! Pani córkę ugryzł wściekły pies! –do oczu napłynęły mi łzy. Dziewczynki krzyczały i chciały wrócić do domu. Serce biło mi jak szalone. Czułam wyrzuty sumienia. Kobieta powiedziała, że już jedzie i że mam spróbować zatamować krwawienie. Niestety byłam zbyt roztrzęsiona, żeby cokolwiek zrobić. To było straszne, stało się tak szybko. Miałam wrażenie, że gdybym w porę nie zareagowała, mogłoby być jeszcze gorzej, mimo to, poczucie winy nieustannie przypominało o sobie. Kiedy przyjechała mama Clary, zrobiła ogromną awanturę. Zaczęła mnie obwiniać i zadzwoniła do rodziców pozostałych gości. Dziewczynki natychmiast opuściły nasz dom, zostawiając Rosalie i mnie samych. Kiedy ostatnie osoby odjechały, moja siostra z płaczem pobiegła do swojego pokoju i głośno się w nim zamknęła. To tylko pogorszyło moje samopoczucie. Poczucie winy ściskało mnie za serce. Cała sytuacja trwała może pół minuty. Zamknęłam oczy i opadłam na kanapę. Gdybym tylko wiedziała, że to dopiero początek...





ROZDZIAŁ 02
  Obudził mnie chłód. Rozespana włożyłam okulary i rozejrzałam się po pokoju. Okno było otwarte na oścież, a firanka poderwana przez wiatr, falowała niczym woda na oceanie. Mruknęłam z niezadowoleniem i zmusiłam się by wstać. Podeszłam do okna i szybkim ruchem ręki je zamknęłam, ograniczając wpadające do mojego pokoju zimne powietrze. Słońce powoli wschodziło, oświetlając korony drzew lasu, obok którego mieszkałam. Piękny widok.
Ponieważ nadal było mi zimno, z szafy wyjęłam ciepłe ubrania oraz bieliznę i zaczęłam je zakładać. Wieczorem dzwoniłam do rodziców, ale nie odbierali ode mnie telefonu. Zaczynałam się niepokoić - szczególnie, że nie wrócili do domu na noc. Ubrałam czarne jeansy, bordową bluzę z kapturem i wełniane skarpetki w renifery, które nieco nie pasowały klimatycznie do pory roku, ponieważ był to początek wiosny. Schodząc po schodach, upięłam włosy w mocnego koka, żeby nie przeszkadzały mi w przygotowywaniu śniadania. Mimoże był to wtorek, odpuściłam sobie pójście do szkoły ze względu na Rosalie.    
Weszłam do kuchni i zaczęłam wyjmować składniki. Ser, wędlina, masło, warzywa... typowe. Chwyciłam do ręki najostrzejszy nóż i właśnie miałam zacząć kroić pieczywo, kiedy usłyszałam szelest. Natychmiast przypomniałam sobie sytuację z psem i Clarą. Spojrzałam w tamtym kierunku - dźwięk pochodził zza okna w salonie. Co dziwne, był na tyle głośny, że usłyszałam go przez szybę - do tego w drugim pomieszczeniu. Z nożem w ręku podeszłam sprawdzić, czy przypadkiem ten nawiedzony pies nie ożył i nie siedział u nas w ogródku.
     - Patrice? Co ty robisz? - głos Rosalie wystraszył mnie do tego stopnia, że aż podskoczyłam z krzykiem. Stała na szczycie schodów i przecierając pięścią jedno oko, uważnie obserwowała moje poczynania. Przyłożyłam do ust palec na znak by była cicho. Dziewczynka z niezadowoloną miną kiwnęła głową i usiadła na najwyższym stopniu, jakby czekała na to, co teraz zrobię. Młoda też już się ubrała. Miała brązową sukienkę w żółte i różowe kwiaty oraz błękitne rajstopy. Ciemne włosy sterczały jej na wszystkie możliwe strony. Wzięłam głęboki wdech i podeszłam do okna. Przyłożyłam twarz do szyby i uważnie przyjrzałam się okolicy. Była pusta. Zero intruzów, złodziei, sąsiadów i wściekłych psów bez oczu. Z ulgą odwróciłam się tyłem do okna i oparłam się plecami o szybę.
     - Dobra, fałszywy alarm. Możesz zejść! - poinformowałam Rosalie, która natychmiast zbiegła ze schodów i spojrzała na mnie. W jej oczkach zielonych jak listkilśnił gniew i spod rzęs wyglądał smutek. Skrzyżowała ramiona na piersi.
     - Wczorajsze urodziny to jakaś kpina - wycedziła, patrząc na mnie spode łba. Znów poczułam wyrzuty sumienia.
     - Co masz na myśli? - zapytałam, marszcząc brwi. Zapytałam, mimoże znałam odpowiedź.
     - Wczoraj zaatakował nas martwy pies bez oczu! - Rosalie wyglądała na naprawę zdenerwowaną - A co innego mogłabym mieć na myśli?!
     Spuściłam głowę. Mimo, że nie była to moja wina, ale i tak miałam wrażenie, że byłam odpowiedzialna za zdarzenie. Do tego doszedł ból, na myśl o wypadku cioci.
     - Rodzice wrócili? - zapytałam, żeby zmienić temat. Dziewczynka pokręciła głową.
     - Nie... - Rosalie była bardzo ładną dziewczynką. Wydawała się  chudziutka i niska. Brązowe, kręcone włosy sięgały prawie do pasa.Ogromne, zielone oczka z długimi rzęsami spoglądały pytająco na mnie. Często jej policzki przybierały barwę podobną do koloru wąskich ust. Jedynie mogłam jej pozazdrościć urody aniołka. Moje krótkie, ciemne włosy także się falowały, jednak przypominały one bardziej siano, niż uroczą fryzurę. Oczy miałam niebieskie, a rzęsy krótkie i rzadkie, przez to, że używałam tuszu do rzęs, który jak się okazało mnie uczulał. Na nosie nosiłam ciemnogranatowe okulary. W wąskich ustach zwracał uwagę piercing, który zrobiłam sobie głównie po to, aby zdenerwować rodziców. To był głupi pomysł.
     - Martwię się o nich - stwierdziłam.
     - Po co oni w ogóle pojechali i gdzie? Wątpię, że przez ten cały czas szukają balonów! - głos Rosalie był pełen ciekawości i frustracji. Poczułam się podle, przypominając sobie, że nie powiedziałam siostrze o wypadku. Wzruszyłam ramionami.
     - Są w szpitalu, ciocia Alice miała wypadek - kiedy to powiedziałam, oczka dziewczynki stały się większe a na ich dnie pojawił się strach- Nie powiedzieli ci tego, bo nie chcieli cię martwić.
     - C...co? - wyglądała na oszołomioną. Zakryła dłonią usta i pokręciła głową, jakby nie mogła w to uwierzyć. Doskonale ją rozumiałam - T...to straszne.
     - Tak, zaczynam się martwić, szczególnie, że rodzice długo nie wracają... Musi być naprawdę poważnie, bo spędzili z nią noc - odparłam. Dziewczynka stała bez ruchu parę chwil, po czym wychyliła się zdumiona, jakby coś za mną zobaczyła. Natychmiast zbladła na twarzy i zapiszczała:
     - Uważaj! - ledwo zrozumiałam jej słowa, kiedy coś mocno uderzyło w szybę, o którą się opierałam. Odskoczyłam, przewracając szklaną figurkę z komody – prezent od Clary. Rozsypała się w drobny mak. Krzyknęłam. Tym czymś, co uderzyło w okno, był stwór przypominający człowieka. Miał czarne oczodoły, podobnie jak pies, którego znalazłyśmy za szopą. Potwór uderzał mocno łysą czaszką w szybę, jęcząc przy tym z bólu. Rosalie z piskiem pobiegła po schodach na górę i zamknęła się w pokoju. Monstrum uderzyło głową, zostawiając krwawy ślad na szkle. Z krzykiem odskoczyłam do tyłu. Potknęłam się o komodę i upadłam. Paraliżujący ból przeszył moją lewą dłoń. Pisnęłam i spojrzałam na nią. Ostry kawałek figurki wbił mi się w rękę. Krwi było tak dużo, że zaczęła kapać na podłogę. Zrobiło mi się słabo, zobaczyłam mroczki przed oczami. Łzy same zaczęły spływać po policzkach. Potwór zaczął mocniej bić w okno, zostawiając więcej ciemnych plam. Chwyciłam kawałek szkła i powoli zaczęłam go wyciągać. Krwi było jeszcze więcej niż przedtem. Huk od uderzeń stał się mocniejszy i głośniejszy. Zrobiło mi się niedobrze. Podłoga zaczęła przechylać się raz w jedną, raz w drugą stronę. Zgięłam palce w lewej dłoni i wrzasnęłam. To tak bardzo bolało... Spróbowałam wstaćalbo chociaż odsunąć się od faceta w oknie, jednak ból był mocniejszy. Usłyszałam brzęk, a żołądek podsunął mi się do gardła. Szyba pękła pod wpływem uderzeń i pokryła się pajęczyną pęknięć. Na miejscu gdzie stał jeden stwór, dobijało się już z dziesięć podobnych do niego. Pisnęłam z przerażenia. Najwyższy stwór wziął zamach i przebił się obrzydliwą, bladą ręką przez okno. Musiałam uciekać. Wstałam z trudem, jednak nie utrzymałam się i z ogromną siłą uderzyłam policzkiem w popękaną szybę. Zimna dłoń natychmiast chwyciła mnie za biodro i próbowała wyciągnąć mnie na zewnątrz. Krzyczałam, płakałam i prosiłam o litość, jednak nic nie pomagało. Kolejne dwie ręce przebiły się do salonu. Zamknęłam oczy, świadoma, że zaraz umrę.
     - Patrice! Nóż! - wystraszony głos Rosalie wyrwał mnie z transu. Poczułam nagły przepływ energii. Miałam nóż. Mogłam się obronić. Zacisnęłam mocniej dłoń na rękojeści i wzięłam zamach. Ostrze zatopiło się w śmierdzącej ręce potwora. Z przerażeniem zdałam sobie sprawę, że to kompletnie nic mu nie zrobiło. Pisnęłam i zaczęłam dźgać monstrum. Uścisk dalej był mocny i bolesny. Przynajmniej miałam jakieś szanse. Wzięłam głęboki wdech i uderzyłam najmocniej jak mogłam. Ręka pokryta brązową krwią spadła na podłogę, zostawiając tam ogromną, śmierdzącą plamę. Odcięłam mu rękę! Ponieważ nic mnie już nie trzymało, osunęłam się na podłogę, zaraz obok kończyny. Podparłam się obolałą dłonią i zwymiotowałam. Mocniej zakręciło mi się w głowie. Posypało mi się na twarz szkło, trochę mnie przy tym raniąc. Kolejna dłoń przebiła się do salonu, po to aby mnie wciągnąć do siebie. Chwyciła mnie za koka i pociągnęła mocno. Pisnęłam.
     - Rosalie...! - był to odruch. Nawet nie byłam do końca świadoma tego, że ją wołam. Coś ciepłego owinęło się wokół mojej talii i odciągnęło mnie od okna. Zaczęłam się szarpać, bojąc się, że to jeden z tych potworów.
     - Patrice, spokojnie... to tylko ja... - Rosalie miała głosik zniekształcony przez łzy, mimo to, natychmiast go rozpoznałam. Kiwnęłam głową i spojrzałam na nią z ulgą - Chodź, musimy uciekać!
   Z bólem wstałam z podłogi i zachwiałam się. Dziewczynka podbiegła do drzwi i z wieszaka ściągnęła kurtki – jedną dla siebie, drugą dla mnie. Szybko chwyciła mnie za nadgarstek lewej dłoni i podniosła z podłogi dwie pary butów. Pociągnęła mnie za sobą, biegnąc do mojego pokoju. Kiedy tylko wbiegłyśmy do pomieszczenia, poczułam przeraźliwy chłód. Okno było otwarte.
     - Co teraz? - zapytałam, siadając na łóżku. Chciałam, żeby mroczki zniknęły mi z przed oczu, poczułam jednak coś dziwnego. Nie było na nim ani materaca, ani pościeli.
     - Wyskakujemy z okna - oznajmiła, siadając na parapecie i wkładając na stopy swoje różowe kalosze.
     - Oszalałaś?! - krzyknęłam, akurat kiedy usłyszałam, że kolejne kończyny przebiły się przez okno.
     - Już! - krzyknęła na mnie stanowczo. Wbrew woli podeszłam do okna. Wiedziałam, że jeszcze chwila a zemdleję. Zesztywniały mi stopy. Wstrzymałam oddech. Wyrzuciłam nóż, aby nie zrobić sobie krzywdy i skoczyłam. W powietrzu byłam może sekundę, później wylądowałam na czymś miękkim. Zdałam sobie sprawę, że wpadłam na stertę materacy, kocy, ubrań, poduszek, pluszaków i reszty miękkich rzeczy jakie mieliśmy w domu. Pobiegłam po nóż, leżący metr dalej, a brązowowłosa wylądowała w tym samym miejscu, co ja przed chwilą.
     - Co robimy? – zapytałam, czując jak zimno przedziera się przez moje ubrania. Siedmiolatka rzuciła mi starą, skórzaną kurtkę taty i moje białe buty po kostkę.
     - Ubieraj się, mamy mało czasu! – wrzasnęła przez łzy. Usłyszałam głośny jęk. Potwory dobijające się nam do okna, odwróciły się w naszą stronę i zaczęły na nas warczeć.
     Chwyciłam buty i zacisnęłam zęby, żeby nie krzyczeć z bólu podczas ich wiązania. Najszybciej jak tylko umiałam, założyłam na siebie kurtkę taty. Spojrzałam na Rosalie. Cała się trzęsła. Ludzie bez oczu niebezpiecznie się do nas zbliżyli.
     - Rosalie, co się dzieje? – zapytałam z przerażeniem, kiedy chwyciła mnie za zdrową rękę. Dziewczynka wytarła łzy z twarz i spojrzała na mnie, z całej swojej siły ciągnąc mnie w stronę lasu. Jeden ze stworów warknął, a ja zrozumiałam, że to nie czas na zadawanie pytań. Ruszyłam biegiem w kierunku leśnej ścieżki, mocno trzymając rączkę siostry.
     - Nie mamy czasu! Musimy... – krzyknęła,  po czym zatrzymała się gwałtownie – Zapomniałam czapki!
     - Rosalie! – wrzasnęłam, jednak dziewczynka zdążyła ruszyć biegiem do sterty ubrań, która uratowała nas przed bolesnym upadkiem z okna. Wskoczyła na nią i ignorując otaczające ją bestie, zaczęła rozrzucać rzeczy, widocznie czegoś szukając. Wrzasnęłam i zaczęłam do niej biec. Jeden z truposzy zawył i chwycił dziewczynkę za kaptur szarej kurtki. Mała pisnęła, a drugi stwór wyciągnął do niej swoje zakrwawione ręce, chcąc ją złapać. Nie wytrzymałam i najszybciej jak mogłam, dosłownie stratowałam potwora, chcącego ją zaatakował. Osoba bez oczu przewróciła się na resztę upiorów, a ja z całej siły kopnęłam w brzuch faceta, który trzymał Rosalie za kaptur. Potwór zawył, nie puszczając ubrania. Wrzasnęłam i pięścią przywaliłam mu w obrzydliwy policzek. Trup jęknął i padł na zamarzniętą trawę i śnieg.
     - Jesteś cała? – zapytałam, pomagając jej wstać. Siedmiolatka spojrzała na mnie z trwogą.
    - Ta... tak, dzięki. Musimy uciekać – odparła cicho, zakładając na głowę wełnianą czapkę z pomponem, którą zrobiła jej mama. Kiwnęła głową i chwyciła mnie za zdrową rękę. Zaczęłyśmy biec do lasu, próbując powstrzymać pokusę spojrzenia w tył i na przerażające bestie bez oczu.
     Biegłyśmy tak, aż Rosalie nie padła wykończona na śnieg i nie zaczęła błagać o chwilę odpoczynku. Policzki jej płonęły, a po jasnym czole spływał pot. Popatrzyła na mnie ze zmęczeniem.
     - Patrice... u... uważaj...! – ostrzegła mnie, ledwo dysząc. Spojrzałam za siebie. Piętnaście metrów przede mną stał człowiek bez oczu i połowy czaszki. Warknął na mnie i zaczął iść w moim kierunku. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nie mogłam dłużej wytrzymać. Usłyszałam jak Rosalie krzyczy moje imię, a potem była już tylko czerń i mocne zderzenie z gliną...


ROZDZIAŁ 03
 - Patrice! - przerażony głos Rosalie przywrócił mnie do przytomności. Gwałtownie otworzyłam oczy i podniosłam się  do pozycji siedzącej. Przede mną stała dziewczynka z moim nożem w ręku. Próbowała się bronić, jednak przerażający stwór zablokował jej jedyną drogę ucieczki. Widziałam przerażenie w jej oczach. Ręce drżały tak mocno, że ledwo potrafiła utrzymać rękojeść, by się bronić. Błyskawicznie wstałam i rzuciłam się w ich stronę. Odepchnęłam stwora od siostry, a on upadł na ziemię i zawył głośno.
     - Patrice! Nóż! - pisnęła dziewczyna, podając mi naszą jedyną broń. Potwór podniósł się i powoli zaczął do mnie zbliżać. Poczułam jak strach ściska mi serce - Musisz uszkodzić mu mózg!
     - Co?! - przerażona spojrzałam na zapłakaną siostrę, mierząc w wroga ostrzem. Zielonooka patrzyła na mnie z całkowitą powagą.
     - To są trupy. Jedyne, co w nich żyje, to mózg, więc musisz go im uszkodzić - powiedziała, po czym schowała się za mną - proszę, Patrice! Musisz to zrobić!
     Potwór warknął i rzucił się na nas nagle. Krzyknęłam i zrobiłam zamach w kierunku przeciwnika, przecinając mu resztki brwi. Stwór przewrócił się na mnie, a ja upadłam i z całej siły uderzyłam głową o pobliskie drzewo. Syknęłam, próbując go z siebie zepchnąć. Ponownie warknął i przybliżył się do mojej twarzy, chcąc mnie ugryźć. Pisnęłam i znowu wzięłam zamach, tym razem nóż wbił się w czaszkę martwego i spowodował, że przestał się ruszać. Z mocno bijącym sercem zrzuciłam z siebie monstrum i szybko się od niego odsunęłam. Pewna, że stwór jeszcze żyje, wstałama Rosalie natychmiast mnie przytuliła i zaczęła płakać w moją bluzę. Zdumiona zaczęłam głaskać ją po włosach - wciąż patrząc na potwora. Nie ruszał się.
     - Udało się... udało... - łkała dziewczynka.
     - Ja... – nie miałam bladego pojęcia co powiedzieć – Jesteś... cała?
Rosalie gwałtownie podniosła głowę i zmierzyła mnie wzrokiem pełnym podziwu.
     - Tak, ale tylko dlatego, że mnie uratowałaś! - mocno chwyciła mnie za ręce, a ja zawyłam z bólu. Przez to, co się stało, kompletnie zapomniałam o ranie. Rosalie pokazała mi, że mam usiąść. Wykonałam polecenie. Dziewczynka zdjęła z pleców biały plecak i wyjęła z niego dużą apteczkę. Zamurowało mnie.
     - S... skąd to masz? - zapytałam. Rosalie zdziwiona spojrzała mi w oczy, jakby nie wiedziała o co mi chodzi.
     - Ale co? Apteczkę? - zamrugała zdumiona. Chwyciłam obolałą dłoń i otworzyłam usta, widząc co jeszcze jest w plecaku. Zapasy jedzenia na parę dni, leki, latarka, baterie, mój telefon oraz mnóstwo wódki. Odruchowo spojrzałam na Rosalie. Wyglądało na to, że kiedy ja walczyłam z potworami, dziewczynka przyszykowała wszystko do ucieczki.
     - Ja... nie wiem co powiedzieć... – przyznałam zdziwiona.
     - To nic nie mów - odparła dziewczynka, wyciągając z apteczki bandaż i dużą butelkę alkoholu - ostrzegam, może trochę piec
     - Zaraz... Co? - nim zdołałam to powiedzieć, Rosalie wylała mi na lewą dłoń trochę śmierdzącej cieszy i zaczęła zawijać ją bandażem. Miała rację. Piekło. I to bardzo. Wrzasnęłam, mając wrażenie, że w butelce nie było wódki, a żrący kwas. Dziewczyna przyspieszyła, widząc jak cierpię. Czułam sięjakby ktoś od środka wbijał mi tysiące igieł do skóry. Zacisnęłam zęby. Ból powoli zaczął ustawać, ale wciąż był. Był i dawał się we znaki. Do oczu napłynęły mi kolejne łzy. Wgłowie pojawiały się tysiące nowych przekleństw, którymi mogłabym opisać jak się wtedy czułam.
     - Już, gotowe - powiedziała Rosalie, odsuwając się ode mnie. Spojrzałam na ranę. Rękę miałam porządnie opatrzoną. Dziewczyna naprawdę dobrze się spisała. Ból słabł. Na szczęście - jak szybko się pojawił, tak nagle zaczął znikać.
     - Dziękuję... - odparłam, sprawdzając czy mogę zaciskać pięść. Mogłam, ale z bólem. Brązowowłosa założyła za uszy niesforne kosmyki i spojrzała na mnie znacząco.
     - To ja powinnam ci dziękować - dziewczynka podeszła do trupa i chwyciła rękojeść wciąż wbitego do głowy noża. Wyjęła go bez większego wysiłku i wytarła swoją sukienkę. Ubrudzony był śmierdzącą, brązową krwią.
     - Co... co tu się właściwie dzieje? - zapytałam, wiedząc, że Rosalie wie dużo więcej ode mnie. Zielonooka spojrzała w moje oczy i podała mi nóż. Odebrałam go i włożyłam do kieszeni bluzy. Dziewczynka usiadła obok mnie i westchnęła z żalem.
     - To jest o wiele bardziej skomplikowane, niż może ci się wydawać - przyznała smutno. Zmarszczyłam brwi.
     - Zauważyłam - mruknęłam wyczekująco. Rosalie chwyciła mnie za zdrową dłoń.
     - Tutaj nie jesteśmy bezpieczne. Musimy iść głębiej w las. Będę mówić po drodze - wstała i ruszyła przed siebie. Chwyciłam plecak, zmierzyłam wzrokiem potwora i podbiegłam do siostry. Plecak był dosyć ciężki i z bólem serca zdałam sobie sprawę, że Rosalie nie dość, że musiała dotrzymać mi kroku, to była dodatkowo obciążona.
     - Możesz mi w końcu powiedzieć, co tu się do cholery dzieje?! - krzyknęłam zirytowana po kilku minutach jej milczenia. Ręka mi pulsowała. Byłam zmęczona i przerażona, przed chwilą zabiłam jakiegoś stwora bez oczu. Miałam prawo być zdenerwowana! Dziewczynka spojrzała na mnie i wzruszyła ramionami.
     - Kiedy zobaczyłam potwora, natychmiast przypomniał mi się ten pies - zaczęła mówić płaczliwym głosem - Pobiegłam do pokoju. Od razu jednak wskoczyłam do ciebie i z twojego telefonu zadzwoniłam do mamy. Wszystko jej powiedziałam, a ona zaczęła mówić co mam po kolei zrobić. Kazała mi wziąć największy plecak, jaki mamy w domu i do niego spakować to wszystko, co widziałaś. Wyjaśniła mi, że to są trupy. Nie żyją, ale ich mózg działa i każe mi żreć wszystko, co żywe. Nie widzą nas, ale słyszą i czują zapach. Żeby temu zapobiec, mam przy sobie odświeżacz powietrza.
     Kiedy to powiedziała, z kieszeni kurtki wyjęła dużą butelkę z gazem o zapachu lasu. Nie mam pojęcia, jakim cudem jej wcześniej nie zauważyłam. Odebrałam ją i szybko pokryłam się mgiełką specyfiku, a potem zabezpieczyłam nim siostrę, która natychmiast odebrała mi butlę.
     - Powiedziała też, że musimy jak najszybciej uciec do lasu i znaleźć tam schronienie. Mamy uważać na ludzi, zaczęło im odbijać. Świat postanowił zabić wszystko co żywe, ale my nie możemy się poddać. Cokolwiek by się nie działo, nie możemy zapominać, że żyjemy w czasach, które są przeciwko nam. Musimy być silne... Na koniec powiedziała, że... – głos się jej załamał - ... powiedziała, że nas kocha i wierzy, że uda nam się przeżyć... Potem szepnęła, że nie możemy ich szukać, bo nikogo nie znajdziemy...
     Dziewczynka zaczęła wycierać łzy spływające po policzku. Słuchałam bardzo uważnie każdego jej słowa, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie powiedziała Rosalie. Czyżby mama... mówiła , że umiera?...
     Słone łzy zaczęły szczypać mnie w oczy. Zerknęłam ma siostrę i szybko je wytarłam, żeby nie widziała, że płaczę.
     - Gdyby nie to, że przed chwilą musiałam zadźgać trupa bez oczu, stwierdziłabym, że jakieś dzieciaki postanowiły zrobić nam halloween'owy kawał pół roku po fakcie - mruknęłam lekko żartobliwie, ale łzy spływały mi strużkami po policzkach, mimo że próbowałam je zatrzymać.Rosalie nie uśmiechnęła się, słysząc mój nieudany żart. Po prostu szła przed siebie. Spuściłam głowę, wycierając poliki rękawem.
     - Jak myślisz... czy... rodzice... są cali? – zapytała mnie szeptem, a ja pociągnęłam nosem.
    - Oczywiście , nie musisz się tym martwić. Wiesz co? Myślę, że mimo wszystko... możemy ich poszukać – próbowałam ją pocieszyć. Dziewczynka popatrzyła na mnie smutno.
     - Ale mama powiedziała...
     - No i co? Chyba warto spróbować? – spytałam cicho, patrząc na nią z... mieszanymi uczuciami. Tak, to dobre określenie.
     - Boję się, Patrice... - szepnęła cicho, chwytając mnie za dłoń. Przełknęłam ślinę i przytuliłam ją do siebie, aby dodać jej otuchy.
     - Ja też. Jak myślisz, gdzie mogą być teraz nasi rodzice? - nagle poczułam się głupio. Byłam dziewięć lat od niej starsza, a to ona ogarnęła całą sytuację. Spakowała nas, zdobyła ważne informacje i rady, obmyśliła plan ucieczki. Oblałam się delikatnym rumieńcem.
     - Nie mam pojęcia... - mruknęła patrząc przed siebie. Widząc, że nie ma zamiaru o tym rozmawiać, postanowiłam zmienić temat.
     - Muszę przyznać, że świetnie wykombinowałaś z tym skokiem z okna - pochwaliłam ją - Ja bym na to nie wpadła.
     - Wiem, właśnie dlatego ja byłam odpowiedzialna, za znalezienie drogi ucieczki - ponownie mruknęła z powagą, wcale nie żartując. Zmierzyłam ją wzrokiem.
     - Byłaś za to odpowiedzialna tylko dlatego, że ja okładałam się z, jak ich tam nazwałaś, martwymi - obroniłam się. Dziewczynka prychnęła.
     - Gdyby nie ja, zapomniałabyś, że w ręce masz nóż - powiedziała dumnie. Przygryzłam wargę.
     - Przepraszam pani "Mam siedem lat i wiem lepiej", ale ciekawe-co ty byś zrobiła, gdyby nagle zaatakowały cię zwłoki - odparłam wyniośle. Dziewczyna zmarszczyła brwi i zmierzyła mnie wzrokiem.
     - Dokładnie to co przed chwilą - zadzwoniła bym po pomoc i uciekła. Nikt ci nie kazał tam stać i czekać, aż się przebiją na drugą stronę! - krzyknęła na mnie, gwałtownie stając w miejscu. Zrobiłam podobnie.
     - Gdybyś nie wrzasnęła, nie zbiłabym tej figurki i nie przebiła sobie ręki! - kiedy to krzyczałam, uniosłam rękę, żeby pokazać ranę.
     - Och, czyli to moja wina, bo chciałam cię ostrzec?! Spokojnie, to był ostatni raz! - cała poczerwieniała ze złości.
     - Jasne, nie potrzebuję twojej pomocy! - wyśmiałam ją - Przypominam, że wczoraj zabiłam wściekłego psa, który się na ciebie rzucił, a dziś zaatakował cię stary facet, który wylazł z grobu i też go zabiłam!
     - Jak na niego spojrzałaś, wpadłaś w totalną panikę, więc nie próbuj mi teraz wmówić, że sama sobie dasz radę!
     - Tak, bo na pewno przyda mi się pomoc siedmiolatki! - krzyknęłam ironicznie.
     - Lepsza pomocna siedmiolatkaniż szesnastoletnia panikara!
     - Tak się składa, że ta "szesnastoletnia panikara", uratowała ci dwa razy dupsko w przeciągu dwóch dni, więc się nie odzywaj!
     - Ta "szesnastoletnia panikara", która cokolwiek by nie zrobiła dla ciebie, będzie cię szantażować do końca życia?
     - Nie, ta która rozumie, jak działa świat i w zamian za pomoc oczekuje jej w ekstremalnych warunkach!
     - A od kogo chcę ją niby dostać? Pomocą siedmiolatki gardzi, mimo że uratowała ją dwa razy od śmierci. Wystarczyły dwa słowa: "Patrice, nóż"! - zacisnęła pięści jakby szykowała się do bójki.
      - Właśnie! Wystarczyły dwa słowa, abym stała się maszyną do niesienia pomocy, dziewczynkom w opałach! - kiedy to krzyknęłam, usłyszałam za sobą szelest. Serce zabiło mi szybciej. Ktoś siedział na drzewie i nas obserwował.
     - Aprzepraszam, że potrzebowałam pomocy! - wrzasnęła. Nie odwróciłam się, żeby nie pokazać, że słyszałam szelest, ale ruchem głowy pokazałam Rosalie, żeby go sprawdziła. Wychyliła się nieznacznie i zeskanowała wzrokiem korony drzew. Po chwili zamarła, a w jej oczach pojawił się strach. Znów spojrzała na mnie i bezgłośnie powiedziała: „Dziesiąte drzewo". Kiwnęłam głową i chwyciłam nóż. Wstrzymałam na sekundę oddech i odwróciłam się nagle, kierując ostrze w stronę przeciwnika.
     - Mam broń i umiem karate! - krzyknęłam. Ktoś, kto siedział na drzewie widocznie się tego nie spodziewał, bo krzyknął szybko i z hukiem spadł z gałęzi. Zajęczał z bólu. Wymieniłam z Rosalie szybkie spojrzenie i podbiegłyśmy do podglądacza. Młody blondyn leżał w trawie, trzymając się za głowę. Kiedy nas zobaczył, cofnął się gwałtownie i uniósł ręce w obronnym geście.
     - Spokojnie, ja nic nie zrobiłem! - zaczął się tłumaczyć. Zmierzyłam go wzrokiem i ledwo powstrzymałam się od śmiechu. Chłopak miał potargane włosy, czarne, wojskowe buty.Zamiast normalnych ubrań, miał na sobie szarą piżamę z owieczką na koszulce. Policzki mu płonęły a w czekoladowych oczach czaił się strach. Zerknęłam na Rosalie i zbliżyłam się do chłopaka.
     - Kim jesteś? - zapytałam ostro.
     - Hubert. Hubert Patterson - przedstawił się szybko, patrząc na mnie z przerażeniem. Ponownie zmierzyłam go wzrokiem z nieufnością - A wy?
     - Patrice Evans, a to moja siostra Rosalie - mówiąc o niej, wskazałam na nią ręką. Dziewczynka uśmiechnęła się nieśmiało, widocznie wstydząc się chłopaka. Hubert kiwnął głową i wstał, wytrzepując swoje "ubranie" z liści. Był o głowę wyższy ode mnie i chyba o rok starszy. Bacznie go obserwowałam. Obawiałam się, że może nam coś zrobić. W końcu mama powiedziała, że ludziom odbiło...
     - Co się tak na mnie patrzysz? - zapytał nagle. Wyrwałam się z zamyślenia i spojrzałam mu w oczy.
     - Co? - odpowiedziałam zdezorientowana pytaniem.
     - Pytam: „Co się tak na mnie patrzysz?” - powtórzył z uśmiechem. Poprawiłam rozczochrane włosy i uniosłam głowę.
     - Bo z natury nie ufam komuś, kto siedzi w piżamie na drzewie i podsłuchuje cudze rozmowy - odparłam.
     - To nie tak. Myślałem, że jesteście ugryzione i obserwowałem was dla własnego bezpieczeństwa - obronił się, krzyżując ramiona na piersi. Zmarszczyłam brwi.
     - Jesteś głodny? - zapytała nagle Rosalie. Oboje na nią spojrzeliśmy. Hubert natychmiast się rozpromienił.
     - Od trzech dni jestem na jednej paczce krakersów. Jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnąłem czegoś zjeść - powiedział. Dziewczynka wyrwała mi plecak i wyjęła z niego trzy małe bułki z cynamonem.
     - W takim razie, smacznego! - posłała mu uroczy uśmiech, kiedy zaczął wpychać sobie do buzi jedzenie.
~~~
     - Tak to właśnie z nami było - mruknęłam na koniec. Po tym jak Rosalie oznajmiła, że pora na śniadanie usiedliśmy wszyscy pod drzewem i w trakcie posiłku streściłam mu naszą historię. Hubert słuchał jej z przejęciem. Widać było, że opowieść go przejęła.
     - Ze mną było trochę gorzej - przyznał po chwili zadumy.
Lekko urażona uniosłam brew.
     - Tak? Może nam opowiesz? - zapytałam z nutką sarkazmu.
     - W miasteczku, z którego pochodzę trupy przybyły jakieś dwa tygodnie temu - zaczął - Kiedy się to zaczęło, spałem. Obudził mnie mój ojciec, mówiąc, że jakaś agresywna grupka ludzi weszła nam do domu i mimo gróźb, nie chcą z niego wyjść. Wystraszyłem się, bo już wcześniej policja ostrzegała przed złodziejami i tego typu przestępcami, którzy krążyli po mieście. Pobiegłem do salonu. To, co zobaczyłem, zmroziło mi krew w żyłach. Moja mama leżała prawie nieprzytomna na podłodze, kiedy jeden z dziwnych „ludzi" szarpał zębami jej nogę. Kobieta wrzeszczała, a ja wiedziałem, że umiera z bólu. Chwyciłem krzesło i rozwaliłem je na głowie stwora. Ojciec upadł na kolana przy mamie i kazał mi znaleźć Annę, czyli moją siostrę. Nie było trudno, bo natychmiast usłyszałem, jak woła o pomoc. Ona-jej mąż i roczny synek stali w kuchni, otoczeni przez resztę grupy trupów. Mąż mojej siostry bronił się nożem, ale to kompletnie nie odstraszało potworów. Krzyknąłem, żeby zostawili moją rodzinę. Zwłoki błyskawicznie rzucił się na mnie. Jeden chciał mnie ugryźć, ale tata zdążył go zastrzelić. Nigdy nie zapomnę tego widoku...Trupy zaczęły zżerać mojego ojca żywcem. Powiedział tylko tyle, że mama nie żyje. Zmieniła się... Na szczęście tata nie widział jej przemiany... Zacząłem wrzeszczeć, a reszta potworów rzuciła się na mnie. Anna wykorzystała chwilę i wyskoczyła razem z Mark'iem i jej synem przez okno. Błagałem, by mi pomogła, jednak ona zaczęła płakać i powiedziała tylko: „Kochany, jeśli jednak uda ci się przeżyć, uciekaj w bezpieczne miejsce, jeśli jednak nie... zawsze będę o tobie pamiętać!”. Potem odjechała naszym samochodem. Z trudem uniknąłem ugryzienia. Rozstrzelałem resztę stworów i uciekłem. Najpierw chciałem pobiec do sąsiadów, jednak kiedy zobaczyłem w jakim stanie jest miasto,biegałem po okolicy, szukając pomocy. Nikt nie chciał otworzyć mi drzwi. Dzieci patrzyły na mnie przez okno, a rodzice odciągali je, przepraszając mnie wzrokiem. Burzyłem, krzyczałem, błagałem... nikt mi nie chciał pomóc. Wtedy postanowiłem schronić się w lesie... Wędrowałem wiele dni. Kiedyś przypadkiem spotkałem handlarza, który za broń wymienił się na jedzenie. I tak jej nie używałem. Handlarz powiedział mi też wiele cennych rad... potem ruszyłem dalej i szedłem aż do tego momentu. Resztę już znacie.
     Kiedy skończył, wytarł z twarzy pojedyncze łzy, które spływały mu po policzku. Poczułam delikatne wyrzuty sumienia. Z trudem musiałam przyznać, że Hubert serio miał gorzej.
     - Twoja siostra postąpiła bardzo podle! - stwierdziła zirytowana Rosalie. Hubert zaśmiał się krótko, bardziej z uczucia porażki niż rozbawienia.
     - Trudno się jej dziwić. Ona ma męża i rocznego synka. Dużo by ryzykowała, gdyby chciała mnie ratować - przyznał, jednak w jego głosie słyszałam ból. Kiwnęłam głową.
     - Ja bym jednak zaryzykowała. Gdybyś zginął, można by było powiedzieć, że to ona cię zabiła - stwierdziłam. Chłopak uśmiechnął się blado.
     - Lubię sobie wmawiać, że mi nie pomogła, bo wiedziała, że dam sobie radę.
     - To i tak było bardzo podłe. Moim zdaniem w takiej sytuacji trzeba pomóc, nawet wrogowi - odparłam - A to, że ludzie nie chcieli cię wpuścić do domów...
     Hubert zignorował mnie, wstał i przeciągnął się.
     - Dziękuję za jedzenie. Cieszę się, że na świecie nadal żyją i dobrzy ludzie... – szepnął i spojrzał na mnie smutno – Gdzie macie zamiar teraz iść?
     Jego pytanie uderzyło mnie jak młot. Spojrzałam na siostrę i wzruszyłam ramionami nie do końca pewna, co odpowiedzieć.
     - Chciałyśmy z Rosalie odnaleźć rodziców... tyle, że nie wiemy, gdzie oni są – przyznałam. Hubert uśmiechnął się.
     - Gdybyście wiedziały, gdzie są, nie musiałybyście ich szukać, prawda? – spojrzał na mnie wesoło, dodając mi otuchy. Wymieniłam z Rosalie szybkie spojrzenia.
     - W... sumie racja – przyznałam, podciągając kolana pod brzuch i opierając na nich brodę – Ale chodziło mi raczej o to... nie mam pojęcia, gdzie zacząć szukać.
     Hubert zrobił zamyśloną minę.
     - No, to już jest jakiś problem – stwierdził, po czym zaśmiał się cicho – ale nie poddawaj się. Facet, którego spotkałem powiedział mi, że w mieście utworzono specjalne obozy dla ocalałych... właśnie tam szedłem. Może pójdziecie ze mną, a w trakcie coś wymyślimy?
     Zbita z tropu przyjrzałam się chłopakowi. Nie wyglądał groźnie, ani nieprzyjaźnie. Spojrzałam na Rosalie, która zerknęła na mnie znacząco.
     - To co? – zapytał Hubert, a ja zmarszczyłam brwi, odwracając się do niego.
     - Gdyby ktoś wczoraj powiedział mi, że będę włóczyć się z obcym chłopakiem po lesie, żeby znaleźć rodziców, to bym go wyśmiała – odparłam, a blondyn poprawił grzywkę.
     - Czyli...? – zadał pytanie, a w jego głosie zabrzmiała lekka niepewność.
     - Czyli idziemy z tobą – oznajmiłam, a po chwili zrobiłam surową minę – Ale ostrzegam, jeśli spróbujesz uciec z naszym jedzeniem, albo będziesz chciał nas zabić, to zaprezentuję ci moje zdolności sztuk walki.















ROZDZIAŁ 04
     Szybko okazało się, że mimo wszelkich starań i prób oszczędzania zapasów wody, zabrakło nam jej po trzech dniach. Ja, Hubert i Rosalie wędrowaliśmy praktycznie bez przerwy przez las. Gdy tylko spotkaliśmy jakiegoś martwego, zamiast walczyć, uciekaliśmy. Noce spędzaliśmy "śpiąc" na drzewach. Nie będę kłamać, jeśli powiem, że ja przez cały czas spędzony w lesie porządnie zasnęłam tylko raz, na godzinę. Kiedy usiedliśmy pod ogromnym drzewem, praktycznie padłam na trawę i błoto. Po chwili już mnie budzili, z powodu trupa. Cały czas towarzyszył nam strach. Wszystko mnie bolało z wysiłku. Jednak sam wuef nie był w stanie zapewnić mi świetnej kondycji.
     - Daleko jeszcze? - zapytała Rosalie. Westchnęłam znudzona. Miałam wrażenie, że od wielu godzin krążyliśmy w kółko. Wszystkie drzewa i krzaki wyglądały identycznie. To był jakiś koszmar.
     - Nie - przyznał bez przekonania Hubert, posyłając mi zmartwione spojrzenie. Mimo mojej początkowej nieufności, szybko polubiłam blondyna. Oczywiście, do przyjaźni jeszcze daleko, nawet dalej niż do miasta, do którego szliśmy. Powoli traciłam nadzieję na to, że chłopak w ogóle wie dokąd idziemy.
     - Jak długo jeszcze będziemy szli? Nogi mnie bolą! - zaczęła marudzić dziewczynka. Spojrzałam na nią z frustracją. Byłam bardziej zirytowana swoją bezsilnością niż zachowaniem dziewczyny.
     - Powiem ci tyle, jeśli bym się teraz zatrzymała, mniej czasu zajął by mi powrót do domu niż dojście do miasta. Oczywiście byłoby to głupie, dlatego idziemy dalej - powiedziałam. Rosalie kiwnęła główką. Zobaczyłam jak do jej oczu napływają łzy. Wytarła je szybko rękawem i odwróciła wzrok. Była już bardzo zmęczona. Ja właściwie też.
     - Hej, nie płacz! - Hubert zatrzymał się i chwycił ją za drobne ramiona - Twoja siostra kłamie. Jesteśmy bardzo blisko.
Kiedy to powiedział, zmierzył mnie błagalnym spojrzeniem. Nie wiedząc, o co mu chodzi, wzruszyłam ramionami.
     - Jestem zmęczona. Może odpoczniemy? - zapytałam, krzyżując ramiona na piersi. Hubert westchnął.
     - Dobra, ale tylko na chwilę. I tylko ze względu na małą - odparł i podszedł do najbliższego drzewa. Wrzuciłam plecak na gałąź kiedy chłopak pomagał wspiąć się Rosalie. Usiedliśmy na grubym konarze i odetchnęliśmy z ulgą. Dziewczynka zamknęła oczka i oparła głowę na moim ramieniu. Przytuliłam ją, chcąc zapewnić jej bezpieczeństwo. Hubert ze zmęczeniem podniósł wzrok i zaczął podziwiać pierwsze liście, które pojawiły się na drzewach. Policzki miał zaczerwienione z wysiłku, włosy skleiły mu się od potu. Przyłapałam się, że go obserwowałam. Natychmiast odwróciłam wzrok, spuszczając głowę. Czyżbym aż tak mu nie ufała? Albo chodziło o coś innego?
     - Szybko zasnęła - usłyszałam jego głos.
     - Co? - spojrzałam na niego gwałtownie. Blondyn patrzył na Rosalie. Szybko zdałam sobie sprawę o czym mówił - A, tak. Była bardzo zmęczona.
Nawet nie zauważyłam, kiedy moja siostra zasnęła. Brązowooki kiwnął głową.
     - Ciesz się, że ją masz... - mruknął smutno. Zmarszczyłam brwi - Ja już straciłem wszystkich z rodziny.
     - Czasem naprawdę mnie irytuje - stwierdziłam - jest całkiem mądra jak na swój wiek. Czasem mówi jakby była dorosła. Zdarza się, że zapominam, iż ma tylko siedem lat. Mimo wszystko...
     - ... Wciąż ją kochasz? - przerwał mi.
Zaśmiałam się z rezygnacją.
     - Nie. Mimo wszystko jestem zmuszona ją znosić, bo Bóg postanowił w taki sposób utrudnić mi życie. Chociaż to co ty powiedziałeś, też ma sens - oboje się zaśmialiśmy. Hubert poprawił prostą grzywkę i westchnął.
     - Ty też powinnaś pójść spać. Zaraz znowu wyruszymy - stwierdził i posłał mi troskliwy uśmiech. Zmierzyłam go nieufnym wzrokiem.
     - Wiesz co? Nie jestem zmęczona - skłamałam. Chłopak zrobił minę, jakby wiedział, że to kłamstwo.
     - Dobra, ale pamiętaj, że następny postój będzie dopiero późnym wieczorem - poinformował mnie z uśmiechem i zamknął oczy - ja natomiast chętnie się prześpię.
Posłałam mu mordercze spojrzenie. Chłopak oparł głowę o pień i zaczął zasypiać. Ułożyłam się wygodnie i zła zaczęłam obserwować drzewa przede mną. Hubert był naprawdę całkiem fajny i sprawiał wrażenie osoby godnej zaufania. Właśnie dlatego musiałam uważać. Gdybym zasnęła, teoretycznie mógłby zabrać zapasy i uciec. Przecieżmógł znać drogę i specjalnie ciągle prowadził nas dookoła miasta. Teoretycznie mógł być mordercą. Teoretycznie to mogła być zasadzka. Choć z drugiej strony to on zaproponował nam przyłączenie się. To on powiedział nam o mieście. To on dał nam nadzieję...
     Od tego myślenia rozbolała mnie głowa. Przyłożyłam palce do skroni i zaczęłam masować bolące miejsce. Byłam na skraju wyczerpania. Stopy błagały mnie o litość. Oczy praktycznie same się zamykały. Usłyszałam, że blondyn zaczął cicho chrapać. Położyłam głowę na spoconych włosach Rosalie i zamknęłam oczy. Chciałam tylko chwilę odpocząć. Minutę albo dwie. To nic wielkiego, prawda?
~~~
     - Patrice?... wstawaj... - głos Huberta wyrwał mnie ze snu. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się, ale było tak ciemno, że nie zobaczyłam praktycznie nic. Czarne kształty na granatowym tle. Była noc. Rzeczywiście spałam minutkę... Tak, to był sarkazm.
     - Co?... - zaczęłam szukać chłopaka wzrokiem. Trafiłam na wysoki i chudy cień, który zapewne był Hubertem.
     - Podaj mi latarkę!... - krzyknął szeptem. Nie rozumiejąc o co mu chodzi, wykonałam polecenie. Blondyn chwycił przedmiot i włączył światło, które natychmiast skierował pod drzewo - Cholera...
     Zdumiona spojrzałam w miejsce, gdzie padał strumień białego światła. Zamarłam. Drzewo, na którym siedzieliśmy otoczone było przed martwych. Co prawda było ich trzech, ale i tak włosy stanęły mi dęba.
     - Co one tu robią?... - zapytałam, nie odrywając wzroku od niskiego faceta bez prawego policzka.
     - Nie mam pojęcia. Byliśmy cicho... - stwierdził - Musiało ich tu coś ściągnąć, a potem usłyszeli jak oddychamy.
     No to świetnie.
     - Oddychamy?
     - Mają bardzo czuły słuch, pamiętasz? - chłopak delikatnie oświetlony przez latarkę spojrzał na mnie z paniką.
     - Jak im uciekniemy? - zapytałam, z trudem przełykając ślinę.
     - Masz nóż. Zeskoczysz tam... i ich załatwisz - powiedział, a we mnie aż się zagotowało. Ja? Ja mam ich załatwić?!
     - Cóż, świetny pomysł! Ja będę ryzykować życie, a ty będziesz na drzewie wraz z moją siostrą! Przypominam, że to ty tutaj jesteś facetem iże to ty powinieneś nas - kobiety - bronić! - wysyczałam wściekła, zapominając, że mam być cicho. Martwi zawarczeli, słysząc mój głos i zbliżyli się do pnia. Chłopak ze strachem wbił paznokcie w korę.
     - Ale ja...
     - Gówno mnie to obchodzi! - Byłam agresywna i wściekła, bo ten idiota chciał mnie wysłać na pewną śmierć. Pamiętam - Musisz tam zejść i załatwić te zwłoki!
Hubert nabrał mnóstwo powietrza w płuca.
     - Może jak będziemy cicho, to do rana sobie pójdą? - zapytał z nadzieją, a ja prychnęłam.
     - Jeśli potrafisz nie oddychać do rana, aby nie narobić hałasu! - zakpiłam, robiąc tak gwałtowny ruch, że Rosalie się obudziła. Dziewczyna szybko zdała sobie sprawę z zagrożenia. Spojrzała na mnie, ale ja ją zignorowałam.
     - Ja nie mam zamiaru tam schodzić! - powiedział zdenerwowany.
     - Tak się składa, że ja też! - wrzasnęłam, a jeden z trupów zawył głośno. Rosalie tak się wystraszyła, że aż podskoczyła. Żeby utrzymać równowagę, oparła się o mnie, przez co przechyliłam się do tyłu. Usłyszałam jak oboje krzyczą moje imię, podczas gdy z całej siły uderzyłam głową w zimną, mokrą ziemię. Spadłam. Spadłam z drzewa. Spadłam wprost pomiędzy martwe potwory...
     - Patrice! - pisnęła Rosalie, wyciągając do mnie rączkę. Gdyby Hubert nie chwycił jej za kołnierz, spadłaby na mnie, zmniejszając nasze szanse przeżycia. Martwe stwory skierowały na mnie swoje cuchnące łby i zaczęły warczeć agresywne. Zawyłam z bólu. Uraziłam się w przebitą dłoń. Martwi podeszli do mnie tak blisko, że zmuszona byłam wziąć do ręki nóż. Los chciał, że nim wstałam, jeden z obrzydliwych truposzy rzucił się na mnie. Ledwo zdążyłam chwycić do za grube ramiona, kilka centymetrów od mojego nosa. Skrzywiłam się i płacząc, próbowałam go stracić. Potwór był dużo cięższy, niż ten którego zabiłam parę dni wcześniej. Słyszałam jak Rosalie wykrzykuje moje imię. Dwójka pozostałych stworów zignorowała mnie i podeszła do pnia. Napięta, próbowałam uwolnić się od martwego. Powoli traciłam siły. Cuchnące, czerwone od krwi zęby były coraz bliżej mojej zapłakanej twarzy.
     - Cholera - krzyknął Hubert, po czym usłyszałam jak coś upada na ziemię. Dziewczynka wrzasnęła, a ja usłyszałam uderzenie i jęki potworów przy pniu.
     - Pomocy! - krzyknęłam, czując, że za chwilę nie wytrzymam i zostanę zjedzona żywcem.
     - Trzymaj się, Patrice! - głos Huberta brzmiał bardzo pewnie. Potem były kolejne jęki i uderzenia. Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby z bólu. Może, gdyby nie rana w lewej ręce, odrzuciła bym potwora? Pieczenie i pulsowanie w dłoni się pogłębiło. Poczułam, że to koniec. Czy właśnie tak miałam zginąć? Przez przypadek zostać zjedzoną przez zwłoki? Miałam przeżyć tylko trzy dni?...
     Po chwili poczułam nagłą ulgę. Moje ręce opadłybez żadnego problemu. Odetchnęłam głęboko. To była bardziej bezbolesna śmierć niż myślałam. Nawet nie poczułam, kiedy te potworne zęby wbiły mi się w...
     - Potrafisz wstać? - usłyszałam znajomy głos pewnego blondyna. Zdumiona otworzyłam oczy. Dobra, jednak nie umarłam.
     - Nie - przyznałam, mierząc go zmęczonym wzrokiem. Odwróciłam głowę i zobaczyłam leżącego obok potwora, który mnie zaatakował. Nie ruszał się. Znów spojrzałam na chłopaka. W ręku trzymał moją zakrwawioną rzecz - Załatwiłeś je plecakiem?
     Hubert posłał mi wymuszony uśmiech.
     - Jakoś musiałem cię uratować. W końcu jestem facetem... - odparł przerażonym głosem, a ja zrobiłam coś dziwnego. Wstałam szybko i mocno go przytuliłam. Chłopak wzdrygnął się lekko. Kiedy go puściłam, zobaczyłam, że zrobił się cały czerwony. Typowy Hubert.
     - To za uratowanie mi życia - westchnęłam z uśmiechem. Hubert zaśmiał się szybko.
     - Gdybym wiedział, że nagrodą będzie przytulas, nie zwlekałbym tak z pomocą - zażartował. Uderzyłam go w ramię i odebrałam mu mój plecak. Zakrwawiony, mokry i brązowy plecak.
Pod drzewem leżały dwa trupy, a ich czaszki były całkowicie zgniecione. Zdałam sobie sprawę, że chłopak pewnie je przewrócił plecakiem a potem dobił kopniakami w głowę. Wystarczyła chwila nieuwagi, by go ugryzły.
     - Dziwne. Krew martwych jest przerażająco ciemna - stwierdziłam, świadoma, że ciecz jest świeża.
     - I do tego przerażająco śmierdzi - zaśmiał się, chcąc rozluźnić atmosferę. Widocznie tak chciał sobie poradzić ze stresem.
     - Ej, gołąbki! Pomożecie mi zejść? - cienki głos Rosalie informował nas o tym, jak bardzo dziewczynka jest zniecierpliwiona.
     - A, tak. Jasne - Hubert natychmiast ruszył na pomoc dziewczynce. Kiedy stanęli na twardej ziemi, Rosalie mocno mnie przytuliła, przypadkiem uderzając mój łokieć latarką, którą trzymała w ręce.
     - Ja... myślałam że umrzesz... - szepnęła, a ja zobaczyłam, że do jej oczu napłynęły łzy. Westchnęłam.
     - Uwierz mi, jeszcze długo pożyję - zapewniłam ją mając nadzieję, że to prawda.
~~~
     Noc spędziliśmy powoli spacerując po lesie. Hubert stwierdził, że przez tę naszą drzemkę jesteśmy parę godzin w plecy. Wspólnie postanowiliśmy to trochę nadrobić.
     - Chcę mi się pić - mruknęła smutno dziewczynka. Spojrzałam na nią. Słońce, które zaczęło pojawiać się na niebie, nadawało jej oczom blasku, pokazując też, że ma je mokre od łez.
     - Mnie też - powiedziałam. Ciemnowłosa kiwnęła głową i wytarła rękawem policzki. Wody niestety już nie mieliśmy, pomimoże nasze zapasy były naprawdę duże. Chciałam dać się jej napić, ale nie miałam czego. Sama też umierałam z pragnienia. Hubert westchnął.
     - Może w mieście będzie coś do picia - odparł, a ja poczułam jak ogarnia mnie złość.
     - A jak daleko do miasta? - zapytałam lekko ironicznie. Chłopak poprawił grzywkę.
     - Mam nadzieję, że niewiele - powiedział.
     - Super, ale zdajesz sobie sprawę, że ona już dużo bez wody nie pociągnie? Ja zresztą też. Jesteśmy wycieńczeni ciągłą wędrówką - wysyczałam zirytowana - Może ty nie potrzebujesz picia, ale my mamy dość.
     - A co ja na to poradzę? Też jestem spragniony, zmęczony, głodny, obolały i jest mi zimno - warknął, wskazując palcem na swoją piżamę - Uwierz mi, wiem co czujecie...
Prychnęłam zdając sobie sprawę, że brązowooki ma rację. Miasto było naszą jedyną nadzieją.
     - Patrzcie! - pisnęła nagle Rosalie, pokazując na coś rączką. Chwyciłam nóż, gotowa na atak ze strony martwego. Ten natomiast nie nastąpił. Zamiast potwora zobaczyłam wąski strumyczek, płynący sobie spokojnie między drzewami. Bóg nareszcie się nad nami ulitował! Prawdziwy cud!
     Niewiarygodnie szczęśliwa ruszyłam biegiem do rzeczki i nabrałam lodowatej wody do dłoni. Poczułam ogromną ulgę. Przeżyjemy! Kiedy już miałam ugasić pragnienie, Hubert krzyknął:
     - Patrice! Nie! Ona może być zakażona!
     - Jak to?! - zmierzyłam go zimnym wzrokiem. Wzrokiem zimnym jak woda na moich rękach.
     - Pomyśl logicznie - podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu - gdyby nie targało tobą straszne pragnienie, nawet w krytycznych warunkach byś jej nie tknęła. Spójrz!
     Zdumiona spojrzałam na wodę. Rzeczywiście, pływało w niej wiele różnych roślinek i zdechłych robaków. Krystalicznie biały napój nagle okazał się wcale nie taki czysty. Z obrzydzeniem wylałam wodę i wytarłam ręce o bordową bluzę.
     - Możliwe, że to jedyny napój jaki zobaczymy przez najbliższe dni. Nie wiem jak ty, ale ja bym z niego skorzystała...
     - Spokojnie, oczyścimy ją - zapewnił mnie szybko. Wyjął z plecaka puste butelki i mały kawałeczek bandaża. Przyłożył materiał do miejsca po zakrętce i zaczął napełniać butelki wodą.
     - Ale ty wiesz, że zarazków to ty się nie pozbyłeś? - spojrzałam na niego wymownie.
     - Zarazków nie, robali i malutkich odłamków drewna owszem - posłał mi dumny uśmiech i zaczął napełniać kolejną butelkę. Spragniona zaczęłam pić z tej na pełnionej przed sekundą. Natychmiast przyjemny, ale przeraźliwie lodowaty napój zagościł w moich ustach, gasząc pragnienie. Nigdy nie myślałam, że za tęsknię za wodą. Nawet z brudnego strumyka.
     - Patrice? Ja też mogę? - Rosaliespojrzała na mnie niecierpliwie. Zerknęłam na butelkę i przygryzłam wargę.
     - Woda jest bardzo zimna. Przeziębisz się - mruknęłam. Rosaliemocno się zirytowała, ale nic nie powiedział, mimo, że policzki zrobiły się jej całe czerwone.
Widząc, że nie ma zamiaru o nią walczyć,  wzruszyłam ramionami i podałam jej wodę.
     - A co mi tam... - posłałam jej uśmiech, a siedmiolatka zaczęła łapczywie pić. Po chwili oddała mi napój z wdzięcznością.
     - Dziękuję - odparła i usiadła obok mnie.
     - Coś ty taka mało marudna i kłótliwa dzisiaj, co? - zapytałam, aby utrzymać rozmowę. Dziewczynka westchnęła, patrząc jak Hubert napełnia ostatnią plastikową butelkę.
     - Może to dziwne, ale...
     - Ale? - zmierzyłam ją wzrokiem.
     - Nie przerywaj! - odparła z frustracją i znów spojrzała na mnie spokojnie - ale kiedy zdałam sobie sprawę, że mogłaś dzisiaj umrzeć, z przerażeniem uświadomiłam sobie, iż w życiu nie byłam dla ciebie zbyt miła.
Miała rację, to było dziwne. Do tego to "iż" w środku zdania.
     - Nie przesadzaj - szepnęłam. Chłopak zadowolony z wykonanej pracy napił się z jednej butelki i wstał.
     - Gotowe do drogi?
     - Nie - powiedziałyśmy jednocześnie i wybuchły śmiechem. Bardzo krótkim śmiechem, ale jednak. Rosalie wstała i wytrzepała swoją spódniczkę.
     - Chodź Rosie, do miasta już nie daleko - powiedział pewny swego, a dziewczynka spiorunowała go wzrokiem.
     - Rosie? - wyglądała na zagubioną. Chłopak uniósł brew.
     - Tak, powiedziałem coś złego?
     - Jeszcze nikt nigdy tak na mnie nie powiedział... - odparła szybko i uśmiechnęła się - Podoba mi się. Rosie... prawie jak jakaś księżniczka, prawda?
     - Oczywiście, Rosie - zaśmiał się do niej.
Rosie? Dla mnie zawsze była to Rosalie.
     - Idziemy? - przerwałam im beztroską pogawędkę i ruszyłam przed siebie.
     - Zaczekaj! - odwróciłam się do niego - Idziemy w tamtą stronę.
     Pokazał palcem inny kierunek. Zerknęłam tam. Zza dalekich drzew wystawał mały element budynku. Miasto było bliżej niż myślałam. O wiele bliżej...


























ROZDZIAŁ 05
  - Ech, czuję się jak zwłoki - mruknęła Rosalie po godzinie marszu.
     - Nie przesadzaj, miasto jest już bardzo blisko - stwierdziłam, zerkając na Huberta. Chłopak był cały brudny. Ubranie przemokło błotem i krwią martwych.
     - Ej, Hubert! Jak się czują zwłoki? - zapytała nagle dziewczynka. Brązowooki nawet na nią nie spojrzał. Wzruszył tylko ramionami, bez emocji.
     - Zwłoki się nie czują, Rosie - poprawił ją, patrząc przed siebie. Dziewczynka kiwnęła głową.
     - W takim razie się nie czuję! - stwierdziła, a ja z trudem powstrzymałam śmiech. Byliśmy naprawdę zmęczeni. Nogi uginały  się pod moim własnym ciężarem. Marzyłam o prysznicu, herbacie i ciepłym łóżeczku. Na razie nie zanosiło się, abyśmy mieli chociaż dom-jakiekolwiek schronienie, albo trochę jedzenia. Koniec świata serio był trudny.
Hubert westchnął i spojrzał na mnie ze zmęczeniem.
     - Mam dość, Patty. Możemy zrobić postój? - zapytał cicho jakby wstydził się, że w ogóle o tym pomyślał. Bez zastanowienia kiwnęłam głową.
     - Jasne, Rosalie na pewno też już jest zmęczona. Tak, Rosalie? - zapytałam, zerkając na nią - Rosalie?
Dziewczynka w zamyśleniu przyglądała się czemuś między drzewami. Spojrzałam w tamtą stronę. Nie dostrzegłam tam niczego.
     - Tak... jasne... - mruknęła, nie odrywając oczu od czegoś, czego nie zauważyłam. Hubert z ulgą opadł na ziemię, nawet nie patrząc na to, czy leży na trawie-czy też w błocie. Zrobiłam podobnie, poprzednio jednak sprawdzając, żeby nie położyć głowy w kałuży. Nogi bolały mnie straszliwie, głowa z resztą podobnie. Najgorszy jednak był ból lewej dłoni. Przebiłam ją parę dni temu, a wciąż piekła i pulsowała. Było to wielkim utrudnieniem.
     - Patrice? Mogę coś zobaczyć? - zapytała Rosalie, chwytając mnie za kaptur. Niewiele myśląc, zgodziłam się.
     - Tylko wracaj szybko - mruknęłam a zielonooka pognała między drzewami. Hubert posłał mi przestraszone spojrzenie - No co?
     - Oszalałaś? A jeśli napadną ją martwi? - zapytał i poprawił odruchowo grzywkę - To głupie puszczać ją tak, samą...
     - Jeśli ci się chce, to możesz iść jej przypilnować. Droga wolna - odparłam, ledwo dysząc. Ciemne oczy chłopaka zalśniły z frustracji.
     - Jesteś naprawdę cudowną, starszą siostrą. Wiesz? - zakpił ze mnie. Zacisnęłam pięści, pogłębiając ból w lewej ręce.
     - Nie chcę się znowu z tobą kłócić, Hubert - mruknęłam. Chłopak prychnął. Co go napadło? Gorszy dzień? Zachowywał się trochę jak... no, jak ja.
     - Jeśli nie chcesz kłótni, to jej nie zaczynaj.
Usłyszałam jak Rosalie biegnie w moją stronę. Szybko odwróciłam się do niej. Siedmiolatka z trudem łapała oddech.
     - Patrice! Patrz, co znalazłam! - krzyknęła, wymachując czymś. Zmarszczyłam brwi.
- Co tam masz? - zapytałam, mierząc przedmiot wzrokiem. Dziewczynka zaśmiała się.
- Znalazłam taki dziwny zegarek! - odparła, podbiegając do nas. Hubert wyrwał jej z rąk model i obejrzał go dokładnie.
- To nie zegarek, Rosie. To kompas! - powiedział, a na jego twarzy zagościł uśmiech pełen nadziei. Siedmiolatka zmarszczyła brwi.
- Taki, którego używali piraci?
- No, można tak powiedzieć - zaśmiał się, podziwiając znalezisko. Zielonooka uśmiechnęła się i zabrała mu niezłe cacko. Szybko schowała go do kieszeni, ledwo mieszcząc przedmiot przy odświeżaczu powietrza.
- W takim razie możemy znaleźć skarb!
- Ja to bym chętnie znalazła poduszkę i garnek gorącej zupy - wymamrotałam, spoglądając na blondyna. Ten kiwnął głową.
- Aktualnie to jedzenie jest skarbem... - stwierdził, posyłając mi zmęczone spojrzenie.
- No to poszukajmy go. Miasto musi być blisko – dziewczynka wzruszyła ramionami, mówiąc takim głosem, jakby to było oczywiste. I takie było.
~~~
          Wstrzymałam oddech. Wyszliśmy z lasu i po chwili byliśmy w miasteczku. Niestety wyglądało ono inaczej niż myślałam. Spodziewałam się całej armii harcerzy, żołnierzy, policjantów i strażaków, którzy rozdawaliby jedzenie i koce. W mojej wyobraźni setki ludzi pomagały sobie wzajemnie. Wokół znajdowało sięmnóstwo zapasów i mieszkań w dobrym stanie. Zwieńczeniem tej idealnej wizji były uśmiechy na twarzach niewinnych dzieci... sielanka, tak, jak opisywał Hubert przez naszą całą wędrówkę!
Zawiodłam się.
Przede mną stało mnóstwo  zniszczonych budynków. Straszyły powybijanymi oknami, często zabitymi deskami. Na chodniku i ulicy plamy krwi ludzi mieszały się z błotem i krwią martwych. Gdzieniegdzie leżały szczątki ciał, ale tak obdartych, że miałam problem z odróżnieniem czy przedstawiałypsa, czy może człowieka.
Zrobiło mi się niedobrze, a Rosalie mocno mnie przytuliła i zaczęła płakać. Hubert chwycił się za głowę i upadł na odrażający chodnik. Widocznie też spodziewał się czegoś innego.
- Ja... myślałem, że... - zaczął, a ja usłyszałam, że brzmi jakby miał się zaraz rozpłakać - ... Handlarz mówił, że... zawiodłem was... Tak cholernie zawiodłem...
- Nawet tak nie mów. Skąd mogłeś wiedzieć, że... to wygląda właśnie tak? - próbowałam mówić pewnie, jednak mój głos się załamywał. To była tragedia. Po prostu masakra.
- Co teraz? - zapytała Rosalie, patrząc na mnie zapłakanymi oczami. Położyłam jej dłoń na ramieniu.
- Nie... nie mam pojęcia - odparłam. Ucałowałam ją w czoło, a dziecko zaczęło łkać. Hubert zasłonił oczy rękami i położył się na kostce. Wzięłam głęboki wdech i...
Zaczęłam płakać.
Płakać jak nigdy. Czułam się tak beznadziejne. Byłam tak bardzo zmęczona, tak bardzo zrezygnowana. Poczułam jakby to był już koniec. Myślałam, że skoro jedno miasto tak wygląda, to znaczy, że reszta dokładnie tak samo. Identycznie. Nic dziwnego, że mieliśmy nie szukać rodziców. Znalezienie ich nagle stało się dla mnie niemożliwe.
- Usłyszałem coś! - poinformował nagle blondyn, gwałtownie wstając z ulicy. Wytarłam szybko łzy, jednak te wciąż spływały mi po policzkach.
- Co takiego? - zapytałam po chwili.
- Nie... to nie może być prawda... - stwierdził szybko. Zmarszczyłam brwi, odrywając się od rączek mojej siostry.
- Hubert? O co chodzi? - podeszłam do niego. Brązowooki spojrzał na mnie z niewyraźną miną.
- Ludzie... - szepnął - Słyszałem ludzkie krzyki i piski. Znaczy jeden krzyk, ale jednak... całkowicie ludzki. O tam.
Mówiąc to, wskazał palcem w głąb miasta. Poczułam, że lęk podchodzi mi do gardła. Ludzie? Czyli jednak była jeszcze szansa... A jeśli to była mama? Albo tata?
- Szybko! Chodźmy tam! - rozkazałam, czując przypływ energii. Rosalie wytarła łzy i kiwnęła główką. Chłopak jednak nie podzielił mojego entuzjazmu.
- Nie! Jeśli naprawdę ktoś tam jest i krzyczy, oznacza to tylko jedno-martwych. Jeśli ktoś jeszcze żył do tej pory, to teraz pewnie się to zmieniło!
- Jeśli ktoś jeszcze żył, to potrzebuje naszej pomocy! - wkurzyłam się, nie słysząc nonsensu swoich słów – A może to są strażacy, o których tak nam opowiadałeś? Może ludzie z obozu? Harcerze? Moi rodzice?
 Ciemnooki prychnął ze wzgardą, obnażając, co myśli o moich przypuszczeniach.
- Patrice, nie ma żadnych harcerzy! Nie ma obozów! Nie ma strażaków! Są tylko martwi, ci sami, którzy chcą nas pożreć! Jest tylko śmierć i cierpienie! Nie ma nadziei!  Myliłem się! Nie ma ratunku! Jesteśmy w dupie, Patrice! –wstał i wrzasnął na mnie, a we mnie aż się zagotowało. Nie wytrzymałam i z całej siły przywaliłam mu w twarz.
- Przestań! – podniosłam głos – Obiecywałeś nam pomoc, więc ją znajdziemy! Uwierz mi, ja też spodziewałam się czegoś zupełnie innego, ale to nie powód, żeby się natychmiast poddawać!
- Dziewczyno, spójrz prawdzie w oczy! Nie ma tutaj nikogo, kto mógłby nam pomóc! – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Policzek, w który oberwał wyraźnie nosił ślad mojej bezsilności.
     - Nawet nie weszliśmy do miasta, idioto!
- Patty... poszukamy jedzenia? - mała zapytała mnie cicho. Spojrzałam na nią z bólem. Włosy miała potargane, była brudna i posiniaczona, dodatkowo worki pod oczami podkreślały jej zmęczenie. Zauważyłam, że ręce jej drżały-nie byłam tylko pewna czy ze strachu-czy przeraźliwego zimna, które ciągle nam towarzyszyło.
- Tak, Rosalie. Właśnie po to idziemy. Prawda Hubert? - zmierzyłam chłopaka wzrokiem pełnym nienawiścia on kiwnął głową. Z niechęcią, ale jednak.
- Tylko ze względu na Rosie - powiedział do mnie szeptem, zupełnie jakby mi groził. Szybko otrzepał spodnie od piżamy i nie patrząc na mnie, ruszył ulicą przed siebie. Wywróciłam oczami, idąc za nim. Naprawdę nie wiedziałam, o co mu chodziło. Zaczynałam żałować, że się do niego przyłączyłam. Zachowywał się jak rozkapryszony bachor.
~~~
    Szukanie jedzenia wcale nie było takim prostym zadaniem. Włamywaliśmy się do każdego możliwego budynku i przeszukiwaliśmy szafki, mając nadzieję znaleźć choćby kawałek chleba pokrytego pleśnią. Niestety, nie było nawet samej pleśni.
Całe miasto przepełnione było martwymi-jednak zgrabnie ich omijaliśmy, pomagając sobie odświeżaczem powietrza od Rosalie.
- Sprawdźmy tam... - szepnął do mnie Hubert, pokazując na ogromny sklep na końcu ulicy. Przyjrzałam się budynkowi.
- Nic z tego. Widzisz ile tam kręci się martwych?... - odpowiedziałam równie cicho. Chłopak wzruszył ramionami.
- To miejsce jest tak otoczone, że nikt o zdrowych zmysłach by tam nie wszedł. Dlatego musi być tam chociaż trochę pożywienia...
     Miejsce, które pokazywał, wyglądało jak najgorszy scenariusz naszej śmierci. Ogromny sklep z każdej strony otoczony był przez martwych. Warczeli i dobijali się do środka, jednak okna zaklejone były tekturą, a drzwi wejściowe zastawione dwoma samochodami.
- Nie wiem jak ty, ale ja bym sobie jeszcze trochę pożyła...
- Scarlett! To nic nie daje! - przerwał nam krzyk dobiegający z marketu, o którym właśnie rozmawialiśmy.
- Elissa! Cicho siedź! - odkrzyknęła druga osoba. Wymieniliśmy z Hubertem przerażone spojrzenia. Wszystkie trupy słysząc dziewczyny, ruszyły do budynku.
- Cholera... - mruknęła Rosalie i natychmiast zaczęła nakładać na siebie kolejne warstwy odświeżacza powietrza.
- Rosalie...! - skrytykowałam ją szeptem - Nie mów takich słów...!
- W takim razie, o motyla noga... - wysyczała pokazując palcem za mnie. Serce podskoczyło mi na widok nadciągających martwych. Setki, jak nie tysiące trupów ściągniętych przez wrzaski dziewczyn sunęły w kierunku magazynu. Hubert wstrzymał oddech, a ja warknęłam:
- Cholera!
Poczułam fale gorąca. Dopiero wtedy dotarło do mnie. Ktoś krzyczał, zwołując do nas zombie z całego miasta. Ktoś. Człowiek. Żywy człowiek.
- Hubert, tam są żywi ludzie! - wykrzyknęłam szeptem, chwytając go za ramiona.
- Wiem, zauważyłem - mruknął cicho - Co robimy? Bynajmniej chcesz zabawić się w super bohaterkę, prawda?
- Patty, nie jestem pewna, czy to dobry pomysł – stwierdziła siedmiolatka, wycofując się.
Coraz więcej potworów zmierzało w naszymkierunku. Na szczęście nie zwracali na nas uwagi, mimo to, wcale nie byliśmy bezpieczni. Wręcz przeciwnie. Staliśmy po środku pola bitwy przepełnionego żywymi trupami. Głodnymi trupami.
- Ale co? Mamy ich tak zostawić? - oburzyłam się, widząc, że nie mają zamiaru w żaden sposób mnie poprzeć. Hubert westchnął.
- Gdyby sytuacja wyglądała inaczej, sam bym pobiegł im na ratunek, ale jak widzisz, nie mamy szans... - przyznał, marszcząc brwi - Poza tym, nie chcę cię martwić, ale mamy problem.
Miał rację. Byliśmy w niezłych tarapatach. Na palcach podbiegliśmy do najbliższego budynku z wybitnymi oknami. Bez zastanowienia wskoczyliśmy do środka.
     Budynek okazał sięjakimś domem mieszkalnym. Wpadliśmy akurat do kuchni. Szafki były otwarte na oścież i świeciły pustkami. Naczyń też nie było. Uwagę zwracała jedynie jakaś złamana łyżka pod przewróconym krzesłem. Wściekła na Huberta doszłam do wniosku, że lepsze to, niż stanie na ulicy przepełnionej zombie.
- Świetnie - warknęłam, opierając głowę o ścianę. Krzyki dziewczyn nie ustawały, a tylko robiły się coraz głośniejsze.
- Nie narzekaj, grunt, że nas nie zauważyli - skrytykował mnie blondyn. Prychnęłam cicho, nie patrząc na niego.
Rosalie wstała z podłogi i zaczęła niepewnie przyglądać się pustym szafkom. Rozrzewniłam się. Była taka chudziutka i delikatna. Nie zasłużyła, żeby żyć w tak potwornych czasach. Szczerze - nikt na to nie zasłużył.
- Dalej krzyczą - stwierdził Hubertjakby z wyrzutami sumienia. Przygryzłam wargę.
- Musimy je ratować... - odparłam uparcie. Brązowooki spojrzał najpierw na mnie, a potem na Rosalie. Widziałam, że gorączkowo nad tym myśli.
- Naprawdę chcesz ryzykować?
- A czy ryzykowałbyś, gdyby tam była twoja rodzina? - odpowiedziałam pytaniem, a Hubert prychnął.
- Ale to nie jest nasza rodzina. To obcy ludzie, może nawet wrogo nastawieni.
- No i co? Ludzie to ludzie, a ci dodatkowo potrzebują pomocy!
- Ciszej... - mruknął – Dobra. To jaki masz plan?





















ROZDZIAŁ 06
     Wzięłam głęboki, uspokajający wdech i mocniej zacisnęłam obolałe dłonie na drewnianym oparciu krzesła. Otworzyłam oczy i spojrzałam wprost w puste, zakrwawione oczodoły martwego, stojącego naprzeciwko mnie. Potwór warknął, słysząc mój głośny oddechi zaczął posuwać się w moim kierunku. Wzdrygnęłam się i automatycznie zrobiłam krok w tył. Jak dużo ryzykowałam? Emm... a życie trzech młodych osób to dużo? Chciałam im pomóc, jednak strach kłuł mnie w brzuch mocniej niż tysiące ostrych igieł, które ktoś jednocześnie wrzucił mi do żołądka. Jednak nie miałam zamiaru się wycofać.
     - Ej, wy! Trupie zadki! Tutaj jestem! - zaczęłam wrzeszczeć, biorąc zamach.
Uderzyłam krzesłem w asfalt z taką siłą, że zabolały mnie palce, a trzask rozszedł się po przepełnionej ulicy, niosąc ze sobą ciche echo. Tak, jak się spodziewałam, większość trupów odwróciła się do mnie, a niektóre nawet zawarczały. Nie mogłam uwierzyć w to, co robiłam. Stałam po środku ulicy i specjalnie skupiałam na sobie uwagę ponad setki zombie. Robiłam to tylko po to, aby ratować obce mi osoby. Tak... to był mój pomysł.
     Byłam pewna, że za chwilę zemdleję. Powoli przestawałam dobrze widzieć, a czarne mroczki zatańczyły mi przed oczamijakby chciałaby mnie ostrzec przed najgorszym.
     Wstrzymałam oddech, chcąc trochę uspokoić szaleńczo bijące serce i rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu Rosalie i Huberta, którzy powinni byli czekać w bezpiecznym miejscu aż odciągnę od sklepu chodzące zwłoki. Następnie mieli cicho wkraść się do środka. Ciemnooki wychylił się zza jednegowysokiego i, co najważniejsze, bardzo ode mnie oddalonego budynku. Znaczyło to, że w przeciwieństwie do mnie, byli gotowi. Przez myśl przeszło mi, że jest duże prawdopodobieństwo, iż będzie to moja ostatnia przygoda. Świadomość, że kolejny raz narażam swoje życie, wcale nie dodawała mi pewności siebie. Dlaczego ja się uparłam na realizację tak idiotycznego pomysłu?!
     Z tego wszystkiego nie zwróciłam uwagi na to, że stwory trochę za bardzo się zbliżyły. Musiałam się wycofać, gdyż dzieliły nas jakieś cztery metry, jak nie mniej. Poczułam, że przyspiesza mi puls. Serce biło jak szalone. W głowie zaczęło mi się kręcić.
     Jeden z martwych zawył, czego się kompletnie nie spodziewałam. Pisnęłam, odskakując do tyłu. Akurat wtedy o coś się potknęłam a podczas bolesnego upadku rzuciłam gdzieś za siebie krzesło - moją najskuteczniejszą broń w tamtym momencie.
     Pozostali oprawcy również zaczęli wydawać swoje odgłosy, powodując, że przed oczami przeleciały mi najważniejsze sceny z życia. Od cholernie mocnego uderzenia głowa zaczęła mi jeszcze mocniej pulsować. Rana w lewej dłoni kolejny raz się odezwała, przez co nie mogłam się poruszyć. Łzy bólu napłynęły mi do oczu, pokrywając moje, i tak słabe, pole widzenia mgłą.
      Jasne plamy, które były przerażającymi bestiami, chcącymi mnie unicestwić, zaczęły się powiększać. Zresztą z każdą sekundą pojawiało się ich więcej. Jeśli miałabym opisać swoje uczucia w tamtej chwili, użyłabym jednego słowa: panika.
     - Dam radę... - zmotywowałam się szeptem i zaczęłam wstawać. Kiedy udało mi się usiąść, jeden z trupów nachylił się do mnie do tego stopnia, że poczułam wydobywający się z jego gęby smród zgniłego mięsa. Krzyknęłam i błyskawicznie wyjęłam nóż z kieszeni. Ostrze przebiło płat czołowy martwego, a ja stałam jak sparaliżowana, bojąc się, że trup mnie zrani. Zwłoki padły na ulicę, zostawiając brązową plamę krwi wokół głowy, a nóż nadal tkwił w jego czaszce. Chciałam szybko go zabrać i walczyć, pomimo że przerażenie paraliżowało mnie od środka. Wyciągnęłam po niego rękę, a jakaś lodowata dłoń chwyciła mnie za nadgarstek. Nieprzyjemny dreszcz przeszył całe moje ciało. Zaczęłam piszczeć i szarpać się, ale obrzydliwy truposz nie dawał za wygraną. Nim się obejrzałam, chwycił zębami rękaw mojej bluzy. Fala panicznego strachu przeniknęła każdą komórkę. Wrzasnęłam i natychmiast kopnęłam go w jego spróchniały łeb, modląc się, aby to cokolwiek dało. Martwi zaczęli mnie otaczać. Byłam w śmiertelnej pułapce. Gdzieś w oddali słyszałam wrzaski Rosalie. Były tak daleko. Powietrze było tak gęste...
     Kolejny raz uderzyłam zombie, który szarpał mój rękaw. Kopnęłam go w zgniłe kolano a potwór przewrócił się, targając materiał, który został mu między zakrwawionymi zębami. Dusząc się łzami, spojrzałam na rękę. Nie miałam pojęcia, dlaczego Bóg tak się nade mną ulitował, jednak ręka była cała. Odetchnęłabym z ulgą, gdybym nie była otoczona przez setki trupów, chcących mnie pożreć. Zamknęłam oczy, czując, że zaraz wszystko się skończy. Szybkie bicie serca odbijało się echem w mojej głowie. Bicie serca, które zaraz miało zostać pożywieniem dla potworów. Policzki miałam mokre od łez porażki i strachu. Od martwych z każdej strony dzielił mnie metr...Może dwa...
     Jęki umarłych dobiegały z każdej możliwej strony, zagłuszając wspomnienia. Mogę potwierdzić, że w obliczu śmierci przypominają się wszystkie rzeczy i osoby, jakie towarzyszyły nam od samego początku. W moim umyśle zaczęły ukazywać się twarze ludzi, którzy byli bliscy mojemu sercu: mama, tata, Rosalie, wujkowie, ciocie, dziadkowie, przyjaciele i oczywiście Lucas. Wszyscy patrzyli na mnie z uśmiechem. Miałam wrażenie, że czas zwolnił, a może i się zatrzymał...
     - Zaopiekuj się Rosalie! - wrzasnęłam ostatkiem sił, mając nadzieję, że Hubert to usłyszał. Potem był już tylko głośny płacz, piski, masa wspomnień, a na koniec huk.























ROZDZIAŁ 07
Nie wiedziałam dlaczego, ale słysząc strzał natychmiast padłam na ziemię i schowałam głowę między kolanami. Dłońmi zasłoniłam sobie uszy i zacisnęłam zęby.
- Uwaga! - wrzeszczała jakaś obca dziewczyna, jednak mimo widocznego wysiłku jej głos ledwo wdarł mi do zasłoniętych uszu. Martwi warczeli jak nigdy i chyba... odchodzili. Znów rozległ się huk. Dopiero po paru długich sekundach rozpoznałam ten dźwięk.
     Fajerwerki.
Delikatnie i powoli podniosłam powieki. Pewnie, gdyby nie mgła przed oczami i tak zobaczyłabym drogę z bliska, bo nie miałam odwagi podnieść głowy. Kolejne wystrzały i trzaski rozbrzmiewały w mojej głowie. Jęki martwych robiły się jakby cichsze, ale nadal je słyszałam. Łzy spływały mi strumieniami, dłonie pociły się straszliwie, serce chciało wyskoczyć z piersi.
Kiedy myślałam, że to już koniec, poczułam zimną, chudą dłoń na ramieniu i nierówny oddech na karku. Wrzasnęłam i gwałtownie się wyprostowałam, uderzając napastnika głową.
- Patty! Ty żyjesz! - krzyknęła osoba, która oberwała ode mnie i natychmiast mnie mocno przytuliła. Oczy piekły mnie od nadmiaru łez, ale ją poznałabym na końcu świata.
- Rosalie... - mruknęłam, powstrzymując płacz i wtuliłam się w jej chudziutkie ramię -  nic ci nie jest...
- Tak się cieszę, że jesteś cała! Przestraszyłaś mnie na śmierć! - usłyszałam, że głosik się jej załamuje. Zamknęłam oczy, chcąc się trochę opanować. Serce nadal biło jak oszalałe. Głowa i lewa dłoń pulsowały. W żołądku zaczęło mnie ściskać.
     - Szczerze mówiąc, sama się wystraszyłam – odparłam cicho, mocno ją tuląc. Dziewczynka pociągnęła nosem i odsunęła się ode mnie, robiąc miejsce przerażonemu Hubertowi.
     - Patrice! Dzięki Bogu, jesteś żywa! – usłyszałam jego wystraszony głos. Wstałam, żeby na niego spojrzeć, a on natychmiast mnie przytulił, nie pozwalając mi nawet wytrzeć policzków mokrych od łez – Już myślałem, że po tobie!
     - Dzięki, że we mnie wierzyłeś – zażartowałam i odwzajemniłam uścisk. Rosalie spojrzała na nas i posłała mi uśmieszek, a ja teatralnie wywróciłam oczami, odsuwając się od blondwłosego.
     - Ehkem – usłyszałam damski głos za sobą i aż podskoczyłam. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam dwie zupełnie różne dziewczyny. Pierwsza była wysoka, o bardzo jasnej skórze. Miała piwne oczy oraz blond fale, spięte w wysokiego koka, jednak pojedyncze pasma opadały jej na skronie. Jasne jeansy i zielony sweter częściowo zasłonięte były brązowym futrem. Druga była niska. Na różowych policzkach miała całą kolekcję piegów. Czekoladowe loki zasłaniały jej plecy. Uwagę zwracał czarny golf, ciemnobordowe spodnie i granatowa kurtka w białe gwiazdki. Nosiła okulary, zza których wyłaniały się piękne, niebieskie oczy. Wyższa z nastolatek przełożyła torbę przez ramię. Wystawały z niej fajerwerki i ubrania. Dziewczyna w okularach nosiła przy sobie czarny plecak.
     - Hej, nic ci nie jest? – podbiegła do mnie blondwłosa i chwyciła za nadgarstek – Widziałam, jak cię otoczyły! Gdybym nie odciągnęła ich fajerwerkami, pewnie już byś była jedną z nich!
     Wyglądała na wystraszoną. Piwne oczy wypełnione były szczerością. Miałam wrażenie, że serio martwiła się o mój los. Przynajmniej tak mi się wydawało.
     - Scarlett... – wymamrotała piegowata nastolatka, wywracając oczami. Blondynka jakby się opamiętała, szybko puściła moją rękę i zarumieniła się lekko.
     - Przepraszam... – mruknęła, odwracając wzrok – Cieszę się, że jesteś cała...
     - Dziękuję za uratowanie życia – podziękowałam z uśmiechem, a wysoka piwnooka odwzajemniła gest.
      - Nazywam się Scarlett Miller – przedstawiła się nagle, po czym spojrzała na swoją towarzyszkę – A to Elissa Robinson.
     - Miło nam, jestem Hubert – przywitał się blondyn, po czym pokazał na mnie i dziewczynkę ręką – A to Patrice i jej młodsza siostra Rosalie.
     - Cześć, możecie mówić mi „Rosie" – oznajmiła, stając między mną a nowopoznanymi. Elissa uśmiechnęła się delikatnie i kiwnęła głową.
     - Dobrze, Rosie – powiedziała cicho. Potem zapadła cisza, oczywiście nie licząc jęków martwych, którzy wędrowali tam, gdzie wybuchały fajerwerki. Lodowaty wiatr rozwiewał nam włosy a ja nie bardzo wiedziałam, co mam zrobić. Zerknęłam na Huberta, który patrzył na grupę trupów dobijających się do sklepu, z którego uwolniliśmy dziewczyny.
     - Emm... to... my już może pójdziemy? – zaproponowała Elissa, mierząc towarzyszkę wyczekującym wzrokiem. Blondynka kiwnęła głową, nie odrywając od nas wzroku.
     - Jasne... dziękujemy za pomoc - podziękowała szybko i posłała Hubertowi serdeczny uśmiech – Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś zobaczymy...
     - Hej, stop! Gdzie idziecie? – wtrącił się blondyn, a Scarlett i Elissa zaczęły się wycofywać.
     - Tam, gdzie nas wiatr poniesie – oznajmiła niebieskooka, wzruszając ramionami. Zmarszczyłam brwi, robiąc krok w ich stronę.
     - Nie możecie tak po prostu odejść! – zaprotestowałam, nie wiedząc co powiedzieć. Nastolatki zatrzymały się, patrząc na mnie.
     - Dlaczego? – zapytała Elissa, nie do końca rozumiejąc. Zerknęłam na Rosalie i wzięłam głęboki wdech.
     - No bo... ryzykowałam dla was życie i... – zaczęłam, nie będąc do końca pewną, co chcę osiągnąć. Nowopoznane wymieniły spojrzenia i odwróciły się w moją stronę.
     - To było bardzo miłe, ale... – zaczęła mówić Scarlett, ale przerwał nam warkot. Odwróciłam się w stronę, z której dobiegał niepokojący dźwięk. Serce na sekundę przestało mi bić. Stado martwych szło w naszym kierunku. Nie byli to ci, co nas zaatakowali. Ulice przepełniły się kolejnymi setkami potworów bez oczu. Wśród nich były również zwierzęta, takie jak psy, koty, zwierzęta leśne a nawet małpy.
Rosalie warknęła coś pod nosem i szybko spryskała się odświeżaczem powietrza. Scarlett zbladła na twarzy, przez co jej skóra zrobiła się prawie śnieżnobiała.
     - O nie! To moja wina! Fajerwerki są o wiele głośniejsze niż krzyki! Zwołałam tu pewnie całe miasto! – przeraziła się blondwłosa, a ja spojrzałam na nią, marszcząc brwi.
     - Nie mamy czasu na obwinianie kogokolwiek! Musimy wiać! – rozkazałam, a Elissa z prędkością błyskawicy wbiegła do najbliższego budynku. Mignęła w wejściu, krzycząc: „ Nie wiem jak wy, ale ja wybieram życie!”.
     - Cholera, przed chwilą uratowałam ją z jednej pułapki, a ona już biegnie do drugiej! – wrzasnęłam, ruszając biegiem za nią. Najszybciej jak umiałam wparowałam na klatkę schodową i zaczęłam wchodzić po schodach. Tuż za mną pojawił się Hubert, niosący Rosalie na plecach i wystraszona Scarlett, rozglądająca się na boki. Blondyn trzasnął drzwiami i zamknął je na zamek.
     - Dobra, wytrzyma jakieś trzy minuty – przepowiedział, po czym zaczął biec za mną i piwnooką. Szybko wbiegłam na drugie piętro i rozejrzałam się. Przy oknie, które wypełniało całą ścianę stała Elissa i patrzyła przez szybę. Podeszłam do niej i położyłam jej dłoń na ramieniu.
     - Powaliło cię? – zapytałam, biorąc dużo powietrza w płuca. Dziewczyna spojrzała na mnie gniewnie i zrzuciła rękę ze swojego barku.
     - Nie mam pojęcia, o co ci chodzi, ale odwal się, dobra? – syknęła, marszcząc brwi. Hubert podszedł do mnie, a na jego twarzy widniało przerażenie.
     - Drzwi były słabsze niż myślałem! Już tu są! – oznajmił, a ja zadrżałam. Byliśmy w pułapce. Znowu...
     - Dobra, co teraz? – zmartwiła się wysoka blondwłosa, a ja oparłam się o okno.
     - Czekamy na śmierć i prosimy Boga, by aż tak bardzo nie bolała – oznajmiłam, szukając wzrokiem drogi ucieczki. Scarlett zrobiła wystraszoną minę, a ja intensywnie myślałam co mamy zrobić.
     - Mam pomysł! Pójdziemy do... – zaczął chłopak, jednak przerwali mu martwi, wchodzący do środka. Blondynka wrzasnęła, a trupy zaczęły głośniej warczeć. Poczułam jak odpływa ze mnie cała krew. Szybko zerknęłam przez okno, co znajduje się pod nami i przygryzłam wargę. Pobiegłam do pobliskiego stolika, chwyciłam krzesło i wrzasnęłam:
      - Uwaga! – rzuciłam siedzeniem w szybę, a moi towarzysze cudem uniknęli zderzenia z oparciem od krzesła. Okno rozbiło się, a siedzenie wyleciało przez dziurę i spadło, roztrzaskując się o beton.
     - I kto tu jest powalony?! – wrzasnęła Elissa, trzymając się za głowę.
     - Skacz! – wrzasnęłam, podbiegając do nich.
     - Co?!
     - To co słyszałaś! Skacz! – krzyknęłam stanowczo. Brązowowłosa zerknęła przez okno, zwyzywała mnie pod nosem i skoczyła. Usłyszałam uderzenie czegoś o blachę a potem głos Elissy...
     - Skaczcie!
     - Scarlett, twoja kolej! – oznajmił, kiedy od stada wygłodniałych potworów dzieliły nas dwa metry. Blondynka spojrzała jasnowłosemu w oczy z przerażeniem, jednak szybko zacisnęła usta i kiwnęła głową.
     - Jasne – szepnęła i skoczyła. Kolejny raz usłyszałam głuchy odgłos blachy. Ciemnooki popatrzył na Rosalie z determinacją.
     - Teraz ja skoczę, a ty będziesz kolejna. Nie bój się, złapię cię. Dobra? -  zapytał, wychylając się przez dziurę. Dziewczynka przytaknęła, a Hubert zniknął z pola widzenia.
     - Rosie! Złapię cię! – krzyknął, a dziewczynka prawie bez zastanowienia wyskoczyła z piskiem. Usłyszałam, że się im udało. Spojrzałam w czarne oczodoły martwego, który już prawie mógł mnie dopaść i wychyliłam się z dziury. W powietrzu byłam mniej niż sekundę, a potem uderzyłam nogami o zaśnieżony dach całodobowego sklepiku, który jakimś cudem utrzymał się, mimo, że na przeciwko stał ogromny supermarket.
     Martwi zawyli, wychylając się z okna. Jeden truposz jęknął i wypadł z dziury. Upadł mi pod nogi, na szczęście upadając na głowę i roztrzaskując sobie czaszkę na twardym dachu. Pisnęłam i spojrzałam na Elisse.
     - Mamy mało czasu – stwierdziłam, a ona kiwnęła głową i zeskoczyła na dach samochodu, zaparkowanego przy wejściu. Potwory stojące wokół pojazdu zawyły i wyciągnęły w jej stronę ręce. Dziewczyna w ostatniej chwili uratowała się przed tym, by jeden z martwych chwycił ją za kostkę. Pisnęła i spojrzała na mnie błagalnie, akurat kiedy obok mnie upadł kolejny trup. Chwycił mnie za nogę, a zanim zdążyłam się zorientować, Hubert wziął zamach i z całej siły  uderzył stwora piętą w czaszkę, uszkadzając mu mózg.
     - Dziękuję- szepnęłam, odsuwając się od zwłok. Elissa zacisnęła ręce w pięści i zamknęła oczy. Widziałam, że bierze głęboki wdech. Skoczyła najdalej jak tylko umiała i spadła na maskę taksówki, stojącej nieopodal. Jeden z martwych wykorzystał sytuację i rzucił się na nią. Przycisnął ją do samochodu i próbował ugryźć. Elissa wrzasnęła, a w jej oczach pojawiły się łzy. Wzięła zamach i przywaliła potworowi pięścią między oczy. Zwłoki zawyły i przewróciły się na pozostałe potwory. Dziewczyna w okularach odetchnęła szybko i wskoczyła na dach auta. 
     Kolejne dwa zombie wypadły z okna, a ja szybko przebiłam ich głowy nożem, modląc się, by mnie nie ugryzły.
     - Nie chcę cię popędzać, ale... pośpiesz się! – wrzasnęłam do Elissy, spychając martwych z dachu butem. Dziewczyna posłała mi lodowate spojrzenie i rozejrzała się w poszukiwaniu kolejnego miejsca, gdzie mogłaby „bezpiecznie” wylądować. Spojrzała w stronę przewróconego autobusu szkolnego, oddalonego o jakieś półtora metra i przeżegnała się w powietrzu. Skoczyła. Udało się jej stanąć na samej krawędzi dachu, jednak jej noga się poślizgnęła a dziewczyna w ostatniej chwili chwyciła się krawędzi otwartego okna, zanim spadła prosto między wygłodniałe, martwe psy. Pisnęła i wciągnęła się z powrotem. Zerknęła na szczekające na nią kundle i przeszła wzdłuż autobusu. Wzięła lekki rozpęd, skoczyła w stronę jednego z bloków mieszkalnych i chwyciła się parapetu. Przeliczyła jednak swoje możliwości, bo była już zbyt zmęczona, by wciągnąć nogi na wystający element. Zawisła poł metra nad martwymi, którzy warczeli i próbowali odgryźć jej stopy.
     - Ej! Pomocy! – wrzasnęła dziewczyna, a ja zacisnęłam dłoń na rękojeści noża. Kolejne zwłoki wypadły z okna, ale ja kompletnie je ignorując, wskoczyłam na dach najbliższego  auta. Pojazd lekko się zachwiał, a ja rozłożyłam ramiona, by utrzymać równowagę.
     - Trzymaj się! Już po ciebie idę! – krzyknęłam, wskakując na taksówkę. Jeden z martwych jęknął, jednak natychmiast oberwał nożem. Skoczyłam kolejny raz, o mały włos unikając upadku z autobusu szkolnego. Odetchnęłam z ulgą, kiedy odzyskałam równowagę i podbiegłam do dziewczyny, nie wiedząc co zrobić -Jak mam ci pomóc?!
     - Złap mnie! – rozkazała, zamykając oczy, jakby nie była pewna swojej decyzji.
     - Co?! Oszalałaś?! – krzyknęłam w tym samym momencie, kiedy Elissa odepchnęła się od parapetu i runęła w moją stronę.
     W ostatniej chwili odrzuciłam swój nóż na bok i rozłożyłam ręce, gotowa złapać dziewczynę. Nastolatka w okularach spadła na mnie, uderzając w mój policzek plecakiem. Syknęłam, oplatając rękami jej wąską talię. Straciłam równowagę, przez co zbyt wychyliłam się za siebie i z bólem uderzyłam potylicą o autobus. Ból rozszedł się po mojej głowie, niosąc ze sobą echo. Poczułam łzy w oku, a Elissa przygniatała mnie swoim bagażem.
     - O rany... dzięki! Myślałam, że mnie nie złapiesz! – przyznała szybko, podnosząc się ze mnie. Zamknęłam oczy i zaczęłam masować bolące miejsce.
     - Emm... tak, nie ma za co – mruknęłam, wstając do pozycji siedzącej. Rozejrzałam się, poszukując swojej broni, a brązowowłosa uważnie przyglądała się Hubertowi, który zaczął iść w naszym kierunku. Chwyciłam rękojeść noża, nim ten spadł z krawędzi pojazdu i popatrzyłam na wystraszonego blondyna. Ze skupieniem patrzył na taksówkę, poważnie zastanawiając się, czy na pewno da radę. Miałam ochotę krzyknąć, że skoro mi się udało, to i on przeskoczy, jednak postanowiłam go nie rozpraszać.
     Kolejne ciała zaczęły wypadać z okna, a Scarlett z trwogą spojrzała na Rosalie. Blondynka wyjęła z torby jeden fajerwerk, przypominający kolorową rakietę, nabitą na metrowy patyk. Zaczęła wymachiwać nim jak mieczem, chcąc odepchnąć od siebie potwory.
     - Rosie, idź za Hubertem! – rozkazała piwnooka, nie odrywając wzroku od pustych oczodołów trupa. Siedmiolatka spojrzała na nią, blednąc na dotychczas czerwonych policzkach.
     - Scarlett, ale ja... – zaczęła cicho.
     - Z okna na drugim piętrze wyskoczyłaś, a na samochód nie skoczysz?! Już! – rozkazała, mocniej zaciskając dłonie na drewnie. Moja siostra przełknęła głośno ślinę i usiadła na krawędzi dachu. Powoli i ostrożnie zsunęła się na auto i smutno spojrzała mi w oczy.
    - Nie skoczę aż na taksówkę! – oznajmiła, tłumiąc łzy, a ja błyskawicznie rozejrzałam się w poszukiwaniu innej drogi. Hubert wspiął się na autobus i zaczął rozmawiać z Elissą, na temat tego, co zamierzają zrobić. Scarlett wymachiwała fajerwerkiem, chcąc utrzymać się na dachu.
     Mój wzrok padł na niski kontener, przepełniony śmieciami. Gdyby dziewczynka na niego wskoczyła, mogłaby z łatwością dotrzeć do białego busa, z którego szybko przeszłaby na taksówkę. W całej sytuacji był jednak pewien haczyk. Kontener okazał się na tyle niski, że zombie z łatwością mogłyby ją ugryźć, bez większego wysiłku. Zerknęłam na spoconą twarz blondynki, walczącej z grupą potworów i wzięłam głęboki wdech.
     - Jeśli wskoczysz na ten śmietnik i natychmiast wejdziesz na tego busa, to z łatwością przedostaniesz się do taksówki! – krzyknęłam, a siostra szybko zaprzeczyła ruchem głowy.
     - Nie ma mowy! – zaprotestowała akurat wtedy, kiedy jeden z martwych zawył i nachylił się do niej. Rosalie wrzasnęła, przekrzykując Scarlett i w błyskawicznym tempie wparowała na kontener. Wpadła między czarne worki. Spróbowała wskoczyć na pojazd, jednak lewa noga utknęła jej między śmieciami. Pisnęła moje imię, gwałtownie wyciągając stopę, niestety bez swojego różowego kalosza.
     - Rosalie! – wrzasnęłam, kiedy w ostatniej chwili wylądowała na busie. Ledwo dysząc wlazła na taksówkę, a następnie z pomocą Huberta wskoczyła na autobus.
     - Żyję! – oznajmiła głośno, opadając na metal. Scarlett warknęła, uderzając trupa fajerwerkiem, a następnie rzuciła nim w innego potwora. Upadła na samochód, potem na taksówkę i wreszcie dzięki chłopakowi wspięła się na szkolny autobus.
     - Dobra, co teraz?! – zapytałam, podchodząc do nich bliżej.
     - Chciałam przejść po parapetach, ale niestety nie jesteśmy w stanie się na nie wspiąć – przyznała nastolatka w okularach, zaciskając zaczerwienione dłonie – Jakieś pomysły?
     Blondynka wyjęła ze swojej torby jakąś ogromną, czarną petardę i spojrzała na Huberta.
     - Potrafisz daleko rzucać? – zapytała z nadzieją, a ciemnooki zmarszczył brwi.
     - Zależy, co dla ciebie znaczy daleko – oznajmił szybko, patrząc na dziewczynę z mieszanymi uczuciami. Piwnooka wyjęła z kieszeni spodni kolorową zapalniczkę i popatrzyła Hubertowi w oczy.
     - Rzuć najdalej jak potrafisz, dobra? – zapytała, a on pospiesznie kiwnął głową. Podała nastolatkowi petardę i nacisnęła przycisk na zapalniczce.
      - Hej, a co, jeśli zgaśnie w locie? – wtrąciłam się, patrząc wymownie na wysoką dziewczynę, która przygryzła wargę.
     - To nasza ucieczka stanie się trochę trudniejsza – mruknęła cicho, zerkając w ciemne oczy blondyna – Jesteś gotowy?
     - Bardziej już nie będę - zapewnił, pokazując nam, że mamy się odsunąć. Zrobiłam krok do tyłu, patrząc jak Scarlett podpala petardę, a potem jak Hubert rzuca ją daleko nad stadem tysiąca martwych. Zacisnęłam dłonie w pięści, mając nadzieję, że petarda odwróci uwagę zombie, blokujących nam drogę. Nic się nie stało. Parę martwych zaczęło uderzać w autobus, chcąc się do nas dostać. Zacisnęłam usta i spojrzałam na rozczarowaną twarz Scarlett. Wyglądała jakby miała się rozpłakać.
     - No to jesteśmy w czarnej... – urwała, zamykając oczy. Natychmiast jednak usłyszałam trzask, który był tak głośny, że aż podskoczyłam. Rosalie pisnęła, a Elissa zrobiła wielkie oczy.
     Twarze wszystkich trupów zwróciły się w stronę gdzie rozbrzmiał huk i powolnym krokiem zaczęli iść w tamtym kierunku. Nie mogłam w to uwierzyć. Parsknęłam cichym śmiechem, a Hubert odetchnął z ulgą. Elissa wymieniła z Scarlett zachwycone spojrzenia, a moja siostra mocno mnie przytuliła.
Udało się!
     Usłyszałam grzmot, a po paru sekundach jedna kropelka spadła z nieba i uderzyła mnie prosto w policzek. Wzdrygnęłam się pod wpływem jej chłodu i szybko ją wytarłam. Kolejne krople zaczęły spadać, a moi towarzysze przecierali swoje twarze, chcąc wytrzeć z siebie wodę. Po paru dłuższych chwilach zrobiła się prawdziwa ulewa. Blondwłosy podniósł swoją przemoczoną grzywkę z oczu i posłał mi dumny uśmieszek.
     - W samą porę – zaśmiał się, a nastolatka w okularach kiwnęła głową, siadając przy otwartym oknie do pojazdu.
     - Chodźcie, przeczekamy burzę – oznajmiła, wskakując do środka. Blondynka westchnęła i powoli wsunęła się do środka. Za nią wskoczył Hubert, potem Rosalie. Stanęłam nad wejściem do naszej kryjówki, ale zanim tam weszłam spojrzałam na martwych, idących w stronę, gdzie ciemnooki rzucił petardę. Poprawiłam okulary i wskoczyłam do środka pojazdu.
    Nigdy nie widziałam autobusu przewróconego o 90 stopni, a tym bardziej nigdy w takim nie stałam. Moi przyjaciele... stop, złe słowo. Moi towarzysze siedzieli już w okręgu i milcząco patrzyli to na mnie, to na swoje przemoczone ubrania.
     Usiadłam naprzeciwko nich i zerknęłam na każdą twarz. Wyglądali na tragicznie zmęczonych. Najgorzej jednak miał się Hubert. Wyglądał żałośnie w piżamie, a do tego cały przemókł. Zaciskał zęby, trzęsąc się z zimna. Rosalie patrzyła na niego ze zmartwieniem, a Elissa mordowała przednie siedzenie wzrokiem.
     Scarlett westchnęła cicho i chwyciła swoją czarną torbę, po chwili wszystko z niej wysypując. Przed nami leżała sterta fajerwerków i różnego rodzaju ubrań. Szybko zaczęła przeszukiwać części garderoby, wyraźnie czegoś szukając.
     - Jest... – szepnęła, podnosząc do góry czerwoną koszulę w kratkę, zrobioną z grubego materiału. Po chwili uniosła też jakieś obdarte jeansy i kurtkę w kolorze zgniłej trawy. Szybko podała chłopakowi ubrania.
     - Co...? – zapytał zdziwiony blondyn, a dziewczyna uśmiechnęła się do niego czarująco.
     - Proszę, ubierz to. I tak miało iść na podpałkę do ogniska - oznajmiła radośnie. Chłopak spojrzał na nią z wdzięcznością.
     - Dzięki - odparł, biorąc rzeczy do ręki. Szybko obejrzał je z każdej strony i wstał. Pobiegł na tył autobusu i schował się za siedzeniami. Odwróciłam wzrok, nie chcąc patrzeć na chłopaka. Moje oczy utkwiły w stercie rzeczy wyrzuconych z torby Scarlett.
     - Weź coś, nie krępuj się. I tak wszystko, co tu widzisz, miało pójść do ognia – zapewniła z uśmiechem na twarzy blondynka, kładąc mi swoją ciepłą dłoń na ramieniu. Kiwnęłam głową i przysunęłam się do stosu. Najpierw dostrzegłam czarne, skórzane rękawiczki, mocno obdarte na czubku jednego z palców. Podniosłam je i obejrzałam uważnie.
     - Mogę? – zapytałam, odwracając się do Scarlett, która kiwnęła głową. Wyjęłam z kieszeni swój nóż i szybkimi ruchami zaczęłam odcinać palce od rękawiczek. Kiedy skończyłam, włożyłam je na dłonie w taki sposób, że górna część palców, była niezakryta. Przyjrzałam się im, odwracając dłonie pod różnymi kątami, a potem przysunęłam je Rosalie pod nos, która uśmiechnęła się i kiwnęła głową na znak, że się jej podoba.
     Znowu zerknęłam na rzeczy Scarlett i wzięłam do ręki pół metra żółtej wstążki, która lekko kręciła się na końcach. Popatrzyłam na przepocone włosy mojej siostry, która przyglądała mi się ze znudzeniem.
     - Uczesać cię? – zapytałam szybko, pokazując jej kawałek materiału. Dziewczynka uniosła brew, ale po chwili przytaknęła, siadając do mnie tyłem.
    - Chcesz szczotkę? – zapytała piwnooka, wyciągając z kieszeni swojego futrzanego płaszcza czarną szczotkę do włosów. Lekko zdziwiona wzięłam przedmiot do ręki.
     - Dzięki – odparłam, zaczynając rozczesywać włosy Rosalie. Ciemne loki miała poklejone od błota. Włosy wyglądały u nasady jakby ktoś wylał na nie olej. Początkowo szczotka nie była w stanie rozczesać kołtunów, jednak po krótkiej walce zaczęły pojawiać się efekty.
     - Jak długo się tułacie? – zapytała Elissa, aby przerwać nerwową ciszę.
     - Ja i Rosalie od jakiegoś tygodnia, Hubert od trzech, a wy?
     - Mieszkałyśmy w tym samym mieście, więc obie błąkamy się od... połowy miesiąca? – stwierdziła Scarlett, spoglądając pytająco na niebieskooką. Elissa kiwnęła głową.
     - Może i nawet dłużej. Straciłam rachubę czasu – przyznała smutno, podnosząc głowę.
     - Jak to z wami było? – zapytałam, oddając Scarlett szczotkę. Chwyciłam moje włosy i zdjęłam z nich jedną z gumek, powodując, że powstała mi kitka. Chwyciłam wszystkie włosy dziewczynki i spięłam je w wysokiego kucyka.
     - Mój tata jest... był policjantem –  zaczęła mówić Elissa, odwracając wzrok – Zawsze ponad wszystko chciał pomagać innym. Nienawidził egoizmu i braku sprawiedliwości. Pewnego dnia, kiedy jadłam z nim obiad, do domu zapukał jakiś starzec. Wyglądał okropnie. Miał poszarpane, brudne ubrania. Miałam wrażenie, że był to jakiś bezdomny. Poprosił nas o pomoc. Miał na ręce przerażającą, wielką ranę, która zrobiła się cała fioletowa. Tata, który był bardzo dobrym człowiekiem, opatrzył mu ranę i podał porcję jedzenia, wtedy zaczęło się piekło. Staruszek oszalał. Zaczął wrzeszczeć i wyginać się nienaturalnie. Krzyczał coś, że mają go zostawić, nie chce umierać. Prosił aby przestało go tak boleć...
     Zobaczyłam, że do oczu dziewczyny zaczynają napływać łzy.
     - Mój tata próbował mu pomóc, jakoś go uspokoić. Właśnie wtedy ten facet chwycił się za oczy i zachowywał się, jakby chciał je sobie wyrwać. Ojciec chwycił mu ręce, chcąc go powstrzymać, a ten staruch na mnie spojrzał. Źrenice miał tak małe, że praktycznie ich nie widziałam. Wszystko to, co normalni ludzie mają w oczach białe – Elissa pokazała palcem swoje oczy – on miał całe czerwone. Wyglądał obrzydliwie. Pisnęłam, a staruch ugryzł mojego tatę i rzucił się na mnie. Tata nie miał wyboru. Postrzelił go najpierw w ramię, krzycząc, że facet ma się cofnąć, albo przestanie być tak przyjemnie. Bestia ruszyła na niego, wgryzając mu się w bark. Tata strzelił mu w głowę. Zaczął przeklinać i krzyczeć. Wpadł w totalną panikę. Zachowywał się jakby o czymś wiedział, a ja nie. Próbował zatamować krwawienie, ale to nic nie dawało. Rana zrobiła się fioletowa, a żyła zaczęła wspinać się w kierunku mózgu. Dał mi broń i powiedział, że już czas. Nie miałam pojęcia o co mu chodzi. Wyjął z dna szafy ten plecak i kazał mi uciekać jak najdalej dam radę... po dniu uciekania spotkałam Scarlett, która mi wszystko wyjaśniła...
     Mówiąc ostatnie zdanie spojrzała na towarzyszkę i uśmiechnęła się przez łzy. Blondynka przysunęła się bliżej niej i mocno ją przytuliła. Elissa zaczęła płakać, jednak po chwili przerodziło się to w szloch tak rozpaczliwy, że poczułam drżenie serca.
     - Nie mogę sobie wybaczyć, że go wtedy zostawiłam... całkiem samego. Zabrałam wszystko i uciekłam... nawet nie próbowałam go ratować... Jestem egoistką... jestem beznadziejna... jestem...
     - Najlepszą córką jaką mógł sobie wymarzyć – przyznał Hubert, stając za mną. Ciemnowłosa szybko wytarła policzki i zerknęła na niego zapłakanymi oczami.
     - Tego nie wiesz... nie znasz mnie – podparła, próbując się uspokoić. Zrobiło mi się jej żal. Jej zachowanie błyskawicznie się zmieniło. Spuściłam wzrok, chwytając Rosalie za rękę.
     - Ale mogę cię poznać – oznajmił, siadając obok mnie – wystarczy, że pójdziecie z nami. Przepraszam, że to powiem, ale nie wyglądacie na osoby, które wiedzą co robią. Możecie się do nas przyłączyć...
     Scarlett spojrzała na Huberta ze zdziwieniem, po czym popatrzyła na Elissę.
     - Co ty na to? – zapytała cicho, a dziewczyna spojrzała na mnie. Krople deszczu odbijały się z brzdękiem od autobusu, powodując, że czułam się jak w pułapce i schronieniu jednocześnie. Było mi bardzo zimno, a ubrania miałam całe mokre. Rosalie położyła mi główkę na ramieniu i przymknęła oczy.
     - Myślę... myślę, że możemy się wam przydać – stwierdziła szeptem Elissa, a ja zamknęłam oczy.

ROZDZIAŁ 08
     Obudził mnie cichy jęk martwych, krążących przy autobusie, w którym spędziliśmy pochmurną, burzową noc. Z trudem otworzyłam oczy, podnosząc się na zdrowej ręce. Ziewnęłam głośno i rozczesałam palcami włosy, próbując sobie przypomnieć co się stało. Zasnęłam między zaspaną Rosalie, otuloną bluzą, którą przyniosła Scarlett, a Hubertem, który stworzył sobie posłanie zrolowaną piżamą. Policzki miał zaczerwienione, a jasne pasma włosów opadały mu na czoło. Uśmiechnęłam się do siebie na ich widok, po czym usiadłam. Jakiś metr dalej spała Elissa, oparta o „ścianę" pojazdu, a obok niej Scarlett cicho chrapała, otulona znalezionym dresem. Wszyscy wyglądali na bardzo spokojnych i zmęczonych. Patrząc na ich śpiące twarze, czułam się jakbym była na jakiś wakacjach z grupką najlepszych przyjaciół.
     Nie chcąc ich budzić, wstałam powoli i podeszłam do otwartego okna, które służyło nam jako wejście i wyjście zarazem. Stanęłam na palcach, wskoczyłam na poplamiony, wilgotny fotel i wygramoliłam się z pojazdu. Ulice w porównaniu z poprzednim dniem - wyglądały bardzo spokojnie. Pojedyncze trupy spacerowały między samochodami, nie zwracając na mnie szczególnej uwagi. Wzięłam głęboki wdech, chcąc nacieszyć się porankiem i usiadłam na boku autobusu.
     Słońce właśnie wzeszło oraz rzucało pomarańczową poświatę na budynki, które mnie otaczały. Rzuciłam wzrokiem na wygłodniałe gęby potworów i parsknęłam cichym śmiechem, nie mogąc uwierzyć, że parę godzin temu to one były największym zagrożeniem mojego życia.
     - Wcześnie wstałaś – usłyszałam znajomy głos za sobą. Blondyn właśnie stanął na metalowym boku pojazdu i podszedł do mnie powoli. Usiadł obok i posłał mi lekki uśmiech.
     - Tak... pierwszy raz od dawna się wyspałam – przyznałam ze śmiechem, przez co jeden z martwych odwrócił się w moim kierunku. Warknął cicho, ale prawie natychmiast zaczął iść w swoją stronę, zapominając o mnie.
     - Miło mi to słyszeć – przyznał chłopak, przeczesując grzywkę palcami. Nie patrzył na mnie, tylko na budzące się słońce, którego promienie oświetlały jego oczy. Kolejny raz przyłapałam się na tym, że mu się przyglądam. Odwróciłam szybko wzrok, a blondyn zachichotał, zupełnie jakby widział moją reakcję.
     - Ładnie ci w tym nowym wdzianku – zaśmiałam się po chwili ciszy, a chłopak przybrał pozę prawdziwego modela.
     - A, no, dziękuję. Twój look też jest niczego sobie – odparł teatralnym szeptem, a ja wybuchłam śmiechem.
     Hubert wyprostował się, znowu patrząc w gorącą, złotą kulę, a ja nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Rozpuściłam włosy, aby je mocniej upiąć.
     - Ładnie ci w rozpuszczonych – zapewnił, kiedy znowu miałam zamiar je spiąć.
    - Już myślałam, że od tego patrzenia w słońce dawno wypaliło ci wzrok – zażartowałam, marszcząc brwi. Chłopak posłał mi czarujący uśmiech. Już myślałam, że powie mi jakiś romantyczny komplement, jednak on tylko westchnął i powiedział:
     - Jestem głodny... zjadłbym pierogi.
     - Pierogi? – zapytałam z wyrzutem, nie mogąc uwierzyć, jak szybko prysł romantyczny czar. Hubert kiwnął głową.
     - Takie polskie danie... – oznajmił cicho, po czym spuścił głowę – Musisz kiedyś spróbować.
     - Coś czuję, że nie miałeś zbyt dużego powodzenia u dziewczyn – przyznałam, podciągając kolana pod brodę. Hubert zaśmiał się.
     - Oj, uwierz mi, wiele się za mną oglądało – zapewnił dumnie, a ja wywróciłam oczami z uśmiechem.
     - Na pewno, szczególnie jeśli na pierwszej randce gadałeś o pierogach, czy coś tam – zachichotałam, a chłopak zrobił urażoną minę, ledwo powstrzymując uśmiech.
     - Ale pierogów to ty mi nie obrażaj! – powiedział poważnie-jednak kiedy zobaczył moją reakcję, wybuchnął głośnym śmiechem.
     - Cześć! Fajnie, że się wyspaliście, ale reszty nie musicie budzić  - oznajmiła Elissa, wychylając się do nas z otwartego okna. Odwróciłam się do niej i wyprostowałam nogi.
     - Zbierajcie się, musimy ruszać – przyznałam, odwracając wzrok w stronę gorejącego nieba
     - Jasne, pędzimy aż się kurzy – powiedziała z nutką sarkazmu, wyskakując na autobus. Podeszła do nas w podskokach i usiadła między mną a Hubertem, zajmując specjalnie jak najwięcej miejsca.
     - Jak ci się spało, Elissa? – zapytał takim tonem, jakby chciał okazać, że mu przerwała. Dziewczyna posłała mu nieco sztuczny uśmiech.
     - Póki mnie nie obudziłeś, no, nawet całkiem dobrze – oznajmiła, poprawiając długie włosy. Hubert pokręcił głową, po czym wstał.
     - Idę obudzić resztę – odparł bez wyrazu, wskakując do autobusu. Elissa śledziła wzrokiem jego poczynania, w końcu westchnęła cicho.
    - Ech, chyba nie ma zbytniej ochoty na rozmowę – stwierdziła, a po chwili uśmiechnęła się do mnie – Chyba wam nie przeszkodziłam, co?
     - No co ty, rozmawialiśmy tylko o jedzeniu... konkretnie o pierogach – zaprotestowałam, odchylając głowę do tyłu. Brązowowłosa zmierzyła mnie raczej nieufnym spojrzeniem. Po chwili poprawiła okulary i wstała.
     - No to już wszystko rozumiem... zbieram się – oznajmiła, podchodząc do otwartego okna.
     - Jasne – powiedziałam, nie patrząc jak wskakuje do środka. Zamknęłam oczy. Skronie zaczęły mi delikatnie pulsować. Przygryzłam wargę i wsunęłam się do środka autobusu. Pierwsze, co zobaczyłam, to widok Scarlett, czeszącej włosy Rosalie. Moja siostra wyglądała na nadal niewyspaną. W drugim planie stał Hubert i pił wodę, podczas gdy Elissa coś mu tłumaczyła. Widocznie chłopaka nie zbyt to interesowało, bo nawet nie obdarował jej najdrobniejszym spojrzeniem.
     - Cześć, Patrice! – przywitała mnie radośnie blondynka, zawiązując żółtą wstążkę wokół gumki Rosalie. Uśmiechnęłam się do niej.
     - Hej! – odpowiedziałam, odwracając się do siostry – Coś ty taka nie wyspana?
     Siedmiolatka spojrzała na mnie bez wyrazu i zmarszczyła brwi.
     - Strasznie chrapiesz – oznajmiła, a ja przybrałam na twarzy kolor buraka. Zrobiłam urażoną minę, a Scarlett zachichotała, nie mogąc wytrzymać.
      - Dobra, laski. Plan jest taki... – zaczął Hubert, podchodząc do nas bliżej. Uniosłam brew, krzyżując ramiona na piersi.
      - Laski? – zmierzyłam go wzrokiem pełnym niedowierzania i blondyn uśmiechnął się.
     - Plan jest taki, że... ponieważ nie udało nam się znaleźć harcerzy-tak jak obiecywał ten wędrowny handlarz, który wymienił moją broń na paczkę krakersów i pół kilo sera-postanowiliśmy z Elissą, że przejdziemy się jeszcze po mieście, szukając tego obozu. Jeśli go nie znajdziemy, to po prostu pójdziemy do kolejnego miasteczka. Z tego co słyszałem, to i tak miałyście zamiar dołączyć do jakiejś sporej grupy, prawda? – mówiąc ostatnie zdanie spojrzał na Scarlett, która energicznie kiwnęła głową – Elissa mówi, że póki nie wymyślimy nic innego, będziemy szukać schronu.
      - Coś mało kreatywny plan – wymamrotałam. Reflektując się, próbowałam odkręcić nieco niemiły komentarz – Nie to, że narzekam, czy coś...
     - Jasna sprawa – rzuciła brunetka, zakładając jeden z kosmyków za ucho. Odwróciłam wzrok, czując nagłą potrzebę spojrzenia na nasze rozsypane rzeczy. Scarlett wstała i wytrzepała swoje ubrania.
      - Dobra, czyli ruszamy? – zapytała, zaczynając wpychać bagaże do czarnej torby. Ciemnooki kiwnął głową.
      - Tak, musimy iść. Martwi jeszcze nas nie otoczyli, więc mamy szansę uciec - oznajmił, podchodząc do naszego wyjścia. Piwnooka zapięła wypełnioną torbę i uśmiechnęła się.
      - Jestem gotowa – oznajmiła szybko. Hubert chwycił się krawędzi i przyszykował się do skoku. W ostatniej chwili Scarlett zatrzymała go, mówiąc – Dziękuję za uratowanie mi... znaczy nam życia.
       Chłopak odwrócił się w jej stronę, posyłając blady, niepewny uśmiech.
      - Nie ma za co – oznajmił i szybko wyskoczył z kryjówki. Elissa zachichotała i uśmiechnęła się wrednie.
      - Lizuska – szepnęła, wspinając się na bok autobusu a blondynka zrobiła się cała czerwona na policzkach. Prychnęłam, wychodząc z pojazdu. Hubert stał i jak gdyby nigdy nic podziwiał niebo. Elissa spojrzała na mnie znacząco . Kiedy Scarlett i Rosalie wygramoliły się z kryjówki, blondwłosy zerknął na mnie i rozglądając się na boki zeskoczył z pojazdu.
     - Dobra, to gdzie najpierw? – zapytał, patrząc na mnie, a ja wzruszyłam ramionami.
     - Ja bym poszła uzupełnić zapasy. Tam, gdzie byłam uwięziona, jest dość sporo batoników i baterii – wtrąciła się piwnooka. Zmarszczyłam czoło. Blondyn kiwnął głową.
     - W takim razie ja i Scarlett pójdziemy do zapasy, a ty, Rosie i Elissa rozejrzyjcie się za czymś przydatnym – powiedział ciemnooki, a Scarlett uśmiechnęła się radośnie.
    - Jasne – przyznała szczęśliwa, zeskakując z autobusu. Wywróciłam oczami, patrząc, jak odbiegają.
     - Patty, uratujesz mojego kalosza? – zapytała nagle moja siostra, a ja spojrzałam na nią zdezorientowana.
      - Co masz na myśli? – zapytałam a dziewczynka w odpowiedzi podniosła do góry nogę, na której brakowało różowego buta.
      - Utknął w czeluściach śmierdzącego kontenera przy tamtym sklepie – oznajmiła, a ja przytaknęłam. Zeszłam z autobusu, podbiegłam do śmietnika i skrzywiłam się. Śmierdziało z niego zgnilizną i zepsutym jedzeniem. Podwinęłam rękaw i odwracając głowę, wsadziłam rękę do jego środka. Dotknęłam czegoś śliskiego i mokrego, więc krzywiłam się. Wstrzymałam oddech i zaczęłam grzebać dalej. Po paru sekundach odnalazłam w końcu buta mojej siostry. Gwałtownym ruchem wyciągnęłam go i natychmiast cofnęłam się od cuchnącej zawartości. Odetchnęłam z ulgą. Kalosz śmierdział jak cholera, ale przeniosłam go dziewczynce.
      - Proszę – warknęłam, podając siedmiolatce obuwie. Siostra podziękowała mi szybko. Wyciągnęła rękę po ohydne znalezisko i natychmiast się skrzywiła, odchylając lekko głowę.
      - Strasznie cuchnie – stwierdziła. Elissa skrzyżowała ramiona na piersi i zsunęła się z pojazdu.
      - Nie marudź, tylko ubieraj – upomniała ją, a zielonooka westchnęła. Odłożyła buta, nie patrząc na niego i wsunęła do środka stopę. Ku mojemu zaskoczeniu, zapiszczała żałośnie  gwałtownie podnosząc przeraźliwie wysoko nogę. Różowy kalosz wyleciał w górę, natomiast z jego wnętrza wyleciała szara, włochata kulka, która upadła mi pod nogi. Parę potworów odwróciło się w naszą stronę, a ja wrzasnęłam. Po chwili okazało się, że był to obrzydliwy, pozbawiony ogona szczur. Elissa cofnęła się gwałtownie, a ja odskoczyłam do tyłu. Zwierzę na szczęście nie poruszyło się i nie zaatakowało mojej stopy.
      - Się wystraszyłam... – przyznałam, kładąc rękę na sercu. Elissa chwyciła się za głowę i ze śmiechem usiadła na masce jednego z aut.
     - Ja też – stwierdziła ze śmiechem. Rosalie ze strachem spojrzała na swoje obuwie i powoli zajrzała do środka. Odetchnęła z ulgą, po czym zmarszczyła brwi.
      - Ostatni raz bez sprawdzenia włożyłam buty, które mi przyniosłaś! – zapewniła, po czym ubrała na stopę różowy bucik. Parsknęłam śmiechem, odsuwając się od martwego zwierzaka. Serce biło mi jak szalone, a ja nie mogłam uwierzyć, że przeraziłam się szczura.
       - Co się dzieje? Dlaczego tak wrzeszczycie? – zapytał zmartwiony blondyn, biegnąc do nas po samochodach, bo w naszą stronę zmierzało trzydzieści martwych. Tuż za nim pędziła Scarlett, trzymając w rękach swoją czarną torbę.  Hubert zeskoczył z taksówki i upadł naprzeciwko mnie. Dostrzegłam jego surowe spojrzenie.
       - Nie, nic. Spokojnie – zapewniłam go, pokazując mu zdechłego gryzonia – Wystraszyłyśmy się szczura.
     Chłopak najpierw zerknął na zwierzę, a potem popatrzył na mnie gniewnie. Myślałam, że mnie okrzyczy, jednak on znowu mnie zaskoczył. Westchnął z rezygnacją i poprawił grzywkę.
      - Dobra. Grunt, że nic wam nie jest – mruknął, odwracając się w stronę dziesiątek martwych, idących ku nam – Ale czy naprawdę musiałyście ściągnąć na nas aż tyle trupów?
      - Emm... – zerknęłam na Elisse, która pomagała zejść Rosalie z samochodu. Scarlett podbiegła do nas i stanęła obok Huberta.
      - Musimy się pospieszyć, zaraz tu będą – oznajmiła pospiesznie, a ja kiwnęłam głową.
      - Idziemy? – zapytałam głośno, żeby Elissa i moja siostra usłyszały. Brunetka kiwnęła głową, poprawiając Rosalie plecak.
      - Możemy ruszać – oznajmiła.
     Natychmiast popędziła przed siebie, zostawiając nas z tyłu. Spojrzałam na pozostałych i zaczęłam biec śladami nastolatki. Reszta była tuż za mną. Droga okazała się trudna do pokonania, bo ulice przepełnione były przewróconymi samochodami i koszami na śmieci. Między pojazdami pojawiało się też nie mało martwych, których omijaliśmy, nie chcąc walczyć.
     - Widzicie jakiś obóz? – usłyszałam za sobą zmęczony głos blondyna. Spojrzałam na niego. Na plecach niósł Rosalie, która mocno trzymała go za ramiona.
      - Niestety nie – syknęłam, idąc dalej. Wyskoczyłam na jeden z samochodów i zobaczyłam Elisse, jakieś dziesięć metrów dalej. Spowolniły ją trupy, które dziewczyna chciała zwinnie wyminąć.
      - Patrice, uważaj! – usłyszałam krzyk mojej siostry, a po niecałej sekundzie przeraźliwy huk dotarł do mych uszu. Przypominał on naprawdę mocne uderzenie metalu o metal. Podskoczyłam ze strachu, a Scarlett wrzasnęła, kompletnie się tego nie spodziewając. Hubert i Rosalie też się przestraszyli, bo chłopak cofnął się gwałtownie, robiąc duże oczy. Elissa podskoczyła z piskiem, uderzając nogą w samochód.
      Wszyscy wymieniliśmy przerażone spojrzenia, nikt nie wiedział, co spowodowało wybuch. Jeden z martwych podszedł do Elissy, ta jednak uderzyła go w twarz i błyskawicznie pozbyła się kłopotu.
     - Idziemy tam! – oznajmiła, wskakując na jeden z pobliskich samochodów i zaczęła zmierzać we wskazanym kierunku.
      - Nie wiem, czy to dobry pomysł - przyznałam niepewnie, a Scarlett przytaknęła, stając obok mnie.
     - To nie było pytanie – warknęła Elissa, nawet na nas nie patrząc. Zrezygnowana spojrzałam na blondyna.
     - Ona nas kiedyś zabije – warknęłam, a chłopak posłał mi wredny uśmiech i postawił dziewczynkę na przeciwko siebie.

ROZDZIAŁ 09
     Gdyby nie jęki martwych, to na ulicach jedynym dźwiękiem byłoby stukanie naszych butów o dachy samochodów. Skacząc z auta na auto miałam wrażenie, że wystarczy chwila nieuwagi i zginę. Taka była prawda. Labirynt miedzy pojazdami wypełniony był spacerującymi trupami, które przyciągał huk, tak samo jak nas.
     Odbiłam się od jednego dachu i z krzykiem wpadłam na przednią szybę taksówki, pozbawionej tylnego koła.
     - Hej, ostrożnie – upomniał mnie Hubert, kiedy cudem uniknęłam zakrwawionej szczęki martwego. Spiorunowałam go spojrzeniem seryjnego mordercy i robiąc duży krok, przeszłam na przewróconego busa.
     - Jestem bardzo ostrożna – mruknęłam, nie patrząc na niego. Rosalie, która starała się nie opuszczać blondyna na krok, wytarła przepocone czoło i popatrzyła na mnie z wyrzutem.
     - Czy możesz ty teraz wziąć ten cholerny plecak? – zapytała zrzędliwym tonem. Uniosłam brew, odwracając się niechętnie w jej stronę.
     - Dawaj – rozkazałam, podchodząc jak najbliżej. Dziewczynka zdjęła torbę i rzuciła mi ją. Wystawiłam ręce, chwytając bagaż za ramiączko. Plecak zachwiał się niczym huśtawka i mocno uderzył jednego trupa w potylicę, przez co potwór poleciał do przodu i przywalił zębami w szybę pojazdu, na którym stałam. Skrzywiłam się na widok krwawej plamy i zrobiłam krok w tył.
     - Fuj... – zdegustował się ciemnooki, a ja wskoczyłam na dach samochodu, na którym stał. Nie do końca to przemyślałam, bo wysoki trup zawył, a ja taktycznie się cofnęłam, uderzając ramieniem w chłopaka.
     - Sorry – mruknęłam, podnosząc głowę, by na niego spojrzeć. Patrzył na mnie swymi czekoladowymi oczami i uśmiechał się opiekuńczo.
     - Żyjesz? – zapytał, robiąc pół kroku do tyłu. Kiwnęłam pośpiesznie głową.
     - Jeszcze tak – przyznałam, a blondyn poprawił swoją jasną grzywkę. Scarlett wskoczyła na samochód za Hubertem i posłała mi nieszczery uśmiech. Widziałam, że chłopak wpadł w oko blondynki, ale nie chciałam przyznać, że zna go tylko kilkanaście godzin i o miłości nie ma mowy. Musiałam przyznać, że Hubert ma naprawdę ładny uśmiech.
     - Gołąbki! Bo zaraz rzygnę tą waszą miłością! – wrzasnęła do nas Elissa, a ja zarumieniłam się na policzkach. Hubert zaśmiał się nerwowo i podrapał się po kartu.
     - Jasne! Idziemy – oznajmił głośno, by dziewczyna to usłyszała. Prychnęła w odpowiedzi.
     - No, macie super tempo! – odkrzyknęła do nas nastolatka. Otworzyłam usta, żeby powiedzieć coś wrednego, jednak przerwał mi jęk trupa i krzyk Huberta. Serce natychmiast podskoczyło mi do gardła. Blondyn, aby zrobić trochę miejsca na dachu, stanął na samiutkiej krawędzi. Jeden z martwych wykorzystał moment nieuwagi i wbił zaślinione kły w wojskowe buty ciemnookiego.
     - Spadaj, zdechła kupo zgnilizny! – warknął blondyn, szarpiąc swoją stopą na wszystkie strony.
      - Hubert! – zawołałam z typowym dla mnie spóźnionym zapłonem. Chłopak nawet nie spojrzał na mnie, tylko zaczął tupać uwięzioną nogą.
     - Spokojnie, Patty! Ten ma tylko trzy zęby, które lekko wbiły się w buta! Zaraz... się... uwolnię... – mówiąc ostatnie słowa, zacisnął zęby i zaczął wymachiwać nogą na wszystkie strony. Pisnęłam, wyciągając z kieszeni nóż. Skoczyłam ku chłopakowi, przyklękłam przy jego stopie i objęłam rękojeść obiema rękami. Głowa martwego była pokiereszowana, a z największej rany na policzku sączyła się ropa. Skrzywiłam się i wzięłam zamach. Ostrze utkwiło w samym środku czaszki potwora, przez co ten bezwładnie na nim zawisł. Wrzasnęłam, gwałtownie wyrywając nóż z głowy stwora. Hubert błyskawicznie się cofnął, szczegółowo oglądając swój pogryziony but. Ledwo dysząc, wstałam i spojrzałam na blondwłosego.
     - Żyjesz? – zapytałam z troską, a chłopak uśmiechnął się.
     - Jeszcze tak – odparł, a ja zaśmiałam się bardziej z poczucia strachu, niż z jego odpowiedzi.
    - Hubert! – nim się zorientowałam, Scarlett praktycznie pofrunęła w ramiona blondyna, omal nie zrzucając go z pojazdu – Ale się przestraszyłam!
     - Ech... ja też – odparł, niepewnie klepiąc ją po plecach, w geście dodawania otuchy. Piwnooka oderwała się od niego jak poparzona i z trwogą spojrzała na poszarpanego buta.
     - Rany, mało brakowało – stwierdziła, patrząc na dość sporą dziurę jak na ugryzienie trójzębnego potwora.
     - Możecie trochę bardziej uważać? Omal nie zeszłam na zawał serca! – powiedziała Elissa, stając z Rosalie za moimi plecami. Dziewczynka wyglądała na przerażoną, a kiedy się do niej odwróciłam, zauważyłam, że ręce jej drżą.
     - Hej, spokojnie! Nic mi nie jest! – uspokoił nas nieudolnie, a ja popatrzyłam na ubrudzony nóż. Ciemnej krwi było tak dużo, że pojedyncze krople skapywały na dach pojazdu i powoli zaczęły tworzyć malutką kałużę. Serce biło mi jak szalone. Naprawdę mocno się wystraszyłam.
     - To było chore – parsknęłam, wycierając drżącą ręką przepocone czoło. Brązowooki zerknął na mnie i posłał mi kojący uśmiech.
     - Ej, wyluzuj! – zaśmiał się szybko – Przecież nic takiego się nie stało...
     Otaczające nas potwory zawyły, a ja poczułam, że mnie mdli. Odwróciłam się na bok i bojąc się, że zemdleję, zamknęłam oczy. Żołądek błyskawicznie mi się skręcił, a całe śniadanie wylądowało na głowie jednego z atakujących trupów.
     - Dajcie jej wody! – wystraszyła się Scarlett, a ja machnęłam ręką, na znak, że nie potrzeba.
     - Nie, jest dobrze... – mruknęłam, wycierając usta rękawem. Siedmiolatka podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła. Odwzajemniłam uścisk.
     - Słuchajcie, lepiej już chodźmy – zaproponowała Elissa, a ja przytaknęłam głową.
     - Tak... masz całkowitą rację!
~~~
     Po paru męczących minutach, skakania po samochodach i unikania zębów martwych, naszym oczom ukazało się miejsce, którego szukaliśmy. Kolorowe namioty pokryte były różnokolorowymi plamami, które nie wyglądały jak farba. Miałam wrażenie, że ktoś wziął do jednej ręki zwłoki człowieka, a do drugiej martwego i zaczął mazać nimi po materiale.
     Zobaczyłam przewróconą butkę z hot dogami, zniszczone stoiska go gier, gdzie można było wygrać pluszaka, lub inne tego typu rzeczy - poniszczone karuzele dla dzieci i przede wszystkim pokrzywiony diabelski młyn.
     Opuszczony cyrk wyglądał, jakby był wyjęty prosto z horroru. Otoczony był metalową kratą, która pewnie podczas wakacyjnego popołudnia wyglądała naprawę nieźle. Brama była uchylona, zupełnie, jakby ktoś zapraszał nas do środka.
    - Patrice? Ja chyba nie chcę tam wchodzić... – przyznała Rosalie, przekrzywiając lekko główkę. Ciemna grzywka opadła jej na jedno z zielonych oczu.
     - Uwierz mi, ja też nie – mruknęłam, nabierając tlenu w płuca – To co? Wchodzimy?
     - Kto ostatni, ten trup! – krzyknęła Elissa, podbiegając do otwartej bramy. Wzdrygnęłam się na jej słowa i ruszyłam za nią. Wparowałam do środka, powodując, że wysoka furtka zaskrzypiała. Na terenie cyrku śmierdziało zgniłym mięsem, a ja znowu poczułam smak żółci na języku. Na pierwszy rzut oka uwagę przyciągał ogromny, fioletowy namiot, poplamiony krwią u jego podstawy. Lekko falował na zimnym wietrze. Otoczony był dziesiątkami mniejszych namiotów, które wyglądały nieco mizernie w porównaniu do tego, który zajmował centralne miejsce. Elissa pośpiesznie podeszła do fioletowego schronu i pewnie zajrzała do środka.
     - O cholera! – gwałtownie się cofnęła, zasłaniając usta dłonią. Hubert podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu. Przyjemne ciepło przeszło mi przez rękę.
     - Co się stało, Elissa? – zapytał, marszcząc brwi. Dziewczyna powolnie pokręciła głową.
     - Sami chodźcie to zobaczyć – mruknęła cicho. Niepewnym krokiem podeszłam do namiotu. Zajrzałam do środka i aż pisnęłam. W środku leżała sterta rozwalonych klatek, częściowo połamanych lub wygiętych. Po środku stała gigantyczna, mogąca konkurować z moim pokojem, jeśli chodzi o wielkość. Była otwarta, a u jej wyjścia leżały ludzkie nogi, oderwane od reszty ciała. Plama wokół kończyn była świeża. Poczułam jak drętwieją mi stopy i wycofałam się pospiesznie. Rosalie, Scarlett i Hubert też zbliżyli się do wnętrza. Ich reakcja była zdumiewająco podobna.
     - Ciekawe, co się tu stało... – mruknęłam cicho, odwracając wzrok. Martwi zbliżyli się do bramy cyrku, warcząc głośno. Hubert przeklął, podbiegając do stanowiska, gdzie można było kupić pamiątki i przepchnął je, blokując wejście na teren cyrku.
     - Szukajmy tego, co tak głośno nahałasowało i spadajmy – rozkazał ciemnooki, patrząc jak trupy siłują się z metalowymi kratami – Nie jest tu zbyt bezpiecznie...
     Jeden potwór wył, wyciągając dłoń pozbawioną dwóch palców. Odwróciłam wzrok, czując ohydny smak na języku.
     - Słuchajcie, rozdzielimy się i poszukamy czegoś interesującego. Cyrk otoczony jest wysoką bramą, więc jest naprawdę duża szansa, że żyją tu ludzie – przerwała ciszę Elissa, patrząc na każdego z nas z determinacją – Pewnie jest tu wiele przydatnych rzeczy. Skoro już tu was przyprowadziłam, to wykorzystajmy sytuację.
     Scarlett skinęła głową.
     - Dobra, ja i Hubert pójdziemy tam, gdzie stoi zniszczony diabelski młyn. Elissa, spenetruje mini zoo, a Rosie i Patty, sprawdzicie pobliskie namioty. Wszyscy wiedzą co i jak? – przedstawiła plan blondynka, a ja niechętnie przytaknęłam.
      - Rozumiem. Za dziesięć minut spotykamy się w tym miejscu – rzuciłam stanowczo i chwyciłam moją siostrę za rękę.
      - Dobra. Jakby co, to krzyczcie – powiedziałam Elissa, ruszając w swoją stronę. Hubert bez słowa skierował się w wyznaczone miejsce. Piwnooka posłała mi motywujące spojrzenie i pobiegła za chłopakiem. Po paru sekundach zniknęli z pola widzenia.
     - Dlaczego to zawsze my dostajemy gównianą robotę? – zezłościła się Rosalie, podnosząc na mnie wzrok. Wzruszyłam obojętnie ramionami.
      - Trochę przesadzasz. Od kiedy się to zaczęło, nie zrobiłaś jeszcze nic przydatnego. Poza tym uważaj na słownictwo - upomniałam ją, a siedmiolatka wywróciła oczami.
      - Jasne, mamo – odburknęła, podchodząc do pobliskiego namiotu. Westchnęłam z frustracji i poszłam w jej ślady. Dziewczynka zaczęła oglądać się w poszukiwaniu wejścia, ale ja szybko przyklękłam i podniosłam spód materiału, tworząc nam wejście.
      - Gotowa? – zapytałam, patrząc na nią wyczekująco.
      - Bardziej już nie będę – wymamrotała, kucając przy mnie. Niechętnie zaczęła wchodzić do środka na czworaka, a ja taktycznie rozejrzałam się wokół siebie i wparowałam do środka za nią.
      Namiot był praktycznie pusty. Malutkie wnętrze prawdopodobnie było stanowiskiem dla jakiejś oszukanej wróżki. Jedyne co tam stało, to stolik zakryty fioletowym materiałem w gwiazdki, dwa krzesła - czego jedno wyglądało jak średniowieczny tron. Obok lśniła szklana kula, leżąca na kolorowym stojaczku, dokładnie na środku stolika. Naprzeciwko mnie było wejście do namiotu i tabliczka z napisem: „Wróżka Heureux, przepowie ci przyszłość!”.
Rosalie ze znudzeniem podeszła do stolika i wskoczyła na tandetnie wyglądający tron. Podwinęła rękawy kurtki i zrobiła zamyśloną minę, zaczynając machać dłońmi nad szklaną kulą.
      - Podejdź tu dziecko, za niewielką opłatą, przepowiem ci przyszłość – powiedziała powolnie, teatralnie zniżając głos. Mimowolnie uśmiechnęłam się i usiadłam na drugim krześle.
     - Wiesz, że heureuxto po francusku szczęśliwy? – rzuciłam, pochylając się nad magicznym przedmiotem. Rosalie powoli kiwnęła głową.
     - Oczywiście, że wiem, dziecko! – ciągnęła, dalej zniżając głos – Ja wiem wszystko!
     - W takim razie, co spotka mnie w przyszłości? – zapytałam, opierając się na oparciu krzesła, które zaskrzypiało cicho. Siedmiolatka jedną dłonią machała przed kulą, a drugą zaczęła masować sobie skroń.
     - W tej oto zaklętej kuli widzę... chłopaka! – poinformowała mnie pewnym siebie głosem.
     - Chłopaka? – uniosłam brew, a „wróżka” kiwnęła głową.
     - Tak! Zdumiewająco przystojnego, inteligentnego, wysokiego, w drogich ciuchach... Trzyma bukiet róż i małe, czerwone pudełeczko. Klęka i kładzie bukiet obok swoich stóp. Podnosi pudełeczko i uśmiecha się czule. Powoli podnosi wieczko, a środek zaczyna lśnić. O rany! To najpiękniejszy pierścionek,  jaki widziałam – wkręciła się w opowieść, coraz szybciej machając ręką – zaczyna coś mówić... przestaje. Zapada cisza. Nic się nie dzieje. Uśmiech znika z jego twarzy. Wstaję. Rzuca pudełkiem na bok i odchodzi. Nieźle się wkurzył... znaczy... odchodzi urażony. Koniec.
      Opuściła gwałtownie rękę, robiąc dumną minę. Rozbawiona poprawiłam włosy i oparłam brodę na dłoni.
     - Fascynujące... Jak wyglądał ten mężczyzna? – zapytałam, zaciekawiona tym, co wymyśli moja siostra. Dziewczynka zrobiła chytry uśmieszek i skrzyżowała ramiona na piersi.
     - Abym mogła odpowiedzieć na twoje pytania, będziesz musiała wpłacić dodatkowe dziesięć dolarów – oznajmiła, a ja uderzyłam pięścią w stół, w taki sposób, że szklana kula delikatnie podskoczyła.
     - Dziesięć dolarów?! Rozbój w biały dzień! – powiedziałam, udając zdenerwowanie. Rosalie wzruszyła ramionami.
     - A co ty sobie myślisz? Przewidywanie przyszłości wywołuje tak duże bóle głowy, że bez tabletek na migrenę się nie obejdzie. Takie tabletki nie są tanie! – oznajmiła, udając przesadnie obniżony głos. Ledwo powstrzymałam śmiech.
      Zauważyłam kątem oka jakiś podejrzany ruch. Wzdrygnęłam się, przenosząc wzrok na namiot stojący obok. Materiał delikatnie się poderwał, jednak wyglądało to bardziej jakby zawiał wiatr. Rosalie natychmiast zauważyła mój strach, bo spoważniała na twarzy i skurczyła się lekko.
     - Patrice? Co się dzieje? – zapytała ledwo słyszalnym szeptem. Przyłożyłam palec do ust, na znak, by była cicho. Powolnie wstałam z krzesła, zdjęłam plecak i wyjęłam z kieszeni swój nóż. Materiał opadł, jednak zza niego wydobywał się cichutki oddech. Podeszłam do namiotu i wstrzymałam powietrze w płucach. Wbiłam nóż w jasny materiał i przejechałam nim w dół, tworząc sporą dziurę. Chwyciłam rozcięte płótno i zajrzałam do środka. Namiot był przepełniony różnymi gratami, jak kręgle, piłeczki, trampoliny i inne takie. Oprócz tego, nie było tam ani żywej, ani martwej istoty. Z ulgą opuściłam nóż i zrobiłam krok w tył.
     - Dobra, fałszywy alarm... – zaczęłam, odwracając głowę, w kierunku przerażonej dziewczynki. W jednej chwili poczułam mocny uścisk na lewej kostce. Pisnęłam, a ręka, która mnie chwyciła, pociągnęła gwałtownie, powodując, że straciłam równowagę i upadłam, upuszczając nóż.
     - Patrice! – wrzasnęła siedmiolatka, a ja poczułam drugą dłoń na prawej stopie i natychmiast zostałam wciągnięta do wnętrza namiotu.
      Przed oczami zabłyszczało ostrze, skierowane w moją stronę, a konkretnie w czoło. Osobą trzymającą broń była prześliczna błękitnooka nastolatka, o bardzo jasnych, długich do pasa lokach. Na jej twarzy był wymalowany gniew, przeplatający się z poczuciem rezygnacji.
     Wrzasnęłam z przerażenia, nie odrywając wzroku od mierzącej do mnie dziewczyny. Blondynka cofnęła się lekko, dzięki czemu mogłam delikatnie unieść głowę.
      Za prawą nogę trzymał mnie niski, wystraszony brunet, o dużych, brązowych oczach. Ręce mu drżały, a wyraz twarzy mówił mi, że ma ochotę się rozpłakać.
      Przeniosłam wzrok na osobę trzymającą mnie za drugą nogę i zamarłam. Serce błyskawicznie zabiło mi szybciej, a ja poczułam, że oblewa mnie rumieniec.
      Zobaczyłam wysokiego chłopaka, o dobrze zbudowanej sylwetce. Oczy miał koloru bezchmurnego nieba, a złote włosy, kręciły się, tworząc delikatną burzę na głowie. Miał mocno zarysowane kości policzkowe i czarujący uśmiech, który pewnie był powodem zauroczenia niejednej dziewczyny. Co dziwne, chłopak wyglądał jak męska wersja nastolatki, która widocznie chciała mnie zadźgać.
      - Nie no, Gabby! Świetnie się spisałaś! – powiedział miło niebieskooki, a blondwłosa zmarszczyła jasne brwi, mocniej zaciskając dłonie na rękojeści noża.
      - Zamknij mordę, śmieciu – warknęła, a nastolatek uśmiechnął się do niej prześmiewczo. Oczy dziewczyny zabłysły z gniewem, a ja zaczęłam bardziej obawiać się o moje życie. Blondwłosa zacisnęła usta, akurat kiedy materiał się podniósł i do środka wparował wściekły Hubert i reszta ekipy.
     - Zostawcie ją! – rozkazał stanowczo ciemnooki blondyn, celując w nieznajomych moim nożem. Brunet, trzymający mają nogę, zadrżał i powoli podniósł ręce, jednak niebieskooka blondynka spiorunowała go spojrzeniem.
      Przystojny nastolatek, który trzymał mnie za stopę, uśmiechnął się ironicznie do swojej damskiej wersji.
     - Brawo, Gabby, jeszcze mafię na nas ściągnęłaś – zakpił z dziewczyny, która gwałtownie wzięła nóż sprzed mojej twarzy.
     - To nie moja wina! Myślałam, że to ten trup! – obroniła się, wbijając ostrze w glinę obok mojej dłoni, tak blisko, że przez rękę  przeszły mi ciarki.
     - Tak? Co z tego? Tysiąc razy ci mówiłem, że to jest ludzki głos! Ale oczywiście to nie twoja wina – prychnął sarkastycznie, po czym szybko odwrócił się w stronę Huberta - Sorki za zamieszanie. Moja siostra po prostu jest denerwująca od urodzenia. No wiecie, ja po  rodzicach mam urodę i inteligencję, a Gabrielle ma po tacie tendencję do agresji po pijaku.
      Na te słowa dziewczyna agresywnym ruchem wyjęła nóż z gliny i machnęła nim nieokreślonym ruchem, prawie odcinając mi nos.
     - Zamorduję cię, ty głupia gnido! – wysyczała, czerwieniejąc na policzkach ze złości.
     - Zamknąć się! - wrzasnął nagle Hubert a bliźniacy aż podskoczyli. Wymienili szybkie, zdumione spojrzenia, jednak nic nie powiedzieli - Mam głęboko gdzieś wasze problemy z samoakceptacją i rodziną! Oddawaj dziewczynę!
Nie spodziewałam się, że Hubert może być taki ostry i stanowczy. Ciemnowłosy znowu zadrżał i puścił moją nogę, odsuwając się o jakieś pół metra.
- Jezu, coś ty taki agresywny? - wymamrotała blondynka, chowając nóż do kieszeni. Bliźniak dalej nie chciał mnie puścić, więc mocno kopnęłam go w ramię, uwolnioną nogą.
- Boli! - krzyknął, a ja błyskawicznie wstałam i podbiegłam do mojego wybawcy (czytaj: Huberta), który spojrzał na mnie troskliwie, jakby mówił: „Nic ci nie jest? Zrobili ci krzywdę? Okradli? Grozili?”
     - Kim jesteście? – zapytałam oskarżycielsko, korzystając z okazji, by przyjrzeć się przystojniakowi... znaczy blondynowi, który prawie mnie zabił. Chłopak przypatrywał mi się z zaciekawieniem, przez co zrobiłam się czerwona, a w moim brzuchu motyle urządziły sobie wyścig.
     - Jestem Gabe Angel, to moja siostra bliźniaczka Gabby, do której wolałbym się nie przyznawać, ale oberwałbym w piszczel i Matthew – przedstawił się szybko, pokazując kolejno każdego z nich.
     - Scarlett, miło mi – wysunęła się do przodu zachwycona, a Hubert chwycił ja za ramię.
     - Nie, wcale nie jest miło! – zbulwersował się, patrząc na jasnowłosego wrogo – Oni chcieli zabić Patrice!
- Patrice... bardzo ładne imię - przyznał flirciarsko blondyn o niebieskich oczach, a ja zaczerwieniłam się bardziej. Hubert spojrzał na mnie znacząco, po czym warknął coś niezrozumiałego i powolnie opuścił broń.    
- Czego chcecie? - zapytał groźnie, a ja spiorunowałam go wzrokiem. Rosalie zerknęła na Gabe i zrobiła coś, czego się kompletnie nie spodziewałam. Jej policzki zrobiły się różowe, a na ustach zagościł delikatny, nieśmiały uśmieszek. Heh... i tak byłam pierwsza!
- My? My mamy tylko patrol - oznajmiła blondynka takim tonem, jakby mówiła najbardziej oczywistą rzecz na świecie.
- Patrol? – zapytał nieufnie mój przyjaciel, krzyżując ramiona na piersi.
- Emm... myślałem, że teraz patrole są czymś normalnym - odezwał się w końcu Matthew. Głos miał lekko dziecięcy i brzmiał, jakby chciał się rozpłakać.
- Czyli tu mieszkacie? - zapytałam tylko po to, żeby Gabe zwrócił na mnie uwagę.
- My i reszta naszej... grupki, jeśli mogę tak to nazwać - przyznał błękitnooki, nadal patrząc na mnie. Hubert posłał mi kolejne, znaczące spojrzenie, jednak go zignorowałam.
- Grupki? Dla ciebie 50 osób to grupka?! - oburzyła się sztucznie Gabbie, widocznie dumna ze swojej ekipy.
- 50 osób?! - Rosalie aż pisnęła. Gabe zerknął na nią i uśmiechnął się miło.
     - Do niedawna tyle było. Potem... zaczęli odchodzić – oznajmił, a Elissa zrobiła minę pełną współczucia.
     - To przykre - stwierdziła, zaczynając bawić się pasmem włosów. Gabe wstał z ziemi i otrzepał swoje czarne spodnie. Nosił również czarną koszulkę i zieloną kurtkę, poplamioną krwią.
- Właściwie to nie. Zbyt duża konkurencja. Grupa "Druga Szansa" miała o wiele więcej zapasów niż my - zachichotał nowopoznany blondyn, a jego siostra uderzyła go w ramię.Elissa wzdrygnęła się, szepcząc do siebie: „Ach, myślałam, że umarli, czy coś...”.
- Zachowuj się poważnie - rozkazała, po czym odwróciła się do nas - Wszyscy wiemy w jakich czasach żyjemy. Próbujemy przetrwać od ponad miesiąca, jednak nie jest łatwo. Nic nie jest takie, jakie być powinno.
      Powiedziała nam, błyskawicznie zmieniając postawę. Bliźniak wywrócił oczami.
- Nuda... mogłaś powiedzieć: "Ogólnie nie jest fajnie, bo coś tam poszło nie tak u naszych pradziadków w grobie". Tak brzmi o wiele luźniej - zażartował, przez co otrzymał mocnego kopniaka w piszczel.
     - Spróbujemy się z nimi zaprzyjaźnić, aby dołączyć do ich grupy, dobra? – szepnął do mnie Hubert, korzystając z okazji, że rodzeństwo zaczęło się kłócić. W odpowiedzi uderzyłam go lodowatym spojrzeniem.
     - Zwariowałeś? Tak się nie robi – krzyknęłam na niego szeptem, a chłopak westchnął.
     - Przesadzasz... – mruknął, poprawiając jasną grzywkę – to nic złego...
- Patrice? Słyszałaś to? - zapytała nagle Rosalie, chwytając mnie za rękaw. Wystraszyłam się i spojrzałam na nią, ignorując słowa Huberta.
- Ale co?
- Głosy - oznajmiła ciszo, jakby bała się, że ktoś ją usłyszy. Nadstawiłam uszu. Rzeczywiście, w oddali było słychać jakieś krzyki, czy tam jęki. Od razu zrozumiałam, że bariera mojego przyjaciela nie wytrzymała.
- Ej! Dobra, pogadamy później! Zbliża się tutaj masa martwych! - przerwałam im rozmowę, a wszyscy spojrzeli na mnie zdumieni. Po sekundzie milczenia Gabbyznów uderzyła brata.
- To przez ciebie, niezdaro!
- Jak przeze mnie?! Ja nic nie zrobiłem! - obronił się Gabe, masując obolałe ramię.
- Doprawdy? A kto przewrócił tę górę klatek? - zdenerwowała się blondynka, marszcząc jasne brwi.
- A, właśnie! To wy zrobiliście ten huk na pół miasta? - wtrącił się Hubert, biorąc na plecy Rosalie. Blondyna spojrzała wymownie na brata.
- Mieliśmy patrol. Musieliśmy sprawdzić namioty, więc weszliśmy do takiego jednego, gdzie była sterta klatek... - zaczęła opowiadać.
- A, tak. Wiemy który! Właśnie się zastanawialiśmy, co tam się stało - wtrąciłam się. Blondwłosa kiwnęła głową.
- No, no bo ten, za przeproszeniem, debil się potknął o klatkę na samym dole i wszystko zleciało! - odparła, po czym zaśmiała się z rezygnacjąw głosie - Myślałam, że na zawał padnę, jak zobaczyłam tego lwa!
     Po tych słowach wymieniłam z Hubertem zdumione spojrzenia.
- Jakiego lwa? - zapytałam, nie bardzo rozumiejąc o co chodzi. Gabby spojrzała na mnie zdziwiona.
- Tego martwego, w największej klatce.
- Ale tam niczego nie było. Największa klatka była pusta, a obok niej leżało na pół zjedzone ciało - oburzyłam się. Blondynka zmarszczyła brwi, gotowa do kłótni, ale jej twarz nagle oblała się przerażeniem.
- Gabe! Sprawdziłeś, czy ten lew jest martwy?! - wpadła w panikę. Poczułam jak ściska mi żołądek, słysząc, że Gabe nic nie sprawdzał. Scarlett natychmiast pobladła, a Elissa omal nie zemdlała. Matthew pisnął cicho, a Rosalie zastygła, chwytając się mocniej ramion przerażonego Huberta.
No i byliśmy w czarnej...






ROZDZIAŁ 10
     Serce biło mi jak oszalałe. Wychyliłam się z namiotu i rozejrzałam wokół siebie. Teren wyglądał na opuszczony, nigdzie nie było żywej duszy.
     - Droga wolna – szepnęłam do Huberta, stojącego za mną. Blondyn kiwnął głową i powiedział coś do reszty. Wzięłam głęboki wdech i cicho wyszłam z namiotu. Najciszej jak umiałam, podbiegłam do butki z hot dogami. Schowałam się za nią i wychyliłam głowę, aby zobaczyć, czy nie zaatakują nas martwi albo jeszcze coś gorszego.
     Machnęłam ręką na Huberta i na palcach pobiegłam do pobliskiego namiotu, by się za nim schować. Po chwili kolejno dołączali do mnie: Hubert, Rosalie, Matthew, Elissa, Scarlett, Gabby i Gabe.
     - Dlaczego to ona nas prowadzi? – zapytała nagle Gabby a ja poczułam jak ogarnia mnie złość. Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się ironicznie.
     - Ponieważ z całej naszej grupki, to ja jako jedyna nie umieram ze strachu – wycedziłam słowa z kpiącym wyrazem twarzy, a blondynka prychnęła. Było po niej widać, że nie jest zadowolona z tego co usłyszała.
     Szybkimi krokami podbiegłam do połamanego, diabelskiego młyna i oparłam się o metalową obudowę, podtrzymującą całą konstrukcję. Metal  lekko zabrzmiał, po zderzeniu z moim plecami. Gabby posłała mi wymowne spojrzenie. Laska zaczynała mnie denerwować.
     - Patrice... uważaj – wyszeptała Rosalie, blednąc na twarzy. Oczy wszystkich zalały się przerażeniem. Natychmiast zdrętwiały mi stopy. Wiedziałam, że prawdopodobnie lew jest za mną.
     Automatycznie odwróciłam się, gotowa do ucieczki, jednak zrobiłam przy tym bardzo gwałtowny ruch ręką i z całej siły przywaliłam dłonią w metal. Dźwięk zabrzmiał mi w uszach, powodując nieprzyjemny skurcz w żołądku.
     Nie było za mną niczego, oprócz namiotu, z którego wystawał blady ogon lwa. Materiał błyskawicznie się podniósł, a towarzyszył mu w tym tak głośny i przerażający ryk, że poczułam, jak połowa mnie chce zemdleć. Ogon zniknął w wnętrzu namiotu, a sekundę później ze środka wyskoczył ogromny, blady lew. Nie miał on oczu, a grzywa w odcieniu zgniłego błota była pozbawiona połowy włosów. Rosalie wrzasnęła, co tylko bardziej wprowadziło mnie w panikę. Scarlett zaczęła piszczeć i wstała, biegnąc gdzieś za mnie. Natychmiast zalała mnie fala histerii. Wszyscy moi towarzysze jak na znak wstali i z krzykiem rozbiegli się w różne kierunki. Lew ryknął i zdezorientowany hałasem, skoczył w moją stronę. Wrzasnęłam i najszybciej jak potrafiłam, zaczęłam biec po schodach, prowadzących do wagonika kolejki. Zwierzę ryknęło i skoczyło w moją stronę. Wskoczyłam na barierkę, a z niej wparowałam na wagonik diabelskiego koła. Potwór zawył i wleciał w barierę, przewracając ją głośno. Wrzasnęłam, czując jak drętwieją mi nogi. Niewiele myśląc, zaczęłam wspinać się po metalowych zabezpieczeniach, na górę koła. Lew ryknął uderzył masywną łapą w wagonik, przez co cały się zachwiał.
     Zaczęłam płakać, świadoma, że długo nie przeżyję. Poraniona ręka zaczęła jak na złość pulsować, mocno mnie osłabiając.
     Lew ryknął ponownie i wskoczył na wagonik, machając łapami. Pisnęłam. Od moich stóp i kłów lwa dzieliło  naprawdę niewiele. Gdyby stanął na tylnych łapach, bez jakiegokolwiek problemu mógłby odgryźć mi nogi.
     Najbardziej jak mogłam, skuliłam się w kłębek, wisząc nad wygłodniałym zwierzakiem. Przełknęłam ślinę i zamknęłam oczy.
     - Teraz albo nigdy – szepnęłam do siebie i wyprostowałam nogi, opierając się na stalowej rurce. Zachwiałam się i z wrzaskiem skoczyłam. Machałam rękami, a po chwili upadłam na wpół zgięte nogi. Gdyby nie adrenalina, na pewno wrzasnęłabym z bólu, bo upadłam na brzuch i ledwo wyprostowałam kończyny.
     Usłyszałam za sobą ryk lwa. Odwróciłam się gwałtownie, siadając na zgniłej trawie. Wrzasnęłam. Jedyne co widziałam to blady łeb zwierzaka, który – w zawrotnym tempie - zbliżał się w moją stronę z wyciągniętymi łapami i szeroko otwartą paszczą.
     Przed oczami przebiegło mi całe życie. Kolejny raz!
     Niespodziewanie usłyszałam głośny strzał, a bok głowy lwa wybuchł ciemną krwią. Pisnęłam, a zwierzę  bezwładnie upadło mi pod nogami, plamiąc wszystko krwią.
     - Hej! Nic ci nie jest?! – podbiegł do mnie Matthew z bronią palną w ręku. Położył mi dłoń na ramieniu i zaczął cos mówić, jednak słyszałam go jakby przez szybę. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i zamknęłam powieki.
    Pamiętam tylko, że ktoś krzyknął moje imię. Tak, zemdlałam...

















ROZDZIAŁ 11
     Obudziło mnie szturchanie w ramię oraz głosy wołające mnie po imieniu. Wszystko mnie bolało, jednak najbardziej dawały o sobie znać nogi i potylica - bo rana w lewej dłoni to już chyba standard. Powoli otworzyłam oczy, ale niczego nie zobaczyłam, bo natychmiast oślepiły mnie promienie słońca.
     - Obudziła się! – usłyszałam nad sobą krzyk Gabe i skrzywiłam się – Ej! Matthew! Pearl żyje!
     - Ona nazywa się Patrice, idioto – mruknął Hubert, chwytając mnie za ramiona i lekko potrząsając mną – Ej, Patty, dobrze się czujesz?
     - Ile dni byłam nieprzytomna? – zapytałam, kładąc brudną dłoń na czole. Odpowiedział mi śmiech Gabe.
     - Jakieś 30 sekund... – zaczął ze śmiechem, a ja lekko się zarumieniałam i powoli podniosłam do pozycji siedzącej. Zaraz potem odzyskałam wzrok. Najpierw zobaczyłam przerażoną, zapłakaną twarz Rosalie, która natychmiast wpadła mi w ramiona. Mocno ją przytuliłam, powstrzymując łzy. Gdyby nie to, że czułam, iż wszyscy na mnie patrzą, zaczęłabym płakać bardziej niż siedmiolatka.
     - Dlaczego to zawsze ja mam być tą, co ociera się o śmierć? – zapytałam pierwszej osoby, na którą spojrzałam. Była to przestraszona Scarlett. Dłonie drżały jej niemiłosiernie, oddychała bardzo nierówno i ogólnie sprawiała wrażenie jakby zaraz miała zemdleć albo zwymiotować. Zamiast mi odpowiedzieć, przysunęła się do mnie i mocno mnie przytuliła.
     - Nigdy się tak nie bałam – szepnęła, opierając brodę na moim ramieniu. Kiwnęłam głową i poklepałam ją po plecach.
     - Szczerze mówiąc, czuję się podobnie – mruknęłam cicho, odsuwając się od Rosalie i Scarlett. Blisko piwnookiej siedziała Elissa, tępo patrząc w zwłoki lwa, leżącego obok mnie. Widocznie kiedy zemdlałam, ktoś odsunął mnie od trupa. Gabby i Matthew gdzieś zniknęli, powodując, że poczułam niepokój – A gdzie reszta?
     - Kiedy Matt zastrzelił lwa, natychmiast zaczął wymiotować, więc Gabby zabrała go, aby odetchnął – odpowiedział mi Gabe, wstając z gliny. Kiwnęłam głową i postanowiłam wstać. Oparłam się na rękach, ale kiedy tylko stanęłam na nogach, poczułam ostry ból i straciłam równowagę. Gdyby nie Gabe, wylądowałabym na trawie twarzą.
     - Dzięki – wymamrotałam, lekko czerwieniąc się na policzkach. Błękitnooki blondyn wziął mnie pod ramię i powoli poprowadził do najbliższej ławki. Każdy krok sprawiał mi ból, ale miałam nadzieję, że nie skręciłam sobie kostki.
     - Ej, uważaj! – upomniał go Hubert, kiedy ten pomógł mi usiąść.
     - Stary, spokojnie! Wszystko gra – spróbował go uspokoić chłopk, ale mój przyjaciel tylko go ode mnie odsunął i przyklęknął przy mojej kulejącej nodze. Delikatnie mnie chwycił i zaczął rozwiązywać buta.
     - Bądź tak dobry i idź uspokajać dziewczyny, zamiast mnie – warknął Hubert, ściągając mi obuwie z prawej nogi. Bliźniak Gabby prychnął, podchodząc do Scarlett. Natychmiast zaczęli rozmawiać.
     Ciemnooki szybko poprawił grzywkę i uważnie obejrzał mi prawą stopę.
     - Jak to wygląda? – zapytałam cicho, patrząc na jego zamyślone oczy. Hubert wzruszył ramionami, posyłając mi delikatny, uspokajający uśmiech.
     - To nic poważnego. Lekko potłukłaś kostkę, ale jej nie zwichnęłaś – zapewnił mnie przyjaźnie, ponownie zakładając mi na stopę buta. Oparłam się plecami o oparcie i westchnęłam.
     - Dasz mi trochę wody? – zapytałam, zamykając oczy – w gardle mi zaschło...
     - Jasne, poczekaj tutaj – odparł, wstając. Parsknęłam śmiechem.
     - I tak na razie nigdzie nie pójdę - oznajmiłam, ale Hubert zignorował to co powiedziałam i wyjął z mojego plecaka butelkę. Niestety, mimo że mogła ona pomieścić dwa litry, było tam może pół szklanki, może troszkę więcej albo mniej. Westchnął cicho i niechętnie podał mi napój.
     - Proszę- mruknął ze sztucznym uśmiechem. Niepewnie chwyciłam butelkę i przyjrzałam się jej.
     - To nasze ostanie zapasy, prawda? – zapytałam smutno, a Hubert ze wstydem kiwnął głową.
     - Oszczędzałem jak mogłem, ale wody nie wystarczyło nawet... – zaczął się tłumaczyć, ale przerwałam mu gniewnym spojrzeniem.
     - Hubert, to nie twoja wina! Potrzebujesz wody jak każdy z nas! Nie miałeś wpływu na to, czy chcesz pić, czy nie! – okrzyczałam go, a chłopak spuścił głowę, zasłaniając swoje oczy grzywką.
     - Ale czuję się za was odpowiedzialny – mruknął niepewnie, powodując, że nie wiedziałam co odpowiedzieć.
     - Czy... dziewczyna... jest cała?! – usłyszałam wystraszony głos Matthew, dobiegający zza pobliskiego namiotu. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam zieloną twarz bruneta. Wyglądał okropnie, a na koszulce miał resztki jedzenia, które niedawno zjadł, ale je zwrócił zanim się strawiły. Kiedy mnie zobaczył, całą i prawie zdrową, uśmiechnął się słabo.
     - Tak, nic mi nie jest... dzięki za uratowanie życia – uśmiechnęłam się przyjaźnie, przez co chłopak zapłonął na twarzy.
     - Nie... nie... nie ma problemu – wyjąkał cicho, odwracając wzrok. Lekko zmieszana popatrzyłam na Gabe, który tylko coś prychnął i wrócił do rozmowy z dziewczynami - wyraźnie były nim oczarowane.
     Zdumiona odkręciłam butelkę i zrobiłam kilka malutkich łyków, aby zostawić resztki dla innych. Co prawda nie ugasiłam pragnienia, ale doskonale wiedziałam, że pozostali też potrzebują wody. Szybko oddałam Hubertowi butelkę.
     - Dzięki – przyznałam, patrząc na niego. Ciemnooki powolnie schował zapasy picia do mojego plecaka i zarzucił go sobie na plecy. Pod brązowymi oczami miał ogromne, fioletowe worki, a nasada włosów była przetłuszczona. Moje włosy pokrywała solidna warstwa błota i potu, co nie wyglądało szczególnie dobrze.
      - Hej, co teraz robimy? – usłyszałam poddenerwowany głos Gabby, która stała za Matthew i patrzyła na brata z ciekawością, ale raczej negatywnym znaczeniu. Jej bliźniak spojrzał na nią i wzruszył ramionami.
      - Chodźmy do obozu, zjemy coś i może ktoś nam doradzi... – zaczął blondyn o niebieskich oczach, a jasnowłosa błyskawicznie posłała mu mordercze spojrzenie.
     - Pogrzało cię? A co z nimi? Ich też chcesz zabrać? – zrobiła minę, jakbyśmy byli najgorszymi wrogami. Zmarszczyłam brwi, powoli wstając. Kulejąc podeszłam do Huberta i oparłam się o niego.
     - Nie sprawimy kłopotu... my tylko... – zaczęłam, ale przerwał mi głośny jęk i huk metalu.
     - O cholera, chyba przebiły się przez barierę! – zaczął Hubert, patrząc na mnie z paniką – Matthew ściągnął je pistoletem!
      Jego słowa bombardowały mój umysł tysiącami wizji śmierci. Rosalie szybko do mnie podbiegła i mocno wtuliła się w moje nogi.
      - O nie! – przeraził się brunet, bardziej zieleniejąc na twarzy – Co... co ja zrobiłem?!
     - Nie mamy na to czasu! Spadamy! – wrzasnęła Elissa, przybierają pozę wojowniczki. Gabby popatrzyła na mnie gniewnie a potem na Scarlett.
     - Stąd nie ma drogi ucieczki! Otacza nas brama! Musicie uciekać póki jest możliwość! Ja, Gabe i Matt...– zaczęła mówić sztucznie smutnym tonem. Gabe prychnął.
     - Oczywiście, że jest droga ucieczki! Przecież doskonale wiesz, że po drugiej stronie cyrku jest dość spora dziura w bramie, przez którą często wymykałaś się, aby sobie zapalić! – poprawił są brat, a ja miałam wrażenie, że Gabby zaraz zabije go gołymi rękami.
     - Gabe... ma rację! Jest takie wyj... – zaczął mówić Matthew, jednak przerwał na widok płonącego gniewu w niebieskich oczach blondynki. Westchnęła cicho i popatrzyła na nas z determinacją.
     - Dobra, biegniemy do obozu, zabieramy wszystkich i uciekamy... możecie do nas dołączyć – ostatnie słowa powiedziała, patrząc na mnie surowo. Odwróciła się na pięcie i zaczęła biec w głąb cyrku. Gabe kiwnął do nas głową i razem z Matthew ruszyli za dziewczyną. Elissa wzięła Rosalie na plecy i pobiegła za nimi, nie opuszczając Scarlett nawet na krok.
     - Możesz biec? – zapytał przerażony Hubert, chwytając mnie za ramiona. Kiwnęłam głową.
     - Postaram się – zapewniłam szybko, świadoma zagrożenia. Spodziewałam się, że blondyn przytaknie i po prostu ucieknie, jednak on tylko zrobił krok w tył i spojrzał w kierunku nadchodzących martwych.
     Wzięłam wdech i zrobiłam krok. Stanęłam najpierw na lewej nodze, więc nic nie poczułam - jednak kiedy stanęłam na prawej, jęknęłam z bólu i omal nie upadłam. Hubert skrzywił się i chwycił mnie zanim straciłam równowagę.
     - Może jednak ci pomogę? – zaproponował chętnie, kładąc sobie moją rękę na bark. Speszona wymamrotałam coś w stylu: „dzięki” i zaczęliśmy powoli iść. Ja skakałam na jednej nodze, a Hubert był moim podparciem. Po chwili przyspieszyliśmy, bo baliśmy się, że stracimy resztę z oczu.
     Chwilę później zobaczyliśmy ich, stojących przed jakimś namiotem. Wyglądali na zdenerwowanych i wystraszonych. Hubert pomógł mi do nich podejść.
     - Nareszcie jesteście! Bałam się, że już po was! – Scarlett wpadła w ramiona blondyna, przez co ledwo utrzymałam równowagę.
     - Mówiłam ci, że go... znaczy ich widzę – przypomniała Elissa, trzymając moją siostrę za rękę. Piwnooka zarumieniła się i szybko odsunęła się od Huberta. Wywróciłam oczami lekko rozbawiona.
     - Gdzie Gabby? – zapytał, aby mieć powód, by odwrócić się od Scarlett.
     - Tutaj! – warknęła, wybiegając z namiotu. W ręce trzymała dwa noże, trochę amunicji i porysowany scyzoryk – Poszłam po zaopatrzenie!
     - Tylko tyle?! – Gabe wyglądał na zdziwionego. Zabrał siostrze scyzoryk i wrzucił go sobie do kieszeni kurtki.
     - Nie mam pojęcia, co się stało. Kiedy otworzyłam skrzynie z bronią, znalazłam tylko to i jakieś puste pudełka po ciasteczkach! – oznajmiła, rozkładając ręce. Po jej czole spływał pot – Musieli już wszystko zabrać!
     Blondyn o niebieskich oczach spojrzał w kierunku skąd szły trupy.
     - Obyś miała rację – mruknął głośno.
     Znów ruszyliśmy. Towarzysze biegi nieco wolniej, ze względu na mnie. Ja próbowałam nadążyć. Kulejąc podbiegłam do największego namiotu. Wyprzedziłam idących już Matthew i Scarlett. Gabby szybko rozsunęła materiał, krzycząc:
     - Mamy problem! Musimy ucie... – urwała w połowie, zamierając. W środku cała podłoga wyłożona była brudnymi materacami, materiałami, ręcznikami i tego typu rzeczami. Szybko rozejrzała się wokół siebie, jakby widziała to miejsce pierwszy raz w życiu.
    - Szlag... – syknął do siebie Gabe, zaglądając do środka.
     Rzeczy były porozrzucane w taki sposób, że było widać, iż ktoś, kto uciekał z tego miejsca, robił to w pośpiechu. Podarte ubrania, puste pudełka i puszki, zabawki, butelki po wodzie. To wcale nie przypominało mi obozu na 50 osób. Wyglądało to bardziej jak pobojowisko.
     - Hej! Nie pora na żarty! Musimy opuścić cyrk! – wrzasnęła Gabby, zaczynając podnosić bardziej wartościowe rzeczy spod swoich nóg.
     - Czy to powinno tak wyglądać? – zapytałam niepewnie Matthew, a on w odpowiedzi pokręcił delikatnie głową i krzyknął:
     - Musimy uciekać! Jesteśmy w pułapce!
     - Hej! Gdzie jesteście?! – wołała dziewczyna. Jak poparzona podbiegła do jednego z posłań i zrzuciła z niego prześcieradło i koc. Nikt tam nie leżał.
     - Gabby... – syknął Gabe, wycofując się powoli.
     Blondynka, ignorując swojego brata bliźniaka, biegała od jednego posłania do drugiego i zrzucała z niego rzeczy, mając nadzieję tam kogoś znaleźć. Pociągnęła szybko nosem i wytarła rękawem łzy, które napłynęły jej do oczu.
     - Ej! Wszystko dobrze! Musimy tylko...! – krzyczała dalej, jednak było słychać w jej głosie rozpacz. Kopnęła stertę poplamionych ubrań, które wyleciały w powietrze i rozsypały się wokół dziewczyny.
     - Gabby... – powiedział tym razem nieco głośniej Gabe, chwytając się za głowę.
     - Proszę! Pokażcie się! – krzyknęła, tym razem ciszej, z większą troską. Podbiegła do boku namiotu i uniosła materiał, by spojrzeć w pustą przestrzeń – Proszę!
     Scarlett odeszła parę kroków na bok i podniosła coś z różowego kocyka. Odwróciła się do nas plecami i zaczęła coś z tym robić.
     - Gabby! – krzyknął jej bliźniak – Nie ma ich rzeczy! Uciekli!
     Niebieskooka pokręciła głową z niedowierzaniem.
     - Nie mają pojęcia o tajnym przejściu! Nie mogliby...
     - Musicie to zobaczyć – przerwała im Scarlett, odwracając się do nas bladą twarzą. W dłoni trzymała pomiętą kartkę papieru, krzywo złożoną w ćwiartkę. Gabby natychmiast wstała, podeszła do niej i agresywnym ruchem wyrwała jej znalezisko. Rozłożyła ją i zaczęła czytać:
Kochani Gabby, Gabe i Matthew... kiedy to czytacie, jesteśmy już daleko od obozu. Musieliśmy uciekać. Nie mieliśmy czasu, by poczekać, aż wrócicie z patrolu. Uwierzcie mi, lub nie, ale bardzo się wykłócałem, by to zrobić. Nikt mnie nie słuchał. Przykro mi... Przyszli do nas jacyś ludzie i opowiedzieli nam, co się dzieje. Mam nadzieję, że lew nic wam nie zrobił. Zabraliśmy swoje rzeczy i ruszyliśmy. Nie szukajcie nas, bo raczej nas nie znajdziecie. Schowałem dla was trochę jedzenia, pod moją poduszką. Liczę, że się przyda. Pewnie macie mnóstwo pytać, tak jak i ja. Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Przepraszam, że wyszło to tak chaotycznie, ale piszę w ukryciu. Trzymajcie się, nigdy o was nie zapomnę.
John
     Z każdym kolejnym słowem, nastolatka miała więcej łez w oczach. Kiedy przeczytała ostatnie zdanie, wybuchła szlochem, upadając na kolana. Gabe zasłonił twarz dłońmi, a Matthew ledwo powstrzymał się od płaczu.
     - Nie wierzę, po prostu nie wierzę! – odparł niebieskooki, odwracając się do siostry tyłem.
     - Porzucili nas! Nawet... nawet nie chcieli nas szukać – zaszlochała Gabby, zaciskając dłonie na liście od Johna. Scarlett przykucnęła przy blondynce i położyła dłoń na jej ramieniu, jednak ona gwałtownie ją strąciła i popatrzyła nienawistnie na stojącego do niej tyłem, brata.
     - Gabby... – szepnęła piwnooka, smutniejąc na twarzy.
     - Ty! – warknęła bliźniaczka przez zaciśnięte zęby. W jej oczach płonęła furia. Wyglądała okropnie.
Gabe odwrócił głowę w jej stronę.
     - Co? – zapytał, nie bardzo rozumiejąc o co jej chodzi. Dziewczyna wstała, chwyciła go za ramię i odwróciła, by stanął do niej przodem.
     - Ty gnojku! To twoja wina! – wysyczała oschle, a chłopak zmarszczył brwi.
     - Nie mam pojęcia, o czym ty do mnie mówisz... – wycedził. Nastolatka zacisnęła pięści  i gwałtownie przewróciła brata na jeden z materacy. Wskoczyła na niego i ignorując nasze wrzaski, zacisnęła dłonie wokół szyi Gabe, który wytrzeszczył przerażone oczy. Serce zabiło mi szybciej, wpadłam w panikę.
Elissa wrzasnęła i gwałtownym ruchem zrzuciła dziewczynę, w taki sposób, że ta z całej siły uderzyła głową o jedną z zabawek. Syknęła z bólu i chwyciła się za potylicę. Okularnica ledwo dysząc spojrzała na blondynę.
     - Co ci odwaliło?! – krzyknęła na nią groźnie. Gabe ledwo dysząc chwycił się za szyję i spróbował wstać.
     - O, cholera... nie wiedziałem, że masz tyle siły – powiedział to dumnym i miłym głosem, jednak wiedziałam, że był wściekły.
     - Jesteś jakaś nienormalna! – wrzasnęła na nią Elissa, podchodząc bliżej. Gabby powoli podniosła się do pozycji siedzącej.
     - Ja... – szepnęła, odwracając wzrok.
     - Co, ty? – zapytała kpiąco – Oczywiście, pewnie nic złego nie zrobiłaś, co?
      - Elissa, przestań – upomniała ją Scarlett zmęczonym głosem. Nastolatka z okularami prychnęła i odsunęła się od bliźniaczki.
      Usłyszeliśmy głośny jęk i zgrzyt łamanych kości. Wszyscy wymieniliśmy przerażone spojrzenia. Hubert podbiegł do wyjścia z namiotu i wstrzymał oddech.
      - Już tu są! Zabierzcie wszystko, co się przyda i spadamy! – kiedy usłyszałam jego słowa, natychmiast rzuciłam się na najbliższą stertę rzeczy i zaczęłam ją przeszukiwać. Inni ruszyli w moje ślady. Usłyszałam jak Rosalie znów używa na sobie ogromną ilość odświeżacza powietrza. Nie miała pojęcia, że w obecnej sytuacji nie zdawał się na wiele.
      Nie znalazłam niczego ciekawego. Rzuciłam się na posłanie obok. Zrzuciłam z niego poduszkę, przypadkiem odkrywając ukryty pod nią różowy plecak z grafiką jednorożców. Nie patrząc nawet do środka, zarzuciłam go sobie na ramiona.
      - Spadamy! – warknął Hubert, odsuwając się od wejścia do namiotu. Elissa kiwnęła głową.
      - Wszyscy gotowi? – zapytała, patrząc jak Gabby podnosi się i staje między nami.
      - Chodźcie, nie mamy czasu! – rozkazała głośno i błyskawicznie wybiegła z namiotu. Ruszyłam za nią. Praktycznie z każdej strony byliśmy otoczeni przez martwych. Blondynka z uniesioną głową, biegła w stronę metalowego ogrodzenia, a konkretnie dwóch kontenerów, stojących obok.
      - Szybko! – usłyszałam za sobą Huberta.
Gabby w tempie błyskawicy wsunęła się za kontener, a po dwóch, może trzech sekundach zobaczyłam ją po drugiej stronie płotu. Ruszyłam w ślad za nią i wskoczyłam za śmietnik. Było tam straszliwie mało miejsca. Upadłam na czworaka i zaczęłam się przeciskać w kierunku dziury, w której spokojnie każdy z nas mógłby się zmieścić. Wysunęłam głowę i ręce przez otwór a Gabby chwyciła mnie i przeciągnęła na drugą stronę. Zaraz za mną ruszył Hubert.
      Odetchnęłam z ulgą, świadoma, że mam chwilę oddechu. Lodowaty wiatr rozwiewał moje i spocone włosy a z zachmurzonego nieba zaczęły spadać duże krople deszczu.
      Wszyscy po kolei przedostawali się przez płot. Każdy z nas coraz bardziej przerażony i coraz bardziej zmęczony.
      Kiedy już wszyscy opuścili cyrk, położyłam się na chodniku i zaczęłam śmiać się z bezradności. Straciliśmy szansę przyłączenia się do grupy bardziej doświadczonych osób. Byłam głodna, zmęczona, spragniona, brudna a na twarz padał mi deszcz. Czułam się beznadziejnie.
      - Musimy znaleźć schronienie – oznajmił Hubert. Gabe kiwnął głową, patrząc na martwych, którzy zbliżali się do kontenerów i ukrytej za nimi dziury.
      - Najlepiej takie, żebyśmy mogli się tam zamknąć i przespać – przyznał, wycierając dłonią spocone czoło.
Elissa rozejrzała się wokół siebie, robiąc zamyśloną minę. Podeszła do najbliższego budynku, którym była apteka i otworzyła drzwi.
     - Może nie jest to spełnienie moich marzeń – oznajmiła, patrząc do środka – ale lepsze to, niż ulica, prawda?
~~~
     Weszliśmy do apteki, sprawdziliśmy, czy nie ma w niej przypadkiem gdzieś jeszcze jakichś leków i usiedliśmy w kółku na środku sklepu. Wyciągnęliśmy całe jedzenie, jakie mieliśmy i zaczęliśmy ucztę. Nakarmieni, zaczęliśmy rozmawiać, a Gabby stanęła w otwartych drzwiach i patrząc na trupy, paliła papierosa.
     - W aptece? Fajki? Oj, Gabby, Gabby... nieładnie! – zakpił z niej Gabe, ale nastolatka tylko wymamrotała na niego parę przekleństw i ponownie wciągnęła trochę dymu.
     Znudzona ich pogaduszkami, ściągnęłam z pleców różowy plecaczek i otworzyłam go. Najpierw dostrzegłam szmacianą lalkę, przypominającą jaką księżniczkę z bajki, pod nią leżało pudełko kredek i mazaków. Znalazłam trochę gumek do mazania, kart do gry, ołówków, długopisów... moją uwagę jednak przykuł gruby, zniszczony, brązowy zeszyt, na którego okładce czarnym mazakiem ktoś napisał:
PAMIĘTNIK VICTORII WALKER
     Ciekawa, otworzyłam go na pierwszej stronie.
20 marca
     Kochany pamiętniczku...
     Nazywam się Victoria Walker i mam 11 lat. Jest to mój pierwszy pamiętnik, pisany tak na poważnie. Nigdy nie przywiązywałam szczególnej uwagi do moich dzienników lub innym notatników, bo te najważniejsze rzeczy potrafiłam doskonale zapamiętać... ale teraz wszystko się zmieniło.
     Od wielu dni siedzę z rodzicami w domu. Nie mogę głośno mówić, odsłaniać okien, jeść słodyczy, włączać telewizora... totalna tragedia. To wszystko przez tę dziwną zarazę, której (podobno) nikt się nie spodziewał. Rozchodziła się powoli, ale nikt o niej nie mówił, bo tak... bez konkretnego powodu!
     Dni są nudne, a noce przerażające. Kiedy ja śpię, po ulicach chodzą tysiące martwych ludzi i jęczą mi pod oknem. Mamy mało jedzenia i picia. Tata zamartwia się tym, że niedługo, będzie musiał wyjść z domu i znaleźć dla nas jakąś puszkę zupy, albo najlepiej czekoladowe batoniki. Od kiedy się to zaczęło, nie widziałam prócz rodziców nikogo, kto by żył. Tęsknię za przyjaciółmi, zwierzątkami, nauczycielkami, a nawet pracą domową! Zadanie z matematyki jest zbawieniem w porównaniu znaszym codziennymżyciem. Czuję się trochę jak w więzieniu. Nie mogę wyjść na podwórko, wychodzić na balkon i taras, otwierać okien a nawet lodówki, bo mama rozdziela nasze zapasy! Nie ma prądu oni wody. Jeśli już jednak uda się i z kranu poleci woda, ma kolor błota i jest lodowata. Drzwi od tak dawna zamknięte są na klucz, iż boję się, że zamek się zepsuł i już nigdy nie wyjdziemy. Chociaż... Kto by chciał teraz wychodzić..?
     Zapytacie pewnie: „Victoria, po co o tym piszesz?”
     Moja pani psycholog mówiła, że gdy coś nas trapi, najlepiej jest to komuś powiedzieć (np. rodzicom). W takiej sytuacji należy przyjść do kogoś zaufanego i opowiedzieć mu o swoich problemach lub przemyśleniach. Podobno to rozwiązuje sprawę.
     Od kiedy „to" się zaczęło, rodzice zabronili mi i mojemu bratu, Johnowi rozmawiać o problemach i przemyśleniach. Boją się wszystkiego do tego stopnia, że nie mówią nic, jeśli nie ma takiej konieczności. Chyba ubzdurali sobie, że jeśli nie będą mówić o martwych wędrowcach, to oni przestaną chodzić po ulicach.
     Mamo! Tato! To tak nie działa!
     Wracając do tematu, nie chcę popaść w paranojęalbo dostać schizofrenii, dlatego wszystkie moje myśli wypiszę tutaj – do tego zeszytu. Mam nadzieję, że to pomoże mi bardziej niż milczenie...
Victoria, pogromczyni milczenia i nudy





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz